sobota, 16 marca 2013

Rozdział 18



     Kasandra brnęła przez szary pył. Słaniała się ze zmęczenia, od gorąca skronie pulsowały bólem, czuła zawroty głowy. Było już popołudnie, ale przez to wcale nie chłodniej.
      Spojrzała na Hermionę. Trudno było zgadnąć, że Granger ma brązowe włosy – w tej chwili były całkiem szare. Ten sam kolor miała twarz Hermiony, jej dłonie, szata i w ogóle wszystko. Kasandra była pewna, że sama wygląda podobnie.
        Co za pech! Nie dość, że w burzy piaskowej się zgubiły, oddzieliły od Harry’ego i Malfoya, to jeszcze zupełnie straciły orientację i wywędrowały nie wiadomo gdzie. Tak się złożyło, że to Harry miał kompas…
      Teraz obie dziewczyny zmierzały na północny wschód. Coraz bardziej schodziły ze szlaku i nic nie mogły na to poradzić, o czym przypominał, gdzieś po lewej stronie lśniący w słońcu grot włóczni.
     Wkrótce po tym, jak pył opadł, Kasandra i Hermiona nagle wpadły na pięciu uzbrojonych osobników. Jednego udało się porazić Drętwotą, ale pozostali i tak mieli przewagę liczebną. Nie dość że uzbrojeni po zęby, to w dodatku przynajmniej jeden był czarodziejem. Dziewczyny nie miały już siły, żeby uciekać, do obrony tym bardziej. Musiały się poddać.
 - Cóż, najwyżej dowiemy się czegoś konkretnego – mruknęła Hermiona.
 - Nie gadać! – warknął chrapliwie jeden ze zbrojnych, najwyraźniej dowódca.
Teraz pełzły resztkami sił, czując za sobą obecność pięciu konwojentów. Kasandra nie wiedziała, czy ma do czynienia z ludźmi, czy z elfami, takimi jak te, które napadły na Hogwart. Zbrojni byli prawie całkowicie zakuci w zbroje z dziwnego materiału przypominającego kość, a na głowach mieli półprzezroczyste hełmy z muszli wielkich ślimaków czy głowonogów.
W pewnym momencie Swiftsure zobaczyła w oddali coś. Z początku myślała, że to drzewo. Nareszcie trochę zieleni na tym całym pustkowiu! Z czasem okazało się jednak, że to coś znacznie większego, sięgało czterech pięter. Coś pośredniego pomiędzy drzewem a grzybem, z grubymi gałęziami rozciągającymi się na różne strony.
Kiedy konwój podszedł bliżej, okazało się, że wokół grzyba stoi kilka kamiennych chat. Przeszli obok. U zdrewniałej podstawy grzyba mieściły się duże okrągłe drzwi z brązu. Dowódca straży trącił Kasandrę drzewcem w plecy, każąc wejść do środka.
       Sądząc po grzybnym wyglądzie tej rośliny-budynku, Swiftsure spodziewała się wilgotnych, lepkich i nieprzyjemnych pomieszczeń. Jakież było jej zdumienie, gdy znalazła się w obszernej, całkiem suchej sali, oświetlonej lampionami i świecznikami. Ściany wyglądały niemal zupełnie jak drewno, na podłodze leżał czerwono-złoty dywan, stał stół z kilkoma krzesłami. Po przeciwnej stronie sali znajdowały się drzwi, przy czym, co ciekawe, na wysokości dziesięciu stóp, a nie było widać żadnych schodów.
       Gdzieś z wnętrza podszedł ku nim, wspierając się na lasce, długowłosy elf w bogato haftowanej szacie.
- Na Almalexię, co ty wyprawiasz! – wydarł się na dowódcę strażników. – Przyprowadzasz tu jakieś łazęgi prosto z pustyni, naniesiesz piachu do środka… Co powie pani, kiedy przyjdzie?
- Ale pani przecież sama, jak wraca, to przeważnie…
- Nie denerwuj mnie! – długowłosy pogroził laską. – A tak w ogóle, to od kiedy wprowadza się jeńców głównym wejściem? Do lochu z nimi!
- Dziwnie wyglądają, sera – tłumaczył się strażnik. – Myślałem, że pani chciałaby je widzieć…To chyba jakieś awanturnice – powiedział strażnik.
- Awanturnice, wielkie mi co! – prychnął majordomus. – Pełno takich się szwenda po całej wyspie. Sam kiedyś byłem awanturnikiem, ale dostałem strzałą w kolano. Doprowadź je do porządku, a potem porozmawiamy!
      Strażnik wyprowadził dziewczyny z grzybnej rezydencji, zawołał coś do swoich ludzi. Po chwili skinął na Hermionę i Kasandrę, każąc im iść na skraj osady.
      Stała tam balia pełna wody, a obok dwa wiadra. Kasandrze oczy zaświeciły na ten widok. Nie mogła się doczekać, kiedy zmyje z siebie kurz pustyni…
- Teraz się umyjcie – powiedział dowódca straży. – Zawołajcie, kiedy skończycie. Stanę za rogiem chałupy, ale nie próbujcie żadnych sztuczek.
      Dotknął swojego ślimaczego hełmu.
- Ten hełm jest zaklęty – wyjaśnił. – Dzięki niemu będę widział, w którym miejscu stoicie, chociaż nie zobaczę was samych. Jeżeli jednak zaczniecie uciekać, gwarantuję, że przestanę być wstydliwy.
     Poszedł zatem za róg. Pierwsza weszła do wody Hermiona. Kasandra stała do niej plecami i pilnowała, czy nikt nie podgląda.
- Dlaczego oni mówią po angielsku? – zapytała w pewnej chwili.
- Może nie mówią – odrzekła Hermiona, polewając się wodą z wiaderka. – Jesteśmy Kluchonkami, więc w magiczny sposób rozumiemy ich język.
- Tak, ale to oznacza, że… - Kasandra westchnęła – oni rozumieją też to, co my mówimy. A przecież nie wiemy, po czyjej są stronie.
- Masz rację – zgodziła się Granger. – Lepiej trzymać buzię na kłódkę i nie zdradzać nikomu, co tu robimy.
- To jak wytłumaczymy naszą obecność?
- Nie słyszałaś, co mówił ten kamerdyner? Awanturników jest tu pełno. Dwie poszukiwaczki przygód więcej nikogo nie zdziwią.
Po jakimś czasie Hermiona wyszła i zabrała się za czyszczenie odzieży. Teraz zanurzyła się Kasandra. Z prawdziwą rozkoszą poczuła, jak woda zmywa zmęczenie i wypełniają ją nowe siły. Wzięła wiadro z ciepłą wodą i starannie wypłukała swoje kręcone włosy.
       Gdy wreszcie doprowadziły do porządku siebie i swoją odzież, podszedł strażnik.
- Mistrzyni Hasya chce was widzieć – powiedział.
      Zaprowadził obie dziewczyny z powrotem do hallu. Tym razem kulejący majordomus stał pod ścianą, a na środku pomieszczenia stała pani tego dworu.
      Mistrzyni Hasya była wysoką, szczupłą elfką o ciemnoszarej skórze, łagodnych rysach i z ciemnymi włosami do ucha. Miała na sobie szatę z granatowego jedwabiu, znacznie mniej krzykliwą od tej, którą nosił jej sługa.
- Pani, to są właśnie te dwie… - majordomus zawahał się, szukając odpowiedniego określenia – istoty ludzkie, które Velan przyprowadził z pustyni. Powiedziałem mu, że ich miejsce jest w anczlu, ale ten redorański kmiot się uparł, że musisz je zobaczyć osobiście…
        Hasya podeszła bliżej. Jej wzrok nagle padł na Kasandrę.
- Masz takie same blizny jak ja! – powiedziała.
Swiftsure z zaskoczeniem zauważyła, że na ciemnej skórze elfki wyraźnie odznaczały się identyczne ślady po cięciach, jakie miała ona sama.
- Powiedz, skąd to masz? – zapytała mistrzyni z autentyczną ciekawością.
        Kasandra nie uważała za właściwe robić kobiecie, w której mocy się znalazła, wykładu o tym, co to jest Durmstrang i dlaczego padła ofiarą tamtejszych chuliganów.
- To zrobili zbóje, pani – powiedziała. – Dawno temu.
          Mistrzyni Hasya spojrzała na nią z zastanowieniem.
- Zbóje, powiadasz? – w jej głosie brzmiało rozczarowanie. – Ale to i tak ciekawy zbieg okoliczności. Mam wrażenie, że skądś cię znam…
       W tym momencie Hermiona zachwiała się. Majordomus i strażnik sprężyli się, gotowi bronić panią przed atakiem, ale Granger odzyskała równowagę.
- Przepraszam, to z głodu… - powiedziała, wspierając się na ramieniu podanym przez Kasandrę.
- Z głodu? – Hasya spochmurniała, spojrzała na majordomusa. – Tovasie, nie chcesz chyba powiedzieć, że nie dostały nic do jedzenia?
- Pani… - przełożony służby próbował wymyślić jakieś wytłumaczenie.
- Milcz! – zdenerwowała się mistrzyni, jej czerwone oczy zabłysły. – Nakryć na trzy osoby w moim salonie. Już.
- Ale pani… - Tovas był skonsternowany. – Nie wiadomo, co za jedne…

     Oczywiście służba musiała w końcu zrobić to, czego od niej żądano. Hasya zaprowadziła Hermionę i Kasandrę do swoich prywatnych komnat. „Zaprowadziła” to zresztą niezbyt adekwatne określenie, bo okazało się, że schody dochodzą tylko do pierwszego piętra. Na wyższe kondygnacje prowadził szyb. Pani domu dała dziewczynom fiolki z miksturami, dzięki którym mogły wznieść się w powietrze na wystarczająco długo, by dotrzeć do salonu na szczycie wieży.
     Salon był zdumiewająco przytulny, z kominkiem, biblioteczką oraz szafką, na której stały naczynia z dziwnego brązowawego metalu, ozdobione interesującymi wzorami. Stół był nakryty na trzy osoby. Hasya kazała dziewczynom usiąść.
- Częstujcie się – powiedziała. – O moim ludzie wszyscy mówią, że nie słynie z gościnności.
     Jedzenie, oprócz chleba, nie przypominało niczego, co Kasandra znałaby ze swojego świata, ale pachniało cudownie. Na smak też nie było gorsze.
- Dziękujemy, pani – ukłoniła się Hermiona.
- Jeśli to nie jest tajemnicą – rzekła elfka – co was sprowadza w tak niegościnne strony?
      Zgodnie z tym, co było wcześniej umówione, w miarę prawdopodobną gadkę rozkręciła Granger, podczas gdy Kasandra rzuciła się na jedzenie.
        Ciekawe, jak sobie radzą Harry i Malfoy? Swiftsure zamarła na myśl, że po burzy zostali we dwóch. Ale cóż, widać tak już musi być… Mają kompas, na pewno dadzą sobie radę. Teraz największy problem, żeby do nich dołączyć.
        Kasandra poczuła obok siebie ruch, jakby ktoś przechodził, ale odwróciła się i nikogo tam nie było. Nie zdążyła się zdziwić, gdy kątem oka zauważyła fałdę, która w jednej chwili sama się zrobiła na dywanie.
Niewiele myśląc, złapała talerz z sosem i z całej siły rzuciła. Talerz przeleciał o łokieć na prawo od gospodyni. Hasya zerwała się na równe nogi, z głębi korytarza podbiegł uzbrojony wojownik, gotów przyszpilić Kasandrę do podłogi za atak na panią domu.
Ale sos nie spadł na podłogę, lecz zawisł w powietrzu, oblepiając czyjeś przedramię i łokieć.
- Niewidzialny zabójca! – krzyknął ktoś i nagle zapanował wielki chaos.