poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 31


       Nastał dzień i Harry musiał przyznać, że zapowiadał się dość lekko. Przede wszystkim zajęcia miały się szybciej zakończyć. Lekcje eliksirów i zaklęć odwołano, ponieważ zarówno profesor Snape, jak i profesor de Volaille zniknęli i nikt nie wiedział, gdzie są. To znaczy Murtaza z Lombottongiem wiedzieli, ale nie powiedzieli.
      To byłaby okoliczność bardzo pozytywna, gdyby nie jeden fakt. W czasie tych lekcji, które się jednak odbyły, Draco siedział z Hermioną i w ogóle nie patrzył na Harry’ego, mimo że ten zachęcająco puszczał mu oczka. Hermiony też zresztą nie obłapiał, jeno gapił się w podłogę tuż przed swoją ławką, ewidentnie czymś zmartwiony. Na przerwach uciekał od towarzystwa, zanim Potter zdążył go o cokolwiek zagadnąć, po prostu znikał bez śladu. Tylko raz Blaise zamienił z nim kilka słów; Harry dowiedział się od niego, że na pytanie, czy wszystko w porządku, Malfoy odpowiedział: „Nie, to znaczy tak”.
      Potter szalenie się tym zaniepokoił i po lekcjach wybrał się na poszukiwania Dracona. Miał w tej chwili ochotę pogłaskać go po platynowej czuprynie i rześko przytulić do piersi. Jednak przewędrował już połowę Hogwartu, a Malfoya nigdzie nie było. Natomiast kiedy zapuścił się w zaklęte rewiry Slytherinu, pragnąc się przekonać, czy jego Smoczuś nie postanowił przypadkiem odnowić znajomości ze Ślizgonami, napadła go Pansy Parkinson.
- Cześć, Harry! – rozszczebiotała się na jego widok. – Co u ciebie? Słyszałam, że teraz ty i Draco już na pewno! No i powiedz, jak ci z nim jest?
- Lepiej, niż sobie wyobrażasz – rzucił Potter z sarkazmem.
- Bardzo się cieszę – Parkinson uśmiechnęła się. – Wiesz co, Harry? Trochę się martwię, bo Draco jest dzisiaj taki nieswój…
- Wiesz coś bliżej? – zainteresował się Harry.
       Pansy spojrzała nań zawstydzona.
- No w sumie… to nie bardzo, ale mam nadzieję, że wszystko wróci do normy.
- Pansy, spójrz mi w oczy – zażądał Potter. – Co ty kombinujesz?
- Ja? Nic nie kombinuję. Ja wam życzę jak najlepiej! I dlatego się martwię, że macie kryzys…
- A mamy? Chyba jesteś lepiej poinformowana ode mnie.
- No, nie wyglądał on najlepiej – przyznała Parkinson. – Ale czytałam gdzieś, że w takiej sytuacji trzeba wpuścić do związku trochę świeżości. Wiesz co? Mam świetny pomysł. Mogę ci pożyczyć pończochy. Draco oszaleje na twój widok!
- Draco już dawno oszalał, a ja jestem następny w kolejce – skrzywił się Potter. – Poza tym dzięki, ale na pewno nie są na mój rozmiar.
      Poszedł dalej szukać Malfoya. Wrócił do sypialni prefekta Klimpfjallu, aby sprawdzić, czy Draco i tam się nie kryje. Zajrzał do łazienki, zajrzał pod stół, za kotary, do szafy i pod łóżko. Sprawdził nawet w barku i pod poduszkami, ale Dracona tym bardziej tam nie było.
      Dopiero dużo później, kiedy odchodził już z niepokoju od zmysłów, tchórzofret wyszedł ku niemu przed salą do transmutacji. Harry złapał go i mocno przytulił.
- Czemu tak dzisiaj przede mną uciekasz? – zapytał. – Stało się coś złego?
- Tak, to znaczy nie – wykrztusił Malfoy.
- Zabiniemu powiedziałeś odwrotnie.
      Draco był roztrzęsiony, unikał wzroku Pottera.
- Jestem w trudnej sytuacji – przyznał wreszcie.
- Nie martw się – pocieszył go Harry. – Jeżeli nie możesz wrócić do rodziców, to ja cię bardzo chętnie wezmę do siebie na wakacje. Zamieszkasz w moim pokoju, będziemy razem chodzić na spacery, wieczorami będę ci śpiewał…
      I dla potwierdzenia swojego głębokiego uczucia zatonął w ustach Malfoya. Draco jednak był zmuszony wkrótce przerwać pocałunek.
- Nie, to nie o to chodzi – powiedział zaczerwieniony. – To coś poważniejszego.
- Wal śmiało – zachęcił Potter.
- No więc… Od czego by tu zacząć… Oczywiście ty, mój Harry, bardzo dobrze rozumiesz pojęcie odpowiedzialności… Jak to Gryfon, no…
- No jasne, że rozumiem, skarbie. Przejdź do rzeczy – powiedział Potter, pieszcząc Malfoya po szyi.
- Bo generalnie to jest tak, że mężczyzna powinien brać odpowiedzialność za swoje czyny – kontynuował Draco, trzymając się za brzuch.
- A kobieta to już nie?
- Tego, no… też. Ale społeczeństwo bardziej tego od mężczyzn oczekuje. Zresztą przytrafiają się czasem sytuacje specyficznie męskie…
- Owijanie w bawełnę zostaw sobie na noc, a teraz gadaj prosto i zrozumiale, w czym problem.
     Draco był cały roztrzęsiony jak galareta i rozdarty jak brzoza. Z jednej strony na skutek dotyku Harry’ego zrobiła mu się erekcja, z drugiej nie mógł się zmusić do powiedzenia Potterowi tego, co powiedzieć musiał. Przelęknął się, miał ochotę płakać.
- Wiesz, Harry – jęknął wreszcie. – Nie gniewaj się, bo ja naprawdę chcę być z tobą i nie chciałbym, żeby to się jakoś źle odbiło…
- Ale co się odbiło, na litość Merlina? – zapytał niecierpliwie Harry, rozpinając Draconowi koszulę.
         Malfoy spuścił oczy, zamilkł, frenetycznie oblizywał wargi. Jeszcze bardziej widać było, że to, co ma do powiedzenia, jest dla niego ciężkie.
- Czy zgodzisz się ze mną, że na przykład niespodziewana ciąża jest sytuacją, w której mężczyzna powinien być odpowiedzialny? – zapytał w końcu i popatrzył na Harry’ego z niepokojem.
       Potter w pierwszej chwili poczuł się jak uderzony w głowę platynowym młotkiem. A więc to tak? Już zaufał Malfoyowi, wydawało mu się, że są w stanie stworzyć atrakcyjny, udany związek, a tu nagle Draco wywinął taki numer! Stało mu się przykro i smutno.
- Czekaj no. Chcesz powiedzieć, że ty… że ty… Zrobiłeś komuś dziecko?
- Nie! – zakrzyknął Malfoy w wielkiej trwodze. – Ja przecież z nikim… No z nikim… Prócz ciebie!
- To w takim razie bądź łaskaw mi wreszcie wyjaśnić, co zaszło!
- Ja – odpowiedział Draco, trzymając dłoń na brzuchu.
       Harry, który właśnie był w trakcie namiętnego rozpinania Dracońskiego paska, początkowo nie poniał tej odpowiedzi. Po chwili jednak dotarł do niego jej sens i z wrażenia opadł na podłogę wraz ze spodniami Malfoya.
- Oż ty w jajca Merlina – wykrztusił wreszcie i spróbował się pozbierać z posadzki.
- Ale Harry… – powiedział Draco.
- Czekaj – Potter był ewidentnie oszołomiony. – Muszę o tym pomyśleć, przyzwyczaić się…
        Malfoy natychmiast pochwycił go w objęcia.
- Przecież mówiłeś… Że odpowiedzialność i w ogóle… Nie zostawisz mnie teraz, prawda? Nie zostawisz? Nie możesz tego zrobić! Błagam cię, Harry!…
      A Potter słuchał i nie dowierzał. Nie sądził, że to w ogóle możliwe, z drugiej strony zaś – od kiedy wstąpił do Szóstego Domu, w zasadzie nic nie powinno go dziwić. Draco błagał, ale gdyby stało się na odwrót i to Harry zaszedł, czy wtedy Malfoy wykazałby się odpowiedzialnością, czy uciekł jak niepyszny? Harry nie zamierzał go o to pytać, jako że Draco już w tym momencie zaczął płakać.
- Pewnie sobie w tym momencie myślisz, że chcę cię złapać na dziecko – szlochał. – Ale to nie tak. To zupełnie nie tak. Przecież kto by przewidział…
        Harry’emu zrobiło się głupio. Zaczął głaskać Malfoya po brzuchu i pieścić po plecach.
- Nie martw się, Draco – szepnął, całując go w szyję. – Będzie dobrze.
- I nie zostawisz mnie?
- Oczywiście, że nie – wyznał Potter. – Ale wiesz, dla mnie to też jest szok, muszę się przyzwyczaić do myśli o tym, że ty… A w zasadzie my…
- Obaj jesteśmy w trudnej sytuacji – przyznał Draco, obejmując jego talię. – Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć, kochany…
        Harry zaczął całować wilgotną twarz Malfoya. Wiedział tylko tyle, że rozeznanie przyjdzie później, a na razie całe to zamieszanie trzeba zagłuszyć namiętnością…
- Kocham cię, Harry – szepnął Draco. – Zróbmy to teraz, jestem taki roztrzęsiony…
       I rzeczywiście to zrobili, nie zwracając uwagi na przechodzących uczniów, którzy także udawali, że ich wcale nie widzą.

Powoli zbliżamy się do finału… A tak poza tym - Szczęśliwego Nowego Roku! :D

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 30


   Była już późna i ciemna noc, kiedy Hermiona szła korytarzem w stronę dormitorium, wracając z kluchońskiej uczty. Musiała wyjść wcześniej, żeby porządnie się wyspać, bo następnego dnia czekała ją porządna szychta w bibliotece.
    Niektórzy mówili na nią „Panna Wiem-To-Wszystko”. Wszystkiego to może nie, ale biorąc udział w intensywnych sesjach bibliotecznych z profesor de Volaille, z pewnością wiedziała więcej niż przeciętny uczeń Hogwartu. Zwłaszcza w kwestii Szóstego Domu. To, że Klimpfjall nie jest po prostu miejscem, gdzie się odbywały orgie, ale ma stanowić potężną linię obrony przed zagrożeniami związanymi z rodem Dagoth i nie tylko, wiedzieli już prawie wszyscy Kluchoni. Hermiona jednak wiedziała także inne rzeczy. Wiedziała o tym, że cały ten tachel z Kapeluszem Przydziału na rozpoczęciu roku to był kamuflaż: z Tiarą było wszystko w porządku, a chodziło o to, żeby zamaskować selekcję do Szóstego Domu.
Wiedziała już także, że Klimpfjall jest także domem ucieczki, stanowiącym wybawienie dla tych, którzy próbują wyzwolić się od zła, ale sami nie mają siły. Taka właśnie była przyczyna zaskakującej zmiany charakteru Draco Malfoya. Granger mocno kibicowała jego związkowi z Harrym – wydawało się wręcz, że każdy z nich w osobie drugiego odnalazł idealnego partnera. Potter jej się trochę podobał – komu zresztą się mógł nie podobać, poza Crabbem i Goyle’em? - i dobrze wspominała te momenty, kiedy podczas kluchońskich orgii raz czy drugi na niego trafiła. Ale teraz, gdy średni popęd uczniów Szóstego Domu nieco opadł, bo wielu z nich utworzyło mniej więcej stałe związki i na ucztach większość zajmowała się przede wszystkim jedzeniem i piciem, Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu, widząc Malfoya i Harry’ego obcmokujących się na przerwie, a czasem niemalże na lekcji.
Ale Hermiona wiedziała również, że nie jest bezpiecznie. Zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie dla świata czarodziejów stanowią Śmierciożercy – Organizacja Zagraniczna. Poprzedniego dnia profesor de Volaille pokazała jej niepokojący artykuł w „Proroku Codziennym”: „Wspólna akcja aurorów i mugolskiej policji! Rozbito gang Hun-w-Octów!” W gazecie stało, że lider gangu, znany jako Syriusz Żółty, przyznał na przesłuchaniu, że on i jego chuligani otrzymywali wsparcie od człowieka, którym mógł być Synchroniusz Walruss. Profesor de Volaille podejrzewała, że akcja z rozrzucaniem ulotek propagandowych, do której doszło wkrótce po ataku na Hogwart, była także jego dziełem.
Opiekunka Kluchonów zaangażowała więc Hermionę do pracy wywiadowczej. Miała się zająć poszukiwaniem i weryfikacją wszelkich możliwych danych o członkach Organizacji Zagranicznej, żeby potem dało się spokojnie przechwytywać jednego po drugim. Hermiona odniosła już pierwszy sukces. Za pośrednictwem Cardiusa, puszczyka do zadań specjalnych, nawiązała kontakt korespondencyjny z Pablo Angosturą, podając się za uczennicę pragnącą dołączyć do młodego ugrupowania śmierciożerców. Chłopak wyraził zainteresowanie, więc Granger poszła za ciosem i teraz właśnie szła do sowiarni, aby sprawdzić, czy Angostura przysłał już jakąś odpowiedź.
I nagle zza rogu korytarza wylazł Severus Snape.
- Panno Granger, co pani tu robi o tej porze? – zapytał ironicznie.
- Potrzebowałam wyjść – odrzekła ironicznie Hermiona.
       Snape podszedł bliżej, w jego oczach zabłysło coś, co napełniło Hermionę niepokojem.
- Dziwne rzeczy się ostatnio dzieją w szkole – powiedział rozedrganym głosem. – Bardzo dziwne.
- C… co pan ma na myśli, profesorze? – zapytała Hermiona z przestrachem.
- Ty dobrze wiesz, co mam na myśli, Granger. I ty mi powiesz, co mam na myśli.
- Profesorze? Czy wszystko z panem w porządku?
      Severus stał już o krok od Hermiony, potem o pół kroku. Wyciągnął ręce i złapał dziewczynę za biodra.
- Wszystko mi powiesz, prawda? Pewnie, że mi wszystko powiesz. Wszyściusieńko, do ostatniego szczegółu.
- Niech pan mnie puści – powiedziała Hermiona, czując narastającą panikę.
     Tymczasem jedna z dłoni Snape’a powędrowała w górę i zajęła się międleniem łopatki Hermiony, a druga zsunęła się na jej kolano.
- Nie ma powodu, żeby cokolwiek ukrywać, Granger – wyrzęził Mistrz Eliksirów. – Nie ma powodu. Ty nic przede mną nie ukryjesz, ja też przed tobą niczego nie będę.
      I na potwierdzenie swoich słów zaczął jedną ręką rozpinać szatę, podczas gdy druga trekkingowała po udzie Hermiony. Granger krzyknęła, ale na korytarzu nikogo nie było.
- Panie profesorze! – Szarpnęła się w jego ramionach. – Co pan robi? Tak nie wolno!
- Wszystko mi powiesz i nie pożałujesz – Severus zaczął się ślinić, łapiąc Hermionę za najniższą część pleców.  – Ja muszę wiedzieć, ja nie jestem głupi. Prawda, że nie, Granger? Może nie taki mądry i wszechwiedzący jak ty, ale na pewno nie głupi!
Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej, a potem chwycił od dołu za kolano, zarzucając sobie jej nogę na biodro. Hermiona próbowała go odpychać, ale był silniejszy.
- Niech pan tego nie robi – powtarzała. – Naprawdę, niech pan tego nie robi.
      Ale Snape już nie słuchał, tylko zaczął miętosić jej biust.
- Wow, Hermiona taka Granger, wow, pani taka sprytna, wow, sekrety takie sekretne, wow, ciało takie jędrne, wow, piersi takie soczyste, wow, różdżka taka twarda, uszanowanko… - mamrotał obłąkańczo pod nosem.
- Viscodigitus! – krzyknęła nagle Hermiona. Snape próbował zjechać jedną z rąk na jej brzuch i jeszcze niżej, lecz wtem zauważył, że nie może nic zrobić. Jego ręce przykleiły się do szaty panny Granger. A Hermiona natychmiast przypomniała sobie zajęcia dodatkowe dla Kluchonów z Lukrecją de Volaille.
- Zapamiętajcie raz na zawsze, że nikt nie może was dotykać bez waszej zgody – powiedziała wówczas nauczycielka. – Za zgodą to co innego. A już jeśli sami się dotykacie, to jest zupełnie w porządku i nikt nie ma prawa się tego czepiać, o ile nie czynicie tego publicznie.
     I zaraz nauczyła Kluchonów zaklęcia Viscodigitus, mającego zastosowanie w obronie przed obleśnymi obmacywaczami. Gdy bowiem dłonie napastnika zostaną unieruchomione, ofiara może zrzucić albo rozerwać daną część odzieży i wyślizgnąć się molestatorowi. Co prawda zaklęcie to nie było idealne, bo na przykład Hermiona miała na sobie dość wąską szatę z dobrego materiału, której nie mogła ani łatwo zdjąć, ani rozpruć… Ale wystarczyło, żeby niecny Severus został przyłapany na gorącym uczynku przez Neville’a Longbottoma i Murtazę az-Zahriego, którzy przybiegli na pomoc, odczuwając kluchoński zew zagrożenia.
- No panie profesorze… - Longbottom pokręcił głową. – Mam przynajmniej nadzieję, że pan to robi za obustronną zgodą…
- Nawet gdyby tu była zgoda, to i tak jest nie w porządku - odezwał się Murtaza. – Dlatego, że stosunek podległości.
       Zaraz za uczniami z ciemności korytarza wychynęła Lukrecja de Volaille. Na widok Snape’a z dłońmi na piersiach Hermiony na jej twarzy wykwitł gniew, który szybko jednak ustąpił chłodnej determinacji.
- Widzę, profesorze, że się pan mocno zagubił – powiedziała lodowatym tonem.
Podeszła do Snape’a, wyciągnęła różdżkę i dała mu nią po łapach, wyswobadzając tym samym Hermionę, która natychmiast odskoczyła i pobiegła do sowiarni.
      Severus wyglądał równie żałośnie jak spaniel zbity przez właściciela za to, że wytarzał się w bagnie.
- Ja… tylko chciałem się dowiedzieć – wymamrotał drżąco. – Poznać odpowiedzi…
- Zaraz się pan wszystkiego dowie! – Lukrecja uśmiechnęła się mściwie. – A nawet jeszcze więcej!
       Złapała Snape’a za kołnierz i bez trudu zaciągnęła go w stronę najbliższych drzwi. Zamachał bezradnie rękami, znikając w głębi pomieszczenia. Szczęknął przekręcany klucz.
- Idziemy? – zapytał Murtaza. – Od tej pory to raczej nie nasza sprawa.
- Aha – potwierdził Neville. W głowie układał już czastuszkę o tym wydarzeniu, aby na następnej uczcie zaskoczyć Weasleya. Ciekawe, co wówczas powie ten wybitny poeta Hogwartu.


       Draco Malfoy obudził się jeszcze przed świtem – niewielkie osiągnięcie zważywszy, że był już grudzień, więc słońce wstawało później niż większość uczniów. Ale nie o to chodzi. Nawet na tle uczniów wstających o normalnej porze, chociaż w grudniu było jeszcze ciemno, Draco obudził się grubo wcześniej i miał po temu znaczące powody.
Nie czuł się dobrze. Jego żołądek sprawiał wrażenie, jakby chciał zrobić dziurę w brzuchu, wyskoczyć na zewnątrz i uciec w siną dal. Draco podniósł się na łokciach i rozejrzał się w poszukiwaniu Harry’ego, ale go nie zobaczył: Potter najwyraźniej pełnił obowiązki gdzieś w zamku. Szkoda, poprzedniego wieczoru tak fajnie mu się napierało na Dracona…
Malfoy gwałtownie wykicnął z łóżka, aż zajęczały sprężyny, i kucgalopkiem pobiegł do łazienki.
      No, rzygło mu się. Ale właściwie dlaczego? Przecież aż tyle nie wypił. Prawdę mówiąc, poprzedniego wieczoru w ogóle nie pił… Draco spojrzał w lustro. Sam sobie wydał się trochę dziwny.

     Zamknął za sobą drzwi, rozebrał się i stanął przed lustrem. Cholera, brzuch miał jakby trochę większy…
- O żeż w mordeczkę – przemówił do swojego odbicia w lustrze.
    A potem poczuł, że uginają się pod nim nogi. Musiał usiąść na brzegu wanny, pomyśleć i się pozbierać. Czyż trzy tygodnie temu Harry nie potraktował go w łóżku szczególnie dobrze? Kto by pomyślał, że taki mógł być tego skutek… Fakt, że Draco był facetem, nie miał większego znaczenia. W końcu kiedy w grę wchodzi magia, różne rzeczy się zdarzają.
- Masz ci los – mruknął. – Zachciało mi się przemiany w dziewczynę, no to zacząłem. Szkoda, że od dupy strony…
    Draco wstał i założył górę od piżamy. Chciał wracać do łóżka, żeby przespać jeszcze te dwie godziny, które mu zostały do pobudki, ale nie mógł zmrużyć oka. Cały czas przez jego głowę przesuwały się ponure wizje. Merlinie! Co powie Harry, jak się dowie? A może teraz go zostawi?


piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 29

     Minął tydzień. Tego dnia Harry wyjątkowo nie mógł się skupić na lekcjach. Siedzący obok Draco doprowadzał go do szaleństwa. Mimo że Potter starał się za często nie spoglądać na Malfoya i patrzył przed siebie, w stronę nauczycieli, wyobraźnia cały czas podsuwała mu cudowne ciało swojego Smoczusia, smak jego pocałunków, swoje dłonie na jego biodrach, namiętne jęki i dyszenie, jakie wydawał Draco, kiedy…
Sam Malfoy nie ułatwiał sprawy. Co kilka minut łapał Harry’ego pod ławką za kolano, a kiedy nauczyciele się odwracali, błyskawicznie wykorzystywał sytuację, aby go cmoknąć w policzek.
        Po trzeciej lekcji, kiedy wyszli na przerwę, Draco złapał Harry’ego za ręce i odprowadził kawałek.
- Kochanie, tak bardzo cię pragnę – powiedział, zalotnie trzepocząc rzęsami. – Chodźmy do łazienki!
- Do łazienki, Malfoyu? Poważnie? – Potter spojrzał na niego z przyganą. – Jeszcze rozumiem, że mielibyśmy w naszej, to znaczy w mojej. Ale w zwykłym kiblu? Trzymajmy jakiś poziom.
        Draco posmutniał.
- Pewnie mnie już nie kochasz – powiedział.
- Draco, skarbie, czy ty na pewno jesteś trzeźwy? – zaniepokoił się Harry.
- Nie, Harry – zaprzeczył Malfoy. – Jestem upojony namiętnością. Błagam…
- Smoczusiu – tłumaczył Potter. – Co za dużo, to niezdrowo. Im dłużej wytrzymasz, tym fajniej będzie wieczorem.
- A może ja już ci się nie podobam? – zapytał Draco ze smutkiem. – Chcesz, żebym się od ciebie wyprowadził?
- Jeszcze się nawet dobrze nie wprowadziłeś – odpowiedział Harry. – Nie przesadzaj.
     Natenczas Malfoy zrobił starannie przećwiczoną minę zbitego psiaka, która sprawiała, że serce Harry’ego natychmiastowo topniało.
- No proooszę, no proooszę, no prooooszę, no proooooszę, no prooooooszę… - powtarzał, kierując dłoń Złotego Chłopca w taki sposób, aby mógł się przekonać namacalnie, że sytuacja jest bardzo poważna.
- Musisz poczekać do wieczora – stwierdził Potter bezlitośnie, wyrywając rękę delikatnie, acz stanowczo. – Mogę ci wymasować plecy, ale to dopiero na następnej przerwie.
       I odszedł, nie dając Draconowi szansy na odpowiedź.
      Uwielbiał swojego chłopaka, a kochać się z nim wręcz ubóstwiał, jednak niepokoił go fakt, że Draco był ostatnio tak strasznie niewyżyty, jakby opętał go demon współżycia. Harry w ciągu ostatnich dni, a właściwie nocy, ofiarował mu tyle miłości, że Malfoy właściwie nie powinien być w stanie siedzieć, a jednak cały czas chciał jeszcze. Z jednej strony było to słodkie, a z drugiej – Harry’emu groziła śmierć z wyczerpania. Chwilami czuł się, jakby pracował w tartaku.
     Zastanawiał się nad swoimi uczuciami do Malfoya. Oczywiście cieszyło go, że Draco z wroga stał się przyjacielem, a nawet kimś więcej niż przyjacielem. Fakt, że Smoczuś za nim szalał, również Potterowi bardzo pochlebiał. Poza tym uważał byłego Ślizgona za przystojnego chłopaka, lubił być przez niego adorowany i tak samo lubił jemu sprawiać przyjemność. Ale czy go kochał? Nie potrafił powiedzieć. Wiedział jedno. Chciał mieć Dracona przy sobie tak długo, jak tylko się da…
    Harry z rozmarzeniem pomyślał, że na wakacje mógłby zabrać Smoczusia do Dursleyów. Wtedy zobaczymy, kto zamieszka w komórce pod schodami…


     Lucjusz Malfoy siedział zasępiony w jadalni swojego dworu. Sprawy od jakiegoś czasu zjeżdżały po równi pochyłej i brały w łeb. Czarny Pan nie był zadowolony, a kto oczywiście poniesie wszystkie konsekwencje? Jasne, że Lucjusz.
     I jeszcze do tego Draco… Stracili chłopaka już bezpowrotnie. Tyle czasu i wysiłku wpompowali w to, żeby młody Malfoy stał się wiernym sługą Czarnego Pana, a on tymczasem… Aż strach mówić! Oboje z Narcyzą strasznie boleli nad tym, co się stało z ich synem, chociaż z zupełnie odmiennych powodów. Cyzia rozpaczała, że Draco związał się z chłopakiem, natomiast Lucjusz – że zdradził ideały śmierciożerstwa.
- Hej, Lucek! – rozległ się nagle obleśny głos. – Zostało ci jeszcze coś z tej siedemdziesięcioletniej whisky?
     Malfoy obejrzał się z odrazą. Osobnik, który wszedł do jadalni, miał długie, kręcone włosy w kolorze ciemnego blondu, wysokie czoło, bujną brodę oraz czerwoną flanelową szatę w kratkę, chyba niezbyt czystą. Nie czekając na odpowiedź Lucjusza, Synchroniusz Walruss sam otworzył sobie barek i nalał whisky do szklanki.
     Z obrzydzeniem skrzywił się Lucjusz. Właściwie to chciało mu się zwracać. I to ma być ten nowy ulubieniec Czarnego Pana? Było zupełnie niepojęte, na mocy jakiej logiki lord Voldemort, zamiast opierać się na starym, sprawdzonym sojuszniku, jakim był arystokrata Malfoy, swoim najważniejszym człowiekiem uczynił jakiegoś… nie, nawet nie parweniusza, po prostu robola!
Walruss od paru tygodni siedział w gościach u Lucjusza i Narcyzy, bezwstydnie ich objadał, nie zamykał drzwi do toalety i uważał się za bardzo zabawnego. Na każdym kroku podkreślał swoje proletariackie pochodzenie, z ewidentną intencją wkurzania Lucjusza, a poza tym kazał wszystkim mówić do siebie „wujku Synchroniuszu”. Bellatrix Lestrange była nim oczarowana, śmiała się z jego nędznych sucharów. W wolnych chwilach Walruss przeraźliwie grał na flecie, który zresztą był czarodziejski, chociaż nie w sensie mozartowskim. Muzyka nie wywoływała żadnych magicznych skutków, za to sam instrument służył równocześnie jako różdżka.
Co gorsza, za sprawą Walrussa po Malfoy Manor ciągle kręcili się jacyś gówniarze. Lucjusza pusty śmiech brał na myśl, że to niby ma być nowa elita Voldemorta, podczas gdy jego samego Czarny Pan najwyraźniej zamierzał zdegradować do roli dojarza Nagini. I to w dodatku pomocniczego, który wykonywałby tę niewdzięczną i ryzykowną robotę wtedy, kiedy akurat w pobliżu nie kręcił się Peter Pettigrew. Jego z kolei Walruss, z nie całkiem jasnych przyczyn, przezywał Longstreetem. Jakieś mugolskie żarty, dla Lucjusza zupełnie niezrozumiałe.
I to jeszcze nie było najgorsze, do czego facet był zdolny. Od kiedy usłyszał o tym, że Draco i ten Potter… no właśnie… No więc od tej pory drażnił się z nim, wołając: „Lucek, gdzie twój wnucek?”
- Aha, i jakbyś miał czas, to Czarny Pan chce cię widzieć, stary – rzekł Synchroniusz, rozwalając się na kanapie i zakładając nogę na nogę.
      Lucjusz myślał, że udusi drania, tymi ręcami, bez użycia różdżki. Ryzykował surową karę tylko dlatego, że Walruss nie przekazał mu od razu słów Voldemorta. Jakakolwiek dalsza zwłoka jeszcze bardziej rozwścieczyłaby Czarnego Pana, Malfoy przeto udał się do wielkiego salonu na piętrze, gdzie Voldemort miał swe leże.
     Pomieszczenie było pogrążone w ciemności, przez zasłony wpadało tylko niewiele sinobladego światła. Lucjusz od razu poczuł na sobie ciężki wzrok Czarnego Pana, zasiadającego pośrodku salonu, na prowizorycznym tronie, za którym paliła się z tyłu świeca, aby wywołać złudzenie, że jest on jeszcze większy.
Lord Voldemort, jak co dzień, powitał Lucjusza serdecznym Cruciatusem.
- Wzywałeś mnie, panie? – powiedział szybko Malfoy.
- Tak, Lucjuszu, mam z tobą do pogadania.
- Jak rozkażesz, panie.
       Voldemort uważnie spojrzał na swego sługę.
- Dagoth Ur pogniewał się na nas za tamto niepowodzenie – powiedział. – Do tego stopnia, że nie chce ze mną utrzymywać kontaktu.
- Czyż nie opanujemy świata czarodziejów bez jego pomocy, panie? – zapytał Lucjusz. – Przedtem jakoś radziliśmy sobie sami.
- I teraz też byśmy sobie poradzili – rzekł Czarny Pan. – Nie będę go prosił o łaskę, nawet jeżeli z jego pomocą byłoby łatwiej.
- No więc – Malfoy był nieco zdezorientowany – co zatem zamierzasz zrobić, panie?
       Lord Voldemort wstał z tronu i zaczął się posępnie przechadzać po pomieszczeniu.
- Nie mam zamiaru łapać dwóch feniksów za ogon – przyznał. – Potterem, Dumbledore’em i całą tą hogwarcką hałastrą zajmiemy się stopniowo, już niedługo. Wyłapiemy ich jednego po drugim, jak króliki. Była taka książka, „Króliki i węże”, czytałeś może, Lucjuszu?
- Chyba nie miałem okazji, panie – wyznał Lucjusz, którego dezorientacja wciąż wzrastała.
- No to przeczytaj. Jakiś mugol to napisał, ale bardzo ciekawa alegoria. Synchroniusz Walruss mi ją polecił.
       Sami-Wiecie-Kto zignorował niezadowolony grymas Malfoya na dźwięk nazwiska swego najnowszego ulubieńca.
- A co do tego całego Dagoth Ura, to jemu też pokażę, na co mnie stać – powiedział, rozciągając bezwargie usta w rekinim uśmiechu. – Wyślę mu swoją córkę, aby załatwiła jego przeciwnika.
- C… córkę, panie? – wybełkotał Lucjusz. – Nie wiedziałem, że masz córkę.
- Nie mam, ale w każdej chwili mogę mieć, więc nie mów mi, Lucjuszu – Voldemort niespokojnie obejrzał się w stronę swego tronu – że siedzi z tyłu. Brakuje mi tylko odpowiedniej matki.
- No tak, to stwarza pewien problem – zauważył Malfoy.
- Przede wszystkim powinien to być ktoś czystej krwi – kontynuował Voldemort. – Twoja Cycyzia była całkiem niezła, ale to jednak ciągle nie to.
     Lucjusz skrzywił się. Czarny Pan kilka tygodni temu tak wymaglował jego żonę, że do tej pory dochodziła kilka razy dziennie. A teraz jeszcze wybrzydza.
- Ona ma jeszcze siostrę, panie – przypomniał.
- Siostrę? – Voldemort spojrzał na niego z politowaniem. – Nie wyobrażasz sobie chyba, że Bellatrix, moja najcenniejsza współpracownica, miałaby z ciążowym brzuchem biegać z różdżką i zabijać szlamy?
- Cóż, po prawdzie, panie – rzekł Lucjusz – to ją akurat potrafię sobie wyobrazić w takiej sytuacji.
- Aha – Czarny Pan pokiwał głową. – I w jakich jeszcze sytuacjach ją sobie wyobrażasz?
     Malfoy spuścił oczy. Nie wyobrażał sobie odpowiedzi, której mógłby teraz udzielić, aby nie sprawiać wrażenia zboka marzącego o przeleceniu własnej szwagierki.
- Jedyna sytuacja, w której nie potrafię jej sobie wyobrazić, to Bellatrix gotująca bigos – odpowiedział po namyśle.
- Bardzo słusznie – Voldemort uśmiechnął się drapieżnie. – Siostra twojej żony nienawidzi kapusty, od kiedy natknęła się w Hogsmeade na swego zatraconego siostrzeńca.
      Lucjusz drgnął na wzmiankę o Draconie, spojrzał na Czarnego Pana niespokojnie.
- Pewnie bardzo się martwisz tym, co się stało z twoim synem – rzekł Voldemort. – Musisz wiedzieć, że jest dla niego jeszcze szansa. Posłuchaj. Mam szczwany plan…


środa, 13 listopada 2013

Rozdział 28


  W czasie, gdy w sypialni prefektów Szóstego Domu buchały płomienie miłości, znacznie skromniejsza, acz nie mniej trwała relacja rozwijała się w innej części Hogwartu. Cho Chang i Kasandra Swiftsure stały się najlepszymi przyjaciółkami. Krukonka czuła się już prawie całkiem dobrze, ale nadal wymagała opieki, więc Kasandra porozmawiała z panią Pomfrey i wzięła na siebie obowiązek doglądania koleżanki. Dzięki temu spędzały razem jeszcze więcej czasu.
- W życiu bym nie pomyślała, że kiedyś będę się tak obżerać – powiedziała Cho.
- Przypadki chodzą po ludziach – uśmiechnęła się Kasandra. – Ja sama jeszcze niedawno byłam tak okropnie nieśmiała, że strach pomyśleć. Ta misja ratunkowa bardzo mi pomogła na samoocenę.
- Nie tylko na ciebie wpłynęła – uśmiechnęła się uczennica z Ravenclawu. – Na przykład taki Malfoy…
  Zauważyła, że przyjaciółka drgnęła na dźwięk tego nazwiska.
- Przepraszam – zareagowała. – Widzę, że trafiłam w czuły punkt…
- Nic nie szkodzi – odpowiedziała Swiftsure. – Już pogodziłam się z myślą, że Harry nie jest dla mnie. W końcu zobacz, on mi jakoś specjalnie nie okazywał zainteresowania, tylko parę razy mi powiedział, że mam ładne zęby, co i tak mi wszyscy mówią…
- Łącznie ze mną – zauważyła Cho.
- No właśnie. Postawiłam na nim kreskę. Zresztą ten Draco też z biegiem czasu zdaje się względnie sympatyczny…
- Nie zawsze taki był. Dopiero w tym roku tak się wszystko zaczęło dziać. Przedtem był okropny.
- Wiem, miałam okazję się zetknąć z tamtą stroną jego natury – Kasandra pokiwała głową. – To mi przypomina… To, co przeżyłam w Durmstrangu.
  Cho spojrzała na nią z zastanowieniem.
- To musiało być straszne – powiedziała.
- I było. Właściwie nikomu o tym dotąd nie mówiłam, ale skoro jesteś moją przyjaciółką, może mnie wysłuchasz.
- No jasne – potwierdziła Cho, podsuwając Kasandrze talerz z ciastem.
- Jak ci już mówiłam, grupa uczniów z bogatych rodzin przyczepiła się do mnie na czwartym roku. Znęcali się nade mną metodycznie przez prawie dwa lata. Wyzwiska, podkładanie nóg, zabieranie jedzenia na stołówce… Jakoś to znosiłam. Byłam najlepsza z dziewczyn w quidditchu, nie zależało mi na byciu najpopularniejszą, w każdej szkole są takie męty, no to spoko.
  Zadrżała. Cho objęła ją ramieniem, aby dodać pewności siebie.
- Pewnego dnia… Było to w kwietniu… - opowiadała Kasandra – szłam sobie korytarzem, kiedy nagle mnie otoczyli. Miałam zamiar ich olać i iść dalej swoją drogą, jak zawsze. Wtedy jeden z nich złapał mnie za rękaw i rzucił na ścianę. Stłukłam sobie plecy i leżałam na posadzce, a oni stali i wyśmiewali się ze mnie. Potem zaczęli mnie kopać. Wszyscy razem, ale szczególnie jeden. Miał tak silnego kopa, że Cruciatus mógł się wydawać pieszczotą, a ja mam porównanie. Najbardziej bałam się, żeby tylko nie wybili mi zębów… Potem jeden mnie podniósł i rzucił w kąt, gdzie leżały jakieś szklane skorupy. Upadłam brodą prosto na to szkło. Uzdrowiciele robili, co mogli, ale i tak blizny pozostaną mi do końca życia.
- Biedna Kasandra… - westchnęła Cho. – Ale dość ładnie ci się zagoiły.
- I to jeszcze nie wszystko – Swiftsure wykrzywiała się z zakłopotaniem, w jej oczach pojawiły się łzy. – Leżałam tam, na korytarzu… Pobita, skopana, sponiewierana, z zakrwawioną twarzą… I wtedy jedna dziewczyna… Wiesz, z tej bandy… Ona podeszła do mnie, uklękła nade mną i kazała… No wiesz…
  Cho Chang pisnęła z szoku. Odruchowo odsunęła się od Kasandry.
- Uważasz mnie za nieczystą? – Gryfonka spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem.
- Nie, skądże znowu – Cho uśmiechnęła się przepraszająco i ponownie przytuliła Kasandrę. – Bardzo ci współczuję i zrobiłabym wszystko, żeby ci pomóc. Myślałam tylko, że po tym… zdarzeniu… nie lubisz dotyku.
- Słuchaj, Cho, może i jestem w dalszym ciągu trochę nieśmiała, ale wystarczająco asertywna, żeby powiedzieć od razu, gdyby mi się coś nie podobało. Dziękuję ci bardzo za wsparcie. Jesteś pierwszą osobą, której o tym w ogóle opowiedziałam.
- Zawsze możesz ze mną pogadać o wszystkim – rzekła Krukonka. – I niech dementorzy porwą tych podleców. A teraz zjedz coś.
  Kasandra wyjęła z kieszeni cygaro, zapaliła.
- Ty palisz? – zdziwiła się Cho.
- Rzucam – Swiftsure uśmiechnęła się słabo. – Przez tamto wszystko wpadłam w nałóg. Ale robię, co mogę, żeby się tego pozbyć. Trzymam się na poziomie jednej fajki w miesiącu.
  Cho popatrzyła na nią zatroskana.
- Tylko mi z nim gdzieś nie zaśnij – powiedziała. – Skrzaty nie mają w umowie obowiązków straży pożarnej.
- Bez obawy – uśmiechnęła się Kasandra. – To jest magiczne cygaro, samo się zapala i gaśnie, kiedy chcę.


***

    Harry obudził się w środku nocy i złapał za różdżkę, żeby sobie poświecić. Zaskoczone stęknięcie Dracona uświadomiło mu, że to jednak nie była różdżka. Uświadomienie sobie tego faktu spowodowało, że chwilę później w łóżku znalazły się już dwa obiekty różdżkopodobne. Nie mówiąc o prawdziwej różdżce.
- Cześć, króliczku – uśmiechnął się Draco, patrząc na Pottera przez półprzymknięte powieki.
- Cześć, Smoczusiu. Jak ci się śpi?
- Super – Malfoy wyciągnął rękę do Harry’ego. – Chodź tu bliżej. Mam ochotę porządnie obślinić mojego chłopaka.
- Już nie przesadzaj, świetnie całujesz – Harry pogłaskał go po platynowych włosach. – No, dawaj.
  I przysunął się bliżej, podstawiając Draconowi swoją klatkę piersiową .
- Jesteś super, człowiek – powtarzał, wsłuchując się z rozkoszą w cmoknięcia dochodzące z rejonu jego żeber. Nawet gdyby dotyk warg Malfoya nie był tak niesamowicie przyjemny, sam odgłos by wystarczył, aby doprowadzić Pottera do szaleństwa.
- Dobrze, teraz moja kolej – wykrztusił wreszcie i pochylił się, aby zwrócić Draconowi pieszczotę z nawiązką.
  Leżeli potem wtuleni w siebie, odwlekając i zawieszając w czasie tę chwilę, gdy w końcu pójdą na całość…
- A nie masz mi za złe? – upewnił się Harry. – Wiesz, tego wszystkiego, co się działo na ucztach?
- Nie no, coś ty – Draco przytulił się do jego ramienia. – Przecież wtedy jeszcze nie byliśmy razem…
  Złoty Chłopiec chwycił oburącz głowę Malfoya i wypełnił jego usta długim, gorącym pocałunkiem.
- Wiesz co – powiedział. – Czasem wydaje mi się, że tamte wszystkie dziewczyny na ucztach, i paru chłopców, nawiasem mówiąc… To wszystko był trening, zanim trafię na ciebie…
- Ty, słuchaj… - wykrztusił Draco. – Nie gniewasz się na mnie za Ritę Skeeter? Wiem, że to brzmi głupio, ale zrobiłem to dla dobra Hogwartu…
- Za dużo myślisz, Smoczusiu – Harry posmyrał Malfoya w nosek. – Chodź tu bliżej.
  Kilka minut później obaj osiągnęli spełnienie i ponownie zasnęli.
  Jednak po paru godzinach Potter obudził się znowu. Z drugiej strony łóżka dobiegał szloch…
- Draco, co się stało?
- Miałem sen – wykrztusił Malfoy roztrzęsiony/
- Ale o czym? – zapytał Harry. – Że nadejdzie taki dzień, kiedy czarodzieje i mugole, czystokrwiści i szlamy, Gryfoni i Ślizgoni…
- Nie – zaprzeczył Draco. – To było… To był koszmar. Hogwart… Cały zrujnowany. Wszędzie pył i gruz. I widziałem… jego…
- Voldemorta?
  Malfoy pokiwał głową.
- Właśnie. Walczyłeś z nim, byłeś… zakrwawiony. Patrzyłeś na mnie… Chciałeś, żebym ci rzucił swoją różdżkę, ale nie mogłem… Przykleiła mi się do ręki…
- Spokojnie – powiedział Harry, gładząc Dracona po ramionach. – To tylko sen. Wszystko będzie dobrze…
- Nie oddam cię, Potter – Draco rozpłakał się. – On cię nie dostanie. Po moim trupie…
- Ja ciebie też – odrzekł Harry.
  Przytulił czule rozdygotanego Malfoya. Draco przywarł do jego ciała, stopniowo się uspokajał i rozluźniał. Już wkrótce zapomniał o koszmarze. Był szczęśliwy. W ramionach Harry’ego znalazł dom prawdziwszy niż Malfoy Manor.

***

    W Komnacie Tajemnic spotkali się Albus Dumbledore i Lukrecja de Volaille.
- Cóż, pani profesor – zagaił Dumbledore. – Skoro spotykamy się w Komnacie Tajemnic, to wnioskuję, że to, o czym chce pani porozmawiać, jest tajemnicą.
- Ma pan całkowitą rację, dyrektorze – odrzekła opiekunka Klimpfjallu. – Już zbyt wiele osób kręci się wokół tej całej sprawy.
- Musiałem odsunąć profesor Umbridge od spraw związanych z Szóstym Domem – oświadczył Albus. – Nie jestem pewien jej lojalności, więc na wszelki wypadek lepiej, żeby nie była za bardzo wtajemniczona.
- A gdzie Moody? – zapytała de Volaille.
- Pojechał do Londynu w sprawach aurorskich – odrzekł dyrektor. – Nie możemy teraz liczyć na jego wsparcie.
- Wsparcia będziemy potrzebowali wiele – przyznała Lukrecja. – Nieprzyjaciel rośnie w siłę. Według analizy różnych danych, na przykład napisów na murach w takich miejscach, jak przecznice ulicy Pokątnej, śmierciożercy szykują solidne przegrupowanie. Znaczącą rolę ma tu odgrywać Organizacja Zagraniczna.
- Zapewne macza w tym palce nasz znajomy Walruss – stwierdził Dumbledore, spoglądając znad okularów.
   Lukrecja odwróciła wzrok.
- Wolałabym, dyrektorze, aby nie nazywał go pan w ten sposób.
- Przepraszam. Co w ogóle nam wiadomo o tych ludziach?
- Chodzą słuchy, że Voldemort zamierza na bazie tego młodego narybku utworzyć swego rodzaju Anty-Hogwart. Własną szkołę czarodziejów, z naciskiem na czarną magię.
- Kto by miał tam wykładać? – zdziwił się Dumbledore. – Ze starych śmierciożerców nie uzbierałoby się dość dużo kompetentnych nauczycieli, poza tym zapewne Voldemort wolałby co zdolniejszych wykorzystywać w terenie niż kazać im się zajmować młodzieżą.
- Mimo wszystko to jest coś, czego nie należy lekceważyć – zauważyła de Volaille. – Synchroniusz Walruss to niezwykle niebezpieczny i sprytny osobnik. Chociaż jest czarodziejem czystej krwi, wie wszystko o mugolach i potrafi perfekcyjnie wtapiać się w ich towarzystwo. Gdyby zobaczył go pan jako mugola, nigdy by pan nie zgadł, że ten człowiek ma cokolwiek wspólnego z magią. Mnóstwo znajomych mugoli i całkiem możliwe, że wykorzysta swoje znajomości w swojej pracy dla Voldemorta…
- Voldemort miałby korzystać z mugolskich sojuszników? – zdumiał się dyrektor. – Świat się kończy…
- To właśnie dlatego tak trudno złapać Walrussa. Aurorzy śledzą go od miesięcy i nie potrafią nic zrobić.
  Albus Dumbledore spojrzał na opiekunkę Kluchonów z zastanowieniem.
- Co pani sądzi o uderzeniu prewencyjnym? – uśmiechnął się chytrze.
- W jakim sensie, dyrektorze?
- Potter i jego towarzysze już raz dokonali niemożliwego – Dumbledore zatarł ręce. – Przekroczyli granicę światów, aby przyprowadzić z powrotem duszę panny Chang. Czymże jest w porównaniu z tym zlokalizowanie paru młodocianych chulimagów i unieszkodliwienie ich?
  Profesor de Volaille pobladła.
- Nie! – zaprotestowała. – Pan sobie nie zdaje sprawy z tego, jak niebezpieczny jest Walruss. Niektórzy mówią, że potężniejszy i bardziej szalony niż Bellatrix Lestrange. Atak już teraz to pewna śmierć. Grupa Pottera nie doszła jeszcze całkiem do siebie po powrocie z tamtej misji. Właśnie teraz pomiędzy niektórymi z Kluchonów, samego Pottera nie wyłączając, wykuwają się potężne więzi, które powinny być dla nich wielkim wsparciem. A panna Swiftsure? Gdyby wpadła w ich ręce, a oni się dowiedzieli, że jest córką tego, no, Czarnego…
- A może by tak postąpić po slytherińsku, czyli podstępem? – przerwał jej Dumbledore, urzeczony swoim niespodziewanym pomysłem. – Skoro ten cały Walruss jest aż tak potężny, moglibyśmy go przekonać, że powinien zająć miejsce Voldemorta. Wybuchnie walka o władzę, jeden wykończy drugiego i wykona część roboty za nas. Zostanie osłabiony na placu boju, a my będziemy tylko musieli… wypuścić psy!
- A ma pan już kandydata na agenta wpływu? – zapytała Lukrecja. – Draco Malfoy jest już dla nich spalony…
- Pansy Parkinson! – wykrzyknął Dumbledore. – Nie, żartuję. Dopiero teraz wpadłem na ten pomysł, więc będę musiał to gruntownie przemyśleć. W każdym razie, niech ten Walruss nie będzie taki mądry, bo mu tyłu zabraknie.

***
- Wiesz co, Draco? Ja nie chcę nic mówić, ale jesteśmy w szkole, więc może dobrze by było, nie wiem, na jakieś lekcje iść?
- Bez obawy, króliczku, poradzą sobie bez nas.
- Ja jestem prefektem, mam obowiązki.
- To powiesz, że musiałeś dyscyplinować wyjątkowo niegrzecznego ucznia. Mmmmrrrr…
- Dobra, wstaję.
- Jeszcze tylko raz, błagam…
- Jak tylko raz, to może być. Ale potem już na lekcje.
- Wiedziałem, że się zgodzisz. Słodziak z ciebie.
- Nogi szerzej, słodziaku.
- Dla mojego króliczka wszystko.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 27

  
W piątek lekcja eliksirów, ostatnia tego dnia, nie odbyła się, bo Snape przez pomyłkę sam sobie wlepił szlaban i musiał odsiedzieć do końca. Wobec tego można było wcześniej iść do Hogsmeade.
Draco Malfoy szedł więc ulicą, przyglądając się smętnie witrynom sklepów. Nie na wiele było go już stać, oszczędności powoli się kończyły i Draco coraz częściej martwił się, jak sobie da radę bez wsparcia rodziny. Znalazł w dormitorium kostkę mydła słodowego i poszedł do antykwariusza z Hogsmeade, żeby ją sprzedać jako artefakt z innego świata. Zażyczył sobie dwustu funtów, ale stary dziad powiedział, że nie może dać więcej, jak dwadzieścia, więc Malfoy uniósł się honorem i do transakcji jednak nie doszło.
Jakaś nieznajoma blondynka uśmiechnęła się do niego, zalotnie mrugając, ale Draco tylko machnął jej ręką. Nie miał ochoty na przelotne romanse, w grę wchodziło coś o wiele poważniejszego… Wrócił myślami do tematu przemiany w dziewczynę. Dowiedział się już, że zabiegi tego rodzaju przeprowadza daleki kuzyn dyrektora, Huckleberry Dumbledore, ale on kazał sobie słono płacić, mieszkał aż w Nowej Zelandii, a w dodatku takie rozwiązanie byłoby wątpliwe pod względem dyskrecji. Cóż, na pewno są jeszcze inni specjaliści… Najpierw jednak Malfoy powinien się zastanowić, jaką konkretnie dziewczyną miałby być. Zwykle wyobrażał sobie siebie jako długonogą blondynkę, ale jeżeli Potter woli rude… Może należałoby jakoś delikatnie wypytać, jaki jest jego typ?
Draco tak się zamyślił, że nie patrzył przed siebie i nagle z impetem wpadł na kogoś, kto wyszedł z bocznej uliczki. Miał zamiar go obsobaczyć, ale spojrzał, z kim ma do czynienia, i tylko otworzył usta.
- O, cześć, Potter – powiedział wreszcie. – Ty też dziś poszedłeś do Hogsmeade?
- Malfoyu, masz różdżkę w kieszeni czy cieszysz się na mój widok? – uśmiechnął się Harry.
- Jedno i drugie – odpowiedział Malfoy, zresztą zgodnie z prawdą.
- Co porabiasz na mieście? – zainteresował się Harry.
- Szwendam się – rzekł Draco bez ogródek. – Kasa mi się kończy, więc korzystam z życia, dopóki mogę.
- Możesz się poszwendać ze mną – zaproponował Potter. – My z Szóstego Domu powinniśmy sobie pomagać.
    Przespacerowali się zatem przez Hogsmeade, przyglądając się wystawom. Draco narzekał, że antykwariusz nie chciał kupić mydła słodowego, chociaż teraz, gdy Hogwart został zabezpieczony przed powstawaniem szczelin między światami, artykuł ten będzie coraz rzadszy. Poszli też do optyka, gdzie Potter miał zamówione zapasowe okulary. W warsztacie była kolejka, a oni akurat wtedy trochę sobie pomilczeli, więc Draco mógł uchodzić za innego klienta.
- Panowie są razem? – zapytał majster, gdy Harry odebrał już swe bryle.
- Tak – potwierdził Potter.
Draco niczego nie dał po sobie poznać, ale w środku prawie dostał zawału z radości.
- Ciekawe, jak bym wyglądał w okularach – powiedział, gdy wyszli na ulicę. – Dasz przymierzyć?
- Sorry, ale cudzych okularów się nie przymierza – Harry pokręcił głową. – Wzrok sobie zepsujesz.
- Ja już i tak jestem cały zepsuty – uśmiechnął się Draco. – Chcesz się przekonać?
- Chodźmy coś zjeść – zaproponował Złoty Chłopiec zamiast odpowiedzi. – Może do GoBlina?
W jadłodajni panowała spokojna atmosfera. Harry i Malfoy zamówili po porcji flaków.
- W życiu bym nie przypuszczał, że będziemy razem jeść obiad – zauważył Potter.
- Nie jestem już tym Draconem, którego dawniej znałeś – rzekł Draco. – Czasem się zastanawiam, czy nie zmienić nazwiska.
- Na jakie? – zaciekawił się Harry.
- Jeszcze nie wiem. Może Bonfoy.
- Draco Bonfoy? Jakoś nie brzmi.
            Draco milczał przez chwilę.
- A co powiesz na to: Draco Potter? – zapytał.
- No wiesz! - Harry uszczypnął go pod stołem. – Nie przesadzaj.
            Tchórzofret westchnął, uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Zrobiło mi się przykro – powiedział.
- Przykro? Tobie? – Harry był bardziej niż zdumiony. – Dawny Draco już dawno wyciągnąłby na mnie różdżkę.
- Teraz też bym wyciągnął – Malfoy uśmiechnął się lubieżnie. – Ale nie przy ludziach.
            Potter zaczerwienił się nagle.
- Tak? A kto dopiero co chciał być moim niewolnikiem, z którym będę mógł robić wszystko i wszędzie?
- Jakby co, oferta pozostaje aktualna – rzekł Draco.
            Harry nie patrzył na byłego gwiazdora Slytherinu.
- Jedz, bo wystygnie – zmienił temat.
         Przez chwilę jedli bezgłośnie. W pewnym momencie Potter dostrzegł niespokojne spojrzenia, którymi Draco obrzucał pomieszczenie.
- Co się tak rozglądasz?
- Podobno można tu spotkać ciotkę Bellatrix – powiedział Malfoy. – Ale to drobna niedogodność, ważne, że jestem z tobą.
- O, ty słodziaku – rozczulił się Potter. – Chodź na kolana.
          Draco, niewiele myśląc, a już zupełnie nie zwracając uwagi na innych gości w lokalu, bystrym kłusem okrążył stolik. Usadowił się Harry’emu na kolanach i zaczął pokrywać jego twarz pocałunkami. Trwało to jakąś godzinę, aż okazało się, że chociaż chłopcy się rozgrzali, to jednak obiad im wystygł. Potter zamówił więc ponownie flaki i zjedli je na pół z jednego talerza.

           Wracali z Hogsmeade w dobrych nastrojach. W pewnym momencie Draco chwycił dłoń Harry’ego. Spodziewał się, że Potter wyszarpnie rękę, ale ten niczego takiego nie zrobił.
            Kiedy dotarli do zamku, Harry zaproponował nagle:
- Chciałbyś zwiedzić moją aktualną melinę?
- Jasne! – ucieszył się Malfoy. – Słyszałem, że masz teraz dobre warunki…
      I posmutniał trochę, bo przypomniał sobie, że Harry, na spółkę z Kasandrą Swiftsure, dostał sypialnię prefektów Szóstego Domu. Potter jednak otworzył drzwi i wpuścił tchórzofreta do pomieszczenia.
        Draco był zaszokowany wystrojem pokoju, który nie wyglądał na mniej luksusowy od pomieszczeń w Malfoy Manor. Kominek, wielkie łoże, dębowa szafa, zwierciadło… Uważnie rozglądał się po zakamarkach pokoju, próbując wypatrzeć damskie ciuchy, kosmetyki czy cokolwiek, co mogłoby jego zdaniem świadczyć, że przebywała tu dziewczyna. Nic takiego nie dostrzegł, za to zauważył ogromnego pluszowego misia stojącego obok łóżka.
- O, poznaję tego pluszaka! – ucieszył się. – To ode mnie. Opowiadałem ci już, jaki miałem kłopot z wciągnięciem go do wieży Ravenclawu?
- Chyba nie – stwierdził Potter. – Albo nie pamiętam. Zobacz jeszcze łazienkę.
- A gdzie Kasandra? – zaryzykował Malfoy. Wiedział, że Harry może się obrazić za tak bezpośrednie pytanie, ale nie mógł znieść niepewności.
- W swojej sypialni – Harry wzruszył ramionami.
- Jak to? – Draco był w szoku. – To wy nie mieszkacie razem?
- Są dwie sypialnie. Ja mam swoją, ona swoją. Chodź lepiej, zobacz, jaką wannę dostałem od Dumbledore’a.
      Wanna była duża, trzyosobowa (chociaż Draco wolał się nie zastanawiać, kto miałby być tą trzecią osobą). Na brzegu znajdowały się dwie figurki: nimfa kucająca nad krawędzią i hipopotam.
- Ta nimfa to kran – wyjaśnił Harry. – Przekręcasz głowę w lewo – gorąca woda. W prawo –zimna. A jak szturchniesz tego hipcia, to rzuca się zaklęcie zabezpieczające przed osunięciem się do wody, gdybyś zasnął w kąpieli.
        I na potwierdzenie swoich słów pozyglował przy nimfie, z której zaraz zaczęła lecieć woda. Spojrzał na Dracona z zastanowieniem.
- No co? Nie wykąpiesz się? Bądź moim gościem.
     Malfoy praktycznie zapomniał języka w gębie. Potem zaczął zdejmować szatę, ale ręce tak mu się trzęsły, że jakoś się w niej zaplątał. Harry, który był już w zasadzie gotów, pomógł mu, po czym niemal siłą zerwał z niego koszulę, a potem stanął i popatrzył z zadowoleniem na swoje dzieło.
        Draco, kończąc zrzucanie reszty przyodziewku, przygryzł wargę. Szum wody i widok ciała Harry’ego w całej jego krasie pobudziły go niesamowicie, nie mógł oderwać wzroku od Złotego Chłopca. Potter widział, jak Malfoy na niego patrzy, i spojrzenie to czyniło mu wielką przyjemność.
- No dobra, woda już jest – zauważył w końcu, gdy wanna była już pełna. – Wchodź.
- A ty? – Draco spojrzał na niego podejrzliwie.
- Zaraz przyjdę – oznajmił Harry i wyszedł z łazienki.
        Malfoy z przyjemnością zanurzył się w odprężających, wonnych odmętach kąpieli. Przymknął oczy, a kiedy je otworzył, Potter wchodził do wanny z butelką wina w dłoni.
- Napijmy się – zaproponował. Wtedy Draco spostrzegł, że na półeczce obok wanny stoją kieliszki.
        Siedzieli więc w parującej wannie, ciesząc się swoim widokiem oraz dobrym winem. Malfoy czuł się niesamowicie rozpalony.
- Wiesz, co ci powiem? To była chyba najlepsza randka, jaką pamiętam – powiedział wreszcie.
- Też mi się tak wydaje – stwierdził Harry. – Cieszę się, że w końcu się zaprzyjaźniliśmy.
Nagle przypomniała mu się ta noc w jaskini, kiedy to przekonał się, że u Malfoyów nie tylko bogactwo jest wielkie.
- Wiesz, Draco, wtedy, w tej jaskini… - powiedział zniżonym głosem. – Bardzo mi się podobało.
- Dzięki… - Malfoy spuścił oczy zakłopotany.
- A tobie? – zainteresował się Potter.
         Draco spojrzał na niego poważnie.
- Mam mówić szczerze?
- No pewnie. Przecież cię nie zjem.
- Z żadną dziewczyną nie było nigdy tak super, jak z tobą.
- Smoczusiu… - szepnął Harry i zatopił się w ustach Dracona.
      Przez jakiś kwadrans słychać było tylko głośne odgłosy całowania i chlupot, gdy chłopcy czasem zmieniali położenie. Draco, wychodząc tego dnia do Hogsmeade w złym nastroju, nawet nie przypuszczał, że pod wieczór stanie się najszczęśliwszym człowiekiem w Hogwarcie. Czuł, że w zielonych oczach Złotego Chłopca wreszcie odnalazł siebie, że to jest jego prawdziwe życie. Głupi Draco, chciałeś się zmieniać w dziewczynę, a on chce właśnie ciebie, takiego, jakim jesteś!
Obejmował Pottera za szyję, dając mu się swobodnie adorować. Dłonie Harry’ego błądziły żarłocznie po całym ciele Malfoya, nastawione na wywołanie jak największej przyjemności, omijając jedynie tę jedną część ciała, którą Draco pragnął, aby wreszcie zauważyły. Czy on mi robi na złość, pomyślał. Mógłby wreszcie złapać tam, gdzie ja chcę… Lecz nic nie powiedział, skupiając się na tym, by całować jak najnamiętniej…
      W końcu obaj wygramolili się z wanny, ciężcy prawem Archimedesa. Harry sięgnął po grube, puchate ręczniki i z radością wytarł Malfoya, potem sam się wytarł i przywdział długi biały szlafrok. Draco musiał przyznać, że Potter wygląda w tym szlafroku niesamowicie szałowo. Był w tej chwili gotów zrobić dla niego wszystko.
Kiedy wyszli z łazienki, Harry chwycił Malfoya za rękę i poprowadził w stronę łóżka. Draco jednak w połowie drogi zatrzymał się.
- Muszę iść do swojego dormitorium – powiedział, spuszczając oczy.
            Potter, nieoczekiwanie dla siebie, poczuł jakiś ciężar w sercu.
- No cóż, skoro tak, to nie będę cię zatrzymywał… - stwierdził.
Nagle zrobiło mu się smutno. Malfoy popatrzył na niego z zakłopotanym uśmiechem.
- Chciałem iść po piżamę - wyjaśnił.
- A po co ci piżama? – zapytał Harry, obejmując Dracona w talii. – Będzie tylko przeszkadzać…
         Pociągnął go za sobą, a potem zdecydowanie popchnął, aż Malfoy stracił równowagę i padł z impetem na kołdrę. Potter natychmiast rzucił się na niego.
- Kocham cię – powiedział Draco. Ale nie doczekał się odpowiedzi, gdyż usta Harry’ego były akurat zajęte czym innym. Cóż, z pewnością Malfoy nie mógł się przez to uważać za pokrzywdzonego.
- No więc wiesz… – podjął opowieść. – Wciągnąć tego misia po schodach… uff… to naprawdę była ciężka… uff… robota. Całe szczęście… ooo!… że nikogo nie spotkałem, przecież taki Weasley by mnie… oooch… zabił śmiechem normalnie. Ale nie znasz… uuff… najlepszej części. Nie chciało mi się tego misiaaaaa… och… targać z Hogsmeade do zamku. Uuuch! To wziąłem świstoklika i teleportowałem się do tej szafy, och!… tej co wiesz. Aaaa! I tak jakoś trafiłem, że… ooooo!… wpakowałem się… ooooch!… prosto na Severusa. Oooj! Oooj! Harryyy! Czy ty mnie w ogóle… och! Ooch! Ooooch! OOOOOOCH! SŁUCHAAAAAAAASZ?!
         Harry przytulił się namiętnie do zdyszanego Malfoya. On też był wciąż gorący.
- Opowiedz mi to jeszcze raz – wyszeptał mu do ucha. – Jeszcze młoda godzina, cała noc przed nami…



piątek, 11 października 2013

Rozdział 26


      Draco leżał w białej, miękkiej, świeżej pościeli. Czuł się w pełni szczęśliwy, nie miał potrzeby iść gdziekolwiek czy cokolwiek robić. Potter przysunął się, obejmując go ramieniem. Draco przylgnął do niego jeszcze bliżej, poczuł ciepło jego ciała. Owinął talię Złotego Chłopca uściskiem swej ręki i spojrzał w jego zielone oczy.
- Kocham cię, Harry – powiedział.
- Ja też cię kocham, mój smoczusiu – odrzekł Potter, a Malfoy nagle poczuł coś, co przekonywało go, że jego uczucie jest ogromne.
      Ich usta się spotkały, namiętność wypełniła wszystko dookoła. Draco widział, że Harry tego chce. Ujął go dłońmi za twarz, zatopił się w pocałunku jeszcze głębiej. Wreszcie wsunął język. Usta Pottera były tak rozpalone… Dłonie Malfoya też nie wytrzymywały napięcia. Błądziły po ciele Złotego Chłopca, wędrowały coraz niżej… Draco naparł swoim spragnionym ciałem na Harry’ego…

      …I otworzył oczy. Kurde balans! To był tylko sen…
    Draco zwlekł się z łóżka i zaczął smętnie zakładać spodnie. Dzięki Szóstemu Domowi udało mu wyślizgnąć się ze szponów śmierciożerstwa. Ale co dalej? Niedawno sowa przyniosła mu list od rodziców. Powiadomili go oficjalnie, że został wydziedziczony, oraz z iście malfoyowską delikatnością dali mu do zrozumienia, żeby im się nie pokazywał na oczy. Nie, żeby nie przewidywał, że tak będzie.
       Ale Potter! Draco sądził, że przynajmniej Potter go przygarnie. Miał nadzieję, że się zgodzi, przecież w ostatnim czasie tyle ich łączyło… A Harry powiedział, że nie jest gotowy. Przez ostatni tydzień wręcz unikał towarzystwa Dracona. Ot i masz wychowanie Malfoyów! Draco był przyzwyczajony, że nikt mu nie odmawia, a tu nagle wystarczyło, żeby Harry odrzucił jego propozycję – i już świat wydawał się sypać w gruzy.
       Malfoy skończył się ubierać i poszedł na pierwszą lekcję, ze spuszczoną głową, powoli. Nie zostało mu już nic – ani rodziny, ani pieniędzy. Tylko miłość mogła go uratować…


Severus Snape siedział w swoim gabinecie. Miał właśnie okienko, więc mógł się spokojnie oddawać swojemu ulubionemu hobby – nurzaniu się we frustracji. Wyciągnął różdżkę i prasnął zaklęciem w stojący na najbliższym stole kociołek, aż wywinął młynka w powietrzu i spadł z brzękiem na podłogę. Snape przez dłuższą chwilę utrzymywał zaklęciem kociołek w stanie wirowania na płytach posadzki, a kiedy mu się znudziło, kopnął go w kąt gabinetu.
Już prawie się udało! Już Weasley i inni byli bliscy załamania na skutek jego przemyślnych prowokacji! Ale akurat wtedy, kiedy odkrycie tajemnicy ostatnich wydarzeń w Hogwarcie znalazło się w zasięgu ręki, Dumbledore wysłał go na L-4, psując cały plan w krytycznym momencie. Zaraz, a może dyrektor też jest w tym spisku? To bardzo możliwe… To by tylko jeszcze bardziej potwierdzało rzecz, której się Severus domyślił: w szkole istnieje jakaś tajna struktura i być może jest to reaktywowany Klimpfjall.
Stary Albus może myśleć, że jest sprytny, ale Snape nie zamierzał składać broni. Dojdzie do ukrytego sensu tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje w Hogwarcie. Nobody fucks with the Severus!
Miał już przygotowaną kolejną prowokację. Napisał kredą na ścianie koło sali do transmutacji: „SNAP JEST GUPI I ZA JAJA GO”, tylko jeszcze nie wiedział, na kogo zwali winę. Weasley? Nie, wszyscy już i tak sądzą, że on się na Weasleya uwziął. A może by tak Malfoya? Też bez sensu. Wlepił mu już kilka szlabanów i nic… Trzeba uderzyć w kogoś mniej oczywistego.


        Na kolejnej przerwie Draco Malfoy znowu przemierzał dziedziniec Hogwartu. W ostatnich dniach lubił robić okrążenia. To go trochę uspokajało, chociaż nie rozwiązywało jego problemów.
      Miał już obsesję na punkcie Pottera. To była pod pewnymi względami bardzo fajna obsesja, ale z drugiej strony dość męcząca. Po prostu szaleńczo pragnął być z nim. Ale jak to zrobić?
        A gdyby tak zmienił się w dziewczynę? Na pewno istnieją jakieś zaklęcia albo eliksiry. Pewnie mało kto umie z nich korzystać, najpewniej są bardzo drogie, ale Draco mógłby oddać wiele, żeby tylko być z Potterem. Skoro nawet mugole potrafią zmienić faceta w babkę, to czarodzieje tym bardziej powinni mieć na to sposoby, i to jeszcze doskonalsze. Transmutacja? To hasło przywiodło mu na myśl postać Kasandry Swiftsure. Panna była w tym naprawdę dobra, ale biorąc pod uwagę, że kręci się wokół Pottera, zresztą dość nieudolnie, Malfoy nie powierzyłby jej tak delikatnego zadania. Jeszcze spędziłby resztę życia jako fretka… Zresztą porządna przemiana w dziewczynę to coś, czym na  pewno zajmują się wyspecjalizowani fachowcy. Draco miał pewność, że byłby cholernie seksowną dziewczyną. Ale co, jeśli Harry wolałby go takim, jakim jest? Przecież akceptacja to jedno z naczelnych haseł Szóstego Domu…
Krążył więc po dziedzińcu i naraz przed oczami stanęła mu zielona łąka pełna soczystej, smacznej trawy… Zaraz, smacznej? Nieważne… No i razem z Potterem, po tej łące, trzymają się za ręce i w podskokach, i Potter ma wianek na głowie… Że wizja ta jest przerażająco wręcz kiczowata? Kogo to obchodzi! To jest jego wizja, jego marzenie, którym nie zamierza się dzielić z nikim. Gdyby jednak jakimś cudem mu się udało być z Harrym, bieganie po łące będzie tylko jedną z możliwości spędzania wolnego czasu.
Aaah Harry… Chociaż już przynajmniej dwa razy byli ze sobą naprawdę bardzo blisko, Draco jeszcze nie miał okazji utrwalić sobie w pamięci jego ciała. Ciekawe, czy Potter czasami wyobrażał sobie jego? Czy w ogóle czasem o nim myślał pozytywnie? Powiedział, że nie jest gotowy na związek, ale może tylko tak mówił, bo sam się wystraszył…
Rozważania Smoka przerwał nagle Goyle, który wylazł na niego zza filaru.
- Tej, Malfoy, jest do ciebie interes – powiedział.
- Nie gadam z wami – Draco odwrócił się do niego plecami i poszedł dalej.
        Gregory jednak dogonił go, przecinając mu drogę.
- Słuchaj – powiedział. – Bo tu chodzi o ciebie.
- To wal, czego chcesz, Goyle – rzekł Malfoy zniecierpliwiony.
- Mamy z Crabbe’em taki maleńki biznes – Ślizgon potarł znacząco kciuk o palec wskazujący. – I chcemy, żebyś się dołożył.
- Dołożył? – z pogardą powtórzył Draco. – I co z tego będę miał?
- Milczenie – Goyle uśmiechnął się sprośnie.
- Co znowu za milczenie? I tak z wami nie gadam.
- Bo wisz, Draco – ciągnął pałkarz Slytherinu. – Ciekawe, co powiedziałby twój stary, gdyby usłyszał, że jesteś nie tylko zdrajcą krwi, ale w dodatku zwyczajną parówą. Więc dajesz nam dwieście funtów, a my milczymy w tym temacie. I co. Wchodzisz w to?
        Malfoy poczuł się lekko dotknięty tak jawną zdradą dawnych kumpli, ale tylko lekko, bo w sumie to się spodziewał, że kiedyś nastąpi. Nie wiedział tylko, w jakiej formie.
- Nieźle mi się odwdzięczacie. Pamiętaj, że to dzięki mnie w ogóle trafiliście do tej szkoły, ty i ten drugi przygłup – powiedział.
- Mnie to wali – skontrował Goyle. – Teraz mamy lepszych kumpli. To co, trzysta funtów? Bo inaczej powiemy twojemu staremu, jaki z ciebie nędzny kukurdydza.
- Aleś ty głupi – odrzekł Draco. Zupełnie stracił resztki ochoty na jakiekolwiek dyskusje ze swymi eksprzybocznymi i poszedł dalej.
- Do ch... Wacława! – ryknął Gregory, doganiając Malfoya. – Naprawdę chcesz, żeby ci się krzywda stała? Możemy ci to załatwić!
       I zaraz sięgnął po różdżkę. Draco jednak był szybszy. Walnął zaklęciem w Goyle’a, aż tamten poleciał dziesięć kroków do tyłu i wtarabanił się w krzak. Potem platynowy odwrócił się na pięcie i poszedł dalej w swoją stronę.
- Pożałujesz tego, Malfoy! – krzyczał za nim Goyle. – Utniemy ci jacusia!
        Ale Draco nie miał zamiaru się nim przejmować.

           
W ostatnim czasie Kasandra Swiftsure i Cho Chang mocno się zaprzyjaźniły. Cho nie należała do Klimpfjallu, więc nie mogła uczestniczyć w ucztach w pokoju wspólnym Kluchonów, ale dziewczyny spędzały razem sporo wolnego czasu. W weekend wychodziły do Hogsmeade, a wieczorami Kasandra odwiedzała Cho w osobnym dormitorium, które Krukonka otrzymała jako rekonwalescentka. Siedziały zatem na sfatygowanej kanapie, przy niskim stoliku, i opowiadały o swoim życiu. Cho raczyła się przy tym ilościami jedzenia, które Kasandrze wydawały się zupełnie niewiarygodne.
Panna Swiftsure musiała przyznać, że poza wszystkim innym zyskała w Hogwarcie autentyczną przyjaciółkę. Z Cho dało się pogadać o wszystkim. Krukonka zwierzała się jej z różnych problemów swojego życia. Opowiadała o bólu po śmierci Diggory’ego, o dość nieudanej próbie związku z Harrym, a także, oczywiście, o swoich ostatnich przeżyciach. Kazała też sobie opowiadać historię wyprawy ratunkowej, w której Kasandra przyczyniła się do odzyskania jej duszy.
- A tak przy okazji, muszę ci powiedzieć, że masz wspaniałe zęby – przyznała w pewnym momencie.
- Dzięki. – odparła Swiftsure. - Uwierzyłabyś, że na czwartym roku w Durmstrangu nosiłam aparat?
- Coś takiego…
- Dokuczali mi z tego powodu – uśmiech na twarzy Kasandry zgasł.
- Przez aparat? Głupie ludzie. Taka sympatyczna dziewczyna…
- Nie tylko przez to. Trzymałam się tak trochę z boku, byłam najlepsza w żeńskiej drużynie quidditcha, no i się doczepili.
- Durmstrang ma żeńską drużynę quidditcha?
        Kasandra nagle roześmiała się.
- Nikt mi nie wierzy, jak o tym mówię! Harry też był taki zdziwiony! Ale cóż poradzić… Męska drużyna całkowicie nas przyćmiewała, ale jakoś dawałyśmy radę.
- Czekaj – przerwała Cho. – Z chłopaków najlepszy jest Krum. Czy on też ci dokuczał?
- Myślisz, że zazdrościł mi sukcesów? – Kasandra odchyliła się na oparcie kanapy. – Nie, Wiktor był za bardzo zajęty byciem gwiazdą. Zresztą w ogóle za dużo z nim nie miałam do czynienia.
- To czemu się do ciebie przyczepili?
- Wiesz, jak to bywa. Banda takich, co uważają się za fajnych i chcą wdeptać w ziemię wszystkich, którzy wyglądają na fajniejszych od nich.
        Umilkła na chwilę, sięgnęła po herbatę.
- No i się uwzięli – powiedziała wreszcie. – Nie dawali mi spokoju przez dwa lata.
- Nie powiedziałaś dyrektorowi? – zdziwiła się Cho.
- Powiedziałam – przytaknęła Swiftsure. – I nic nie zrobił. Zresztą czego się spodziewać po kimś takim…
- Karkarow – Krukonka przypomniała sobie nazwisko dyrektora Durmstrangu. – On był śmierciożercą, nie?
- Żeby tylko to – westchnęła Kasandra. – Byłam kiedyś na wyjeździe szkolnym w Bułgarii. Były spotkania ze starymi czarodziejami, którzy odtwarzali struktury, bo za komuny magia była tam nielegalna. Dowiedziałam się wtedy, że Georgi Karkarow, pseudonim „Igor”,  był współpracownikiem bułgarskiej bezpieki. Donosił władzom na innych czarodziejów, niektórzy trafili przez to do więzienia albo byli zmuszani do służenia członkom partii.
- Kim trzeba być, żeby jednocześnie należeć do śmierciożerców i wysługiwać się mugolom? – rzekła zdumiona Cho.
- No widzisz – Kasandra wzruszyła ramionami. – W każdym razie nie mam z Durmstrangu miłych wspomnień. Cieszę się, że jestem z wami w Hogwarcie.


We czwartek Kluchoni urządzili kolejną ucztę. Ogromnym powodzeniem cieszył się sernik, na który przepis Parvati Patil podrzuciła do kuchni. Przyjmowała więc teraz hołdy od uczniów Klimpfjallu, wychwalających jej gust kulinarny. Nawet dziewczyny, które krzywo na nią patrzyły z powodu chodzenia z Murtazą, musiały przyznać, że sernik był przepyszny. Inni Kluchoni siedzieli, leżeli, kąpali się w basenie. Pokój wypełniała muzyka harfy i klarnetu, a Blaise Zabini śpiewał: „Zachodni wiatr spierniczył Snejpa z dachu”.
Draco siedział na stercie poduszek, oddalony nieco od Harry’ego i trójki jego przyjaciół. Z perwersyjną i bolesną fascynacją, tak, jak dotyka się rany, żeby sprawdzić, jak bardzo boli, przyglądał się Kasandrze Swiftsure, starając się ustalić, czy jest ona z Potterem, czy jednak nie. Rozmawiali normalnie, w towarzystwie Rona i Hermiony, ale Malfoy z drżeniem w sercu oczekiwał, że w końcu nadejdzie ten moment, kiedy zaczną w jakiś sposób okazywać sobie uczucia… Wtedy chyba pozostanie mu wyjść z pomieszczenia.
Nadszedł Neville Longbottom.
- A czemu ty, Malfoyu, ostatnio nie grasz na perkusji? – zapytał, siadając obok Dracona. – Całkiem nieźle ci szło.
- Wyszedłem z wprawy – Draco wzruszył ramionami. – Nie było kiedy ćwiczyć. Zresztą teraz mam co innego na głowie. Poza tym Theo Nott jest i tak lepszy.
- Ale nie na bębnach – sprzeciwił się Longbottom.
- Hej, Neville, ty nowy następco barda Beedle’a! – zawołał Ron. – Chodź no do płota, bo przeczytałem twoje najnowsze wypociny!
- Taak? – zapytał Longbottom ironicznie. – I cóż, waszmość Weasleyu, oszołomił cię mój talent?
- Spadłem z krzesła! – odparł rudy.
         Tymczasem do grupki ucztujących podeszła profesor de Volaille.
- Panie Potter, panno Swiftsure – przemówiła. – Czy mogę prosić o chwilę uwagi?
       I już po chwili Harry i Kasandra wstali z miejsc i poszli za Lukrecją. Draco, tknięty nagłym niepokojem, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i podążył za nimi korytarzem.
      Opiekunka Kluchonów wraz z obojgiem prefektów dotarła do zakątka, którego Malfoy zupełnie sobie nie kojarzył, chociaż musiał tamtędy przechodzić wiele razy. Coś mu się majaczyło, że do niedawna stał tam kredens, ale teraz mebel został wyniesiony, odsłaniając mahoniowe drzwi.
- Widzicie? – zapytała Lukrecja de Volaille. – Kiedy dyrektor kazał zabrać kredens do naprawy, okazało się, że są tu jakieś ukryte pokoje. To musi być sypialnia prefektów Szóstego Domu!
       Słysząc słowo „sypialnia”, podsłuchujący Draco o mało nie zemdlał. Można było łatwo przewidzieć, do czego to wszystko zmierza…
- I to znaczy… Że my tu będziemy mieszkać? – zapytał rozkojarzony Potter.
- Murtaza az-Zahri raczej nie spodziewa się wrócić na stanowisko – powiedziała nauczycielka. – To oznacza, że ten pokój jest wasz. Chodźcie, zobaczymy, jak to wygląda w środku.
      Wyjęła zza dekoltu klucz, otworzyła drzwi, po czym wpuściła Harry’ego i tę Gryfonkę do środka. Sama weszła na końcu. Trzask zamykanych drzwi do sypialni prefektów odezwał się głuchym grzmotem w slytherińskim sercu niewidzialnego Draco Malfoya…

Dziś mija rok od opublikowania pierwszego rozdziału na tym blogu. Trudno uwierzyć, że udało mi się wytrzymać tak długo :D Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich czytelniczek! :***

czwartek, 19 września 2013

Rozdział 25


Kasandra Swiftsure leciała na miotle ponad błoniami Hogwartu. Miotła była taka sobie. Lekka, łatwa w prowadzeniu, ale za bardzo poddawała się podmuchom listopadowego wiatru. Znosiło ją w prawo i Kasandra musiała trochę się wysilać, żeby utrzymać kurs. Dobrze, że tym razem chociaż nie padało.
        Przeleciała nad płaszczyzną błoń, zbliżyła się do zamkowego muru. Dwadzieścia stóp z lewej jakiś kształt zerwał się spomiędzy blanków. Spokojnie, to tylko Zabini leci ją zmienić.
           Kasandra wylądowała na szczycie muru i przez chwilę stała wpatrzona w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Przypomniało jej się, jak Crabbe i Goyle ścigali ją w powietrzu, jak ściskał ją żołądek i jak rozkleiła się później pod ramieniem Pottera… Co się zmieniło od tego czasu? Cóż, z pewnością była o wiele bardziej zdecydowana i odważna, nie była już tą rzygającą mimozą, którą kojarzono w Durmstrangu.
      Czyli ogólnie przeniesienie do Hogwartu wyszło jej na zdrowie. Inna sprawa, że przenosząc się do nowej szkoły, spodziewała się, że odegra nie wiadomo jaką rolę, a tymczasem wszyscy najwyraźniej dawali sobie radę bez niej. W dodatku się zakochała, nie wiadomo, czy bez wzajemności, ale na pewno bez sensu…
- Czemu taka smutna? – usłyszała głos za plecami. Odwróciła się. Stała za nią Cho Chang.
- Nie, nic – Swiftsure pokręciła głową.
- Dzięki za ratunek – uśmiechnęła się Cho.
- To nic takiego – Kasandra spuściła oczy. – Byłam tylko jedną z czworga.
- Ale ludzie mówią, że bez ciebie by sobie nie poradzili.
- To dobrze – westchnęła Kasandra.
- Jestem wam naprawdę wdzięczna – ciągnęła Chang.
- Ale nie ma za co – stwierdziła Swiftsure. – Tylko wykonywaliśmy swój obowiązek.
         Cho zaśmiała się dyskretnie.
- Od razu widać, że jesteś z Gryffindoru.
         Kasandra oparła się o miotłę.
- Słuchaj, Cho… - powiedziała. – Co się z tobą działo, kiedy… No, kiedy cię nie było?
- Nie wiem – Krukonka spojrzała smutno na młodszą koleżankę. – Nic nie pamiętam. Kompletna pustka. Pamiętam tylko tamtego potwora, ból… a potem obudziłam się u Munga, strasznie głodna. Nie wiem, co się ze mną działo i w ogóle jakoś nie mogę się pozbierać.
- No tak – Kasandra pokiwała głową. – Ty masz naprawdę poważne problemy, nie to, co ja.
         Chang spojrzała na nią z uwagą.
- A o co chodzi? Może mogłabym pomóc? Nosi mnie po prostu, od kiedy doszłam do siebie. Koniecznie chcę się do czegoś przydać, a jestem ciągle jeszcze za słaba. I cały czas strasznie chce mi się jeść.
- To już będą ponad dwa tygodnie, prawda? – upewniła się Kasandra.
- Zgadza się – potwierdziła Cho. – Pani Pomfrey powiedziała, że aż do świąt mogę jeść, ile wlezie, bez obawy o figurę. A w zasadzie muszę, żeby utrzymać dotychczasową wagę, bo inaczej znowu zacznę chudnąć.
         Swiftsure zarzuciła miotłę na ramię i powlekły się w stronę najbliższych drzwi.
- No więc co cię trapi? – zapytała w końcu Cho Chang.
- Nic takiego, w porównaniu – odrzekła Swiftsure. – Takie tam. Harry i w ogóle.
- Który Harry? Potter?
- No – potwierdziła Kasandra. – Tak trochę się zakochałam.
- Trochę? Tylko trochę? – Cho uśmiechnęła się. – Ja też. Kiedyś, dawne dzieje.
         Gryfonka spojrzała na nią z niepokojem. To się dopiero wpakowała!
- Chcesz o tym pogadać? – zapytała Cho. – Albo o czymkolwiek innym? Od tamtego czasu cierpię na bezsenność, więc potrzebuję kogoś, żeby pogadać. Nie chcę zostać alkoholiczką.
         Dziewczyny weszły do środka i przemierzały łagodnie oświetlony korytarz.
- Możemy pogadać – rzekła Kasandra.
- To wpadaj do mnie, kiedy chcesz.

W ciągu tych dwóch tygodni sprawy w Hogwarcie jakoś tam doszły do normy. Nie powtórzyły się żadne ataki na szkołę, Cho stopniowo dochodziła do siebie (chociaż skrzaty kuchenne narzekały, że pochłania straszne ilości jedzenia), euforia po sukcesie ekspedycji ratunkowej też jakoś opadła. Snape wrócił i od razu wziął się do gnębienia uczniów. Dla żeńskiej części Hogwartu dobrą wiadomość stanowił powrót Murtazy az-Zahriego ze szpitala. Uczennice przeżyły jednak pewien zawód, gdy okazało się, że Murtaza najwyraźniej chodzi z Parvati Patil. „To tylko tymczasowo, na pewno im nie wyjdzie” – pocieszały się, a na widok Parvati szeptały: „Skuś baba na dziada”. Przy tym wszystkim az-Zahri nie wrócił na stanowisko prefekta, bo ponoć Potter i Swiftsure radzili sobie całkiem nieźle, i nie miał żadnych zastrzeżeń pod tym względem.
         Któregoś dnia Hermiona podzieliła się z Ronem i Harrym odkryciem, które wyczytała w kluchońskich zbiorach biblioteki.
- Słuchajcie! – powiedziała. – Już wiem, dlaczego wszyscy uczniowie w Klimpfjallu zachowują się jak nie oni.
- Jak to nie oni? – obruszył się Weasley. – Ja nie widzę nic szczególnego w moim zachowaniu!
- Przestań, Ronnie – skarciła go Hermiona. – To jest tak: ród Dagoth i jego zwolennicy mieli w zwyczaju odprawiać straszliwe rytuały, aby osiągnąć większą moc. Przy okazji zmieniały się ich ciała – na przykład w takie istoty, które napadły na Hogwart i z którymi walczyliśmy w ich cytadeli. Jednym przemiana się udawała, inni nie mieli tyle szczęścia i zmieniali się w obłąkane stwory pokryte odrażającymi naroślami.
- Czy to znaczy, że my też… - powiedział Ron zszokowany.
- Nie przerywaj! – rzekła Granger. – Jak wiadomo, Dagoth Dreyfus, obrzydzony praktykami swoich krewniaków, uciekł od nich do naszego świata. Zakładając w Hogwarcie Szósty Dom, postarał się, aby stanowił on jakby lustrzane odbicie tamtego. Ciała tamtych zmieniają się w okropny sposób, za to u Kluchonów zmienia się charakter, i to zwykle na lepsze. To jest potwierdzony fakt, który szczegółowo opisał opiekun Klimpfjallu w 1627 roku.
- A więc to Klimpfjall tak zmienił Malfoya – zauważył Harry.
- Widzisz? Mówiłem ci, że on tak na poważnie… – skomentował Ron.

         Draco siedział w ławce i ze smutkiem patrzył na Pottera. Wiedział, że choć miał na to wielką ochotę, nie będzie mógł siedzieć obok niego. Gdyby usiedli w jednej ławce, Malfoy nie powstrzymałby się przed okazywaniem Harry’emu uczuć, a to – przy całej klasie – było już niedopuszczalne.
         W dodatku od czasu wyprawy dostawał kilogramy listów od wielbicielek, wśród których, o zgrozo, nie brakowało mugolek. Były tak namolne, że Hagrid musiał na dwa dni w tygodniu zamykać sowiarnię, bo inaczej sowy padłyby z wyczerpania. Malfoy dawał listy do przeczytania skrzatowi, który wyrzucał osiemdziesiąt procent; a były one straszne. Wśród standardowych wyznań miłości, próśb o autografy oraz propozycji oprowadzenia Dracona po rodzinnym mieście, mugolki czasami posuwały się (bardzo trafne określenie) do pisania listów, które nawet jego, przedstawiciela rodu Malfoyów i świadka, a czasem i uczestnika wielu orgii, przyprawiały o głęboki rumieniec oraz spurpurowienie uszu, po którym następowała kaskada soczystych i wyrafinowanych bluźnierstw. Jedna z nich, przykładowo, opisała Draconowi, jak sobie wyobraża ich wspólną noc poślubną. Ze szczegółami. Bardzo wyrazistymi i barwnymi.
       Ale Draco w ostatnim czasie niespecjalnie miał ochotę zacieśniać więzi z dziewczynami, i to jeszcze mugolskimi. Całą jego uwagę absorbował pewien czarnowłosy i zielonooki eks-Gryfon z blizną na czole. Malfoy siedział więc w ławce i zamiast słuchać, co nawija Snape, zastanawiał się, jaka ta blizna właściwie jest w dotyku, czy dałby radę ją rozpoznać swoimi wargami… Potterowi też miał pokazać w końcu swoją bliznę po sztylecie, już prawie się zagoiła. I zanurzyć dłonie w te ciemne włosy, zjechać niżej, pociągnąć go za płatki uszu… Nie rozumiał, dlaczego w ostatnich dniach Harry nie zwracał na niego większej uwagi. Przecież od dawna powinno być mu wiadome, że Draco zrobiłby dla niego wszystko, a nawet jeszcze więcej, a wręcz nawet wprost zgoła oddałby mu połowę siebie. No, Harry, czemu na mnie choć raz nie spojrzysz? Przecież ja cię tak bardzo pragnę, ty jesteś mój najdroższy Gryfonek, moje słoneczko, mój trzminorek, mój zielonooki jeżyk…
- Mój króliczek, mój słodki, kochany króliczek, moja wiewióreczka… – Draco nagle ze zgrozą zdał sobie sprawę, że mówi to na głos.
- Panie Malfoy, to nie są zajęcia z opieki nad stworzeniami – skarcił go Snape głosem pozornie beznamiętnym, ale w jego półtonach dało się usłyszeć zwiastun tego, że już wkrótce pęknie mu uszczelka. Wyglądało na to, że urlop dla poratowania zdrowia nie na wiele się zdał.
       No i Draco znowu dostał szlaban. Tym razem spędził go razem z tym głupim Weasleyem, który musiał podpaść Severusowi w inny sposób. Snape oczywiście przychrzaniał się do nich obu o jakieś drobiazgi, zadawał pytania, które nie miały związku jedno z drugim, a potem zagonił ich do roboty Czyścili więc kociołki i inne tam retorty, zmywali sadzę ze ścian, nie odzywając się do siebie. Ron już wiedział, że to sam Szósty Dom warunkuje zmiany w charakterze uczniów, ale i tak ciągle nie widział powodu, żeby lubić Malfoya, a Draco nie zamierzał się przed nim tłumaczyć. Za to kiedy tylko udało się doczekać końca, wybiegł na dziedziniec i zrobił kilkanaście okrążeń, aby zebrać myśli. Kiedy wreszcie się zmęczył, doszedł do wniosku, że musi działać natychmiast.

       Harry i kompania stali na korytarzu, dyskutując o wydarzeniach tego dnia. Hermiona z kwaśną miną narzekała na kolejną nudną lekcję u Trelawney, zamiast której mogliby dać w programie więcej zaklęć, a Ron zdążył już się otrząsnąć po szlabanie i zaczął sobie przypominać, jak dawniej bywało.
-  Któregoś razu Fred i George równocześnie dali się złapać Severusowi – opowiadał. – Powiedział, że mają szlaban u niego w gabinecie. I co zrobili? Polecieli do Hogsmeade, zdemontowali szlaban z przejścia przez tory Hogwart Expressu i przytachali go do Snape’a. Dałbym wiele, żeby zobaczyć jego minę.
         Nagle zobaczyli nadchodzącego Malfoya. Był zgrzany i najwyraźniej mocno zdenerwowany.
- Potter, muszę z tobą pilnie pogadać – powiedział.
- Za chwilę, Malfoyu – odrzekł Harry.
- Nie – sprzeciwił się Draco. – Ja muszę teraz. To sprawa, od której wiele zależy.
- No dobra – Złoty Chłopiec miał kwaśną minę. – O co chodzi?
- Nie tutaj – powiedział Malfoy. – Musimy pomówić w cztery oczy.
    Z pewnym ociąganiem Harry poszedł więc na za platynowym, aż wreszcie wyszli na dziedziniec i zatrzymali się w mało uczęszczanym zakątku.
- No więc? – zapytał.
          Draco spojrzał na niego poważnie.
- Mam do ciebie bardzo ważne pytanie – powiedział wreszcie.
      Na moment zapadła głucha cisza. Malfoy zaczął obserwować czubki swoich butów, a kiedy z powrotem zwrócił twarz w kierunku Pottera, ten patrzył nań pytająco i z jakimś niepokojem.
- Harry… - odezwał się Draco. – Czy chcesz ze mną chodzić?
- Co? – odparł Potter inteligentnie.
- Chodzić – Malfoy powtórzył powoli i wyraźnie. – Być parą. Co o tym myślisz?
        Zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź Złotego Chłopca. Jego serce biło jak oszalałe. Tymczasem Harry popatrzył na Dracona, na ścianę i znowu na Dracona. Potem jeszcze raz spojrzał na ścianę i wydał westchnienie z głębi płuc. Widać było, że toczy się w nim wewnętrzna walka.
- Postawię sprawę wprost – wyszeptał Malfoy. – Bardzo pragnę, abyś był moim chłopakiem.
       Spojrzał Potterowi błagalnie w oczy, co nie było łatwe, bo tamten ciągle uciekał wzrokiem, i dalej czekał na odpowiedź. Harry chrząknął cicho, rozejrzał się dookoła, czy nikt za bardzo się im nie przygląda, po czym popatrzył poważnie na Malfoya.
- Nie czuję się gotowy na związek – powiedział. – Chcę, abyśmy zostali przyjaciółmi.
          Draco miał wrażenie, że zaraz zacznie płakać. Zacisnął zęby i zaatakował jeszcze raz.
- Jeżeli nie chcesz, abym był twoim chłopakiem, to zostanę twoim niewolnikiem – zaproponował. – Będziesz mógł mnie brać gdzie chcesz i kiedy chcesz. Nawet na lekcji.
- Dopiero by nam poleciały punkty – uśmiechnął się Harry i uspokajająco pogłaskał Malfoya po policzku.
- No więc jak będzie? – Draco rozejrzał się z dezorientacją. – Jaka jest twoja odpowiedź?
          Potter wykrzywił się, jak gdyby właśnie wypił szklaneczkę soku cytrynowego.
- Wiesz – powiedział. – To jest tak, że ja… Nie traktuj tego tak, jakbym ja kategorycznie mówił „nie”, ale tego… No… Gotowy się za bardzo nie czuję. Tak.
         Malfoyowi przyszła do głowy odpowiedź na ten argument i już otwierał usta, aby wygłosić te słowa, które ostatecznie przekonają Pottera, gdy nagle rozległ się głos:
- Cześć, chłopaki. Co porabiacie?
Harry i Draco odwrócili się w tamtą stronę. Pod filarem stała Pansy Parkinson z pełnym fascynacji uśmiechem.
- Rozmawiamy – powiedział Malfoy, zdenerwowany, że przerwano mu w tak kluczowym momencie. – Chyba jeszcze wolno, nie?
- A wiecie, bo ja słyszałam, że ty… Znaczy wy…
- A gdyby nawet, to co cię to obchodzi?
- Draco, mam do was prośbę – powiedziała Pansy zaintrygowana. – Pokochajcie się trochę przy mnie, bardzo proszę!
- Masz na myśli… stosunek? – upewnił się Harry.
- A po jaką akromantulę mielibyśmy to robić? – zapytał Malfoy surowo.
- Chciałabym popatrzyć, to takie słodkie! – uśmiechnęła się Parkinson.
- Nie masz poczucia, że trochę się tak jakby wtrącasz?
          Pansy zrobiła urażoną minę.
- To przynajmniej powiedzcie mi, który z was jest seme, a który uke – nalegała.
- Ja pierniczę, Pansy, coś ty przyćpała? – westchnął Malfoy i odwrócił się do Parkinson plecami. – Chrzanić to, Harry. Chodźmy na quidditcha.