wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 33

      Draco nie wiedział, ile czasu spędził zamknięty w ciemności i poniżeniu. Godzinę, dwie? Całą noc? Trząsł się z zimna i wstydu. Bernadetta Heckler, po tym, jak go wykorzystała, zabrała mu ubranie. Leżał w kącie nagi, a jedynym, co miał na sobie, była dziwna bransoleta na kostce, zrobiona z jarzącego się na zielono metalu. Malfoy nie wiedział, co to takiego, i wcale nie chciał wiedzieć.
         Wreszcie ktoś otworzył drzwi. Wszedł wysoki, ciemnowłosy chłopak w popielatej szacie.
- Dobra, idziemy – powiedział do Dracona, po czym brutalnie podniósł go, złapał za kark i wyprowadził za drzwi.
       Ku swojej zgrozie tchórzofret rozpoznał pomieszczenia, przez które tamten go prowadził. Byli w Malfoy Manor! A to znaczyło, że już za chwilę spotka rodziców… A może nawet… Może samego…
     W głównym salonie na górze okna zasłonięto ciężkimi czarnymi kotarami. Panował mrok, rozświetlony tylko strategicznie rozmieszczonymi świecami. Na środku znajdował się nakreślony lśniącą kredą krąg, a w jego centrum – sześciokątny czarny kamień z metalowymi obręczami. Wokół stało mnóstwo ludzi. Śmierciożercy w czarnych szatach, jedni w maskach, drudzy bez. Peter Pettigrew, Fenriz Greyback (ostatnio hipstersko zmienił sobie ostatnią literę imienia), Alecto Carrow, Thorfinn Rowle i wielu innych… Anton Dołochow z pokancerowaną twarzą uśmiechnął się na widok Dracona z mściwą satysfakcją.
Osobno stała grupa młodych ludzi w szarych szatach z zielonymi obszyciami i wyhaftowanym na piersi zielonym Mrocznym Znakiem. Buchała z nich duma nowego pokolenia sług Voldemorta. Bernie Heckler, stojąca w tej grupie, lubieżnie zatrzepotała do Malfoya językiem, obok stał koleś, którego Draco spotkał w Hogsmeade. Wraz z nimi, w takich samych szatach, stali Crabbe i Goyle, rechocząc obleśnie na widok nagości i poniżenia Dracona.
     Chłopak, który wyprowadził Malfoya z piwnicy, wypchnął go na środek, pod czarny kamień. Draco, zdrętwiały ze strachu, cały czas rozglądał się za rodzicami, ale ich nie widział.
- A więc syn marnotrawny wrócił! – zabrzmiał sykliwy głos.
      Draco odwrócił się, by spojrzeć prosto w gadzie oblicze lorda Voldemorta. Zadrżał i zatoczył się, boleśnie uderzając biodrami o sześciokątny kamień. W końcu wyprostował się i jeszcze raz spojrzał na Czarnego Pana. Gdzieś za jego plecami krył się Lucjusz Malfoy, ubrany w odświętną szatę, ale trochę jakby skulony. Patrzenie na to, co się dzieje z jego synem, sprawiało mu ewidentną przykrość, o ile nie fizyczny ból.
        Voldemort mocno ścisnął Dracona za podbródek.
- Zdradziłeś, Draco – powiedział. – Ale widzę, że w końcu do nas wróciłeś. Wszyscy wracają.
- Nie… - tylko tyle Malfoy był w stanie wykrztusić.
- No i bardzo się zmieniłeś w ostatnim czasie – zauważył Voldemort. – Narażałeś życie dla jednej żółtej. Tak bardzo nie po malfoyowsku…
- „Żółta” to nie jest dopuszczalne określenie – sprzeciwił się Draco. – „Szkotka chińskiego pochodzenia”.
- Wszystko jedno – Czarny Pan skrzywił się z niesmakiem. – Daję ci unikalną szansę, abyś odkupił swoje winy. Drugiej nie dostaniesz. Zresztą… Nie możesz odmówić.
- Co ze mną zrobicie? – zapytał zaskoczony Draco, drżąc pod zimnym dotykiem Voldemorta i jadowitymi spojrzeniami śmierciożerców.
         Lord Voldemort uśmiechnął się drapieżnie.
- Czeka cię niesamowity zaszczyt, Draco – oznajmił wielkim głosem. – Dasz mi dziedzica.
- Cooooo? – Malfoy był zaszokowany. – Przecież to… Ja nie byłem w ciąży, to tylko taki eliksir!
- Eliksir eliksirem – Czarny Pan nie dał się zbić z tropu. – Czyżbyś nie wierzył, że jestem w stanie to zrobić? Zaraz cię zapłodnię, młody człowieku, a potem wydasz na świat moją córkę. Nie martw się, dostaniesz solidną ochronę młodego pokolenia śmierciożerców…
       Draco pobladł i osunął się na kolana. Natychmiast podbiegli Pettigrew i ciemnowłosy chłopak – Wolfram Wulff, jeden z Organizacji Zagranicznej. Podnieśli Malfoya i postawili go na czarnym kamieniu, przywiązując jego nadgarstki i kostki do stalowych obręczy. Draco znalazł się w niewygodnej, poniżającej pozycji, po prostu wypięty.
- Nadszedł czas, śmierciożercy! – wykrzyknął Voldemort. – Moja córka zabije Pottera i całą resztę tego tałatajstwa. Potem pomożemy naszemu sojusznikowi, Dagoth Urowi… Mam go  gdzieś, ale to zrobię, żeby nie myślał, że jesteśmy słabi. A wtedy czysta krew zapanuje nad światem!
        Ciężkim wzrokiem potoczył po zebranych.
- Zaczynamy. Is everybody in? The ceremony is about to begin.
- Poczekajmy, panie – odezwał się Pablo Angostura. – Jeszcze jedna kandydatka do naszej organizacji obiecała przyjść.
- Nie będę na nikogo czekał – syknął Voldemort. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi.
      Wyszedł na środek kręgu i zbliżył się do skrępowanego Dracona. Nagle coś go zatrzymało, odwrócił się do jego ojca.
- Lucjuszu, gdzie twoja żona? – zapytał z przyganą.
- Ona… źle się czuje, panie – powiedział Lucjusz Malfoy. – Nie chce tego widzieć.
- Co to znaczy „nie chce”? – zdenerwował się Czarny Pan. – Idź po nią, niech tu natychmiast przyjdzie. Ja tak każę!
     Lucjusz powlókł się smętnie po Narcyzę i zanim ją przyprowadził, minęło ładnych kilka minut. Matka Dracona wyglądała na załamaną, najwyraźniej chwilę wcześniej płakała, teraz trzymała w dłoni chusteczkę. Lucjusz, podtrzymując ją za ramię, stanął obok reszty śmierciożerców.
     Sytuacja wyglądała niewesoło. Ale Draco jednak jeszcze nie stracił całej nadziei. Spokojnie, Kluchoni powinni już poczuć magiczne wołanie o pomoc i już wkrótce przyjaciele przybędą go uratować…
- Zapewne myślisz teraz o tym, że już wkrótce przyjaciele przybędą cię uratować – uśmiechnął się Voldemort. – Nic z tych rzeczy, młody człowieku. Synchroniusz Walruss, mój najzdolniejszy współpracownik, pojął, jak działa ten wasz nowy hogwarcki alarm. Bransoletka na twojej kostce to jego pomysł. Twoi przyjaciele nawet się nie dowiedzą, że coś jest nie tak.
      Zbliżył się do Malfoya od tyłu, gotowy wejść w niego brutalnie.
- Chwileczkę! – zawołał ktoś. – Jeszcze my!
     Do salonu wpadła Bellatrix Lestrange w towarzystwie długowłosego brodacza w kraciastej szacie. Oboje byli zaczerwienieni i zdyszani.
- Synchroniuszu, gdzie wyście się podziewali? – rozsierdził się Voldemort.
- Trochę byliśmy zajęci, ale mam nadzieję, że nie minęliśmy najlepszego! – odrzekł Walruss.
- Nadzieję to ja ciebie zaraz…! – odpowiedział wódz śmierciożerców. – Wyciągaj tego fleta i rób, co do ciebie należy!
     Synchroniusz wyjął więc z zanadrza flet poprzeczny, stanął na jednej nodze i zaczął grać, groteskowo wybałuszając oczy. Jego muzyka wprowadziła do pomieszczenia jeszcze bardziej upiorny nastrój, niż był do tej pory. Z pewnością była nośnikiem jakichś mrocznych zaklęć…
      Draco rozejrzał się jeszcze raz. Ciemność, płomyki świec i dym. Śmierciożercy dookoła, ci starsi i młoda gwardia. Na obwodzie kręgu stali Pettigrew, Bellatrix i Walruss, tworząc trójkąt, którego centrum był on, Draco Malfoy, wygięty na czarnym kamieniu. Z tyłu zaszeleściły szaty Voldemorta. Draco poczuł jego lodowate dłonie na swoich pośladkach.
Za późno. Wszelka nadzieja przepadła. Już za chwilę Voldemort wetknie mu swego czarnego pana…
      Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.
- Pička materina! – zaklął Voldemort. – Lucjuszu, do jasnej ciasnej, to twój dom czy dworzec King’s Cross?
- Ja pójdę otworzyć – zaoferował się Angostura. – To pewnie ta nasza nowicjuszka.
      Wyszedł z salonu. Voldemort wpadł w gniew, wydawało się, że lada chwila rzuci w kogoś Cruciatusem.
     Jedna z szyb nagle pękła i rozsypała się z trzaskiem, a do pomieszczenia wpadło coś, co zerwało kotarę, owijając się w nią. Czarny kształt gwałtownie przeleciał przez salon i z impetem walnął Glizdogona w brzuch, aż padł na posadzkę. Oszołomieni śmierciożercy nie wiedzieli, co zrobić, gdy przez okno wleciał na miotle Blaise Zabini, a za nim – Potter i jacyś inni z Hogwartu…
    Czarny kształt wyhamował na ścianie i gdy zrzucił zasłonę, okazało się, że jest on Ronem Weasleyem, który natychmiast wyciągnął różdżkę i zaatakował Bellatrix Lestrange. Tymczasem Harry wytrącił różdżkę Lucjuszowi.
     Wybuchła bitwa. Atakujący hogwartczycy szybko zaangażowali śmierciożerców, którzy po pierwszym szoku podjęli rękawicę i wyciągnęli różdżki. Draco, cały czas wypięty na środku pomieszczenia, oberwał Drętwotą i osunął się bezwładnie na czarny kamień. Wyszło mu to na dobre: leżąc płasko, miał mniejsze szanse trafienia avadą lub innym niebezpiecznym czarem. Po całym salonie niosły się okrzyki, złorzeczenia i formuły zaklęć.
- Drętwota!
- Crucio!
- Gińcie, szlamy!
- Expulso!
- Sectumsempra!
- Aaaaaaargh!
- Expelliarmus!
- Incendio!
- W twarz?!! W twarz?!!
- Protego!
- Verfluchte Schweine!
- Avada kedavra!
- Moja noga!
- A masz, czekolado!
- Expecto patronum!
- Awruk!!!
- Obscuro!
- Semprini!
- Impedimenta!
- Perkele!
Powietrze było całe gęste od czarów. Ludzie Voldemorta nie szczędzili magii, aby powstrzymać napastników, jeden tylko Clovis Corneille-Noire konwencjonalnie rżnął nożem. Synchroniusz Walruss w przerwach między zaklęciami grał na flecie. Przelatująca naokoło magia wydawała się nie czynić mu żadnej szkody. W pewnej chwili wyciągnął flet i cisnął zaklęcie w Parvati Patil, wlatującą właśnie przez okno. Parvati poleciała na ścianę i legła bez życia.
Harry w całym tym zamieszaniu próbował dosięgnąć Dracona, uwolnić go i rozpocząć odwrót. Tak miało być: uwolnić młodego Malfoya i chodu do Hogwartu. Ale kiedy Synchroniusz zabił Parvati, niektórym Kluchonom ostatecznie puściły nerwy i także oni przestali dawać przeciwnikom pardon. Potter musiał się wykazać zwinnością, lawirując między walczącymi i unikając świszczących w powietrzu zaklęć.
Goyle próbował rzucić avadą w Neville’a Longbottoma. Neville okazał się szybszy, odparł atak i wytrącił Goyle’owi różdżkę. Fenriz rzucił się na Mariettę Edgecombe, ale dopadł go Murtaza az-Zahri, przybrał formę ośmiornicy i niewiele myśląc, skręcił wilkołakowi kark. Teodor Nott chował się za stołem przed zaciekłymi atakami Bellatrix, Zdenek Slanina zmienił się w kangura i kopał ile wlezie. Zabiniemu udało się podpalić szatę Wulffa. Tymczasem Ron w ferworze walki zgubił różdżkę, więc łomotał śmierciożerców kijem od miotły.
Nagle tuż przed Harrym wyrosła jak spod ziemi Narcyza Malfoy.
- Spedaliłeś mi syna! Giń! – krzyknęła, celując w niego różdżką. – Avaaaaa…
         Nie dokończyła zaklęcia, bo akurat dopadło ją monstrualne szczytowanie, kolejne z chronicznej serii wywołanej przez Voldemorta. Cyzia upadła na kolana i złapała się za rozkrok. Różdżka zadźwięczała na posadzce, ale krótko, bo Harry zaraz ją przechwycił. W samą porę, Thorfinn Rowle akurat w niego wycelował…

       Pablo Angostura słusznie odgadł, że do drzwi dzwoniła dziewczyna z Hogwartu, z którą korespondował od jakiegoś czasu. Tego wieczoru miała oficjalnie stać się śmierciożerczynią – Pablo napisał do niej, że dziś nadszedł odpowiedni moment, bo zdarzy się coś niezwykłego…
      Ale gdy otworzył drzwi, przeżył szok. To była Hermiona Granger. Uderzyły wspólnie, ona i Kasandra. Gdy Angostura padł na ziemię, bez trudu przeszły obok niego, a za nimi do środka Malfoy Manor wsypało się kilkoro innych Kluchonów.
- Dobra nasza! – powiedziała Hermiona. – Tam na górze już się rozpętało. Bierz Malfoya i w nogi!
      Wpadły po schodach jak burza, bez trudu obezwładniając jakiegoś zamaskowanego śmierciożercę, który wybiegł im na spotkanie. W salonie panowała totalna jatka i chaos. Kasandra od razu włączyła się do walki. Crabbe właśnie wziął na cel Longbottoma, lecz Swiftsure strąciła zaklęciem żyrandol, który spadł mu na głowę. Tymczasem Hermiona zaangażowała samą Bellatrix, spychając ją do defensywy. Weasley łoił miotłą szarego kangura, którym był Zdenek Slanina. Synchroniusz Walruss wypuścił ze swego fletu śmiercionośne zaklęcie prosto w Rona, lecz rudzielec na swoje szczęście akurat się pośliznął i rozciągnął na posadzce, a czar dosięgnął Corneille-Noire’a. Natomiast Murtaza z powrotem przybrał ludzką postać i próbował zaklęciami ognia wykurzyć Dołochowa z szafy, w której ten zajął umocnioną pozycję.
        Kasandra pochylona podbiegła zakosami ku środkowi sali, prosto do czarnego kamienia. Draco leżał na nim sflaczały i nieprzytomny. Swiftsure bez namysłu przecięła więzy zaklęciem Diffindo, a gdy Malfoy był już wolny, zarzuciła go sobie na plecy.
- Mam, nie dam! Mam, nie dam! – wykrzykiwała, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych.
        Voldemort, z początku oszołomiony napadem, a potem zajęty odpieraniem ataków, nagle dostrzegł Kasandrę uciekającą z Draconem. Avadę zieloną i zdradną wysłał w jej kierunku, lecz Justin Finch-Fletchley dostrzegł zagrożenie i zastąpił drogę śmiertelnego czaru, biorąc go na siebie…
        Kasandra szybko zbiegła po schodach i była już w holu. Nigdy by nie przypuszczała, że byłaby w stanie biegać z Malfoyem na plecach, a jednak! Teraz tylko za drzwi, poza posiadłość, schować się gdzieś w żywopłocie i czekać ze świstoklikiem na pozostałych…
- Cześć, Swiftsure – rozległ się nagle złowieszczo znajomy głos. – Znowu mi się pętasz pod nogami?
       Kasandra spojrzała prosto w zimne oczy Bernie Heckler, swojej prześladowczyni z Durmstrangu… Lęk z dawnych lat chwycił ją brutalnie, sparaliżował, nie była w stanie nic zrobić…
         Bernadetta uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Sektumsempra! – powiedziała, machając różdżką. Z twarzy Kasandry strumień krwi trysnął aż na ścianę, dziewczyna padła na ziemię…

       Tymczasem na górze śmierciożercy zaczęli zdobywać przewagę. Część Kluchonów odleciała przez okno, myśląc błędnie, że Malfoy jest już uratowany, część leżała nieprzytomna lub została zepchnięta do zaimprowizowanych kryjówek. Harry leżał w kącie przysypany tynkiem ze ściany i szczątkami mebli, zbyt słaby, aby cokolwiek zrobić. Czarny Pan wydawał się tryumfować.
Zwycięstwo było niemal pewne, więc Bellatrix Lestrange zbiegła na dół, aby pomóc młodej Bernadetcie wciągnąć Malfoya z powrotem. Mało brakowało, a z całego rytuału nic by nie wyszło!
Obie ocuciły Dracona i przyprowadziły przed oblicze swego przywódcy.
- Co za skrajna głupota! – wykrzyknął Voldemort. – Naprawdę myśleliście, że możecie pokonać najpotężniejszego czarodzieja wszech czasów? Wy, garstka niedoświadczonych gówniarzów? Nawet w kupie jesteście słabsi ode mnie! I nawet z tymi waszymi nie wiadomo jakimi mocami z innego świata!
         Rozejrzał się uważnie po zniszczonym salonie. Najwyraźniej wypatrywał Harry’ego, ale jakoś go nie dostrzegł pod stertą gruzu i drewna.
- A gdzie się podział Potter? Stchórzył? Tak, to typowe dla waszego Złotego Chłopca. Wystarczy, że zaczną się prawdziwe kłopoty, a on już pali gumy! Ale mniejsza o to. Rozprawię się z nim później. Na razie jeszcze nie skończyliśmy naszego małego rendez-vous, paniczu Malfoy!
        Wyczerpany i wycieńczony Draco, drżąc z zimna w uścisku Bernie z jednej strony, a Bellatrix z drugiej, nie miał już siły na nic. Atak Kluchonów na chwilę przywrócił mu nadzieję, ale wraz z ich klęską wszystko runęło w gruzy tym bardziej. Teraz marzył tylko o tym, żeby to wszystko się jak najszybciej skończyło. Tu i teraz.
 - Nie zostanę twoim rozpłodowcem! – krzyknął. – Takiego chwieja!
        Voldemort roześmiał się złowrogo.
- Otóż obawiam się, drogi Draco, że nie masz innego wyjścia. Muszę jednak przyznać, że zdolny jesteś, skoro udało ci się jakoś wezwać pomoc. Drugi raz nie będę taki nieostrożny. Wiesz co, Draco? Żeby dać mi dziecko, nie będziesz koniecznie potrzebował rąk ani nóg…
        Tym razem zaśmiał się Synchroniusz Walruss, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie.
- Czy ja mogę się tym zająć, panie? – poprosił. – Bardzo mi się ostatnio spodobał mugolski wynalazek zwany piłą łańcuchową.
- To dopiero po zapłodnieniu – odrzekł Czarny Pan. – No dobrze, młody człowieku, otwórz się przede mną i pozwól mi wejść!
       Brutalnie złapał Malfoya za biodra. Draco zakwilił bezradnie w oczekiwaniu straszliwego bólu, który zakończy wszystko, co w jego życiu było dobre…
- Przestańcie natychmiast! – donośny kobiecy głos zabrzmiał echem w zrujnowanym salonie.
        Voldemort obejrzał się, Draco mimo wszystko tak samo. W drzwiach stała Lukrecja de Volaille. Z jej niskiej, pulchnej sylwetki emanowała niesamowita energia, połowa włosów wydawała się płonąć żywym ogniem, a druga połowa była czarna jak smoła.
- Kim jesteś?! – krzyknął Voldemort. Nie po raz pierwszy mu przeszkodzono, ale ta kobieta wzbudziła w nim prawdziwy, nieokreślony niepokój.
- Twoją zgubą, Voldemorcie – odpowiedziała Lukrecja.
- Każdy tak mówi – rzekł Czarny Pan. – A potem leży w pyle i we krwi, tak jak ci tutaj dookoła. Nachodzisz mnie w domu mojego znajomego, przeszkadzasz w rozmowie z jego synem… Jak by nie patrzeć, jesteśmy tu wszyscy u siebie. Czego chcesz, gadaj!
        Profesor de Volaille była spokojna, patrząc w gadzie oblicze Voldemorta.
- Czy pamiętasz Esmeraldę Goldcrest? Młodą, pełną radości dziewczynę, którą brutalnie zgwałciłeś tylko dlatego, że się z ciebie śmiała? Założę się, że nie. Dla ciebie jedna zbrodnia więcej to bez różnicy. Esmeralda umarła w nędzy i wstydzie, porzucona przez rodzinę. Wszyscy mówili, że sama sobie jest winna, że cię sprowokowała. Nie doczekała sprawiedliwości. Ale ja dopilnuję, aby kara cię nie minęła, lordzie.
       Voldemort stał w miejscu, wpatrzony w Lukrecję. Zupełnie stracił rezon i orientację. Zszokowany, nie wiedział nawet, co odpowiedzieć.
Tymczasem profesor de Volaille rozpruła swoją szatę, uwalniając bujne, jędrne piersi. Harry, nawet otępiony ze zmęczenia, nawet będąc w śmiertelnym zagrożeniu, musiał przyznać, że to najpiękniejsze ciało, jakie w życiu widział, nie licząc oczywiście Dracona…
Ale Lukrecja de Volaille nie miała zamiaru nikogo kusić. Ujęła oburącz swą różdżkę i z całej siły wbiła ją między piersi. Trysnęła krew, spływając w dół jej dekoltu. Lukrecja słabnącym głosem zdążyła tylko powiedzieć:
- Na taką ofiarę nie pomogą żadne horkruksy. Avada kedavra… Tato!
        Różdżka pofrunęła jak strzała z łuku, ciągnąc za sobą jadowicie zielony strumień światła przeplatany czerwienią. Voldemort został trafiony prosto w serce. Runął na ścianę i wyrżnął w nią z taką siłą, że posypało się szkło z tych okien, w których jeszcze do tej pory się uchowało, a z szafy na drugim końcu salonu pospadały ocalałe dzbanki.

     Harry otworzył oczy i powoli się podniósł, otrząsając z siebie gruz i resztki mebli. W salonie, pod warstwą pyłu, leżały ciała. Parvati Patil, Bernadetta Heckler, Justin Finch-Fletchley, Peter Pettigrew. Spojrzał na zakrwawione zwłoki Lukrecji de Volaille. Na jej twarzy zagościł ogromny spokój, jakby odeszła w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
     Ron wygramolił się zza przewróconego stołu, Hermiona także zaczynała odzyskiwać przytomność. Wyglądało na to, że znowu cała ich trójka miała szczęście… Neville Longbottom pełzł po podłodze na czworakach. Dotarł do Zabiniego i próbował go obudzić. Murtaza az-Zahri także kuśtykał od jednej leżącej postaci do drugiej, sprawdzając, co dla kogo da się zrobić.
     Potter wstał i spojrzał na środek salonu. Czarny kamień, do którego wcześniej przykuto Malfoya, rozpadł się na pół. Obok spoczywało ciało Voldemorta, skurczone i jakby nadpalone, różdżka Lukrecji ciągle sterczała z jego mostka.
       Draco dygotał pod ścianą. W oczach miał łzy, a na ustach szalony uśmiech. Nagle zerwał się, chwycił kij golfowy, który mu akurat leżał pod nogami. Rzucił się na Voldemorta i dał upust wszystkim swoim emocjom.
- This is what happens! – krzyczał, łojąc Czarnego Pana z całej siły. – This is what happens! When you! Fuck! A stranger! In the ass!!!
- Dosyć, Draco – Harry zmęczonym gestem złapał go za ramię. – To już koniec. Wygraliśmy. Tak mi się przynajmniej wydaje…
       Malfoy odrzucił kij. Stał na środku pomieszczenia, wciąż nagi i wciąż dygoczący, ledwo trzymał się na nogach. Nie miał już na kostce zielonej bransolety. Z lękiem wypatrywał swoich rodziców wśród leżących ciał, ale nigdzie nie było ich widać. Hermiona podeszła i owinęła Dracona kawałkiem okiennej zasłony.
- Już dobrze… - powtarzał Draco obsesyjnie. – Już wszystko dobrze. Wracamy do domu…


2 komentarze:

  1. zostałaś nominowana do lba! pytania znajdziesz tutaj http://hermiona-kontra-draco.blogspot.com/ zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałeś/zostałaś nominowany/a do LBA :)
    Pytania znajdziesz tu: http://gate-to-another-world.blogspot.com/p/lba_9.html
    Ta strona rozwieje Twoje wątplwości! ;D

    OdpowiedzUsuń