Harry
obudził się i z zadowoleniem stwierdził, że leży w łóżku w puchońskim dormitorium.
Czuł, jak wypełniają go nowe siły. Tak wypoczęty nie był już od bardzo dawna, a
nawet od dwóch tygodni. Cóż, w ostatnim czasie tyle się działo, a on sypiał w
tak dziwnych miejscach i o tak dziwnych porach, że zupełnie rozregulował mu się
rytm dobowy. Całe szczęście, że wrócili do Hogwartu w niedzielę…
Zaraz!
Jeżeli wczoraj była niedziela, to znaczy…
Potter
zerwał się na równe nogi, przywdział coś, co leżało zwinięte obok łóżka, a
potem zaczął potrząsać Weasleyem spoczywającym na sąsiednim posłaniu.
- Obudź się, Ronno! –
wykrzykiwał. – Spóźnimy się na lekcję!
Ron
przeciągnął się, poprawił zmierzwioną czuprynę. Na jego twarzy rysował się
wyraz bólu.
- Ale była impreza – przyznał. –
Cały Klimpfjall się za wami stęsknił. Tylko ta głowa…
Harry,
widząc stan przyjaciela, wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie, którego
tydzień przed wyjazdem nauczyła Kluchonów Lukrecja de Volaille.
- Impendeo! – zadźwięczał jego
głos. Z głowy Rona wyskoczył szarawy pierścień dymu i rozpłynął się w
powietrzu.
- Niezły efekt – uśmiechnął się Weasley.
– I od razu lepiej.
Szli
korytarzem na lekcję transmutacji, która tego dnia rozpoczynała zajęcia.
- Dlaczego Filch tak się piekli o
tamten dywan? – dziwił się Harry. – Prościej by było, gdyby po prostu go uprał.
- Tu musi chodzić o zasady – powiedział
Ron. – Albo po prostu ten dywan naprawdę pasował do wnętrza.
Spojrzał
na Pottera z uwagą.
- A jak tam Kasandra? – zapytał z
jakąś taką niepewnością. – Zauważyłem, że jest znacznie pewniejsza siebie, niż
kiedy do nas przyszła.
- No tak – Potter pokiwał głową. –
Wyrobiła się.
Spuścił
na chwilę wzrok.
- Nie wiem, co z nią zrobić –
przyznał.
- Jak to nie wiesz? – zdziwił się
Weasley. – Wydawało mi się, że masz niezłe doświadczenie.
- Nie w takim sensie, zboczuchu!
– ofuknął go Złoty Chłopiec. – Nie bardzo wiem, jak ją traktować. Czasem wydaje
mi się, że ona ma mnie na uwadze, a czasem, że po prostu traktuje mnie jak
przyjaciela.
- No to spoko – stwierdził Ron. –
Przecież ona ma śliczne zęby…
- Nie chcę jej rozczarowywać –
Potter wzruszył ramionami.
- A dawałeś jej w ogóle coś do
zrozumienia?
- E-e – zaprzeczył Harry. – Tylko
ja nie wiem, czy ona sobie czegoś nie dopowiada.
- Aczkolwiek ów Malfoy też czuje
do ciebie miętę – zauważył Weasley.
Harry
tylko skinął głową na tak oczywistą konstatację.
- Myślałem, że to jakiś podstęp,
żeby wkraść się w twoje łaski, ale teraz widzę, że on nie udaje – ciągnął Ron.
– On autentycznie na ciebie leci.
- Widocznie Szósty Dom jemu też
zmienił charakter – rzekł Potter. – Ja tam nie narzekam.
- No wiesz?
- Bez niego nie dalibyśmy rady
uratować Cho. Nie wiem, dlaczego wszystkim Kluchonom tak się zmienia osobowość,
ale mam nadzieję, że jeszcze będą z niego ludzie.
- Oby – sarknął Ron.
Machnął dłonią Marietcie Edgecombe, która wyłoniła się zza rogu korytarza.
- Nie żebym go zaraz zaczął lubić
– zastrzegł. – Nadal uważam go za buca, tyle że teraz akurat jest po naszej
stronie. Stracił kasę od starych, to pali mu się grunt pod nogami.
- Ale zauważ,
że już od dawna nikomu nie dokuczał – stwierdził Harry. – Kasandra była
ostatnia.
- Myślisz, że
był zazdrosny? – u Weasleya w dalszym ciągu wizja autentycznie zakochanego
Dracona wywoływała lekki ból muzgó. – Ja bym jednak na niego uważał.
- Moim zdaniem
nie ma się czego obawiać, Ronno.
- Co kto lubi…
Co prawda już lepiej, żeby leciał na ciebie, niż żeby się kręcił koło mojej
siostry.
- A co tam u Ginny? Przecież
pojechała na wieś.
- Rehabilitacja się przeciąga –
Weasley uciekł spojrzeniem. – Ledwo zdążyła wyjść z choroby, a koń ją kopnął.
Na
transmutacji Harry siedział z Kasandrą. Starał się zachowywać naturalnie, ona
chyba też, w każdym razie nie doszło do żadnych krępujących sytuacji, a nawet
Swiftsure wykazała się zaskakującą uwagą i przygotowywaniem.
- Czy ty… - wybełkotał Potter,
gdy McGonnagall akurat nie patrzyła. – Czy ty się uczyłaś dzisiaj w nocy?
- Wzięłam notatki od dziewczyn –
przyznała Kasandra z uśmiechem, a Harry jeszcze raz musiał przyznać Ronowi
rację – zęby miała wprost wspaniałe.
Ogólnie
na lekcjach Harry starał się nie wychylać, wiedząc, że ma pewne braki w
materiale z ostatniego tygodnia. Swiftsure w jakimś tam stopniu go osłaniała,
ściągając na siebie uwagę nauczycieli, ale okazało się, że pary, a pewnie i
czasu, nie starczyło jej na wiele więcej oprócz samej transmutacji, więc na
zielarstwie nie popisała się najlepiej.
Były też
eliksiry. Ponieważ Snape w dalszym ciągu był na urlopie, lekcję prowadził
nauczyciel przybyły na zastępstwo: w średnim wieku, z włosami do ramion i
bródką. Miał na sobie beżowy sweter w indiańskie wzorki, rozciągnięty do tego
stopnia, że mógł spokojnie uchodzić za szatę. Pedagog był z niego marny, a już
zupełnie sobie nie radził z utrzymaniem dyscypliny, tak że rozmowy
międzyuczniowskie trwały w najlepsze, a Ron z Longbottomem grali w karty. W
nielicznych momentach, kiedy nauczyciel próbował zrobić coś konkretnego,
wychodził mu eliksir białawej, a może jasnobeżowej barwy, którego skutkiem był
nagły przypływ optymizmu i wyluzowania, połączony jednak z nagłym odpływem sił
i utratą równowagi. Po zakończeniu lekcji ledwo trzymał się na nogach i trzeba
było zawołać Filcha, żeby go wyniósł.
Ostatnie tego
dnia były zaklęcia, prowadzone oczywiście przez Lukrecję de Volaille. Po
zakończeniu opiekunka Klimpfjallu wyszła przywitać się z uczestnikami wyprawy.
Uścisnęła Harry’ego i Kasandrę, cmoknęła Hermionę w policzek, Malfoya
pogładziła po głowie.
- Wiedziałam, że wam się uda! –
mówiła podekscytowana. – Duch Szóstego Domu znów tryumfuje!
- Jak się czuje Cho? – zapytała
Hermiona.
- Wybudziła się, nabiera sił i
jutro ma wyjść ze szpitala – wyjaśniła profesor de Volaille. – A ja wciąż nie
mogę uwierzyć w to, czego wspólnie dokonaliśmy. Byliście pierwszymi ludźmi,
którzy przedostali się z naszego świata do tamtego, od trzystu trzydziestu
czterech lat!
- No, to jest osiągnięcie –
podsumował Potter.
- Czy to znaczy, że
niebezpieczeństwo minęło? – Granger pozostawała ostrożna. – I nie będzie więcej
ataków z tamtej strony?
- Na Hogwart bezpośrednio? Nie –
wyjaśniła Lukrecja. – Założyliśmy zaporę, która uniemożliwia otwieranie portali
w zamku i jego okolicach. Poza tym wszystko wskazuje na to, że dzięki waszej
interwencji Szósty Ród otrzymał potężny cios, z którego szybko nie wyjdzie, a
może nawet Dagoth Ur zerwie stosunki z Voldemortem…
- Hura – zauważył Ron, który też
uczestniczył w rozmowie. – To znaczy, że możemy na razie przerwać patrolowanie
Hogwartu?
De
Volaille popatrzyła na nich ponuro.
- Stan wyjątkowy pozostaje w mocy
– powiedziała. – Przeciwnik może mieć jeszcze inne sztuczki w zanadrzu…
Kilka godzin
wcześniej profesor de Volaille poprosiła Dumbledore’a o rozmowę. Gdy przyszła
do gabinetu, dyrektor spoglądał na nią rozpromieniony.
- Pani jest prawdziwym skarbem dla
całego Hogwartu – powiedział. – Co prawda wszyscy już się przyzwyczaili, że Potter
i jego towarzysze umieją dokonać niemożliwego, ale jednak taki wyczyn… Proszę
się poczęstować.
Lukrecja
usiadła, przysunęła sobie herbatę, poczęstowała się herbatnikami.
- Moja zasługa polegała tylko na
tym, że pokazałam im drogę – powiedziała. – Reszty dokonali oni sami.
- Więc dlaczego się pani nie
rozchmurzy? – zdziwił się Dumbledore. – Herbata za słodka? Czy za mało? A może
wie pani coś o nowych kłopotach?
Opiekunka
Klimpfjallu pokiwała głową.
- Przez kanały ministerialne
doszły mnie pewne słuchy – stwierdziła. - Czy mówi coś panu nazwisko
Synchroniusz Walruss, dyrektorze?
- Nigdy go wcześniej nie
słyszałem – rzekł Albus. – Ale z mrocznego tonu, jakim pani je wymawia,
wnioskuję, że to pewnie jakiś śmierciożerca.
- Nie inaczej. – Lukrecja
machinalnie pomieszała herbatę. – To sługa Voldemorta, do tej pory dość nisko
postawiony, ale ostatnio musiał zyskać na znaczeniu.
Dumbledore
przetarł okulary.
- Czy to jeszcze jeden zwykły
miłośnik czarnej magii zasilający szeregi Sama-Pani-Wie-Kogo, czy należy się
spodziewać z jego strony jakiegoś konkretnego zagrożenia?
- Służby wzięły go pod obserwację
– wyjaśniła de Volaille. - Ukrywał się po tym, jak pewien czas temu zamordował
w Manchesterze aurorkę Petulę Petelenz, ale ostatnio widywano go, jak
podróżował po Europie i pojawiał się w towarzystwie młodzieży zafascynowanej
czarną magią. Według informacji wywiadowczych, stoi on na czele ugrupowania
znanego jako „Śmierciożercy - Organizacja Zagraniczna”.
- To brzmi poważnie – Dumbledore
pokiwał głową. – Wiadomo o nich coś więcej?
- Wyrzutki z Durmstrangu,
Bobatona i paru innych szkół, znani ze swego, mówiąc oględnie, nieodpowiedniego
zachowania i wielkiej pychy – wyjaśniła Lukrecja. – Idealny materiał na nowe
pokolenie sług Voldemorta. Udało nam się ustalić nazwiska niektórych z nich: to
Wolfram Wulff, Bernadetta Heckler, Sylvain Corneille-Noir, Zdenek Slanina i
Pablo Angostura.
- Są niebezpieczni?
- Walruss nie dobierał ich
przypadkowo. Wiadomo, że Wulff był jednym z najlepszych graczy w quidditcha w
całym Durmstrangu, ustępując jedynie Wiktorowi Krumowi. Natomiast Zdenek
Slanina jest podobno niezarejestrowanym nigdzie animagiem, zmienia się w
kangura. Na temat pozostałych nic nie wiem, ale zapewne są równie
niebezpieczni.
- I mogą zaatakować akurat nas? –
upewnił się dyrektor.
- Mogą – potwierdziła profesor de
Volaille. – Synchroniusz Walruss poddaje ich silnej indoktrynacji antyhogwarckiej.
Na szczęście my mamy Kluchonów…