środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 14


        Kasandra Swiftsure obudziła się zlana zimnym potem. To był pierwszy taki przypadek od… co najmniej od czasu ataku. Podniosła się, oparła o poduszki i spróbowała uspokoić roztrzęsione serce. Była już szósta rano.
- Wszystko z tobą dobrze? – zapytała jej współlokatorka.
- Już tak… - odrzekła mechanicznie Kasandra. Nagle spojrzała na koleżankę: - A było coś nie w porządku?
- Na Merlina, dziewczyno – odezwała się Gryfonka. – Krzyczałaś przez sen. Tak tobą rzucało, że myślałam, że zaraz wskoczysz mi do łóżka. Nie powinnaś iść do Pomfreyki?
- Nie, nie – Kasandra pokręciła głową. – Samo przejdzie.
         Jednak gdy szła na lekcję, nie była taka pewna. Co prawda atmosfera Szóstego Domu jej służyła, ale najwyraźniej nie do końca. Wspomnienia Durmstrangu ciągle jeszcze ją prześladowały… W dodatku w dniu ataku zdała sobie sprawę, jakie ryzyko niesie ze sobą bycie Kluchonem.
       Kiedy jedna połowa domu miała wolny czas, druga pełniła obowiązki obronne. Prefekci też pracowali na zmianę. Chyba dobrze. Kasandra chyba nie miałaby odwagi przebywać z Potterem dłużej, niż to było konieczne do wymiany doświadczeń. Złoty Chłopiec odnosił się do niej z wielką życzliwością i przyjaźnią, no ale… Kasandra miała taką dziwną tendencję, żeby wyolbrzymiać pewne zachowania. Dlatego w stosunku do Harry’ego zaczęła sobie robić jakieś… nadzieje? Jak zwał, tak zwał. Każdą wymianę spojrzeń czy zdań rozpamiętywała potem szczegółowo i starała się wyciągać wnioski. Przyszło jej do głowy, że gdyby tak spojrzeć z dystansu (co nie było łatwe, jak to zwykle sędziowanie we własnej sprawie), to zachowanie Harry’ego nie miało w sobie nic nadzwyczajnego.
I jeszcze jedna sprawa. Tamtej nocy, zaraz po bitwie, Kasandra widziała, jak na Harry’ego patrzył Draco i jakim tonem do niego mówił. Teraz czuła ukłucie w sercu na to wspomnienie. Nie miała szans w konkurencji z tchórzofretem. Kąciki jej ust opadły. Sądziła, że po prostu przyszło mu do głowy poznęcać się nad nową uczennicą, a tymczasem on pewnie zauważył jej zainteresowanie Harrym i postanowił jej od razu pokazać, kto rządzi na tym terenie.
Poczuła w oku łzę. Harry, Harry… Dlaczego tak musi być?!
Zatrzymała się w pół kroku na środku korytarza. Nogi się pod nią uginały, że o mało nie upadła.
- Dobra, Swiftsure, spójrz prawdzie w oczy – powiedziała wreszcie sama do siebie. – On cię traktuje jak kumpla. Zresztą z jakiego tytułu miałby cię traktować inaczej? I przestań emować, bo jednej Jęczącej Marty już w tej szkole wystarczy.

      Lekcje tego dnia odbyły się raczej spokojnie, z tym wyjątkiem, że Snape cały czas odejmował punkty Slytherinowi, a przyznawał Hufflepuffowi. W dodatku ciągle przeplatał swoje wypowiedzi tajemniczymi insynuacjami. Było niemal jasne, że w ten czy inny sposób Severus zdaje sobie sprawę z istnienia w Hogwarcie tajnej struktury, ale rozkaz Dumbledora brzmiał: twarz na kłódkę! Snape mógł się domyślać istnienia Klimpfjallu, ale nie można było dopuścić, żeby miał pewność.
     Prace nad zabezpieczeniem zamku przed nową inwazją trwały. Dyrektor zwolnił Hermionę z niektórych lekcji, aby asystowała Lukrecji de Volaille w przedzieraniu się przez zbiory biblioteczne. Po długiej kwerendzie znalazły nie tylko informacje, jak stworzyć portal do innego świata (bardzo trudne), ale i o tym, jak uniemożliwić ustawienie takiego portalu na jakimś obszarze (nieco łatwiejsze). Po opanowaniu odpowiednich zaklęć wzięły się – w towarzystwie Moody’ego, bo we dwie nie miały dość mocy – za zakładanie bariery na terenie zamku. Ron tymczasem testował znalezioną w jakimś pomieszczeniu gospodarczym miotłę myśliwską pionowego startu i lądowania. Wyglądała na od dawna zapomnianą i trochę niedotartą, osiągi przecież miała dobre i mogła stać się wartościowym zasobem w systemie obronnym Hogwartu.
           
Mimo całego stanu wyjątkowego spowodowanego atakiem rodu Dagoth, Szósty Dom nie zapominał o swoim drugim powołaniu – do rozrywki i samorealizacji. Ostatecznie Kluchonom, którzy teraz nieśli na sobie brzemię obrony Hogwartu, należała się także chwila wytchnienia. W praktyce wyglądało to tak, że teraz w ucztach brała udział połowa domu, a druga patrolowała zamek.
Tego wieczoru dyżur miała Kasandra. Starała się jak najbardziej skupić na swoim zadaniu. Następną noc znowu przesiedzi w pokoju wspólnym pod ścianą, wpatrując się w kłęby dymu i słuchając niesamowitej muzyki. Z rzadka przygryzie muffina… Swoją drogą, skoro już mowa o muzyce, to podobno Malfoy w ostatnim czasie porzucił perkusję. Szkoda, akurat rytm miał dobry… Kasandra skrzywiła się, gdy od tej myśli potoczyły się po falach jej umysłu kręgi skojarzeń. Zresztą nic dziwnego, teraz na jakichś bębenkach grała Parvati Patil.
No tak, miała przecież nie myśleć dziś o Malfoyu. Ani o tym, co się dzieje na ucztach. Harry z pewnością dobrze się bawi. I do dobrej zabawy nie potrzebuje obecności Kasandry.

        Harry w istocie bawił się całkiem dobrze, choć akurat wolałby, żeby Swiftsure była razem z nimi. Fakt, że oboje są prefektami i pełnią dyżury na zmianę, trochę go rozczarował, ale cóż. Kiedyś zagrożenie zostanie odparte i wtedy będzie czas bliżej się poznać. Tymczasem siedział wraz z Ronem i Hermioną na wielkich miękkich poduszkach i pożywał sałatkę owocową. Parvati i Theo Nott zadawali oprawę muzyczną, a Justin Finch-Fletchley opowiadał grupie ex-Ślizgonów jakieś mało zrozumiałe anegdoty o wioślarstwie.
- Ciekawe, gdzie się podziewa Draco – zauważyła Hermiona. Harry miał cichą nadzieję, że to imię jednak dziś nie padnie w jego obecności.
- Czy on dziś nie patroluje? – wzruszył ramionami z pozorną obojętnością.
- Dostał szlaban od Snape’a – zauważył Weasley. – Już drugi dzień z rzędu. Ciekawe, co takiego zmalował. Pomijam, że Snape’owi w ostatnim czasie ostro wali na dekiel.
        Zza rogu korytarza, od strony wejścia, wyłoniła się znajoma czupryna, jaskrawie odbijająca światło z pokoju wspólnego.
- O wilku mowa – mruknęła Hermiona.
     Jakoż rzeczywiście był to Malfoy, który zataczał się pod ciężarem czegoś, co miał na plecach. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak ogromnych rozmiarów pluszowy miś. Harry popatrzył dokładnie i z szokiem stwierdził, że to istotnie pluszowy miś.
- Słuchaj no, Potter – wysapał Draco, stawiając między sobą a Harrym gargantuicznego misia. – Przyjmij to w ramach przeprosin.
- Malfoy, ja już nic nie rozumiem – Hermiona zrobiła na niego wielkie oczy. – Zdurniał ty?
- Wyluzuj, Mionka – tchórzofret machnął ręką. – Jak chcesz, też ci takiego dam.
- Nie mów do mnie „Mionka”!!! – Granger potężnie się zdenerwowała, ale Draco przestał zwracać na nią uwagę, zamiast tego znów się zwrócił do Harry’ego.
- Nie no, Potter, nie bądź wiśnią – zaczął nalegać. – Przyjmij, w końcu to prezent. Poza tym nie masz pojęcia, ile się namęczyłem z wciąganiem tego cholerstwa po schodach.
- No, dzięki… – Harry był zmieszany niczym zmineralizowana pasza treściwa dla kur. – Ale co ja miałbym z tym zrobić?
- Co chcesz – Malfoy wzruszył ramionami. – Teraz już jest twój.
- Postawię go w dormitorium, to wszyscy się będą ze mnie nabijać.
- Przykryj kocem – poradził Draco. – Ja tak zrobiłem.
          Hermiona popatrzyła uważnie na platynowego, który nałożył sobie sałatki.
- Słyszałam, że wdałeś się w jakąś burdę w Hogsmeade – nawiązała.
- Sprawy rodzinne – Malfoy nie patrzył jej w oczy.
- Czyżby krewnym nie spodobała się twoja… - zapytał podejrzliwie Ron – zmiana gustu?
- Jakby ci to powiedzieć, Weasley – tym razem Draco na niego spojrzał. – Zdezerterowałem.
- Że co? – wykrzyknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
- Sami-Wiecie-Kto, jak już nie raz wspominałem, może mnie cmoknąć w dzwona. Stracę wprawdzie wsparcie finansowe starych, ale mam nadzieję, że mnie nie zostawicie w potrzebie.
       Zapadło pewne milczenie, słychać było jedynie potworne, lecz na szczęście w miarę ciche fałszowanie Notta na waltorni.
- Draco, nie mogę wprost uwierzyć – Hermiona z trudem złapała powietrze. Jak to się stało, że odciąłeś się od rodziny i przestałeś służyć Czarnemu Panu?
        Malfoy pociągnął skręta, zakaszlał.
- Pewnego wieczoru uświadomiłem sobie tę prawdę, że wszyscy ludzie, kurwa mać, mają prawo do szczęścia, chociaż każdy pojmuje je na swój sposób.
     Harry nie byłby bardziej zdziwiony, gdyby mu powiedziano, że Dumbledore to w gruncie rzeczy rubaszny, amoralny maruch.
- Niemożliwe, żebyś sam na to wpadł – odezwał się Weasley. – Na pewno gdzieś to przeczytałeś.
- Cicho, Zwisły – zbył go Draco i kontynuował, patrząc na Pottera. – Rodzice dawali mi, co tylko chciałem, próbując mnie przekupić, abym był gotów dopuścić się każdej podłości. Ale skoro to samo mogę dostać od przyjaciół, bez konieczności posłuszeństwa wobec Czarnego Pana, to dlaczego mam nie podjąć wyboru?
- Ale zerwałeś kontakt z rodziną? – wybełkotał zaskoczony Harry. – Jak to w ogóle możliwe?
- Widzisz, Potter… Twój wuja Zenon, czy jak mu tam, może jest twoim krewnym, ale raczej nie powiedziałbyś, że jest miłym człowiekiem. Moi starzy też nie na sto procent są tacy. Czy to takie dziwne, że w takiej sytuacji wolę spędzać czas w bardziej przyjaznych okolicznościach przyrody? Co prawda sam sobie mocno nagrabiłem przez te lata, ale mam nadzieję, że dacie mi drugą szansę. W szczególności ty, Harry – dodał jakby z rozpędu i na dźwięk tych słów natychmiast się zaczerwienił.
- Dobrze, a co było ze Swiftsure? – Hermiona nadal nie dowierzała Malfoyowi.
- Oj, Mion… znaczy Hermiono – Draco skrzywił się na wspomnienie o Kasandrze. – Dawno temu popełniłem błąd, a ty nie przestajesz mi go wypominać. Widzisz, planowałem zrywkę już od dawna, ale dopiero doświadczenie Klimpfjallu dało mi pewność siebie. Lecz nagle przychodzi ta Swiftsure. Nie wiadomo kto, nie wiadomo skąd… Myślałem, że przysłał ją Sami-Wiecie-Kto albo przynajmniej moi starzy, żeby mieć na mnie oko. Chciałem ją rozpracować…
- Chyba powinieneś ją przeprosić przy najbliższej okazji – Hermiona patrzyła na niego poważnie.
- No chyba – zgodził się Malfoy. Jednak perspektywa rozmowy z Kasandrą nie za bardzo mu się uśmiechała, i to nie o poczucie winy tu chodziło…
        Lukrecja de Volaille weszła do sali. Miała na sobie prostą szatę w eleganckiej szarości. Pozdrawiana spojrzeniami Kluchonów, zbliżyła się do stołu z sałatką. Porozumiewawczo skinęła ku Hermionie, ale to do Dracona przemówiła.
- Panie Malfoy, poproszę na dwie minutki – uśmiechnęła się ciepło. – Czeka pana specjalne zadanie…

Przepraszam wszystkich za tak długie oczekiwanie, ale takie już są problemy z weną. Ten rozdział nie wyszedł może najciekawszy, ale to taki przejściowy, zanim znów się coś zacznie dziać.

4 komentarze:

  1. fajny! ^^ czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam tu przypadkiem i nie żałuję :) Jestem pod wrażeniem Twojej kreatywności, wyobraźnię masz niesamowitą :D Wszystko trzyma się kupy, nie widzę błędów typu ortograficznego, więc zachęciłaś mnie do dalszego czytania i na pewno jeszcze tu zaglądnę :)
    Pozdrawiam, Shania

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah uwielbiam tu Dracona. Szkooda mi Kasandry i jej zastanawiań nad uczuciami Harrego, co nie zmienia faktu, że duet z młodym Malfoyem jest o wiele lepszy według mnie ;)
    Zadanie specjalne? Doczekać się nie mogę, mam nadzieję, że weba ci dopisze ;).
    malfoy-issue

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczny rozdział! <3 Kocham Twojego Dracona :) Chciałabym Cię poinformować, że przeniosłam mojego bloga na inny adres: www.nowy-hogwart.blogspot.com a dzisiaj pojawił się nowy rozdział :) Pozdrawiam i czekam na następny tu u Ciebie :* Dawaj znać!

    OdpowiedzUsuń