piątek, 11 października 2013

Rozdział 26


      Draco leżał w białej, miękkiej, świeżej pościeli. Czuł się w pełni szczęśliwy, nie miał potrzeby iść gdziekolwiek czy cokolwiek robić. Potter przysunął się, obejmując go ramieniem. Draco przylgnął do niego jeszcze bliżej, poczuł ciepło jego ciała. Owinął talię Złotego Chłopca uściskiem swej ręki i spojrzał w jego zielone oczy.
- Kocham cię, Harry – powiedział.
- Ja też cię kocham, mój smoczusiu – odrzekł Potter, a Malfoy nagle poczuł coś, co przekonywało go, że jego uczucie jest ogromne.
      Ich usta się spotkały, namiętność wypełniła wszystko dookoła. Draco widział, że Harry tego chce. Ujął go dłońmi za twarz, zatopił się w pocałunku jeszcze głębiej. Wreszcie wsunął język. Usta Pottera były tak rozpalone… Dłonie Malfoya też nie wytrzymywały napięcia. Błądziły po ciele Złotego Chłopca, wędrowały coraz niżej… Draco naparł swoim spragnionym ciałem na Harry’ego…

      …I otworzył oczy. Kurde balans! To był tylko sen…
    Draco zwlekł się z łóżka i zaczął smętnie zakładać spodnie. Dzięki Szóstemu Domowi udało mu wyślizgnąć się ze szponów śmierciożerstwa. Ale co dalej? Niedawno sowa przyniosła mu list od rodziców. Powiadomili go oficjalnie, że został wydziedziczony, oraz z iście malfoyowską delikatnością dali mu do zrozumienia, żeby im się nie pokazywał na oczy. Nie, żeby nie przewidywał, że tak będzie.
       Ale Potter! Draco sądził, że przynajmniej Potter go przygarnie. Miał nadzieję, że się zgodzi, przecież w ostatnim czasie tyle ich łączyło… A Harry powiedział, że nie jest gotowy. Przez ostatni tydzień wręcz unikał towarzystwa Dracona. Ot i masz wychowanie Malfoyów! Draco był przyzwyczajony, że nikt mu nie odmawia, a tu nagle wystarczyło, żeby Harry odrzucił jego propozycję – i już świat wydawał się sypać w gruzy.
       Malfoy skończył się ubierać i poszedł na pierwszą lekcję, ze spuszczoną głową, powoli. Nie zostało mu już nic – ani rodziny, ani pieniędzy. Tylko miłość mogła go uratować…


Severus Snape siedział w swoim gabinecie. Miał właśnie okienko, więc mógł się spokojnie oddawać swojemu ulubionemu hobby – nurzaniu się we frustracji. Wyciągnął różdżkę i prasnął zaklęciem w stojący na najbliższym stole kociołek, aż wywinął młynka w powietrzu i spadł z brzękiem na podłogę. Snape przez dłuższą chwilę utrzymywał zaklęciem kociołek w stanie wirowania na płytach posadzki, a kiedy mu się znudziło, kopnął go w kąt gabinetu.
Już prawie się udało! Już Weasley i inni byli bliscy załamania na skutek jego przemyślnych prowokacji! Ale akurat wtedy, kiedy odkrycie tajemnicy ostatnich wydarzeń w Hogwarcie znalazło się w zasięgu ręki, Dumbledore wysłał go na L-4, psując cały plan w krytycznym momencie. Zaraz, a może dyrektor też jest w tym spisku? To bardzo możliwe… To by tylko jeszcze bardziej potwierdzało rzecz, której się Severus domyślił: w szkole istnieje jakaś tajna struktura i być może jest to reaktywowany Klimpfjall.
Stary Albus może myśleć, że jest sprytny, ale Snape nie zamierzał składać broni. Dojdzie do ukrytego sensu tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje w Hogwarcie. Nobody fucks with the Severus!
Miał już przygotowaną kolejną prowokację. Napisał kredą na ścianie koło sali do transmutacji: „SNAP JEST GUPI I ZA JAJA GO”, tylko jeszcze nie wiedział, na kogo zwali winę. Weasley? Nie, wszyscy już i tak sądzą, że on się na Weasleya uwziął. A może by tak Malfoya? Też bez sensu. Wlepił mu już kilka szlabanów i nic… Trzeba uderzyć w kogoś mniej oczywistego.


        Na kolejnej przerwie Draco Malfoy znowu przemierzał dziedziniec Hogwartu. W ostatnich dniach lubił robić okrążenia. To go trochę uspokajało, chociaż nie rozwiązywało jego problemów.
      Miał już obsesję na punkcie Pottera. To była pod pewnymi względami bardzo fajna obsesja, ale z drugiej strony dość męcząca. Po prostu szaleńczo pragnął być z nim. Ale jak to zrobić?
        A gdyby tak zmienił się w dziewczynę? Na pewno istnieją jakieś zaklęcia albo eliksiry. Pewnie mało kto umie z nich korzystać, najpewniej są bardzo drogie, ale Draco mógłby oddać wiele, żeby tylko być z Potterem. Skoro nawet mugole potrafią zmienić faceta w babkę, to czarodzieje tym bardziej powinni mieć na to sposoby, i to jeszcze doskonalsze. Transmutacja? To hasło przywiodło mu na myśl postać Kasandry Swiftsure. Panna była w tym naprawdę dobra, ale biorąc pod uwagę, że kręci się wokół Pottera, zresztą dość nieudolnie, Malfoy nie powierzyłby jej tak delikatnego zadania. Jeszcze spędziłby resztę życia jako fretka… Zresztą porządna przemiana w dziewczynę to coś, czym na  pewno zajmują się wyspecjalizowani fachowcy. Draco miał pewność, że byłby cholernie seksowną dziewczyną. Ale co, jeśli Harry wolałby go takim, jakim jest? Przecież akceptacja to jedno z naczelnych haseł Szóstego Domu…
Krążył więc po dziedzińcu i naraz przed oczami stanęła mu zielona łąka pełna soczystej, smacznej trawy… Zaraz, smacznej? Nieważne… No i razem z Potterem, po tej łące, trzymają się za ręce i w podskokach, i Potter ma wianek na głowie… Że wizja ta jest przerażająco wręcz kiczowata? Kogo to obchodzi! To jest jego wizja, jego marzenie, którym nie zamierza się dzielić z nikim. Gdyby jednak jakimś cudem mu się udało być z Harrym, bieganie po łące będzie tylko jedną z możliwości spędzania wolnego czasu.
Aaah Harry… Chociaż już przynajmniej dwa razy byli ze sobą naprawdę bardzo blisko, Draco jeszcze nie miał okazji utrwalić sobie w pamięci jego ciała. Ciekawe, czy Potter czasami wyobrażał sobie jego? Czy w ogóle czasem o nim myślał pozytywnie? Powiedział, że nie jest gotowy na związek, ale może tylko tak mówił, bo sam się wystraszył…
Rozważania Smoka przerwał nagle Goyle, który wylazł na niego zza filaru.
- Tej, Malfoy, jest do ciebie interes – powiedział.
- Nie gadam z wami – Draco odwrócił się do niego plecami i poszedł dalej.
        Gregory jednak dogonił go, przecinając mu drogę.
- Słuchaj – powiedział. – Bo tu chodzi o ciebie.
- To wal, czego chcesz, Goyle – rzekł Malfoy zniecierpliwiony.
- Mamy z Crabbe’em taki maleńki biznes – Ślizgon potarł znacząco kciuk o palec wskazujący. – I chcemy, żebyś się dołożył.
- Dołożył? – z pogardą powtórzył Draco. – I co z tego będę miał?
- Milczenie – Goyle uśmiechnął się sprośnie.
- Co znowu za milczenie? I tak z wami nie gadam.
- Bo wisz, Draco – ciągnął pałkarz Slytherinu. – Ciekawe, co powiedziałby twój stary, gdyby usłyszał, że jesteś nie tylko zdrajcą krwi, ale w dodatku zwyczajną parówą. Więc dajesz nam dwieście funtów, a my milczymy w tym temacie. I co. Wchodzisz w to?
        Malfoy poczuł się lekko dotknięty tak jawną zdradą dawnych kumpli, ale tylko lekko, bo w sumie to się spodziewał, że kiedyś nastąpi. Nie wiedział tylko, w jakiej formie.
- Nieźle mi się odwdzięczacie. Pamiętaj, że to dzięki mnie w ogóle trafiliście do tej szkoły, ty i ten drugi przygłup – powiedział.
- Mnie to wali – skontrował Goyle. – Teraz mamy lepszych kumpli. To co, trzysta funtów? Bo inaczej powiemy twojemu staremu, jaki z ciebie nędzny kukurdydza.
- Aleś ty głupi – odrzekł Draco. Zupełnie stracił resztki ochoty na jakiekolwiek dyskusje ze swymi eksprzybocznymi i poszedł dalej.
- Do ch... Wacława! – ryknął Gregory, doganiając Malfoya. – Naprawdę chcesz, żeby ci się krzywda stała? Możemy ci to załatwić!
       I zaraz sięgnął po różdżkę. Draco jednak był szybszy. Walnął zaklęciem w Goyle’a, aż tamten poleciał dziesięć kroków do tyłu i wtarabanił się w krzak. Potem platynowy odwrócił się na pięcie i poszedł dalej w swoją stronę.
- Pożałujesz tego, Malfoy! – krzyczał za nim Goyle. – Utniemy ci jacusia!
        Ale Draco nie miał zamiaru się nim przejmować.

           
W ostatnim czasie Kasandra Swiftsure i Cho Chang mocno się zaprzyjaźniły. Cho nie należała do Klimpfjallu, więc nie mogła uczestniczyć w ucztach w pokoju wspólnym Kluchonów, ale dziewczyny spędzały razem sporo wolnego czasu. W weekend wychodziły do Hogsmeade, a wieczorami Kasandra odwiedzała Cho w osobnym dormitorium, które Krukonka otrzymała jako rekonwalescentka. Siedziały zatem na sfatygowanej kanapie, przy niskim stoliku, i opowiadały o swoim życiu. Cho raczyła się przy tym ilościami jedzenia, które Kasandrze wydawały się zupełnie niewiarygodne.
Panna Swiftsure musiała przyznać, że poza wszystkim innym zyskała w Hogwarcie autentyczną przyjaciółkę. Z Cho dało się pogadać o wszystkim. Krukonka zwierzała się jej z różnych problemów swojego życia. Opowiadała o bólu po śmierci Diggory’ego, o dość nieudanej próbie związku z Harrym, a także, oczywiście, o swoich ostatnich przeżyciach. Kazała też sobie opowiadać historię wyprawy ratunkowej, w której Kasandra przyczyniła się do odzyskania jej duszy.
- A tak przy okazji, muszę ci powiedzieć, że masz wspaniałe zęby – przyznała w pewnym momencie.
- Dzięki. – odparła Swiftsure. - Uwierzyłabyś, że na czwartym roku w Durmstrangu nosiłam aparat?
- Coś takiego…
- Dokuczali mi z tego powodu – uśmiech na twarzy Kasandry zgasł.
- Przez aparat? Głupie ludzie. Taka sympatyczna dziewczyna…
- Nie tylko przez to. Trzymałam się tak trochę z boku, byłam najlepsza w żeńskiej drużynie quidditcha, no i się doczepili.
- Durmstrang ma żeńską drużynę quidditcha?
        Kasandra nagle roześmiała się.
- Nikt mi nie wierzy, jak o tym mówię! Harry też był taki zdziwiony! Ale cóż poradzić… Męska drużyna całkowicie nas przyćmiewała, ale jakoś dawałyśmy radę.
- Czekaj – przerwała Cho. – Z chłopaków najlepszy jest Krum. Czy on też ci dokuczał?
- Myślisz, że zazdrościł mi sukcesów? – Kasandra odchyliła się na oparcie kanapy. – Nie, Wiktor był za bardzo zajęty byciem gwiazdą. Zresztą w ogóle za dużo z nim nie miałam do czynienia.
- To czemu się do ciebie przyczepili?
- Wiesz, jak to bywa. Banda takich, co uważają się za fajnych i chcą wdeptać w ziemię wszystkich, którzy wyglądają na fajniejszych od nich.
        Umilkła na chwilę, sięgnęła po herbatę.
- No i się uwzięli – powiedziała wreszcie. – Nie dawali mi spokoju przez dwa lata.
- Nie powiedziałaś dyrektorowi? – zdziwiła się Cho.
- Powiedziałam – przytaknęła Swiftsure. – I nic nie zrobił. Zresztą czego się spodziewać po kimś takim…
- Karkarow – Krukonka przypomniała sobie nazwisko dyrektora Durmstrangu. – On był śmierciożercą, nie?
- Żeby tylko to – westchnęła Kasandra. – Byłam kiedyś na wyjeździe szkolnym w Bułgarii. Były spotkania ze starymi czarodziejami, którzy odtwarzali struktury, bo za komuny magia była tam nielegalna. Dowiedziałam się wtedy, że Georgi Karkarow, pseudonim „Igor”,  był współpracownikiem bułgarskiej bezpieki. Donosił władzom na innych czarodziejów, niektórzy trafili przez to do więzienia albo byli zmuszani do służenia członkom partii.
- Kim trzeba być, żeby jednocześnie należeć do śmierciożerców i wysługiwać się mugolom? – rzekła zdumiona Cho.
- No widzisz – Kasandra wzruszyła ramionami. – W każdym razie nie mam z Durmstrangu miłych wspomnień. Cieszę się, że jestem z wami w Hogwarcie.


We czwartek Kluchoni urządzili kolejną ucztę. Ogromnym powodzeniem cieszył się sernik, na który przepis Parvati Patil podrzuciła do kuchni. Przyjmowała więc teraz hołdy od uczniów Klimpfjallu, wychwalających jej gust kulinarny. Nawet dziewczyny, które krzywo na nią patrzyły z powodu chodzenia z Murtazą, musiały przyznać, że sernik był przepyszny. Inni Kluchoni siedzieli, leżeli, kąpali się w basenie. Pokój wypełniała muzyka harfy i klarnetu, a Blaise Zabini śpiewał: „Zachodni wiatr spierniczył Snejpa z dachu”.
Draco siedział na stercie poduszek, oddalony nieco od Harry’ego i trójki jego przyjaciół. Z perwersyjną i bolesną fascynacją, tak, jak dotyka się rany, żeby sprawdzić, jak bardzo boli, przyglądał się Kasandrze Swiftsure, starając się ustalić, czy jest ona z Potterem, czy jednak nie. Rozmawiali normalnie, w towarzystwie Rona i Hermiony, ale Malfoy z drżeniem w sercu oczekiwał, że w końcu nadejdzie ten moment, kiedy zaczną w jakiś sposób okazywać sobie uczucia… Wtedy chyba pozostanie mu wyjść z pomieszczenia.
Nadszedł Neville Longbottom.
- A czemu ty, Malfoyu, ostatnio nie grasz na perkusji? – zapytał, siadając obok Dracona. – Całkiem nieźle ci szło.
- Wyszedłem z wprawy – Draco wzruszył ramionami. – Nie było kiedy ćwiczyć. Zresztą teraz mam co innego na głowie. Poza tym Theo Nott jest i tak lepszy.
- Ale nie na bębnach – sprzeciwił się Longbottom.
- Hej, Neville, ty nowy następco barda Beedle’a! – zawołał Ron. – Chodź no do płota, bo przeczytałem twoje najnowsze wypociny!
- Taak? – zapytał Longbottom ironicznie. – I cóż, waszmość Weasleyu, oszołomił cię mój talent?
- Spadłem z krzesła! – odparł rudy.
         Tymczasem do grupki ucztujących podeszła profesor de Volaille.
- Panie Potter, panno Swiftsure – przemówiła. – Czy mogę prosić o chwilę uwagi?
       I już po chwili Harry i Kasandra wstali z miejsc i poszli za Lukrecją. Draco, tknięty nagłym niepokojem, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i podążył za nimi korytarzem.
      Opiekunka Kluchonów wraz z obojgiem prefektów dotarła do zakątka, którego Malfoy zupełnie sobie nie kojarzył, chociaż musiał tamtędy przechodzić wiele razy. Coś mu się majaczyło, że do niedawna stał tam kredens, ale teraz mebel został wyniesiony, odsłaniając mahoniowe drzwi.
- Widzicie? – zapytała Lukrecja de Volaille. – Kiedy dyrektor kazał zabrać kredens do naprawy, okazało się, że są tu jakieś ukryte pokoje. To musi być sypialnia prefektów Szóstego Domu!
       Słysząc słowo „sypialnia”, podsłuchujący Draco o mało nie zemdlał. Można było łatwo przewidzieć, do czego to wszystko zmierza…
- I to znaczy… Że my tu będziemy mieszkać? – zapytał rozkojarzony Potter.
- Murtaza az-Zahri raczej nie spodziewa się wrócić na stanowisko – powiedziała nauczycielka. – To oznacza, że ten pokój jest wasz. Chodźcie, zobaczymy, jak to wygląda w środku.
      Wyjęła zza dekoltu klucz, otworzyła drzwi, po czym wpuściła Harry’ego i tę Gryfonkę do środka. Sama weszła na końcu. Trzask zamykanych drzwi do sypialni prefektów odezwał się głuchym grzmotem w slytherińskim sercu niewidzialnego Draco Malfoya…

Dziś mija rok od opublikowania pierwszego rozdziału na tym blogu. Trudno uwierzyć, że udało mi się wytrzymać tak długo :D Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich czytelniczek! :***