środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 24


        Harry obudził się i z zadowoleniem stwierdził, że leży w łóżku w puchońskim dormitorium. Czuł, jak wypełniają go nowe siły. Tak wypoczęty nie był już od bardzo dawna, a nawet od dwóch tygodni. Cóż, w ostatnim czasie tyle się działo, a on sypiał w tak dziwnych miejscach i o tak dziwnych porach, że zupełnie rozregulował mu się rytm dobowy. Całe szczęście, że wrócili do Hogwartu w niedzielę…
          Zaraz! Jeżeli wczoraj była niedziela, to znaczy…
      Potter zerwał się na równe nogi, przywdział coś, co leżało zwinięte obok łóżka, a potem zaczął potrząsać Weasleyem spoczywającym na sąsiednim posłaniu.
- Obudź się, Ronno! – wykrzykiwał. – Spóźnimy się na lekcję!
           Ron przeciągnął się, poprawił zmierzwioną czuprynę. Na jego twarzy rysował się wyraz bólu.
- Ale była impreza – przyznał. – Cały Klimpfjall się za wami stęsknił. Tylko ta głowa…
       Harry, widząc stan przyjaciela, wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie, którego tydzień przed wyjazdem nauczyła Kluchonów Lukrecja de Volaille.
- Impendeo! – zadźwięczał jego głos. Z głowy Rona wyskoczył szarawy pierścień dymu i rozpłynął się w powietrzu.
- Niezły efekt – uśmiechnął się Weasley. – I od razu lepiej.
          Szli korytarzem na lekcję transmutacji, która tego dnia rozpoczynała zajęcia.
- Dlaczego Filch tak się piekli o tamten dywan? – dziwił się Harry. – Prościej by było, gdyby po prostu go uprał.
- Tu musi chodzić o zasady – powiedział Ron. – Albo po prostu ten dywan naprawdę pasował do wnętrza.
          Spojrzał na Pottera z uwagą.
- A jak tam Kasandra? – zapytał z jakąś taką niepewnością. – Zauważyłem, że jest znacznie pewniejsza siebie, niż kiedy do nas przyszła.
- No tak – Potter pokiwał głową. – Wyrobiła się.
          Spuścił na chwilę wzrok.
- Nie wiem, co z nią zrobić – przyznał.
- Jak to nie wiesz? – zdziwił się Weasley. – Wydawało mi się, że masz niezłe doświadczenie.
- Nie w takim sensie, zboczuchu! – ofuknął go Złoty Chłopiec. – Nie bardzo wiem, jak ją traktować. Czasem wydaje mi się, że ona ma mnie na uwadze, a czasem, że po prostu traktuje mnie jak przyjaciela.
- No to spoko – stwierdził Ron. – Przecież ona ma śliczne zęby…
- Nie chcę jej rozczarowywać – Potter wzruszył ramionami.
- A dawałeś jej w ogóle coś do zrozumienia?
- E-e – zaprzeczył Harry. – Tylko ja nie wiem, czy ona sobie czegoś nie dopowiada.
- Aczkolwiek ów Malfoy też czuje do ciebie miętę – zauważył Weasley.
          Harry tylko skinął głową na tak oczywistą konstatację.
- Myślałem, że to jakiś podstęp, żeby wkraść się w twoje łaski, ale teraz widzę, że on nie udaje – ciągnął Ron. – On autentycznie na ciebie leci.
- Widocznie Szósty Dom jemu też zmienił charakter – rzekł Potter. – Ja tam nie narzekam.
- No wiesz?
- Bez niego nie dalibyśmy rady uratować Cho. Nie wiem, dlaczego wszystkim Kluchonom tak się zmienia osobowość, ale mam nadzieję, że jeszcze będą z niego ludzie.
- Oby – sarknął Ron.
          Machnął dłonią Marietcie Edgecombe, która wyłoniła się zza rogu korytarza.
- Nie żebym go zaraz zaczął lubić – zastrzegł. – Nadal uważam go za buca, tyle że teraz akurat jest po naszej stronie. Stracił kasę od starych, to pali mu się grunt pod nogami.
- Ale zauważ, że już od dawna nikomu nie dokuczał – stwierdził Harry. – Kasandra była ostatnia.
- Myślisz, że był zazdrosny? – u Weasleya w dalszym ciągu wizja autentycznie zakochanego Dracona wywoływała lekki ból muzgó. – Ja bym jednak na niego uważał.
- Moim zdaniem nie ma się czego obawiać, Ronno.
- Co kto lubi… Co prawda już lepiej, żeby leciał na ciebie, niż żeby się kręcił koło mojej siostry.
- A co tam u Ginny? Przecież pojechała na wieś.
- Rehabilitacja się przeciąga – Weasley uciekł spojrzeniem. – Ledwo zdążyła wyjść z choroby, a koń ją kopnął.

        Na transmutacji Harry siedział z Kasandrą. Starał się zachowywać naturalnie, ona chyba też, w każdym razie nie doszło do żadnych krępujących sytuacji, a nawet Swiftsure wykazała się zaskakującą uwagą i przygotowywaniem.
- Czy ty… - wybełkotał Potter, gdy McGonnagall akurat nie patrzyła. – Czy ty się uczyłaś dzisiaj w nocy?
- Wzięłam notatki od dziewczyn – przyznała Kasandra z uśmiechem, a Harry jeszcze raz musiał przyznać Ronowi rację – zęby miała wprost wspaniałe.
       Ogólnie na lekcjach Harry starał się nie wychylać, wiedząc, że ma pewne braki w materiale z ostatniego tygodnia. Swiftsure w jakimś tam stopniu go osłaniała, ściągając na siebie uwagę nauczycieli, ale okazało się, że pary, a pewnie i czasu, nie starczyło jej na wiele więcej oprócz samej transmutacji, więc na zielarstwie nie popisała się najlepiej.
Były też eliksiry. Ponieważ Snape w dalszym ciągu był na urlopie, lekcję prowadził nauczyciel przybyły na zastępstwo: w średnim wieku, z włosami do ramion i bródką. Miał na sobie beżowy sweter w indiańskie wzorki, rozciągnięty do tego stopnia, że mógł spokojnie uchodzić za szatę. Pedagog był z niego marny, a już zupełnie sobie nie radził z utrzymaniem dyscypliny, tak że rozmowy międzyuczniowskie trwały w najlepsze, a Ron z Longbottomem grali w karty. W nielicznych momentach, kiedy nauczyciel próbował zrobić coś konkretnego, wychodził mu eliksir białawej, a może jasnobeżowej barwy, którego skutkiem był nagły przypływ optymizmu i wyluzowania, połączony jednak z nagłym odpływem sił i utratą równowagi. Po zakończeniu lekcji ledwo trzymał się na nogach i trzeba było zawołać Filcha, żeby go wyniósł.
Ostatnie tego dnia były zaklęcia, prowadzone oczywiście przez Lukrecję de Volaille. Po zakończeniu opiekunka Klimpfjallu wyszła przywitać się z uczestnikami wyprawy. Uścisnęła Harry’ego i Kasandrę, cmoknęła Hermionę w policzek, Malfoya pogładziła po głowie.
- Wiedziałam, że wam się uda! – mówiła podekscytowana. – Duch Szóstego Domu znów tryumfuje!
- Jak się czuje Cho? – zapytała Hermiona.
- Wybudziła się, nabiera sił i jutro ma wyjść ze szpitala – wyjaśniła profesor de Volaille. – A ja wciąż nie mogę uwierzyć w to, czego wspólnie dokonaliśmy. Byliście pierwszymi ludźmi, którzy przedostali się z naszego świata do tamtego, od trzystu trzydziestu czterech lat!
- No, to jest osiągnięcie – podsumował Potter.
- Czy to znaczy, że niebezpieczeństwo minęło? – Granger pozostawała ostrożna. – I nie będzie więcej ataków z tamtej strony?
- Na Hogwart bezpośrednio? Nie – wyjaśniła Lukrecja. – Założyliśmy zaporę, która uniemożliwia otwieranie portali w zamku i jego okolicach. Poza tym wszystko wskazuje na to, że dzięki waszej interwencji Szósty Ród otrzymał potężny cios, z którego szybko nie wyjdzie, a może nawet Dagoth Ur zerwie stosunki z Voldemortem…
- Hura – zauważył Ron, który też uczestniczył w rozmowie. – To znaczy, że możemy na razie przerwać patrolowanie Hogwartu?
       De Volaille popatrzyła na nich ponuro.
- Stan wyjątkowy pozostaje w mocy – powiedziała. – Przeciwnik może mieć jeszcze inne sztuczki w zanadrzu…

Kilka godzin wcześniej profesor de Volaille poprosiła Dumbledore’a o rozmowę. Gdy przyszła do gabinetu, dyrektor spoglądał na nią rozpromieniony.
- Pani jest prawdziwym skarbem dla całego Hogwartu – powiedział. – Co prawda wszyscy już się przyzwyczaili, że Potter i jego towarzysze umieją dokonać niemożliwego, ale jednak taki wyczyn… Proszę się poczęstować.
         Lukrecja usiadła, przysunęła sobie herbatę, poczęstowała się herbatnikami.
- Moja zasługa polegała tylko na tym, że pokazałam im drogę – powiedziała. – Reszty dokonali oni sami.
- Więc dlaczego się pani nie rozchmurzy? – zdziwił się Dumbledore. – Herbata za słodka? Czy za mało? A może wie pani coś o nowych kłopotach?
         Opiekunka Klimpfjallu pokiwała głową.
- Przez kanały ministerialne doszły mnie pewne słuchy – stwierdziła. - Czy mówi coś panu nazwisko Synchroniusz Walruss, dyrektorze?
- Nigdy go wcześniej nie słyszałem – rzekł Albus. – Ale z mrocznego tonu, jakim pani je wymawia, wnioskuję, że to pewnie jakiś śmierciożerca.
- Nie inaczej. – Lukrecja machinalnie pomieszała herbatę. – To sługa Voldemorta, do tej pory dość nisko postawiony, ale ostatnio musiał zyskać na znaczeniu.
         Dumbledore przetarł okulary.
- Czy to jeszcze jeden zwykły miłośnik czarnej magii zasilający szeregi Sama-Pani-Wie-Kogo, czy należy się spodziewać z jego strony jakiegoś konkretnego zagrożenia?
- Służby wzięły go pod obserwację – wyjaśniła de Volaille. - Ukrywał się po tym, jak pewien czas temu zamordował w Manchesterze aurorkę Petulę Petelenz, ale ostatnio widywano go, jak podróżował po Europie i pojawiał się w towarzystwie młodzieży zafascynowanej czarną magią. Według informacji wywiadowczych, stoi on na czele ugrupowania znanego jako „Śmierciożercy - Organizacja Zagraniczna”.
- To brzmi poważnie – Dumbledore pokiwał głową. – Wiadomo o nich coś więcej?
- Wyrzutki z Durmstrangu, Bobatona i paru innych szkół, znani ze swego, mówiąc oględnie, nieodpowiedniego zachowania i wielkiej pychy – wyjaśniła Lukrecja. – Idealny materiał na nowe pokolenie sług Voldemorta. Udało nam się ustalić nazwiska niektórych z nich: to Wolfram Wulff, Bernadetta Heckler, Sylvain Corneille-Noir, Zdenek Slanina i Pablo Angostura.
- Są niebezpieczni?
- Walruss nie dobierał ich przypadkowo. Wiadomo, że Wulff był jednym z najlepszych graczy w quidditcha w całym Durmstrangu, ustępując jedynie Wiktorowi Krumowi. Natomiast Zdenek Slanina jest podobno niezarejestrowanym nigdzie animagiem, zmienia się w kangura. Na temat pozostałych nic nie wiem, ale zapewne są równie niebezpieczni.
- I mogą zaatakować akurat nas? – upewnił się dyrektor.
- Mogą – potwierdziła profesor de Volaille. – Synchroniusz Walruss poddaje ich silnej indoktrynacji antyhogwarckiej. Na szczęście my mamy Kluchonów…