wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 22

      Po kilku godzinach marszu ekspedycja znalazła się przed grzybnym dworem mistrzyni Hasyi.
- Trochę mało miejsca, ale czym chata bogata – uśmiechnęła się elfka. - Zaprosiłabym was do mojej nowej rezydencji w Arkngthunch, ale jeszcze nie wykończona. To znaczy potwory na najgłębszych poziomach jeszcze nie wykończone. A przypuszczam, że chodzi wam teraz przede wszystkim o spokój…
      Ledwie mistrzyni weszła do środka, natychmiast kazała przygotować pomieszczenia dla wędrowców.
- Dobrze, pani – powiedział Tovas. – Zrobię porządek w byłych kwaterach niewolników.
- Ani się waż! – skrytykowała go Hasya. – To są goście honorowi, mają dostać porządne łóżka!
Potem osobiście sprowadziła gości do jaskini pod domostwem, w której urządzono piwnicę. Jedną z pieczar wypełniała sadzawka ogrzewana gorącym źródłem, używana przez domowników jako łaźnia. Żeby nie tracić czasu, cała czwórka hogwartczyków wykąpała się równocześnie. Potem Hasya starannie wytarła wszystkich: nie szczędziła gościnności, chociaż widać było, że mało brakuje, aby padła na twarz. Zarówno Draco, jak i Kasandra z pewnym niepokojem obserwowali, jak elfka wyciera Harry’ego. Jeden i druga z ulgą odnotowali, że reakcja Złotego Chłopca na tę przysługę była całkowicie neutralna.
        Po kąpieli na wędrowców czekał już odpoczynek. Harry i Draco trafili obaj do jednego łóżka i wcale im to nie przeszkadzało. Zresztą byli tak wyczerpani, że i tak nie mogli tam robić nic innego poza spaniem.
        Następnego ranka, gdy chłopcy wstali, przyszła służąca i zawołała ich na śniadanie. Harry, jeszcze nie do końca obudzony, poszedł za nią wzdłuż korytarza, który wydawał się wykonany z żywego drewna… I o mały włos nie wygruził się do głębokiego szybu. Malfoy w ostatniej chwili złapał go za łokieć.
- Wypijcie najpierw eliksir powolnego spadania – służka beznamiętnie, jakby nic się nie zdarzyło, skinęła ręką na stolik w kącie.
         Na dole czekała mistrzyni Hasya w towarzystwie Kasandry i Hermiony.
- Nareszcie jesteście! – Granger na ich widok przyklasnęła. – Musicie zaraz wszystko opowiedzieć!
         No i Potter pojechał z narracyjnym koksem, streszczając przyjaciołom przygody, jakie przeżyli wraz z Malfoyem od momentu, gdy burza piaskowa ich rozdzieliła. Pominął tylko jedną przygodę, która miała miejsce w tej chłodnej jaskini…
- A z wami co się przez ten czas działo? – zainteresował się Draco. – Potter bardzo się o was martwił…
         Tym razem to Hermiona rozkręciła opowieść, mówiąc o tym, jak wpadła razem z Kasandrą w ręce ciemnych elfów i jak Hasya okazała im gościnność, i jak zaatakował ich niewidzialny zabójca.
           
Asasyn nie osiągnął jednak swojego celu, bo to jemu czarodziejka, ostrzeżona przez Swiftsure, wraziła sztylet między żebra. Wraz ze śmiercią skrytobójcy wygasło zaklęcie niewidzialności. Hermiona zauważyła wówczas ze zgrozą, że na jego czarnej szacie widniał namalowany krwawą czerwienią Mroczny Znak. Nie był czarny chyba tylko dlatego, że inaczej na czarnej szacie by się nie odróżniał.
- Śmierciożerca – powiedziała Granger pobladłymi wargi.
- No to się nażarł na zdrowie – rzuciła Kasandra beznamiętnie, choć sama jeszcze drżała.
         Mistrzyni Hasya spojrzała na nich uważnie.
- Wiecie coś o tym człowieku? – zapytała.
- My… to znaczy on… - plątała się Hermiona, próbując się wyrazić na tyle oględnie, aby nie zdradzić celu wyprawy. – To jeden ze sług… naszego przeciwnika. Kogoś, kto nastawał w przeszłości na nasze życie…
- Ciekawe – powiedziała elfka. – Dlaczego wasz wróg miałby atakować akurat mnie? Bo że to do mnie zmierzał z gołym sztyletem, nie mam wątpliwości.
         W jej czerwonych oczach błysnęło podejrzenie, aż Kasandrę przeszły ciarki.
- Powiedziałabym, że to akcja specjalnie zaaranżowana, abyście mogły zdobyć moje zaufanie – ciągnęła Hasya. – Ale sądząc po waszym ogólnym zmieszaniu i dezorientacji, sądzę, że to zbieg okoliczności. Nieprawdopodobny, ale jednak.
        Pochyliła się nad zwłokami skrytobójcy, rozpięła mu kołnierz, po czym odpięła wisior, który miał na szyi i pokazała go dziewczynom.
- A więc to tak… - powiedziała. – Amulet rodu Dagoth. Wygląda na to, że istotnie mamy wspólnego wroga. A ja jestem waszą dłużniczką.
          Strażnicy wynieśli ciało, a Hasya wskazała Kasandrze i Hermionie ławę.
- Zatem czym mogę wam służyć? – uśmiechnęła się elfka.
- Szukamy… naszej przyjaciółki – zaczęła ostrożnie Granger. – Została porwana przez sługi Szóstego Rodu. Wygląda na to, że wiesz o nich co nieco…
- Porwana? – mistrzyni Hasya zaciekawiła się. – A więc jednak ród Dagoth nie jest wam obcy?
- Przeprowadzili atak w naszych stronach jako sojusznicy naszego wroga – wyjaśniła Kasandra. – Przebyliśmy długą drogę, żeby uratować przyjaciółkę.
- My i jeszcze dwaj nasi towarzysze – sprecyzowała Hermiona. – Ale zgubili się w burzy piaskowej. Martwimy się o nich.
- To znaczy, że mamy do odnalezienia trzy osoby – podsumowała elfka.
          Swiftsure wyjrzała przez okno.
- Nie mamy pojęcia, dokąd udali się porywacze – zauważyła ze smutkiem. – Gdzie jest siedziba Dagothów?
- Siedziby są rozsiane po całej wyspie – rzekła Hasya. – Ale jeśli wasza przyjaciółka była kimś ważnym, na kim zależało nieprzyjacielowi, to sądzę, że zabrali ją na Czerwoną Górę.
- O, właśnie – potwierdziła Hermiona. – Szliśmy wszyscy w stronę Czerwonej Góry, zanim burza nas rozdzieliła. Znasz drogę?
- Znam – przez ciemną twarz mistrzyni przebiegł cień. – Ale to bardzo niebezpieczne miejsce. Będziecie potrzebowały pomocy.
- Możemy liczyć na twoich elfów? – Kasandra ucieszyła się ze wsparcia.
- Idę z wami – zadeklarowała Hasya. – Niech Dagoth Ur, czy z kimkolwiek się on tam sprzymierzył, nie myśli, że będzie na mnie nasyłał swoich rzezimieszków. Powiem też zbrojnym, żeby mieli baczenie na waszych towarzyszy.
- Powinni iść w tę samą stronę – powiedziała Hermiona. – Może ich jeszcze dogonimy.

         Dziewczyny wraz z Hasyą i tuzinem zbrojnych natychmiast wyruszyły w drogę. Jednak nie zdążyły dogonić Harry’ego i Dracona. Co gorsza, kiedy przekroczyły już magiczny mur zwany Upiorną Barierą, odgradzający terytoria rodu Dagoth od reszty świata, nagle obie, Hermiona i Kasandra, poczuły w głowach lęk i coś jakby mentalny wrzask, przerażający i dobiegający od północy…
- To zew Kluchonów! – krzyknęła Granger. – Harry i Malfoy są w niebezpieczeństwie!
            Elfka była wpierw skonsternowana, ale szybko zrozumiała, co się dzieje.
- Wiesz, skąd dochodzi ten zew? – zapytała, a Hermiona tylko kiwnęła głową.
            Drużyna ruszyła biegiem ku zboczom Czerwonej Góry.

***

- I tak was odnalazłyśmy – powiedziała Hermiona.
- W samą porę, Granger – westchnął Draco. – Inaczej tak bym się wściekł, że rozniósłbym tę całą cytadelę w drobny mak.
- A co z waszą przyjaciółką? – zapytała Hasya. – Mówiłaś przedtem, kiedy wracaliśmy, że jej dusza została zaklęta w mieczu. Obawiam się, że to oznacza śmierć…
- Zazwyczaj tak bywa – Hermiona pokiwała głową. – Ale Cho nie umarła. Zamiast tego leży w śpiączce, zawieszona w śnie między życiem a śmiercią. Jeżeli uda nam się sprowadzić ten miecz z powrotem, wówczas jest nadzieja, że ją jakoś uzdrowimy.
- Nigdy nie słyszałam, że da się chwytać dusze bez uśmiercenia ciała – mistrzyni powątpiewała. – A już na pewno niemożliwe jest wstawienie ich do ciała z powrotem. Jestem bardzo zdolną czarodziejką, staram się o tytuł profesora nauk magicznych, przeczytałam wiele ksiąg, ale o takiej możliwości nic nie wiem.
       Harry’emu serce uczyniło się z ołowiu, opadając niemal do stóp. Czyżby cała ta wyprawa miała pójść na marne?
- W naszych stronach magia działa inaczej niż u was – oświadczyła zdecydowanie Hermiona. – Może znajdziemy drogę.
        Nagle Malfoyowi przyszło do głowy coś z zupełnie innej beczki.
- A ten cały Dagoth Ur? – zapytał. – Padł na ziemię. Załatwiłyście go. Czy to znaczy, że zagrożenia już nie ma?
- Przykro mi cię rozczarowywać, Draconie – rzekła smutno Hasya. – Tak, padł bez życia, ale nie da się go zabić w zwyczajny sposób. Mrocznymi praktykami doszedł do półboskości, a ma ochotę i na pełną boskość. Wyspa dopiero czeka na wybrańca, który położy kres jego złowrogiemu panowaniu… I w ostatnim czasie coraz częściej łapię się na myśli, że to ja mogę być tym wybrańcem. Ale nie jestem gotowa, nie jestem… Cóż, mniejsza o to. Dzięki wam mam więcej czasu, żeby się przygotować…
      Wybrańcobójcę należało bezpiecznie dostarczyć do Hogwartu. Zarówno dla Pottera, jak i dla mistrzyni Hasyi samo dotknięcie miecza mogło oznaczać śmierć, więc zdecydowano, że ów magiczny brzeszczot będzie nosić Hermiona. Velan, dowódca straży, przyniósł z magazynu pochwę pod wymiar, a rękojeść owinięto starym workiem.
- Odpoczniemy trochę i możemy wracać – powiedział Harry, kiedy hogwartczycy zostali na chwilę sami.
- Ale jak? – zmartwiła się Kasandra. – Żeby się tu dostać, trzeba było godzinnego, potwornie skomplikowanego i męczącego rytuału z udziałem trojga potężnych czarodziejów. Sami nie damy rady tego zrobić…
     Wszystkich ogarnęło zniechęcenie. Draco klął pod nosem, Kasandra sprawiała wrażenie, jakby miała wybuchnąć płaczem. Wyglądało na to, że nie przemyśleli jednej z najistotniejszych spraw.
W tym momencie do pokoju wróciła Hasya.
- Co się stało? – zaniepokoiła się. – Macie problem? Może potrafiłabym pomóc…
        Popatrzyli po sobie. Co prawda starali się trzymać to w tajemnicy, ale teraz sprawa doszła do punktu, w którym już nie mieli nic do stracenia.
- Nie mamy jak wrócić do domu – odezwała się ostrożnie Hermiona.
- A gdzie jest wasz dom? – elfka zorientowała się, że pewnie gdzieś daleko. – Skyrim? Wysoka Skała? Może Akavir?
        Hogwartczykom te nazwy nic nie mówiły, ale przynajmniej były to miejsca, które znała sama Hasya, czego nie można było powiedzieć o Anglii.
- Jeszcze dalej – powiedziała Kasandra zrezygnowana. – Jesteśmy z innego świata.
         Oczy mistrzyni rozszerzyły się na moment.
- Ach, więc to takie buty – westchnęła. – W sumie to wiele wyjaśnia.
- Naprawdę bardzo chcielibyśmy wrócić – powiedział Harry. – Nie, żeby nie odpowiadała nam twoja gościna, ale czas nas goni… Nie wiesz, w jaki sposób otworzyć przejście?
- Nie wiem – Hasya pokręciła głową. – Ale być może wiem, kogo zapytać.
Wyjęła z biurka zwój zapisany niezrozumiałym dla Harry’ego i pozostałych alfabetem; bez wątpienia było to jakieś zaklęcie.
- Stańcie w ciasnej grupie – poleciła. – Muszę objąć was wszystkich.
      Skupili się zatem na dwóch metrach kwadratowych. Draco ostatkiem sił stłumił chęć wskoczenia Potterowi na ręce, Hasya przeczytała zaklęcie – i nagle zniknęli.
         Cała czwórka, razem z mistrzynią, znalazła się wtem na wolnym powietrzu. Byli najwyraźniej w jakiejś wiosce, pośrodku której stał kwadratowy budynek otoczony owalnym murem…
- Niedaleko stąd mieszka jeden z najzdolniejszych czarodziejów mojego bractwa – powiedziała Hasya. – Może on będzie coś wiedział. Albo też będzie wiedział, kogo zapytać.
        Nie uszli jednak daleko. Kiedy mijali pierwszą chałupę, spod ściany podniósł się zarośnięty żebrak w złachanym płaszczu i podartym kapturze i podszedł do Kasandry.
- Dobrzy ludzie, wspomóżcie byłego regenta chóru świątynnego – zajęczał. – Have mercy, sir, I gots nothin’ to eat. Mesje, że ne manż pa sis żur.
      Na słowo „sir” Hermiona przypomniała sobie, że podczas śniadania machinalnie schowała do kieszeni kawałek sera. Podała go więc żebrakowi.
- Dziękuję, panienko! – zaskrzypiał żebrak. – Twój czyn na pewno nie zostanie bez nagrody!
      I nagle zrzucił swoje łachmany i wyprostował się, z ponad dwóch metrów górując nawet nad wysoką Hasyą – brodacz w wytwornym stroju, którego prawa połowa utrzymana była w żywych, euforycznych barwach, a druga w ciemnych i przygnębiających. Promieniowała z niego aura czegoś pradawnego i totalnie pokręconego.
- Dobra robota! – zaniósł się szaleńczym śmiechem, wywijając trzymaną w dłoni laską. – To mi się naprawdę podobało! Cieszę się tak bardzo, że mógłbym wypruć wam flaki… Dagoth Ur budzi niepokój, wprawia w ludzi w szaleństwo. A to jest uzurpacja! Od szaleństwa jestem ja! Złotomordy w pełni zasłużył na te bęcki, które dostał…
- Proszę, zostaw nas w spokoju – powiedział Harry zmęczonym tonem. – Chcemy tylko wrócić do domu…
         Brodacz uderzył laską w ścianę chaty i ściana ta nagle zmieniła się w prostokąt bulgoczącej mgły.
- Oto brama, która zawiedzie was do celu – powiedział. – Pa!
         Hogwartczycy uściskali raz jeszcze Hasyę, a potem rzucili się w czarną bezdnię portalu…

       Kiedy Harry zdążył już zapanować nad żołądkiem, zorientował się, że stoją w komnacie zamkowej o kamiennych ścianach. Co jak co, ale nie wyglądała ona jak Hogwart.
       Naprzeciw trójki stali trzej młodzi ludzie. Jeden wysoki i rudy, w bogatym stroju i z mieczem przy pasie. Drugi miał czarny kapelusz zwieszony na plecach, w dłoni trzymał talię kart. Ten trzeci był brodaty i barczysty, za pasem trzymał topór.
- Krew i popioły! – zaklął karciarz. – A wyście co za jedni?
- Zawracamy! – krzyknęła Kasandra. – To nie tutaj!
       I znowu rzucili się w portal. I znowu tajemna przestrzeń rzucała nimi nie wiadomo gdzie, znowu ich żołądki i jelita skręcały się w węzły marynarskie, aż w końcu Harry dotknął policzkiem zimnej posadzki.
       Pierwsze, co usłyszał, to szum wody. Najwyraźniej wylądowali w czyjejś łazience. Podniósł głowę i zorientował się, że oto właśnie Luna Lovegood rozkoszuje się kąpielą.
Przez chwilę panowało pełne zakłopotania milczenie. Hermiona zakaszlała i dopiero wtedy Luna zauważyła, że poza nią w łazience są jeszcze cztery inne osoby. Krzyknęła i zerwała się, zasłaniając się wstydliwie oburącz.

- Wyluzuj, Pomyluna – powiedział Draco. – Tu sami swoi.