czwartek, 24 lipca 2014

No więc tak...

Szósty Dom nie był przeznaczony do kontynuacji. Miał zostać napisany do końca, do epilogu, i już. To miał być koniec mojej przygody z pisaniem fanfików potterowskich.
Ale pokusa okazała się zbyt silna. 

Zatem więc zapraszam na moje nieortodoksyjne podejście do Sevmione:


Jest to kontynuacja Szóstego Domu, ale dość luźna, eksploatująca głównie wątki Hermiony i Snape'a. Oczywiście z kanonem ten blog rozjechał się już dawno... Chyba będzie krótsza i prostsza, i rzadziej publikowana. Ale cóż. Może się komuś spodoba.

piątek, 14 lutego 2014

Epilog

Ponad półtora miesiąca później

      Harry siedział na kanapie w pokoju wspólnym Kluchonów, o tej porze jeszcze prawie zupełnie pustym, i z podnieceniem oczekiwał na przyjście Malfoya. Dopiero poprzedniego dnia Draco wyszedł od św. Munga, gdzie od grudnia wychodził z traumy spowodowanej tym, co się zdarzyło w Malfoy Manor.
Wielu innych uczestników bitwy ze śmierciożercami również trafiło do Munga, ale wyszli znacznie szybciej, natomiast Draco był zdecydowanie najbardziej poszkodowany i wymagał najstaranniejszej opieki. Harry często do niego zaglądał, teraz zaś platynowiec wracał do Hogwartu.
Niedługo po tym, jak Lukrecja de Volaille oddała życie, aby zgładzić Czarnego Pana, na miejscu pojawili się aurorzy, których zdążyła zawiadomić, zanim sama przekroczyła bramę Malfoy Manor. Szybko zabezpieczyli miejsce, ewakuowali rannych, aresztowali jeszcze żyjących śmierciożerców, wynieśli zwłoki. Szczątki Voldemorta trafiły podobno do Departamentu Tajemnic, natomiast na pogrzeb poległych członków Szóstego Domu stawiła się duża część Hogwartu. Profesor de Volaille pochowano pod prostym marmurowym nagrobkiem, na którym wyryto Order Merlina I klasy oraz tajemniczą inskrypcję niezrozumiałym pismem.
Powoli sprawy wracały do normalnego życia. Powoli, ale do przodu. Oczywiście, nie wszystko mogło być tak jak dawniej, ale…
Harry usłyszał kroki i odwrócił głowę ku wejściu. To Draco nadchodził, niosąc coś pod pachą, więc Potter drgnął i rzucił się na jego spotkanie.
- Cześć – Draco cmoknął Harry’ego w policzek. – Akurat mi się udało wrócić na same walentynki!
         I wręczył Potterowi płaski prostokąt owinięty we wzorzysty papier.
 - Chciałem ci kupić jakiś ładny obrazek do powieszenia w sypialni prefekta, ale nie wyobrażasz sobie, jakim kiczem ostatnio jest zalana Pokątna - wyjaśnił.
      Harry rozpakował prezent i kopara mu opadła. Na obrazie było widać kłębowisko ciemnogranatowych, fioletowych i purpurowych chmur, gdzieś w dole słabe światła małego miasteczka… A wśród tych chmur Potter walczył z Voldemortem, który, nie wiedzieć czemu, był ubrany na bordowo i trzymał długą czarną laskę. Sam Harry został przedstawiony z ognistym mieczem, a na przedramionach miał wytatuowane smoki.
- Co to ma być? – sapnął Złoty Chłopiec. – Przecież w ogóle nie tak było! Cały czas leżałem pod stertą zwalonego tynku!
- Heh, to i tak był jeden z mniej kiczowatych egzemplarzy – zauważył Malfoy. – Co byś powiedział na żywy obraz, na którym tak mocno walisz Voldemorta w twarz, że mu sztuczna szczęka wylatuje?
- Zaraz, ty mówisz poważnie?
- Z drugiej strony, to i tak lepsze niż te wszystkie rysunki, które dostaję pocztą od mugolskich fanek. Niektóre z nich są naprawde pieprzne… - Draco zaczerwienił się. – A najlepsze jest to, że one, jedna w drugą, myślą, że to ja zawsze jestem na górze!
- Zaraz będziesz – powiedział Harry. – Na kolana.
      Draco usiadł więc na kolanach Pottera i obaj zaczęli się sycić własną bliskością, której tyle czasu byli pozbawieni. Harry wtulił twarz w platynowe włosy ukochanego, jedna z jego dłoni owijała się o kolano Malfoya, a druga gładziła jego brzuch i klatkę piersiową, wargami łapczywie chwytał jego szyję. Draco jęczał cicho, dotyk Pottera przyprawiał go o słodki paraliż. Harry miał ochotę położyć go na kanapie i skończyć to, co zaczęli, dając mu najpiękniejszy prezent walentynkowy…
- Kartkę przynajmniej mu dałeś? – odezwał się głos Rona Weasleya.
       Chłopcy gwałtownie oderwali się od pieszczot i stwierdzili, że do pokoju weszli Ron z Hermioną.
- No właśnie, Draco – uśmiechnął się zakłopotany Harry. – Byłbym zapomniał…
     I podał Malfoyowi kopertę z czerwoną pieczątką w kształcie serca. Draco spojrzał na niego z miłością. Tymczasem Ron usiadł na krześle tyłem do przodu, a Granger usadowiła się na sąsiedniej kanapie.
- Właśnie wynalazłam nowe zaklęcie – pochwaliła się. – Expeljarmuż.
- No i co robi to zaklęcie? – zdziwił się Potter. – Czym się różni od zwykłego Expelliarmusa?
- Wytrąca przeciwnikowi z ręki warzywa lub owoce – wyjaśniła Hermiona.
- Znaczy, może się przydać do obrony przed napastnikiem uzbrojonym w świeże owoce? – upewnił się Malfoy. – Na przykład w banana?
- Tak właśnie – uśmiechnęła się Granger.
- Jesteś genialna! – przyznał Draco, a Harry spojrzał na niego z zazdrością.
- A wy dostaliście od kogoś kartki? – zapytał, aby jak najszybciej zmienić temat.
- Od Snape’a – Hermiona uśmiechnęła się. – Długi list miłosny, złożony w większości z jego użalania się nad sobą. Ale i tak stał się o wiele sympatyczniejszy, od kiedy mianowali go opiekunem Kluchonów. Powiadam wam, jeszcze parę miesięcy i przefarbuje się na złoty blond.
      Draco pochwalił się walentynką, którą dostał od Harry’ego. Zawierała wiersz:
               
Mój Draku
Chłopaku,
Ty kochaj,
Nie szlochaj,
Na miotle
I w kotle,
Jak pragnę,
To zagnę.

Nagle rozległ się szloch. Okazało się, że to Ron płakał.
- Co jest, Weasley? – zapytał Malfoy. – Załamał cię fakt, że Harry lepiej od ciebie imituje księdza Bakę, chociaż to ty jesteś podobno następcą Beedle’a?
      Ron nie odpowiedział, tylko ze łzami w oczach pokazał przyjaciołom kartkę, zapisaną czerwonym atramentem i ślicznie pachnącą.

Drogi Ronaldzie!
Jeżeli to czytasz, to znaczy, że już przekroczyłam Zasłonę. Wobec tego nie ma już między nami stosunku służbowego, a więc mogę to w końcu powiedzieć: zawsze mi się podobałeś. Życzę Ci szczęścia.
Całuję, Lukrecja <3

        Zapadło ciężkie milczenie.
- Cóż, Granger… - odezwał się w końcu Draco. – Wygląda na to, że od kiedy profesor de Volaille zabrała ze sobą do grobu wiele tajemnic związanych z Szóstym Domem, ty pozostajesz najbardziej zorientowanym człowiekiem w temacie.
- Pani profesor wiele mnie nauczyła – przyznała Hermiona. – Ale wątpię, żeby w najbliższym czasie groziło nam niebezpieczeństwo ze strony Dagoth Ura. Nie teraz, kiedy Voldemort już nie żyje.
       Malfoy spojrzał na nią zaintrygowany.
- To wyjaśnij mi jedną rzecz – powiedział. – Śmierciożercy jakoś się zorientowali, że kiedy jeden z Kluchonów znajdzie się w opałach, wszyscy inni natychmiast wiedzą, gdzie go szukać. Założyli mi bransoletę, żeby uniemożliwić ten kontakt. Ale wy i tak przybyliście. To o co biega?
- Harry jako jedyny poczuł, że jesteś w niebezpieczeństwie – stwierdziła Granger. – Księgi Klimpfjallu podają, że więź pomiędzy Kluchonami jest bardzo mocna, ale jeszcze mocniejsza od niej jest więź prawdziwej miłości.
        Słysząc to, Draco jeszcze raz spojrzał na Pottera i namiętnie go pocałował.
- I dokąd teraz pójdziesz, Malfoyu? – zapytał Ron. – Malfoy Manor w zasadzie jest twoje.
- Nie chcę tam wracać – Draco sprzeciwił się od razu. – Kazałem skrzatom zrobić porządek, ale moja noga tam więcej nie postanie.
- Trudno ci się dziwić – przyznała Hermiona ze współczuciem.
- Poza tym ciotka Bellatrix jest gdzieś na wolności i może w każdej chwili wrócić.
- Faktycznie – Ron pokiwał głową. – Wkrótce po tym, jak zginął Voldemort, uciekła przez okno razem z tym pajacem w kraciastej szacie.
- Synchroniusz Walruss – przypomniała Granger. – Szkoda, że uciekł. Jeszcze tego by brakowało, żeby został nowym Czarnym Panem, ma ku temu odpowiednie ambicje.
- Spokojna głowa, Moody mu wyrobi papiery – powiedział Harry z nadzieją.
            Po bitwie w Malfoy Manor Korneliusz Knot podał się do dymisji wobec oskarżeń o nieudolność i zbyt łagodne podejście do śmierciożerców. Nowym ministrem magii został Alastor Moody, który od razu zapowiedział „niewybaczalność dla Niewybaczalnych”.
- Jutro wyślę rodzicom paczki do Azkabanu – stwierdził Draco. – W Miodowym Królestwie dali mi zniżkę dla stałych klientów.
- To co, wprowadzisz się na wakacje do mojego wujostwa? – zaproponował Potter.
- Pomyślę – Malfoy wyszczerzył się drapieżnie. – Z tego, co mi opowiadałeś, ta znajomość może być bardzo interesująca, muahahahahaha.

     Posiedzieli w pokoju wspólnym jeszcze kilka godzin, a potem wybrali się na spacer po murach Hogwartu. Kiedy tak spokojnie szli, a lekki zimowy zefir powiewał im w twarz, nagle podbiegła do nich Pansy Parkinson. Wcisnęła Harry’emu do ręki jakąś hebanową kasetkę z mosiężnymi okuciami.
- To dla was, na walentynki – wyjaśniła zarumieniona i odbiegła.
       Potter niepewnie otworzył pudełeczko. W środku, na czerwonej aksamitnej wyściółce, leżały dwa duże pierścienie. Hermiona poświeciła różdżką i okazało się, że oba są platynowe, misternie rzeźbione w wyuzdane kłębowisko nagich ludzi.
- Co to jest? – zdziwił się Harry.
       Granger od razu rozpoznała prezent, który dostali Potter z Draconem.
- To starożytny artefakt – pierścienie kochanków Bulqize. Jeżeli ludzie mają je na sobie, idąc do łóżka, to wtedy… no… - Hermiona się zaczerwieniła i spuściła wzrok – nie dość, że wszystko czują mocniej, to jeszcze każdy z partnerów czuje to samo, co ten drugi.
- Czyli coś w sam raz dla nas – Draco objął Harry’ego w pasie, oblizując się namiętnie. – Pansy jednak ma głowę na karku.
- Malfoyu, nie bądź zbereźny – skarcił go Potter, wyswabadzając się z jego objęć. – Lepiej od razu zaniosę to do sypialni, bo jest jeszcze wcześnie i kto wie, co ci strzeli do głowy…
           
       Poszedł więc odnieść pierścienie i schować gdzieś, nie wiem, może pod materacem. Kiedy już był pod drzwiami sypialni prefektów, nagle na progu zobaczył kartkę z czerwonym sercem. Co to może być? Podniósł i rozłożył.

Kochany Harry,

Dawno temu wpadłeś mi w oko… Teraz nie mam oka i nie mam problemu! Cieszę się z Twojego szczęścia z Draconem. Uzdrowiciele mówią, że blizna na pół twarzy zostanie mi do końca życia. Zapewniam Cię, że moja przyjaźń do Ciebie też.
Buziaki,
Kasandra

       Harry stał na progu oszołomiony, z hebanową szkatułką w jednej ręce, a kartką od Kasandry w drugiej. Czyli że ona przeżyła? I nikt mu o tym nie powiedział? Zdążył przecież Kasandrę już opłakać jako poległą. Wielu widziało, jak pada na ziemię zakrwawiona, ale nikt nie widział ciała. I na pogrzebie też nikt nie był…
Potter wszedł do sypialni i schował pudełko z pierścieniami Bulqize do szuflady w szafce nocnej. Potem usiadł ciężko na łóżku, nowina wyraźnie go przytłoczyła.
Nie wróciła do Hogwartu, więc co się z nią dzieje? I kto w takim razie podrzucił list? Cho Chang? Nie, przecież ona nie jest Kluchonką, nie weszłaby do tej części zamku… Tajemnice, tajemnice…
Wtedy jego wzrok pochwycił ostatnie zdanie listu:

PS. Mój ojciec, Syriusz Black, byłby dumny z nas obojga.

       Nie mógł już Harry nic poradzić i popadł w ciężką melancholię. Siedział na łóżku i wzdychał. Właściwie dlaczego? Przecież z Draconem było mu dobrze, a Kasandrę traktował jak przyjaciółkę, zresztą ona sama już od dawna wydawała się być z tym pogodzona. Ale jednak coś musiało być tam w głębi… No i dziewczyna straciła oko i pół twarzy. Musi to dla niej być prawdziwa tragedia, zwłaszcza, że dawniej prześladowali ją za wygląd…
        Ale Syriusz Black? O czym jeszcze Harry nie wie?
      Wstał, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Wracał do swoich przyjaciół i do słodkiego Dracona – wszyscy troje czekali na niego na murach, może marzli. Kto wie, może i Kasandrę jeszcze przyjdzie mu kiedyś spotkać? Do tej pory żałował jej tak samo, jak żałował profesor Lukrecji de Volaille, która dała im wszystkim bogactwo i szczęście, jakiego się nie spodziewali. Jej już nigdy nie zobaczy, nie będzie miał szansy jej podziękować…
      I w tym momencie przypomniał sobie to, co mu powiedział Neville Longbottom na przerwie po lekcji obrony przed czarną magią. Wtedy Harry go zlekceważył, sądząc, że Neville cytuje mu brudnopis swojego najnowszego poematu, ale teraz słowa kolegi przypomniały mu się z całą ostrością.

       Longbottom twierdził, że kiedy był w poprzedni weekend w Hogsmeade, nieopodal jadłodajni „GoBlin” widział Lukrecję de Volaille. Było to zupełnie niemożliwe, Neville widział jej śmierć tak samo jak Harry i obaj przyszli na pogrzeb. Jednak osoba, którą zobaczył na ulicy, była nie do pomylenia z kimkolwiek innym. Ta pełna sylwetka, te dwukolorowe włosy, z jednej strony czarne, z drugiej kasztanowe… Szła pod rękę z wysokim brodaczem w eleganckim ubraniu i z laseczką. Oboje wyglądali olśniewająco, ale o dziwo nikt z przechodniów nie zwracał na nich uwagi. Rozmawiali spokojnie i Neville rozpoznał głos byłej opiekunki Szóstego Domu. Nie dosłyszał, o czym mówili, z ich konwersacji wychwycił tylko dwa słowa: „Drżące Wyspy”.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 33

      Draco nie wiedział, ile czasu spędził zamknięty w ciemności i poniżeniu. Godzinę, dwie? Całą noc? Trząsł się z zimna i wstydu. Bernadetta Heckler, po tym, jak go wykorzystała, zabrała mu ubranie. Leżał w kącie nagi, a jedynym, co miał na sobie, była dziwna bransoleta na kostce, zrobiona z jarzącego się na zielono metalu. Malfoy nie wiedział, co to takiego, i wcale nie chciał wiedzieć.
         Wreszcie ktoś otworzył drzwi. Wszedł wysoki, ciemnowłosy chłopak w popielatej szacie.
- Dobra, idziemy – powiedział do Dracona, po czym brutalnie podniósł go, złapał za kark i wyprowadził za drzwi.
       Ku swojej zgrozie tchórzofret rozpoznał pomieszczenia, przez które tamten go prowadził. Byli w Malfoy Manor! A to znaczyło, że już za chwilę spotka rodziców… A może nawet… Może samego…
     W głównym salonie na górze okna zasłonięto ciężkimi czarnymi kotarami. Panował mrok, rozświetlony tylko strategicznie rozmieszczonymi świecami. Na środku znajdował się nakreślony lśniącą kredą krąg, a w jego centrum – sześciokątny czarny kamień z metalowymi obręczami. Wokół stało mnóstwo ludzi. Śmierciożercy w czarnych szatach, jedni w maskach, drudzy bez. Peter Pettigrew, Fenriz Greyback (ostatnio hipstersko zmienił sobie ostatnią literę imienia), Alecto Carrow, Thorfinn Rowle i wielu innych… Anton Dołochow z pokancerowaną twarzą uśmiechnął się na widok Dracona z mściwą satysfakcją.
Osobno stała grupa młodych ludzi w szarych szatach z zielonymi obszyciami i wyhaftowanym na piersi zielonym Mrocznym Znakiem. Buchała z nich duma nowego pokolenia sług Voldemorta. Bernie Heckler, stojąca w tej grupie, lubieżnie zatrzepotała do Malfoya językiem, obok stał koleś, którego Draco spotkał w Hogsmeade. Wraz z nimi, w takich samych szatach, stali Crabbe i Goyle, rechocząc obleśnie na widok nagości i poniżenia Dracona.
     Chłopak, który wyprowadził Malfoya z piwnicy, wypchnął go na środek, pod czarny kamień. Draco, zdrętwiały ze strachu, cały czas rozglądał się za rodzicami, ale ich nie widział.
- A więc syn marnotrawny wrócił! – zabrzmiał sykliwy głos.
      Draco odwrócił się, by spojrzeć prosto w gadzie oblicze lorda Voldemorta. Zadrżał i zatoczył się, boleśnie uderzając biodrami o sześciokątny kamień. W końcu wyprostował się i jeszcze raz spojrzał na Czarnego Pana. Gdzieś za jego plecami krył się Lucjusz Malfoy, ubrany w odświętną szatę, ale trochę jakby skulony. Patrzenie na to, co się dzieje z jego synem, sprawiało mu ewidentną przykrość, o ile nie fizyczny ból.
        Voldemort mocno ścisnął Dracona za podbródek.
- Zdradziłeś, Draco – powiedział. – Ale widzę, że w końcu do nas wróciłeś. Wszyscy wracają.
- Nie… - tylko tyle Malfoy był w stanie wykrztusić.
- No i bardzo się zmieniłeś w ostatnim czasie – zauważył Voldemort. – Narażałeś życie dla jednej żółtej. Tak bardzo nie po malfoyowsku…
- „Żółta” to nie jest dopuszczalne określenie – sprzeciwił się Draco. – „Szkotka chińskiego pochodzenia”.
- Wszystko jedno – Czarny Pan skrzywił się z niesmakiem. – Daję ci unikalną szansę, abyś odkupił swoje winy. Drugiej nie dostaniesz. Zresztą… Nie możesz odmówić.
- Co ze mną zrobicie? – zapytał zaskoczony Draco, drżąc pod zimnym dotykiem Voldemorta i jadowitymi spojrzeniami śmierciożerców.
         Lord Voldemort uśmiechnął się drapieżnie.
- Czeka cię niesamowity zaszczyt, Draco – oznajmił wielkim głosem. – Dasz mi dziedzica.
- Cooooo? – Malfoy był zaszokowany. – Przecież to… Ja nie byłem w ciąży, to tylko taki eliksir!
- Eliksir eliksirem – Czarny Pan nie dał się zbić z tropu. – Czyżbyś nie wierzył, że jestem w stanie to zrobić? Zaraz cię zapłodnię, młody człowieku, a potem wydasz na świat moją córkę. Nie martw się, dostaniesz solidną ochronę młodego pokolenia śmierciożerców…
       Draco pobladł i osunął się na kolana. Natychmiast podbiegli Pettigrew i ciemnowłosy chłopak – Wolfram Wulff, jeden z Organizacji Zagranicznej. Podnieśli Malfoya i postawili go na czarnym kamieniu, przywiązując jego nadgarstki i kostki do stalowych obręczy. Draco znalazł się w niewygodnej, poniżającej pozycji, po prostu wypięty.
- Nadszedł czas, śmierciożercy! – wykrzyknął Voldemort. – Moja córka zabije Pottera i całą resztę tego tałatajstwa. Potem pomożemy naszemu sojusznikowi, Dagoth Urowi… Mam go  gdzieś, ale to zrobię, żeby nie myślał, że jesteśmy słabi. A wtedy czysta krew zapanuje nad światem!
        Ciężkim wzrokiem potoczył po zebranych.
- Zaczynamy. Is everybody in? The ceremony is about to begin.
- Poczekajmy, panie – odezwał się Pablo Angostura. – Jeszcze jedna kandydatka do naszej organizacji obiecała przyjść.
- Nie będę na nikogo czekał – syknął Voldemort. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi.
      Wyszedł na środek kręgu i zbliżył się do skrępowanego Dracona. Nagle coś go zatrzymało, odwrócił się do jego ojca.
- Lucjuszu, gdzie twoja żona? – zapytał z przyganą.
- Ona… źle się czuje, panie – powiedział Lucjusz Malfoy. – Nie chce tego widzieć.
- Co to znaczy „nie chce”? – zdenerwował się Czarny Pan. – Idź po nią, niech tu natychmiast przyjdzie. Ja tak każę!
     Lucjusz powlókł się smętnie po Narcyzę i zanim ją przyprowadził, minęło ładnych kilka minut. Matka Dracona wyglądała na załamaną, najwyraźniej chwilę wcześniej płakała, teraz trzymała w dłoni chusteczkę. Lucjusz, podtrzymując ją za ramię, stanął obok reszty śmierciożerców.
     Sytuacja wyglądała niewesoło. Ale Draco jednak jeszcze nie stracił całej nadziei. Spokojnie, Kluchoni powinni już poczuć magiczne wołanie o pomoc i już wkrótce przyjaciele przybędą go uratować…
- Zapewne myślisz teraz o tym, że już wkrótce przyjaciele przybędą cię uratować – uśmiechnął się Voldemort. – Nic z tych rzeczy, młody człowieku. Synchroniusz Walruss, mój najzdolniejszy współpracownik, pojął, jak działa ten wasz nowy hogwarcki alarm. Bransoletka na twojej kostce to jego pomysł. Twoi przyjaciele nawet się nie dowiedzą, że coś jest nie tak.
      Zbliżył się do Malfoya od tyłu, gotowy wejść w niego brutalnie.
- Chwileczkę! – zawołał ktoś. – Jeszcze my!
     Do salonu wpadła Bellatrix Lestrange w towarzystwie długowłosego brodacza w kraciastej szacie. Oboje byli zaczerwienieni i zdyszani.
- Synchroniuszu, gdzie wyście się podziewali? – rozsierdził się Voldemort.
- Trochę byliśmy zajęci, ale mam nadzieję, że nie minęliśmy najlepszego! – odrzekł Walruss.
- Nadzieję to ja ciebie zaraz…! – odpowiedział wódz śmierciożerców. – Wyciągaj tego fleta i rób, co do ciebie należy!
     Synchroniusz wyjął więc z zanadrza flet poprzeczny, stanął na jednej nodze i zaczął grać, groteskowo wybałuszając oczy. Jego muzyka wprowadziła do pomieszczenia jeszcze bardziej upiorny nastrój, niż był do tej pory. Z pewnością była nośnikiem jakichś mrocznych zaklęć…
      Draco rozejrzał się jeszcze raz. Ciemność, płomyki świec i dym. Śmierciożercy dookoła, ci starsi i młoda gwardia. Na obwodzie kręgu stali Pettigrew, Bellatrix i Walruss, tworząc trójkąt, którego centrum był on, Draco Malfoy, wygięty na czarnym kamieniu. Z tyłu zaszeleściły szaty Voldemorta. Draco poczuł jego lodowate dłonie na swoich pośladkach.
Za późno. Wszelka nadzieja przepadła. Już za chwilę Voldemort wetknie mu swego czarnego pana…
      Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.
- Pička materina! – zaklął Voldemort. – Lucjuszu, do jasnej ciasnej, to twój dom czy dworzec King’s Cross?
- Ja pójdę otworzyć – zaoferował się Angostura. – To pewnie ta nasza nowicjuszka.
      Wyszedł z salonu. Voldemort wpadł w gniew, wydawało się, że lada chwila rzuci w kogoś Cruciatusem.
     Jedna z szyb nagle pękła i rozsypała się z trzaskiem, a do pomieszczenia wpadło coś, co zerwało kotarę, owijając się w nią. Czarny kształt gwałtownie przeleciał przez salon i z impetem walnął Glizdogona w brzuch, aż padł na posadzkę. Oszołomieni śmierciożercy nie wiedzieli, co zrobić, gdy przez okno wleciał na miotle Blaise Zabini, a za nim – Potter i jacyś inni z Hogwartu…
    Czarny kształt wyhamował na ścianie i gdy zrzucił zasłonę, okazało się, że jest on Ronem Weasleyem, który natychmiast wyciągnął różdżkę i zaatakował Bellatrix Lestrange. Tymczasem Harry wytrącił różdżkę Lucjuszowi.
     Wybuchła bitwa. Atakujący hogwartczycy szybko zaangażowali śmierciożerców, którzy po pierwszym szoku podjęli rękawicę i wyciągnęli różdżki. Draco, cały czas wypięty na środku pomieszczenia, oberwał Drętwotą i osunął się bezwładnie na czarny kamień. Wyszło mu to na dobre: leżąc płasko, miał mniejsze szanse trafienia avadą lub innym niebezpiecznym czarem. Po całym salonie niosły się okrzyki, złorzeczenia i formuły zaklęć.
- Drętwota!
- Crucio!
- Gińcie, szlamy!
- Expulso!
- Sectumsempra!
- Aaaaaaargh!
- Expelliarmus!
- Incendio!
- W twarz?!! W twarz?!!
- Protego!
- Verfluchte Schweine!
- Avada kedavra!
- Moja noga!
- A masz, czekolado!
- Expecto patronum!
- Awruk!!!
- Obscuro!
- Semprini!
- Impedimenta!
- Perkele!
Powietrze było całe gęste od czarów. Ludzie Voldemorta nie szczędzili magii, aby powstrzymać napastników, jeden tylko Clovis Corneille-Noire konwencjonalnie rżnął nożem. Synchroniusz Walruss w przerwach między zaklęciami grał na flecie. Przelatująca naokoło magia wydawała się nie czynić mu żadnej szkody. W pewnej chwili wyciągnął flet i cisnął zaklęcie w Parvati Patil, wlatującą właśnie przez okno. Parvati poleciała na ścianę i legła bez życia.
Harry w całym tym zamieszaniu próbował dosięgnąć Dracona, uwolnić go i rozpocząć odwrót. Tak miało być: uwolnić młodego Malfoya i chodu do Hogwartu. Ale kiedy Synchroniusz zabił Parvati, niektórym Kluchonom ostatecznie puściły nerwy i także oni przestali dawać przeciwnikom pardon. Potter musiał się wykazać zwinnością, lawirując między walczącymi i unikając świszczących w powietrzu zaklęć.
Goyle próbował rzucić avadą w Neville’a Longbottoma. Neville okazał się szybszy, odparł atak i wytrącił Goyle’owi różdżkę. Fenriz rzucił się na Mariettę Edgecombe, ale dopadł go Murtaza az-Zahri, przybrał formę ośmiornicy i niewiele myśląc, skręcił wilkołakowi kark. Teodor Nott chował się za stołem przed zaciekłymi atakami Bellatrix, Zdenek Slanina zmienił się w kangura i kopał ile wlezie. Zabiniemu udało się podpalić szatę Wulffa. Tymczasem Ron w ferworze walki zgubił różdżkę, więc łomotał śmierciożerców kijem od miotły.
Nagle tuż przed Harrym wyrosła jak spod ziemi Narcyza Malfoy.
- Spedaliłeś mi syna! Giń! – krzyknęła, celując w niego różdżką. – Avaaaaa…
         Nie dokończyła zaklęcia, bo akurat dopadło ją monstrualne szczytowanie, kolejne z chronicznej serii wywołanej przez Voldemorta. Cyzia upadła na kolana i złapała się za rozkrok. Różdżka zadźwięczała na posadzce, ale krótko, bo Harry zaraz ją przechwycił. W samą porę, Thorfinn Rowle akurat w niego wycelował…

       Pablo Angostura słusznie odgadł, że do drzwi dzwoniła dziewczyna z Hogwartu, z którą korespondował od jakiegoś czasu. Tego wieczoru miała oficjalnie stać się śmierciożerczynią – Pablo napisał do niej, że dziś nadszedł odpowiedni moment, bo zdarzy się coś niezwykłego…
      Ale gdy otworzył drzwi, przeżył szok. To była Hermiona Granger. Uderzyły wspólnie, ona i Kasandra. Gdy Angostura padł na ziemię, bez trudu przeszły obok niego, a za nimi do środka Malfoy Manor wsypało się kilkoro innych Kluchonów.
- Dobra nasza! – powiedziała Hermiona. – Tam na górze już się rozpętało. Bierz Malfoya i w nogi!
      Wpadły po schodach jak burza, bez trudu obezwładniając jakiegoś zamaskowanego śmierciożercę, który wybiegł im na spotkanie. W salonie panowała totalna jatka i chaos. Kasandra od razu włączyła się do walki. Crabbe właśnie wziął na cel Longbottoma, lecz Swiftsure strąciła zaklęciem żyrandol, który spadł mu na głowę. Tymczasem Hermiona zaangażowała samą Bellatrix, spychając ją do defensywy. Weasley łoił miotłą szarego kangura, którym był Zdenek Slanina. Synchroniusz Walruss wypuścił ze swego fletu śmiercionośne zaklęcie prosto w Rona, lecz rudzielec na swoje szczęście akurat się pośliznął i rozciągnął na posadzce, a czar dosięgnął Corneille-Noire’a. Natomiast Murtaza z powrotem przybrał ludzką postać i próbował zaklęciami ognia wykurzyć Dołochowa z szafy, w której ten zajął umocnioną pozycję.
        Kasandra pochylona podbiegła zakosami ku środkowi sali, prosto do czarnego kamienia. Draco leżał na nim sflaczały i nieprzytomny. Swiftsure bez namysłu przecięła więzy zaklęciem Diffindo, a gdy Malfoy był już wolny, zarzuciła go sobie na plecy.
- Mam, nie dam! Mam, nie dam! – wykrzykiwała, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych.
        Voldemort, z początku oszołomiony napadem, a potem zajęty odpieraniem ataków, nagle dostrzegł Kasandrę uciekającą z Draconem. Avadę zieloną i zdradną wysłał w jej kierunku, lecz Justin Finch-Fletchley dostrzegł zagrożenie i zastąpił drogę śmiertelnego czaru, biorąc go na siebie…
        Kasandra szybko zbiegła po schodach i była już w holu. Nigdy by nie przypuszczała, że byłaby w stanie biegać z Malfoyem na plecach, a jednak! Teraz tylko za drzwi, poza posiadłość, schować się gdzieś w żywopłocie i czekać ze świstoklikiem na pozostałych…
- Cześć, Swiftsure – rozległ się nagle złowieszczo znajomy głos. – Znowu mi się pętasz pod nogami?
       Kasandra spojrzała prosto w zimne oczy Bernie Heckler, swojej prześladowczyni z Durmstrangu… Lęk z dawnych lat chwycił ją brutalnie, sparaliżował, nie była w stanie nic zrobić…
         Bernadetta uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Sektumsempra! – powiedziała, machając różdżką. Z twarzy Kasandry strumień krwi trysnął aż na ścianę, dziewczyna padła na ziemię…

       Tymczasem na górze śmierciożercy zaczęli zdobywać przewagę. Część Kluchonów odleciała przez okno, myśląc błędnie, że Malfoy jest już uratowany, część leżała nieprzytomna lub została zepchnięta do zaimprowizowanych kryjówek. Harry leżał w kącie przysypany tynkiem ze ściany i szczątkami mebli, zbyt słaby, aby cokolwiek zrobić. Czarny Pan wydawał się tryumfować.
Zwycięstwo było niemal pewne, więc Bellatrix Lestrange zbiegła na dół, aby pomóc młodej Bernadetcie wciągnąć Malfoya z powrotem. Mało brakowało, a z całego rytuału nic by nie wyszło!
Obie ocuciły Dracona i przyprowadziły przed oblicze swego przywódcy.
- Co za skrajna głupota! – wykrzyknął Voldemort. – Naprawdę myśleliście, że możecie pokonać najpotężniejszego czarodzieja wszech czasów? Wy, garstka niedoświadczonych gówniarzów? Nawet w kupie jesteście słabsi ode mnie! I nawet z tymi waszymi nie wiadomo jakimi mocami z innego świata!
         Rozejrzał się uważnie po zniszczonym salonie. Najwyraźniej wypatrywał Harry’ego, ale jakoś go nie dostrzegł pod stertą gruzu i drewna.
- A gdzie się podział Potter? Stchórzył? Tak, to typowe dla waszego Złotego Chłopca. Wystarczy, że zaczną się prawdziwe kłopoty, a on już pali gumy! Ale mniejsza o to. Rozprawię się z nim później. Na razie jeszcze nie skończyliśmy naszego małego rendez-vous, paniczu Malfoy!
        Wyczerpany i wycieńczony Draco, drżąc z zimna w uścisku Bernie z jednej strony, a Bellatrix z drugiej, nie miał już siły na nic. Atak Kluchonów na chwilę przywrócił mu nadzieję, ale wraz z ich klęską wszystko runęło w gruzy tym bardziej. Teraz marzył tylko o tym, żeby to wszystko się jak najszybciej skończyło. Tu i teraz.
 - Nie zostanę twoim rozpłodowcem! – krzyknął. – Takiego chwieja!
        Voldemort roześmiał się złowrogo.
- Otóż obawiam się, drogi Draco, że nie masz innego wyjścia. Muszę jednak przyznać, że zdolny jesteś, skoro udało ci się jakoś wezwać pomoc. Drugi raz nie będę taki nieostrożny. Wiesz co, Draco? Żeby dać mi dziecko, nie będziesz koniecznie potrzebował rąk ani nóg…
        Tym razem zaśmiał się Synchroniusz Walruss, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie.
- Czy ja mogę się tym zająć, panie? – poprosił. – Bardzo mi się ostatnio spodobał mugolski wynalazek zwany piłą łańcuchową.
- To dopiero po zapłodnieniu – odrzekł Czarny Pan. – No dobrze, młody człowieku, otwórz się przede mną i pozwól mi wejść!
       Brutalnie złapał Malfoya za biodra. Draco zakwilił bezradnie w oczekiwaniu straszliwego bólu, który zakończy wszystko, co w jego życiu było dobre…
- Przestańcie natychmiast! – donośny kobiecy głos zabrzmiał echem w zrujnowanym salonie.
        Voldemort obejrzał się, Draco mimo wszystko tak samo. W drzwiach stała Lukrecja de Volaille. Z jej niskiej, pulchnej sylwetki emanowała niesamowita energia, połowa włosów wydawała się płonąć żywym ogniem, a druga połowa była czarna jak smoła.
- Kim jesteś?! – krzyknął Voldemort. Nie po raz pierwszy mu przeszkodzono, ale ta kobieta wzbudziła w nim prawdziwy, nieokreślony niepokój.
- Twoją zgubą, Voldemorcie – odpowiedziała Lukrecja.
- Każdy tak mówi – rzekł Czarny Pan. – A potem leży w pyle i we krwi, tak jak ci tutaj dookoła. Nachodzisz mnie w domu mojego znajomego, przeszkadzasz w rozmowie z jego synem… Jak by nie patrzeć, jesteśmy tu wszyscy u siebie. Czego chcesz, gadaj!
        Profesor de Volaille była spokojna, patrząc w gadzie oblicze Voldemorta.
- Czy pamiętasz Esmeraldę Goldcrest? Młodą, pełną radości dziewczynę, którą brutalnie zgwałciłeś tylko dlatego, że się z ciebie śmiała? Założę się, że nie. Dla ciebie jedna zbrodnia więcej to bez różnicy. Esmeralda umarła w nędzy i wstydzie, porzucona przez rodzinę. Wszyscy mówili, że sama sobie jest winna, że cię sprowokowała. Nie doczekała sprawiedliwości. Ale ja dopilnuję, aby kara cię nie minęła, lordzie.
       Voldemort stał w miejscu, wpatrzony w Lukrecję. Zupełnie stracił rezon i orientację. Zszokowany, nie wiedział nawet, co odpowiedzieć.
Tymczasem profesor de Volaille rozpruła swoją szatę, uwalniając bujne, jędrne piersi. Harry, nawet otępiony ze zmęczenia, nawet będąc w śmiertelnym zagrożeniu, musiał przyznać, że to najpiękniejsze ciało, jakie w życiu widział, nie licząc oczywiście Dracona…
Ale Lukrecja de Volaille nie miała zamiaru nikogo kusić. Ujęła oburącz swą różdżkę i z całej siły wbiła ją między piersi. Trysnęła krew, spływając w dół jej dekoltu. Lukrecja słabnącym głosem zdążyła tylko powiedzieć:
- Na taką ofiarę nie pomogą żadne horkruksy. Avada kedavra… Tato!
        Różdżka pofrunęła jak strzała z łuku, ciągnąc za sobą jadowicie zielony strumień światła przeplatany czerwienią. Voldemort został trafiony prosto w serce. Runął na ścianę i wyrżnął w nią z taką siłą, że posypało się szkło z tych okien, w których jeszcze do tej pory się uchowało, a z szafy na drugim końcu salonu pospadały ocalałe dzbanki.

     Harry otworzył oczy i powoli się podniósł, otrząsając z siebie gruz i resztki mebli. W salonie, pod warstwą pyłu, leżały ciała. Parvati Patil, Bernadetta Heckler, Justin Finch-Fletchley, Peter Pettigrew. Spojrzał na zakrwawione zwłoki Lukrecji de Volaille. Na jej twarzy zagościł ogromny spokój, jakby odeszła w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
     Ron wygramolił się zza przewróconego stołu, Hermiona także zaczynała odzyskiwać przytomność. Wyglądało na to, że znowu cała ich trójka miała szczęście… Neville Longbottom pełzł po podłodze na czworakach. Dotarł do Zabiniego i próbował go obudzić. Murtaza az-Zahri także kuśtykał od jednej leżącej postaci do drugiej, sprawdzając, co dla kogo da się zrobić.
     Potter wstał i spojrzał na środek salonu. Czarny kamień, do którego wcześniej przykuto Malfoya, rozpadł się na pół. Obok spoczywało ciało Voldemorta, skurczone i jakby nadpalone, różdżka Lukrecji ciągle sterczała z jego mostka.
       Draco dygotał pod ścianą. W oczach miał łzy, a na ustach szalony uśmiech. Nagle zerwał się, chwycił kij golfowy, który mu akurat leżał pod nogami. Rzucił się na Voldemorta i dał upust wszystkim swoim emocjom.
- This is what happens! – krzyczał, łojąc Czarnego Pana z całej siły. – This is what happens! When you! Fuck! A stranger! In the ass!!!
- Dosyć, Draco – Harry zmęczonym gestem złapał go za ramię. – To już koniec. Wygraliśmy. Tak mi się przynajmniej wydaje…
       Malfoy odrzucił kij. Stał na środku pomieszczenia, wciąż nagi i wciąż dygoczący, ledwo trzymał się na nogach. Nie miał już na kostce zielonej bransolety. Z lękiem wypatrywał swoich rodziców wśród leżących ciał, ale nigdzie nie było ich widać. Hermiona podeszła i owinęła Dracona kawałkiem okiennej zasłony.
- Już dobrze… - powtarzał Draco obsesyjnie. – Już wszystko dobrze. Wracamy do domu…


niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 32


       Kiedy już przestały mu się trząść nogi, a różdżka Pottera przyniosła mu ukojenie, Draco poszedł do skrzydła szpitalnego poradzić się pani Pomfrey. W końcu znalazł się w całkiem nowej sytuacji i musiał się czegoś dowiedzieć o tym jakże nietypowym dla faceta stanie.
       Sytuacja była w końcu poważna. Z Harrym na pewno nie mógł się nudzić. Było im razem cudownie. Draco uwielbiał się mu oddawać cały. Co prawda czasami Potter zagalopowywał się, zadając mu ból, ale Malfoy przyjmował to z radością. Za to, co robił w swoim poprzednim życiu, to i tak była niewystarczająca kara, a zresztą przyjemność w końcu nadchodziła, i to o wiele większa. Chłopak miał znacznie o wiele więcej fantazji i Draco wierzył, że jeszcze niejednym da się zaskoczyć. Przez parę ostatnich nocy nawet zdarzało się, że Harry dawał mu klapsa, krzycząc “Niegrzeczny chłopiec!” Dracona niesamowicie to kręciło. I teraz to wszystko miałoby się skończyć? Niee…
       Gdy w skrzydle szpitalnym powiedział, co mu jest, pielęgniarka przeżyła szok. Myślała, że Draco robi sobie z niej jaja, lecz potem spojrzała mu w oczy i po spojrzeniu Malfoya poznała, że mówi prawdę. Obadała go więc dokładnie i dogłębnie, po czym wygłosiła swoją diagnozę, a wtedy to Draco doznał szoku.
- Jak to? Znaczy, że nie jestem w ciąży? – oczy niemal wyszły mu na wierzch. – Ale przecież to wszystko…
- Wypił pan eliksir Pseudoprego – wyjaśniła pani Pomfrey.
- Pseudoprego? – zdziwił się Draco. – Nigdy nie słyszałem.
        Uzdrowicielka spojrzała nań zafrasowana.
- To mikstura wywołująca objawy ciąży - powiedziała. – Niezbyt dobrze się kojarzy, bo był, o ile wiem, używany do kompromitowania ludzi. Niejednej młodej czarownicy za jego pomocą złamano życie, niejeden ślub odwołano za jego sprawą. Do tej pory sądziłam, że receptura na ten eliksir zaginęła, ale widocznie ktoś wynalazł go na nowo…
Draco opuszczał skrzydło szpitalne, nie wiedząc, czy ma się cieszyć, czy smucić. Z jednej strony jednak nie zaszedł w ciążę, ale z drugiej strony – to, że miał ciążowe objawy, oznaczało, że ktoś mu coś wsypał do picia. Kto?
Możliwości było niewiele. Na wieczornej uczcie Kluchonów się nie pojawił, bo akurat leżał w łóżku, wyczerpany popołudniowymi igraszkami z Harrym. A obiad? Z kim siedział przy obiedzie? Z jednej strony miał Weasleya, który truł mu coś o poezji, z drugiej – koniec stołu, ale przyczepiła się Pansy i zaczęła go bombardować swoimi fantazjami. Oni oboje mogliby mieć swoje powody. Weasley, bo go nie lubił, a Pansy, bo z nią to w ogóle nie dojdziesz.
Kto jeszcze mógłby mieć motyw? Crabbe i Goyle? Nie, oni by czegoś takiego nie wymyślili… Czyli Roniec albo Pansy. Rudzielec jednak odpada, dlatego, że Draco przez cały posiłek miał go na oku, udając, że go słucha, bo Parkinson jednak ględziła jeszcze gorzej. A on demonstracyjnie się od niej odwrócił… Czy wtedy mogła mu czegoś dolać do kompotu? No pewnie, że mogła!
      Postanowił, że musi ją znaleźć, i natychmiast wybrał się na poszukiwania. Pansy była, a jakże, na dziedzińcu. Legiędziła coś z Cho Chang i tą Kasandrą – ciekawe, czyżby wciskała im jakiś nowy kit na jego, Dracona, temat? Podszedł bliżej i zażądał od Parkinson rozmowy na osobności.
- Spójrz mi w oczy, Pansy – wygarnął przez ogródek. – Pansy, spójrz mi w oczy. Co ty wykombinowałaś?
- Ja wykombinowałam? Niee… Nie wiem, o czym ty mówisz, Draco! – zajęczała Parkinson, wyraźnie zatrwożona.
- Wczoraj przy obiedzie – uściślił Malfoy. – Wlałaś mi coś do kompotu, prawda? Co wlałaś?!
      Twarz Pansy naciągnęła na siebie płaczliwy wyraz, który tylko przekonał Dracona, że jego podejrzenia są uzasadnione.
- No, przyznaj się, Pansy! – pokrzykiwał, aby tym pewniej wyciągnąć z niej informacje. – Spójrz mi w oczy! Co za świństwo mi dolałaś?
       Parkinson wybuchnęła łzami, w dłoniach twarz swoją skryła.
- Ja nie chciałam – buczała. – Bo ten chłopak powiedział… On powiedział, że no…
- Co znowu za chłopak? – wysyczał Draco bezwzględnie.
- Bo ja… ja… poszłam na kawę do pani Puddifoot… I tam był ten chłopak… Powiedział, że wyglądam na nieszczęśliwą i dał mi ten flakon… Mówił, że afrodyzjak… A ja tak bardzo chciałam zobaczyć, jak wy z Harrym to robicie… Błagam, Draco, nie rób mi krzywdy!
     Malfoy nie miał zamiaru robić Pansy krzywdy, chociaż z wściekłości był już gotów chodzić po ścianach.
- Idiotko! – warknął tylko. – Przecież to mogłaby być trucizna, nie pomyślałaś?
      Pansy spojrzała nań trwożliwie.
- Ale nic ci się nie stało? – zapytała z lękiem.
- Stało się: jestem wkuropatwiony jak jasny goblin. Gadaj, co to za chłopak, od którego dostałaś to paskudztwo.
- Już tam siedział, kiedy weszłam – załkała Pansy. – W kawiarni pani Puddifoot. Trochę niższy od ciebie, puciaty, ciemny blondyn w szarej tweedowej szacie.
- Ja mu pokażę! – zawołał Draco ekshibicjonistycznie i pognał natychmiast do sypialni prefektów Klimpfjallu.
W dalszym ciągu był wściekły. Jakiś obcy fąfel najwyraźniej miał zamiar zniszczyć jego związek z Potterem… Wpadł do sypialni jak burza, nie zastając zresztą Harry’ego. Błyskawicznie porwał swoją miotłę, wybiegł na mury Hogwartu i wzbiiiił się w powietrze, by na ostrej korbie popędzić do Hogsmeade. Zobaczysz, koleś, jakie są skutki, jak się natrafi na Malfoya w Alpach!

Wieczorem Kluchoni znowu mieli ucztę. Wspólne posiedzenia przy jedzeniu, piciu i muzyce rozgrywały się coraz częściej, choć miejsce namiętności zastąpiła na nich stabilizacja. W chwili bieżącej tylko Blaise Zabini kotłował jakąś byłą Ślizgonkę na skraju basenu, reszta uczniów spoczywała na arcywygodnych poduszkach. Za Hogwartem, na rozstajach, powiesił się Snape na jajach… - śpiewał ktoś ohydnym samczym głosem. Hermiona opowiadała Justinowi Finch-Fletchleyowi jakieś ciekawostki z historii Klimpfjallu, wyczytane w księgach, które ostatnio całymi dniami studiowała.
         Harry przełknął duży łyk wina, aż zakręciło mu się w głowie. Nie mógł zaprzeczać, że się martwił. Każdy by się martwił. Przypuszczalnie nawet Hermiona nie potrafiłaby szybko dojść do siebie, gdyby się teoretycznie dowiedziała, że jej chłopak jest w ciąży.
        A jeżeli jednak Draco nie był? Wtedy, gdy się zgadali, kazał Harry’emu nie myśleć, że chodzi o złapanie go na dziecko. Przecież nie istniała nawet taka potrzeba, skoro było im ze sobą tak dobrze, od kiedy Malfoy się zmienił. Ciągle powtarzał, że Harry świetnie całuje. Zgoda, jeżeli chodzi o całowanie w usta, ale Potter był zdania, że Draco fenomenalnie całuje ciało. Umiał zrobić tak, że od jednego pocałunku robiło mu się gorąco. Uff, te myśli nie dają mu spokoju…
        Tymczasem sprawa jest poważna. Chociaż niby to wszystko już sobie wyjaśnili, jednak Drakuś gdzieś zniknął. Kasandra wspominała, że widziała, jak zaraz po lekcjach, na zamkowym dziedzińcu, opieprzał gromko Pansy Parkinson, ale nie słuchała na tyle, żeby powiedzieć, o co chodzi.
- Czegoś taki smutny, Harry? – zapytał Weasley.
- Bo Malfoya wcięło – odrzekł Potter z troską. – Martwię się o niego.
- Co ty ostatnio z tym Malfoyem? – skrzywił się Ron. – Lepiej byś się jaką dziewczyną zainteresował.
- Dziewczyny są fajne – przyznał Harry. – Ale Draco to jednak Draco.
       Na scenie Theo Nott z wysiłkiem, acz bez większych skutków dął w obój, a Marietta punktowała jego wątpliwą muzykę srebrzystymi uderzeniami w triangiel. Podszedł Longbottom w rozchełstanej szacie, na której miał znaczek z tajemniczym napisem: „Lubisz Cycerona?”
- Pfff – odezwał się z niezadowoleniem, kiwając głową w kierunku Notta. – Fatalnie mu idzie na tym oboju.
- Nie mówi się „oboju”, tylko „obojgu” – poprawiła go Hermiona. Nie bez przyczyny nazywano ją Panną Wiem-Wszystko.
       Harry tymczasem słuchał oboju i nadal pogrążał się w niepokoju.
- Martwię się – powtarzał. – No dajcie spokój, martwię się i tyle.
- O Malfoya chodzi? – zainteresował się Neville. – Widziałem go jakąś godzinę temu, biegł z miotłą i wyglądał na nieźle wkurzonego.
       Pottera na tę wieść chwyciły ołowiane kleszcze lęku.
- Może miał jakąś sprawę do załatwienia – zauważyła Hermiona.
- Powiedziałby mi przecież – próbował argumentować Harry. – Jeżeli zamierzał zniknąć na dłużej, na pewno by mi powiedział. Przecież skoro mu na mnie zależy…
- Nie martw się, Harry – Granger objęła go uspokajająco. – Draco da sobie radę. Jest sprytny, przecież to były Ślizgon i po prostu Malfoy. A tak poza tym – gdyby stała mu się jakaś krzywda, przecież my wszyscy, Kluchoni, zaraz byśmy się o tym dowiedzieli, tak jak w przypadku Cho. A przecież żadne z nas nie słyszy tego kluchońskiego zewu pomocy.
      Harry poczuł się trochę uspokojony. Ale tylko trochę. Kiedy zaraz później Hermiona poszła do sowiarni, aby sprawdzić, czy nie nadszedł jakiś ważny list, na który czekała, Potter doznał napadu niesłychanego przerażenia, tak potężnego, że miał ochotę wpaść pod stół i zakryć głowę ramionami. Wiedział, że Draco jest w niebezpieczeństwie. Ale żaden z pozostałych Kluchonów nie odebrał tego sygnału…

Draco zbudził się w bardzo złym samopoczuciu. Wokół panowała całkowita ciemność. Nie wiedział, gdzie jest, nie mógł się ruszyć, ale nie widział żadnych więzów. Ktoś chyba rzucił na niego Drętwotę.
Co się stało? Poleciał wściekły do Hogsmeade i u pani Puddifoot odnalazł gościa, którego wygląd zgadzał się z rysopisem podanym przez Pansy. Chłopak na widok różdżki Malfoya zrobił się wyjątkowo skłonny do współpracy. Powiedział, że wstydzi się o tej sprawie rozmawiać przy ludziach, więc poszli do zaułka… I tyle. Film się Draconowi urwał gdzieś w tym momencie.
Leżał teraz całkiem nieruchomy i martwił się, co tak w ogóle jest grane. Jego wzrok zaczął rozróżniać w mroku jakieś niejasne kontury. Czy ciemność może wyglądać znajomo? W tym przypadku właśnie wyglądała. Mimo wszystko Draco nie potrafił jej zidentyfikować. Raczej na pewno nie był w lochach Hogwartu.
Gdzieś z boku skrzypnęły drzwi, wpuszczając do środka lekką poświatę oraz posągowo szczupłą  blondynkę w czarnej szacie. Dziewczyna stanęła nad unieruchomionym Malfoyem, spoglądając nań z rozbawieniem.
- Cześć, Draco – powiedziała, nonszalancko odgarniając dłonią kosmyk włosów.
- Coś ty za jedna? – zapytał Malfoy zdenerwowany. – I gdzie ja w ogóle jestem?
- Jestem Bernie – przedstawiła się dziewczyna. – Zawsze byłam twoją wielbicielką, ale w ostatnim czasie mnie rozczarowałeś, mój drogi…
       Tchórzofret westchnął. Tylko tego mu jeszcze brakowało, żeby wpadł w ręce psychofanki. To pewnie jedna z tych nawiedzonych panienek, które wysyłały mu horrendalne ilości poczty. Jak by tu do niej zagadać, żeby go uwolniła…?
      Bernie nie sprawiała jednak wrażenia, jakby łączyły ją z Draconem wspólne tematy konwersacji. Rozpięła natomiast jego koszulę, a w zasadzie rozerwała.
- Słyszałam, że masz chłopaka? - uśmiechnęła się drapieżnie. – No, no, ciekawe…
        Po czym ściągnęła mu także spodnie i przeszła do rzeczy. Draco nie chciał tego, ale z bezradnością patrzył, jak jego ciało (a przynajmniej jedna jego część) reaguje, zupełnie wbrew niemu…
- Ciekawe – blondynka spojrzała mu prosto w oczy, w dalszym ciągu darząc Malfoya ironiczno-pogardliwym uśmieszkiem – co powiedziałby twój słodki, kochany Harry, gdyby widział, jak zaraz się zeszmacisz…
      Draco płakał, kiedy Bernie Heckler, członkini Organizacji Zagranicznej Śmierciożerców, brutalnie go ujeżdżała.