czwartek, 19 września 2013

Rozdział 25


Kasandra Swiftsure leciała na miotle ponad błoniami Hogwartu. Miotła była taka sobie. Lekka, łatwa w prowadzeniu, ale za bardzo poddawała się podmuchom listopadowego wiatru. Znosiło ją w prawo i Kasandra musiała trochę się wysilać, żeby utrzymać kurs. Dobrze, że tym razem chociaż nie padało.
        Przeleciała nad płaszczyzną błoń, zbliżyła się do zamkowego muru. Dwadzieścia stóp z lewej jakiś kształt zerwał się spomiędzy blanków. Spokojnie, to tylko Zabini leci ją zmienić.
           Kasandra wylądowała na szczycie muru i przez chwilę stała wpatrzona w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Przypomniało jej się, jak Crabbe i Goyle ścigali ją w powietrzu, jak ściskał ją żołądek i jak rozkleiła się później pod ramieniem Pottera… Co się zmieniło od tego czasu? Cóż, z pewnością była o wiele bardziej zdecydowana i odważna, nie była już tą rzygającą mimozą, którą kojarzono w Durmstrangu.
      Czyli ogólnie przeniesienie do Hogwartu wyszło jej na zdrowie. Inna sprawa, że przenosząc się do nowej szkoły, spodziewała się, że odegra nie wiadomo jaką rolę, a tymczasem wszyscy najwyraźniej dawali sobie radę bez niej. W dodatku się zakochała, nie wiadomo, czy bez wzajemności, ale na pewno bez sensu…
- Czemu taka smutna? – usłyszała głos za plecami. Odwróciła się. Stała za nią Cho Chang.
- Nie, nic – Swiftsure pokręciła głową.
- Dzięki za ratunek – uśmiechnęła się Cho.
- To nic takiego – Kasandra spuściła oczy. – Byłam tylko jedną z czworga.
- Ale ludzie mówią, że bez ciebie by sobie nie poradzili.
- To dobrze – westchnęła Kasandra.
- Jestem wam naprawdę wdzięczna – ciągnęła Chang.
- Ale nie ma za co – stwierdziła Swiftsure. – Tylko wykonywaliśmy swój obowiązek.
         Cho zaśmiała się dyskretnie.
- Od razu widać, że jesteś z Gryffindoru.
         Kasandra oparła się o miotłę.
- Słuchaj, Cho… - powiedziała. – Co się z tobą działo, kiedy… No, kiedy cię nie było?
- Nie wiem – Krukonka spojrzała smutno na młodszą koleżankę. – Nic nie pamiętam. Kompletna pustka. Pamiętam tylko tamtego potwora, ból… a potem obudziłam się u Munga, strasznie głodna. Nie wiem, co się ze mną działo i w ogóle jakoś nie mogę się pozbierać.
- No tak – Kasandra pokiwała głową. – Ty masz naprawdę poważne problemy, nie to, co ja.
         Chang spojrzała na nią z uwagą.
- A o co chodzi? Może mogłabym pomóc? Nosi mnie po prostu, od kiedy doszłam do siebie. Koniecznie chcę się do czegoś przydać, a jestem ciągle jeszcze za słaba. I cały czas strasznie chce mi się jeść.
- To już będą ponad dwa tygodnie, prawda? – upewniła się Kasandra.
- Zgadza się – potwierdziła Cho. – Pani Pomfrey powiedziała, że aż do świąt mogę jeść, ile wlezie, bez obawy o figurę. A w zasadzie muszę, żeby utrzymać dotychczasową wagę, bo inaczej znowu zacznę chudnąć.
         Swiftsure zarzuciła miotłę na ramię i powlekły się w stronę najbliższych drzwi.
- No więc co cię trapi? – zapytała w końcu Cho Chang.
- Nic takiego, w porównaniu – odrzekła Swiftsure. – Takie tam. Harry i w ogóle.
- Który Harry? Potter?
- No – potwierdziła Kasandra. – Tak trochę się zakochałam.
- Trochę? Tylko trochę? – Cho uśmiechnęła się. – Ja też. Kiedyś, dawne dzieje.
         Gryfonka spojrzała na nią z niepokojem. To się dopiero wpakowała!
- Chcesz o tym pogadać? – zapytała Cho. – Albo o czymkolwiek innym? Od tamtego czasu cierpię na bezsenność, więc potrzebuję kogoś, żeby pogadać. Nie chcę zostać alkoholiczką.
         Dziewczyny weszły do środka i przemierzały łagodnie oświetlony korytarz.
- Możemy pogadać – rzekła Kasandra.
- To wpadaj do mnie, kiedy chcesz.

W ciągu tych dwóch tygodni sprawy w Hogwarcie jakoś tam doszły do normy. Nie powtórzyły się żadne ataki na szkołę, Cho stopniowo dochodziła do siebie (chociaż skrzaty kuchenne narzekały, że pochłania straszne ilości jedzenia), euforia po sukcesie ekspedycji ratunkowej też jakoś opadła. Snape wrócił i od razu wziął się do gnębienia uczniów. Dla żeńskiej części Hogwartu dobrą wiadomość stanowił powrót Murtazy az-Zahriego ze szpitala. Uczennice przeżyły jednak pewien zawód, gdy okazało się, że Murtaza najwyraźniej chodzi z Parvati Patil. „To tylko tymczasowo, na pewno im nie wyjdzie” – pocieszały się, a na widok Parvati szeptały: „Skuś baba na dziada”. Przy tym wszystkim az-Zahri nie wrócił na stanowisko prefekta, bo ponoć Potter i Swiftsure radzili sobie całkiem nieźle, i nie miał żadnych zastrzeżeń pod tym względem.
         Któregoś dnia Hermiona podzieliła się z Ronem i Harrym odkryciem, które wyczytała w kluchońskich zbiorach biblioteki.
- Słuchajcie! – powiedziała. – Już wiem, dlaczego wszyscy uczniowie w Klimpfjallu zachowują się jak nie oni.
- Jak to nie oni? – obruszył się Weasley. – Ja nie widzę nic szczególnego w moim zachowaniu!
- Przestań, Ronnie – skarciła go Hermiona. – To jest tak: ród Dagoth i jego zwolennicy mieli w zwyczaju odprawiać straszliwe rytuały, aby osiągnąć większą moc. Przy okazji zmieniały się ich ciała – na przykład w takie istoty, które napadły na Hogwart i z którymi walczyliśmy w ich cytadeli. Jednym przemiana się udawała, inni nie mieli tyle szczęścia i zmieniali się w obłąkane stwory pokryte odrażającymi naroślami.
- Czy to znaczy, że my też… - powiedział Ron zszokowany.
- Nie przerywaj! – rzekła Granger. – Jak wiadomo, Dagoth Dreyfus, obrzydzony praktykami swoich krewniaków, uciekł od nich do naszego świata. Zakładając w Hogwarcie Szósty Dom, postarał się, aby stanowił on jakby lustrzane odbicie tamtego. Ciała tamtych zmieniają się w okropny sposób, za to u Kluchonów zmienia się charakter, i to zwykle na lepsze. To jest potwierdzony fakt, który szczegółowo opisał opiekun Klimpfjallu w 1627 roku.
- A więc to Klimpfjall tak zmienił Malfoya – zauważył Harry.
- Widzisz? Mówiłem ci, że on tak na poważnie… – skomentował Ron.

         Draco siedział w ławce i ze smutkiem patrzył na Pottera. Wiedział, że choć miał na to wielką ochotę, nie będzie mógł siedzieć obok niego. Gdyby usiedli w jednej ławce, Malfoy nie powstrzymałby się przed okazywaniem Harry’emu uczuć, a to – przy całej klasie – było już niedopuszczalne.
         W dodatku od czasu wyprawy dostawał kilogramy listów od wielbicielek, wśród których, o zgrozo, nie brakowało mugolek. Były tak namolne, że Hagrid musiał na dwa dni w tygodniu zamykać sowiarnię, bo inaczej sowy padłyby z wyczerpania. Malfoy dawał listy do przeczytania skrzatowi, który wyrzucał osiemdziesiąt procent; a były one straszne. Wśród standardowych wyznań miłości, próśb o autografy oraz propozycji oprowadzenia Dracona po rodzinnym mieście, mugolki czasami posuwały się (bardzo trafne określenie) do pisania listów, które nawet jego, przedstawiciela rodu Malfoyów i świadka, a czasem i uczestnika wielu orgii, przyprawiały o głęboki rumieniec oraz spurpurowienie uszu, po którym następowała kaskada soczystych i wyrafinowanych bluźnierstw. Jedna z nich, przykładowo, opisała Draconowi, jak sobie wyobraża ich wspólną noc poślubną. Ze szczegółami. Bardzo wyrazistymi i barwnymi.
       Ale Draco w ostatnim czasie niespecjalnie miał ochotę zacieśniać więzi z dziewczynami, i to jeszcze mugolskimi. Całą jego uwagę absorbował pewien czarnowłosy i zielonooki eks-Gryfon z blizną na czole. Malfoy siedział więc w ławce i zamiast słuchać, co nawija Snape, zastanawiał się, jaka ta blizna właściwie jest w dotyku, czy dałby radę ją rozpoznać swoimi wargami… Potterowi też miał pokazać w końcu swoją bliznę po sztylecie, już prawie się zagoiła. I zanurzyć dłonie w te ciemne włosy, zjechać niżej, pociągnąć go za płatki uszu… Nie rozumiał, dlaczego w ostatnich dniach Harry nie zwracał na niego większej uwagi. Przecież od dawna powinno być mu wiadome, że Draco zrobiłby dla niego wszystko, a nawet jeszcze więcej, a wręcz nawet wprost zgoła oddałby mu połowę siebie. No, Harry, czemu na mnie choć raz nie spojrzysz? Przecież ja cię tak bardzo pragnę, ty jesteś mój najdroższy Gryfonek, moje słoneczko, mój trzminorek, mój zielonooki jeżyk…
- Mój króliczek, mój słodki, kochany króliczek, moja wiewióreczka… – Draco nagle ze zgrozą zdał sobie sprawę, że mówi to na głos.
- Panie Malfoy, to nie są zajęcia z opieki nad stworzeniami – skarcił go Snape głosem pozornie beznamiętnym, ale w jego półtonach dało się usłyszeć zwiastun tego, że już wkrótce pęknie mu uszczelka. Wyglądało na to, że urlop dla poratowania zdrowia nie na wiele się zdał.
       No i Draco znowu dostał szlaban. Tym razem spędził go razem z tym głupim Weasleyem, który musiał podpaść Severusowi w inny sposób. Snape oczywiście przychrzaniał się do nich obu o jakieś drobiazgi, zadawał pytania, które nie miały związku jedno z drugim, a potem zagonił ich do roboty Czyścili więc kociołki i inne tam retorty, zmywali sadzę ze ścian, nie odzywając się do siebie. Ron już wiedział, że to sam Szósty Dom warunkuje zmiany w charakterze uczniów, ale i tak ciągle nie widział powodu, żeby lubić Malfoya, a Draco nie zamierzał się przed nim tłumaczyć. Za to kiedy tylko udało się doczekać końca, wybiegł na dziedziniec i zrobił kilkanaście okrążeń, aby zebrać myśli. Kiedy wreszcie się zmęczył, doszedł do wniosku, że musi działać natychmiast.

       Harry i kompania stali na korytarzu, dyskutując o wydarzeniach tego dnia. Hermiona z kwaśną miną narzekała na kolejną nudną lekcję u Trelawney, zamiast której mogliby dać w programie więcej zaklęć, a Ron zdążył już się otrząsnąć po szlabanie i zaczął sobie przypominać, jak dawniej bywało.
-  Któregoś razu Fred i George równocześnie dali się złapać Severusowi – opowiadał. – Powiedział, że mają szlaban u niego w gabinecie. I co zrobili? Polecieli do Hogsmeade, zdemontowali szlaban z przejścia przez tory Hogwart Expressu i przytachali go do Snape’a. Dałbym wiele, żeby zobaczyć jego minę.
         Nagle zobaczyli nadchodzącego Malfoya. Był zgrzany i najwyraźniej mocno zdenerwowany.
- Potter, muszę z tobą pilnie pogadać – powiedział.
- Za chwilę, Malfoyu – odrzekł Harry.
- Nie – sprzeciwił się Draco. – Ja muszę teraz. To sprawa, od której wiele zależy.
- No dobra – Złoty Chłopiec miał kwaśną minę. – O co chodzi?
- Nie tutaj – powiedział Malfoy. – Musimy pomówić w cztery oczy.
    Z pewnym ociąganiem Harry poszedł więc na za platynowym, aż wreszcie wyszli na dziedziniec i zatrzymali się w mało uczęszczanym zakątku.
- No więc? – zapytał.
          Draco spojrzał na niego poważnie.
- Mam do ciebie bardzo ważne pytanie – powiedział wreszcie.
      Na moment zapadła głucha cisza. Malfoy zaczął obserwować czubki swoich butów, a kiedy z powrotem zwrócił twarz w kierunku Pottera, ten patrzył nań pytająco i z jakimś niepokojem.
- Harry… - odezwał się Draco. – Czy chcesz ze mną chodzić?
- Co? – odparł Potter inteligentnie.
- Chodzić – Malfoy powtórzył powoli i wyraźnie. – Być parą. Co o tym myślisz?
        Zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź Złotego Chłopca. Jego serce biło jak oszalałe. Tymczasem Harry popatrzył na Dracona, na ścianę i znowu na Dracona. Potem jeszcze raz spojrzał na ścianę i wydał westchnienie z głębi płuc. Widać było, że toczy się w nim wewnętrzna walka.
- Postawię sprawę wprost – wyszeptał Malfoy. – Bardzo pragnę, abyś był moim chłopakiem.
       Spojrzał Potterowi błagalnie w oczy, co nie było łatwe, bo tamten ciągle uciekał wzrokiem, i dalej czekał na odpowiedź. Harry chrząknął cicho, rozejrzał się dookoła, czy nikt za bardzo się im nie przygląda, po czym popatrzył poważnie na Malfoya.
- Nie czuję się gotowy na związek – powiedział. – Chcę, abyśmy zostali przyjaciółmi.
          Draco miał wrażenie, że zaraz zacznie płakać. Zacisnął zęby i zaatakował jeszcze raz.
- Jeżeli nie chcesz, abym był twoim chłopakiem, to zostanę twoim niewolnikiem – zaproponował. – Będziesz mógł mnie brać gdzie chcesz i kiedy chcesz. Nawet na lekcji.
- Dopiero by nam poleciały punkty – uśmiechnął się Harry i uspokajająco pogłaskał Malfoya po policzku.
- No więc jak będzie? – Draco rozejrzał się z dezorientacją. – Jaka jest twoja odpowiedź?
          Potter wykrzywił się, jak gdyby właśnie wypił szklaneczkę soku cytrynowego.
- Wiesz – powiedział. – To jest tak, że ja… Nie traktuj tego tak, jakbym ja kategorycznie mówił „nie”, ale tego… No… Gotowy się za bardzo nie czuję. Tak.
         Malfoyowi przyszła do głowy odpowiedź na ten argument i już otwierał usta, aby wygłosić te słowa, które ostatecznie przekonają Pottera, gdy nagle rozległ się głos:
- Cześć, chłopaki. Co porabiacie?
Harry i Draco odwrócili się w tamtą stronę. Pod filarem stała Pansy Parkinson z pełnym fascynacji uśmiechem.
- Rozmawiamy – powiedział Malfoy, zdenerwowany, że przerwano mu w tak kluczowym momencie. – Chyba jeszcze wolno, nie?
- A wiecie, bo ja słyszałam, że ty… Znaczy wy…
- A gdyby nawet, to co cię to obchodzi?
- Draco, mam do was prośbę – powiedziała Pansy zaintrygowana. – Pokochajcie się trochę przy mnie, bardzo proszę!
- Masz na myśli… stosunek? – upewnił się Harry.
- A po jaką akromantulę mielibyśmy to robić? – zapytał Malfoy surowo.
- Chciałabym popatrzyć, to takie słodkie! – uśmiechnęła się Parkinson.
- Nie masz poczucia, że trochę się tak jakby wtrącasz?
          Pansy zrobiła urażoną minę.
- To przynajmniej powiedzcie mi, który z was jest seme, a który uke – nalegała.
- Ja pierniczę, Pansy, coś ty przyćpała? – westchnął Malfoy i odwrócił się do Parkinson plecami. – Chrzanić to, Harry. Chodźmy na quidditcha.