czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 15


        Draco poszedł za Lukrecją w stronę zacisznej wnęki, w której mieścił się stolik i para krzeseł. Szkoda, że nauczycielka odrywała go od rozmowy o sprawach jakby zasadniczych, ale… Coś we wzroku profesor de Volaille, a także, nie bójmy się tego stwierdzenia, w jej dekolcie, po prostu przyciągało Malfoya i kazało mu iść za nią.
        Usiedli naprzeciwko siebie. Draco wpatrywał się w opiekunkę Szóstego Domu niepewnie.
- Spokojnie, panie Malfoy – uśmiechnęła się Lukrecja. – Ja nie gryzę. Zazwyczaj.
        Wychyliła koktajl mleczny, który akurat stał na stole.
- Ach, Draco Malfoy, syn Lucjusza – powiedziała. – Podobno mugolki za panem szaleją.
- Naprawdę? – zdziwił się Draco. – To chyba tylko dlatego, że mnie osobiście nie znają…
- Słyszałam o postępach, jakie pan poczynił w naszym domu. Bardzo mnie to cieszy, że w coraz większym stopniu realizuje pan ideały Klausa Klimpfjalla. Jednakże – mrugnęła do niego porozumiewawczo – podstawowym celem, dla którego zakłóciłam panu rozmowę z przyjaciółmi, jest zadanie, przejdźmy więc do niego.
       Draco pokiwał głową, jakoś niezdolny cokolwiek wykrztusić. Lukrecja de Volaille roztaczała wokół siebie drapieżną aurę napięcia, jakby w każdej sekundzie miała rzucić się na Malfoya, zedrzeć z niego ubranie i brutalnie zgwałcić. Nie uczyniła tego, lecz spokojnie kontynuowała wywód.
- Przejdźmy do konkretów, panie Malfoy. Ostatnie wydarzenia ściągnęły uwagę dziennikarzy. Większość z nich da się odeprzeć bez trudu. Ale jest jeden wyjątek. Rita Skeeter.
      W tym momencie Malfoy przypadkiem poczuł zetknięcie swojej goleni z nogą nauczycielki. Przełknął ślinę, zaczerwienił się i coś wymamrotał.
- Proszę się rozluźnić – rzekła de Volaille ciepłym tonem. – Czego od pana chcę? Skeeter jest zbyt wścibska, żeby tak po prostu pozwolić jej się wałęsać po Hogwarcie. Kiedy się tu zjawi – a zjawi się najprawdopodobniej jutro, dzięki mojej małej prowokacji – do pana będzie należało odwrócenie jej uwagi. Skuteczne odwrócenie, tak, żeby przez najbliższe tygodnie się nam nie pętała pod nogami. Czy zgadza się pan wykonać to zadanie?
- Jeżeli jest zadanie, to trzeba je wykonać – palnął Draco bez zastanowienia, wpatrując się jak zahipnotyzowany w naszyjnik z mlecznobiałym księżycem i gwiazdą, falujący na jej pełnym dekolcie.
- Doskonale – uśmiechnęła się de Volaille. – Proszę porozmawiać z panem Weasleyem. On ma swoje własne porachunki z Ritą Skeeter, więc udzieli panu wszelkiej pomocy. Hagrid także udostępni infrastrukturę.
        Wyciągnęła dłoń i pogładziła Malfoya po policzku. Draco myślał, że zaraz zemdleje.
- Powodzenia – powiedziała Lukrecja de Volaille.

Rita Skeeter przybyła do Hogwartu następnego dnia, po tym, jak tajemnicza szara sowa przyniosła jej anonimowy list z wieścią, że w zamku czeka na nią informator skłonny się podzielić szczegółami na temat najnowszych burzliwych wydarzeń. Przekradła się do szkoły pod postacią żuka i dotarła w mało uczęszczane skrzydło zamku. Tam z powrotem przybrała ludzką postać.
Draco czekał za rogiem korytarza. Chociaż zgodził się wziąć udział w tej akcji, wahał się. Miał pewne wątpliwości, nie tak rzadka rzecz u niego w ostatnim czasie.
- Dostała pani wiadomość? – zapytał domyślnie. – Tu się ostatnio dzieją takie rzeczy, że głowa boli.
       Skeeter wyjęła notatnik i pióro samopiszące, gdy Malfoy opowiadał jej niestworzone historie o tajemniczych eksperymentach przeprowadzanych w szkole na rozkaz Dumbledore’a. Część z tego to były ewidentne głupoty, wymyślone przez Rona, a część – przetworzone motywy z ulotek propagandowych Voldemorta, ale dziennikarka łykała wszystko jak pelikan. W końcu zażądała, żeby pokazano jej naoczne dowody podejrzanych operacyj w Hogwarcie. Draco był bardziej niż chętny, żeby ją zaprowadzić.
- Zobaczy pani – powiedział. – To się w głowie nie mieści. Że też ministerstwo nie zrobi z tym porządku!
          Wiódł ją korytarzem, dyskretnie, aby nie natrafić na żadnego z nauczycieli. Tak się jakoś złożyło, że jedynymi ludźmi, jakich spotkali, byli Marietta Edgecombe i Teodor Nott, którzy wymieniali z Malfoyem porozumiewawcze spojrzenia. Wreszcie Draco wskazał dziennikarce drzwi od jednej z sal lekcyjnych.
- Tu będzie spokój – zapowiedział.
            Weszli do środka. W sali było gorąco i duszno.
- Właśnie tutaj dyrektor powiedział nam, że w Hogwarcie będzie się odbywał tajny program hodowlany – wyjaśnił Draco. – Sprawa wielkiej wagi dla całego świata czarodziei. Podobno w grę wchodzą też całkiem spore dotacje.
- Od kogo? – Skeeter spojrzała na niego zaintrygowana.
- Różne są wersje. Jedni mówią, że to nowy system obrony przed śmierciożercami, opracowywany na prośbę ministerstwa, a drudzy, że zamówienie złożyli czarodzieje z USA. Kiedyś jedno z tych bydlątek wyrwało się na wolność i jedynie Alastor Moody był w stanie je powstrzymać. Do tej pory kilkoro uczniów leży w szpitalu!
            Otarł pot z czoła.
- Pani się nie obrazi, jeśli zdejmę marynarkę? – upewnił się, a gdy Skeeter nie wyraziła sprzeciwu, rzeczywiście to zrobił oraz rozpiął koszulę pod szyją na tyle, żeby było widać fragment jego klatki. Mimo wszystko patrzył na nią z poczuciem winy.
- Nic nie szkodzi, tu jest rzeczywiście gorąco – rzekła Skeeter i też poluzowała żakiet.
- No i mówię pani – kontynuował Malfoy – trochę mi się to wydawało podejrzane. Dlatego zgłosiłem się na pomocnika do tego projektu, żeby wiedzieć, co się święci.
           Z czoła dziennikarki spływał pot. W takim stanie z pewnością nie mogłaby wystąpić w mediach.
- Przepraszam, ale chętnie bym coś wypiła – powiedziała.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się Draco. – Chociaż ja akurat nic przy sobie nie mam…
       Odwrócił głowę w stronę biurka, na którym stała karafka z sokiem pomidorowym, jakby zostawiona przez któregoś z nauczycieli. Malfoy napełnił szklankę. Podając ją siedzącej Skeeter, nachylił się tak, aby przez rozpiętą koszulę miała lepszy widok na jego klatkę.
        Dziennikarka wypiła, podziękowała.
- To bardzo uprzejme z pana strony – powiedziała. – Czy możemy zobaczyć miejsce, gdzie realizowany jest ten supertajny program?
      Draco pokazał jej kierunek i poszedł za nią. Bacznie przy tym obserwował Skeeter, wypatrując objawów świadczących o tym, że mikstura w soku pomidorowym zaczęła działać. Rzeczywiście, już po chwili dostrzegł u dziennikarki pogłębiony oddech i nieco rozszerzone nozdrza.
          Szli korytarzem, kiedy nagle Malfoy potknął się i wpadł Skeeter na plecy.
- Najmocniej przepraszam! – giął się w ukłonach. – Sama pani widzi, jakie pułapki zastawia Dumbledore, żeby zniechęcić ciekawskich. Ale już dochodzimy do pomieszczenia, gdzie urządzają krzyżówki międzygatunkowe.
          Zaprowadził Skeeter do sporej sali, na której środku znajdował się ogrodzony boks.
- Tu właśnie, sam widziałem, Dumbledore próbował skrzyżować hipogryfa z testralem – oświadczył Draco.
         Jednak Rita Skeeter nie słuchała go zbyt uważnie, wpatrzona w to, co działo się w boksie. Były tam bowiem dwa jednorożce, ogier i klacz, i najwyraźniej starały się o potomstwo. Na widok długich rogów, naprężonych mięśni i ruchów posuwisto-zwrotnych, pismaczka zaczęła uginać się na nogach, gwałtownie chwytając powietrze i usiłując jak najszybciej poluzować kołnierz bluzki.
- Dobrze się pani czuje? – zapytał Malfoy zaniepokojony.
- Nie wiem… - wymamrotała Skeeter. – Chyba muszę wyjść…
       Draco wziął ją pod rękę i zaprowadził do małego pomieszczenia gospodarczego obok kuchni. Panował tam spory upał, bo tuż za ścianą znajdowały się piece kuchenne.
       Lewa ręka Skeeter wspierała się o plecy Malfoya, ale jakoś nie mogła się zatrzymać w jednym miejscu. Druga nerwowo wygładzała przód spódnicy.
- Lepiej? – zapytał Draco. – Może chce pani wody?
- Nie, nie trzeba… zaraz możemy iść dalej, tylko trochę odpocznę…
       I właśnie w tej chwili zgasło światło.

     Draco Malfoy siedział na lekcji zaklęć dość markotny. Rozmyślał o tym, że prawdopodobnie dopiero co wpadł jak śliwka w kompot, nawarzył sobie piwa i narobił niezłego bigosu. Chyba powinien pomyśleć o karierze gastronomicznej.
Skeeter miała jeden zasadniczy mankament – nie była Potterem, ale Draco jakoś to przeżył. Zresztą czynniki, na które została wystawiona, działały również na niego. Zamykał oczy i wyobrażał sobie, że to Harry, a kiedy czuł, że jest już blisko, otwierał oczy i patrzył na Skeeter… i tak w kółko na przemian. Wreszcie, po pięćdziesięciu trzech minutach, pismaczka była tak wyczerpana, że straciła przytomność. Malfoy miał tylko nadzieję, że jej samopiszące pióro przez cały czas nie notowało tego, co było słychać. Chociaż, gdyby takie notatki trafiły do mediów, czy kariera Skeeter nie byłaby skończona?
Siedział teraz i myślał, co powiedziałby Potter, gdyby o usłyszał o tej akcji. Draco tak się starał, aby Harry i jego drużyna uwierzyli, że naprawdę zmienił się na lepsze, a przez sprawę ze Skeeter znowu wychodził na dwulicowego. Weasley na pewno już powiedział Harry’emu. On nigdy nie uwierzył w przemianę Malfoya i z pewnością nie przepuści żadnej okazji, żeby go ponownie pogrążyć.
Zaraz po tym, jak Draco doprowadził się do porządku po załatwieniu kwestii Rity Skeeter, Ron przyszedł do pomieszczenia i pogratulował mu udanej akcji. Zapakowali dziennikarkę w worki po mące i wynieśli do hagridówki. Tam profesor de Volaille lekko zmodyfikowała jej wspomnienia, a później deportowali ją na Pokątną. Rozchełstana Skeeter została ułożona w zaułku, a jej notatnik dodatkowo zalany resztką soku pomidorowego. Wszystko poszło zgodnie z planem, Ron i Draco mogli wracać na lekcję.
Tylko co, jeżeli zaklęcie nie wypaliło i Skeeter zapamięta więcej, niż miała zapamiętać? I znów tu przybędzie, żeby powtórzyć to ciekawe doświadczenie? O nie, Draco dopiero co myślał, że wyślizgnął się z kłopotów, a tu pojawiają się następne…
A przede wszystkim – co, jeżeli Harry po tym wszystkim nie będzie chciał go znać? Że Draco wykonywał rozkazy, to jest argument na poziomie byle śmierciożercy. Chociaż z drugiej strony… Potter też do niedawna różne rzeczy wyrabiał na ucztach, więc powinien się do niego odnieść ze zrozumieniem…
Na razie Draco obawiał się podjąć jakiekolwiek kroki. W czasie lekcji spoglądał z neipokojem ku łaawce Harrego, próboując cokolwik (kurde! już z tych emocji mu się rzuciło na pisownię!) wyczytać z twarzy Złotego Chłopca. Jednak Potter był nieodgadniony, a już na pewno nie spoglądał na Malfoya. Draco w ogóle nie słuchał, co mówili nauczyciele. Spowijały go poważniejsze problemy.

        Harry też miał się nad czym zastanawiać. Na jednej z przerw podszedł do niego Crabbe i z nieobecnym spojrzeniem zaczerwienionych oczu zaczął do niego przemawiać monotonnym głosem robota, jaki czasem mają ludzie obudzeni w środku nocy. Bredził coś o tym, że jest śpiący, o Szóstym Domu i o tym, że Harry nie może odmówić swojemu panu. Kazał mu się stawić na jakiejś Czerwonej Górze. Potter cały czas rozmyślał o tym, co Crabbe właściwie mógł mieć na myśli.
- Jesteś pewien, że nie chodziło mu o Zieloną Górę? – zapytała Hermiona.
- A może o Jelenią? – wyrwał się Ron.
- Wszystko jedno – powiedział Harry. – Nie podoba mi się to. Zgłoszę dyrektorowi, bo to może być zapowiedź nowych kłopotów.
- A może by tak się po lekcjach wybrać do św. Munga? – zaproponował Weasley. – Zobaczymy, co słychać u Cho i pozostałych…

Po szkole zatem Harry z Ronem i Hermioną wypuścili się do Glaschu. Na schodach szpitala spotkali Blaise’a Zabiniego.
- Siema, Zapinajło! – zawołał do niego Weasley. – Dopiero dzisiaj cię wypisali?
       Harry zdał sobie sprawę, że faktycznie dawno już nie widział Zabiniego. Od tego czasu Blaise najwyraźniej zaczął zapuszczać włosy. Wyjaśnił, że docelowo zamierza mieć fryzurę typu „czeski piłkarz”.
- Fakt, zdrowo oberwałem – dodał. – Człowieku, nie chcesz wiedzieć, jak to bolało. Ale przynajmniej nie jestem ostatnim, który stąd wychodzi.
Wewnątrz szpitala odwiedzili tych kilkoro uczniów Hogwartu kurujących się jeszcze z ran po bitwie. Murtaza az-Zahri, choć był cały zabandażowany i musiał ciągle zażywać jakieś mikstury, był w bardzo dobrym nastroju, śmiał się i życzył Harry’emu powodzenia na stanowisku prefekta.
W końcu Potter i spółka weszli do separatki, w której leżała Cho Chang. Spoczywała bezwładnie na białej pościeli, blada i nieobecna. Obok siedział uzdrowiciel i z zafrasowaną twarzą przyglądał się chorej. W przyjaciołach zamarło serce na widok Cho, która do tej pory jeszcze nie odzyskała przytomności.
- Co się z nią dzieje? – zapytała Hermiona.
- Cały czas jest w śpiączce – wyjaśnił uzdrowiciel. – Nie mamy pojęcia, co zrobić. To straszne, ale taka jest prawda: jej ciało jeszcze żyje, ale duszy tu nie ma.

środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 14


        Kasandra Swiftsure obudziła się zlana zimnym potem. To był pierwszy taki przypadek od… co najmniej od czasu ataku. Podniosła się, oparła o poduszki i spróbowała uspokoić roztrzęsione serce. Była już szósta rano.
- Wszystko z tobą dobrze? – zapytała jej współlokatorka.
- Już tak… - odrzekła mechanicznie Kasandra. Nagle spojrzała na koleżankę: - A było coś nie w porządku?
- Na Merlina, dziewczyno – odezwała się Gryfonka. – Krzyczałaś przez sen. Tak tobą rzucało, że myślałam, że zaraz wskoczysz mi do łóżka. Nie powinnaś iść do Pomfreyki?
- Nie, nie – Kasandra pokręciła głową. – Samo przejdzie.
         Jednak gdy szła na lekcję, nie była taka pewna. Co prawda atmosfera Szóstego Domu jej służyła, ale najwyraźniej nie do końca. Wspomnienia Durmstrangu ciągle jeszcze ją prześladowały… W dodatku w dniu ataku zdała sobie sprawę, jakie ryzyko niesie ze sobą bycie Kluchonem.
       Kiedy jedna połowa domu miała wolny czas, druga pełniła obowiązki obronne. Prefekci też pracowali na zmianę. Chyba dobrze. Kasandra chyba nie miałaby odwagi przebywać z Potterem dłużej, niż to było konieczne do wymiany doświadczeń. Złoty Chłopiec odnosił się do niej z wielką życzliwością i przyjaźnią, no ale… Kasandra miała taką dziwną tendencję, żeby wyolbrzymiać pewne zachowania. Dlatego w stosunku do Harry’ego zaczęła sobie robić jakieś… nadzieje? Jak zwał, tak zwał. Każdą wymianę spojrzeń czy zdań rozpamiętywała potem szczegółowo i starała się wyciągać wnioski. Przyszło jej do głowy, że gdyby tak spojrzeć z dystansu (co nie było łatwe, jak to zwykle sędziowanie we własnej sprawie), to zachowanie Harry’ego nie miało w sobie nic nadzwyczajnego.
I jeszcze jedna sprawa. Tamtej nocy, zaraz po bitwie, Kasandra widziała, jak na Harry’ego patrzył Draco i jakim tonem do niego mówił. Teraz czuła ukłucie w sercu na to wspomnienie. Nie miała szans w konkurencji z tchórzofretem. Kąciki jej ust opadły. Sądziła, że po prostu przyszło mu do głowy poznęcać się nad nową uczennicą, a tymczasem on pewnie zauważył jej zainteresowanie Harrym i postanowił jej od razu pokazać, kto rządzi na tym terenie.
Poczuła w oku łzę. Harry, Harry… Dlaczego tak musi być?!
Zatrzymała się w pół kroku na środku korytarza. Nogi się pod nią uginały, że o mało nie upadła.
- Dobra, Swiftsure, spójrz prawdzie w oczy – powiedziała wreszcie sama do siebie. – On cię traktuje jak kumpla. Zresztą z jakiego tytułu miałby cię traktować inaczej? I przestań emować, bo jednej Jęczącej Marty już w tej szkole wystarczy.

      Lekcje tego dnia odbyły się raczej spokojnie, z tym wyjątkiem, że Snape cały czas odejmował punkty Slytherinowi, a przyznawał Hufflepuffowi. W dodatku ciągle przeplatał swoje wypowiedzi tajemniczymi insynuacjami. Było niemal jasne, że w ten czy inny sposób Severus zdaje sobie sprawę z istnienia w Hogwarcie tajnej struktury, ale rozkaz Dumbledora brzmiał: twarz na kłódkę! Snape mógł się domyślać istnienia Klimpfjallu, ale nie można było dopuścić, żeby miał pewność.
     Prace nad zabezpieczeniem zamku przed nową inwazją trwały. Dyrektor zwolnił Hermionę z niektórych lekcji, aby asystowała Lukrecji de Volaille w przedzieraniu się przez zbiory biblioteczne. Po długiej kwerendzie znalazły nie tylko informacje, jak stworzyć portal do innego świata (bardzo trudne), ale i o tym, jak uniemożliwić ustawienie takiego portalu na jakimś obszarze (nieco łatwiejsze). Po opanowaniu odpowiednich zaklęć wzięły się – w towarzystwie Moody’ego, bo we dwie nie miały dość mocy – za zakładanie bariery na terenie zamku. Ron tymczasem testował znalezioną w jakimś pomieszczeniu gospodarczym miotłę myśliwską pionowego startu i lądowania. Wyglądała na od dawna zapomnianą i trochę niedotartą, osiągi przecież miała dobre i mogła stać się wartościowym zasobem w systemie obronnym Hogwartu.
           
Mimo całego stanu wyjątkowego spowodowanego atakiem rodu Dagoth, Szósty Dom nie zapominał o swoim drugim powołaniu – do rozrywki i samorealizacji. Ostatecznie Kluchonom, którzy teraz nieśli na sobie brzemię obrony Hogwartu, należała się także chwila wytchnienia. W praktyce wyglądało to tak, że teraz w ucztach brała udział połowa domu, a druga patrolowała zamek.
Tego wieczoru dyżur miała Kasandra. Starała się jak najbardziej skupić na swoim zadaniu. Następną noc znowu przesiedzi w pokoju wspólnym pod ścianą, wpatrując się w kłęby dymu i słuchając niesamowitej muzyki. Z rzadka przygryzie muffina… Swoją drogą, skoro już mowa o muzyce, to podobno Malfoy w ostatnim czasie porzucił perkusję. Szkoda, akurat rytm miał dobry… Kasandra skrzywiła się, gdy od tej myśli potoczyły się po falach jej umysłu kręgi skojarzeń. Zresztą nic dziwnego, teraz na jakichś bębenkach grała Parvati Patil.
No tak, miała przecież nie myśleć dziś o Malfoyu. Ani o tym, co się dzieje na ucztach. Harry z pewnością dobrze się bawi. I do dobrej zabawy nie potrzebuje obecności Kasandry.

        Harry w istocie bawił się całkiem dobrze, choć akurat wolałby, żeby Swiftsure była razem z nimi. Fakt, że oboje są prefektami i pełnią dyżury na zmianę, trochę go rozczarował, ale cóż. Kiedyś zagrożenie zostanie odparte i wtedy będzie czas bliżej się poznać. Tymczasem siedział wraz z Ronem i Hermioną na wielkich miękkich poduszkach i pożywał sałatkę owocową. Parvati i Theo Nott zadawali oprawę muzyczną, a Justin Finch-Fletchley opowiadał grupie ex-Ślizgonów jakieś mało zrozumiałe anegdoty o wioślarstwie.
- Ciekawe, gdzie się podziewa Draco – zauważyła Hermiona. Harry miał cichą nadzieję, że to imię jednak dziś nie padnie w jego obecności.
- Czy on dziś nie patroluje? – wzruszył ramionami z pozorną obojętnością.
- Dostał szlaban od Snape’a – zauważył Weasley. – Już drugi dzień z rzędu. Ciekawe, co takiego zmalował. Pomijam, że Snape’owi w ostatnim czasie ostro wali na dekiel.
        Zza rogu korytarza, od strony wejścia, wyłoniła się znajoma czupryna, jaskrawie odbijająca światło z pokoju wspólnego.
- O wilku mowa – mruknęła Hermiona.
     Jakoż rzeczywiście był to Malfoy, który zataczał się pod ciężarem czegoś, co miał na plecach. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak ogromnych rozmiarów pluszowy miś. Harry popatrzył dokładnie i z szokiem stwierdził, że to istotnie pluszowy miś.
- Słuchaj no, Potter – wysapał Draco, stawiając między sobą a Harrym gargantuicznego misia. – Przyjmij to w ramach przeprosin.
- Malfoy, ja już nic nie rozumiem – Hermiona zrobiła na niego wielkie oczy. – Zdurniał ty?
- Wyluzuj, Mionka – tchórzofret machnął ręką. – Jak chcesz, też ci takiego dam.
- Nie mów do mnie „Mionka”!!! – Granger potężnie się zdenerwowała, ale Draco przestał zwracać na nią uwagę, zamiast tego znów się zwrócił do Harry’ego.
- Nie no, Potter, nie bądź wiśnią – zaczął nalegać. – Przyjmij, w końcu to prezent. Poza tym nie masz pojęcia, ile się namęczyłem z wciąganiem tego cholerstwa po schodach.
- No, dzięki… – Harry był zmieszany niczym zmineralizowana pasza treściwa dla kur. – Ale co ja miałbym z tym zrobić?
- Co chcesz – Malfoy wzruszył ramionami. – Teraz już jest twój.
- Postawię go w dormitorium, to wszyscy się będą ze mnie nabijać.
- Przykryj kocem – poradził Draco. – Ja tak zrobiłem.
          Hermiona popatrzyła uważnie na platynowego, który nałożył sobie sałatki.
- Słyszałam, że wdałeś się w jakąś burdę w Hogsmeade – nawiązała.
- Sprawy rodzinne – Malfoy nie patrzył jej w oczy.
- Czyżby krewnym nie spodobała się twoja… - zapytał podejrzliwie Ron – zmiana gustu?
- Jakby ci to powiedzieć, Weasley – tym razem Draco na niego spojrzał. – Zdezerterowałem.
- Że co? – wykrzyknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
- Sami-Wiecie-Kto, jak już nie raz wspominałem, może mnie cmoknąć w dzwona. Stracę wprawdzie wsparcie finansowe starych, ale mam nadzieję, że mnie nie zostawicie w potrzebie.
       Zapadło pewne milczenie, słychać było jedynie potworne, lecz na szczęście w miarę ciche fałszowanie Notta na waltorni.
- Draco, nie mogę wprost uwierzyć – Hermiona z trudem złapała powietrze. Jak to się stało, że odciąłeś się od rodziny i przestałeś służyć Czarnemu Panu?
        Malfoy pociągnął skręta, zakaszlał.
- Pewnego wieczoru uświadomiłem sobie tę prawdę, że wszyscy ludzie, kurwa mać, mają prawo do szczęścia, chociaż każdy pojmuje je na swój sposób.
     Harry nie byłby bardziej zdziwiony, gdyby mu powiedziano, że Dumbledore to w gruncie rzeczy rubaszny, amoralny maruch.
- Niemożliwe, żebyś sam na to wpadł – odezwał się Weasley. – Na pewno gdzieś to przeczytałeś.
- Cicho, Zwisły – zbył go Draco i kontynuował, patrząc na Pottera. – Rodzice dawali mi, co tylko chciałem, próbując mnie przekupić, abym był gotów dopuścić się każdej podłości. Ale skoro to samo mogę dostać od przyjaciół, bez konieczności posłuszeństwa wobec Czarnego Pana, to dlaczego mam nie podjąć wyboru?
- Ale zerwałeś kontakt z rodziną? – wybełkotał zaskoczony Harry. – Jak to w ogóle możliwe?
- Widzisz, Potter… Twój wuja Zenon, czy jak mu tam, może jest twoim krewnym, ale raczej nie powiedziałbyś, że jest miłym człowiekiem. Moi starzy też nie na sto procent są tacy. Czy to takie dziwne, że w takiej sytuacji wolę spędzać czas w bardziej przyjaznych okolicznościach przyrody? Co prawda sam sobie mocno nagrabiłem przez te lata, ale mam nadzieję, że dacie mi drugą szansę. W szczególności ty, Harry – dodał jakby z rozpędu i na dźwięk tych słów natychmiast się zaczerwienił.
- Dobrze, a co było ze Swiftsure? – Hermiona nadal nie dowierzała Malfoyowi.
- Oj, Mion… znaczy Hermiono – Draco skrzywił się na wspomnienie o Kasandrze. – Dawno temu popełniłem błąd, a ty nie przestajesz mi go wypominać. Widzisz, planowałem zrywkę już od dawna, ale dopiero doświadczenie Klimpfjallu dało mi pewność siebie. Lecz nagle przychodzi ta Swiftsure. Nie wiadomo kto, nie wiadomo skąd… Myślałem, że przysłał ją Sami-Wiecie-Kto albo przynajmniej moi starzy, żeby mieć na mnie oko. Chciałem ją rozpracować…
- Chyba powinieneś ją przeprosić przy najbliższej okazji – Hermiona patrzyła na niego poważnie.
- No chyba – zgodził się Malfoy. Jednak perspektywa rozmowy z Kasandrą nie za bardzo mu się uśmiechała, i to nie o poczucie winy tu chodziło…
        Lukrecja de Volaille weszła do sali. Miała na sobie prostą szatę w eleganckiej szarości. Pozdrawiana spojrzeniami Kluchonów, zbliżyła się do stołu z sałatką. Porozumiewawczo skinęła ku Hermionie, ale to do Dracona przemówiła.
- Panie Malfoy, poproszę na dwie minutki – uśmiechnęła się ciepło. – Czeka pana specjalne zadanie…

Przepraszam wszystkich za tak długie oczekiwanie, ale takie już są problemy z weną. Ten rozdział nie wyszedł może najciekawszy, ale to taki przejściowy, zanim znów się coś zacznie dziać.