Usiedli
naprzeciwko siebie. Draco wpatrywał się w opiekunkę Szóstego Domu niepewnie.
- Spokojnie, panie Malfoy –
uśmiechnęła się Lukrecja. – Ja nie gryzę. Zazwyczaj.
Wychyliła
koktajl mleczny, który akurat stał na stole.
- Ach, Draco Malfoy, syn Lucjusza
– powiedziała. – Podobno mugolki za panem szaleją.
- Naprawdę? – zdziwił się Draco.
– To chyba tylko dlatego, że mnie osobiście nie znają…
- Słyszałam o postępach, jakie
pan poczynił w naszym domu. Bardzo mnie to cieszy, że w coraz większym stopniu
realizuje pan ideały Klausa Klimpfjalla. Jednakże – mrugnęła do niego porozumiewawczo
– podstawowym celem, dla którego zakłóciłam panu rozmowę z przyjaciółmi, jest
zadanie, przejdźmy więc do niego.
Draco
pokiwał głową, jakoś niezdolny cokolwiek wykrztusić. Lukrecja de Volaille
roztaczała wokół siebie drapieżną aurę napięcia, jakby w każdej sekundzie miała
rzucić się na Malfoya, zedrzeć z niego ubranie i brutalnie zgwałcić. Nie
uczyniła tego, lecz spokojnie kontynuowała wywód.
- Przejdźmy do konkretów, panie
Malfoy. Ostatnie wydarzenia ściągnęły uwagę dziennikarzy. Większość z nich da
się odeprzeć bez trudu. Ale jest jeden wyjątek. Rita Skeeter.
W
tym momencie Malfoy przypadkiem poczuł zetknięcie swojej goleni z nogą
nauczycielki. Przełknął ślinę, zaczerwienił się i coś wymamrotał.
- Proszę się rozluźnić – rzekła
de Volaille ciepłym tonem. – Czego od pana chcę? Skeeter jest zbyt wścibska,
żeby tak po prostu pozwolić jej się wałęsać po Hogwarcie. Kiedy się tu zjawi –
a zjawi się najprawdopodobniej jutro, dzięki mojej małej prowokacji – do pana
będzie należało odwrócenie jej uwagi. Skuteczne odwrócenie, tak, żeby przez
najbliższe tygodnie się nam nie pętała pod nogami. Czy zgadza się pan wykonać
to zadanie?
- Jeżeli jest zadanie, to trzeba
je wykonać – palnął Draco bez zastanowienia, wpatrując się jak zahipnotyzowany
w naszyjnik z mlecznobiałym księżycem i gwiazdą, falujący na jej pełnym
dekolcie.
- Doskonale – uśmiechnęła się de
Volaille. – Proszę porozmawiać z panem Weasleyem. On ma swoje własne porachunki
z Ritą Skeeter, więc udzieli panu wszelkiej pomocy. Hagrid także udostępni
infrastrukturę.
Wyciągnęła
dłoń i pogładziła Malfoya po policzku. Draco myślał, że zaraz zemdleje.
- Powodzenia – powiedziała
Lukrecja de Volaille.
Rita Skeeter
przybyła do Hogwartu następnego dnia, po tym, jak tajemnicza szara sowa
przyniosła jej anonimowy list z wieścią, że w zamku czeka na nią informator
skłonny się podzielić szczegółami na temat najnowszych burzliwych wydarzeń.
Przekradła się do szkoły pod postacią żuka i dotarła w mało uczęszczane
skrzydło zamku. Tam z powrotem przybrała ludzką postać.
Draco czekał
za rogiem korytarza. Chociaż zgodził się wziąć udział w tej akcji, wahał się.
Miał pewne wątpliwości, nie tak rzadka rzecz u niego w ostatnim czasie.
- Dostała pani wiadomość? –
zapytał domyślnie. – Tu się ostatnio dzieją takie rzeczy, że głowa boli.
Skeeter
wyjęła notatnik i pióro samopiszące, gdy Malfoy opowiadał jej niestworzone
historie o tajemniczych eksperymentach przeprowadzanych w szkole na rozkaz Dumbledore’a.
Część z tego to były ewidentne głupoty, wymyślone przez Rona, a część –
przetworzone motywy z ulotek propagandowych Voldemorta, ale dziennikarka łykała
wszystko jak pelikan. W końcu zażądała, żeby pokazano jej naoczne dowody podejrzanych
operacyj w Hogwarcie. Draco był bardziej niż chętny, żeby ją zaprowadzić.
- Zobaczy pani – powiedział. – To
się w głowie nie mieści. Że też ministerstwo nie zrobi z tym porządku!
Wiódł
ją korytarzem, dyskretnie, aby nie natrafić na żadnego z nauczycieli. Tak się
jakoś złożyło, że jedynymi ludźmi, jakich spotkali, byli Marietta Edgecombe i
Teodor Nott, którzy wymieniali z Malfoyem porozumiewawcze spojrzenia. Wreszcie
Draco wskazał dziennikarce drzwi od jednej z sal lekcyjnych.
- Tu będzie spokój –
zapowiedział.
Weszli
do środka. W sali było gorąco i duszno.
- Właśnie tutaj dyrektor
powiedział nam, że w Hogwarcie będzie się odbywał tajny program hodowlany –
wyjaśnił Draco. – Sprawa wielkiej wagi dla całego świata czarodziei. Podobno w
grę wchodzą też całkiem spore dotacje.
- Od kogo? – Skeeter spojrzała na
niego zaintrygowana.
- Różne są wersje. Jedni mówią,
że to nowy system obrony przed śmierciożercami, opracowywany na prośbę
ministerstwa, a drudzy, że zamówienie złożyli czarodzieje z USA. Kiedyś jedno z
tych bydlątek wyrwało się na wolność i jedynie Alastor Moody był w stanie je
powstrzymać. Do tej pory kilkoro uczniów leży w szpitalu!
Otarł
pot z czoła.
- Pani się nie obrazi, jeśli
zdejmę marynarkę? – upewnił się, a gdy Skeeter nie wyraziła sprzeciwu, rzeczywiście
to zrobił oraz rozpiął koszulę pod szyją na tyle, żeby było widać fragment jego
klatki. Mimo wszystko patrzył na nią z poczuciem winy.
- Nic nie szkodzi, tu jest
rzeczywiście gorąco – rzekła Skeeter i też poluzowała żakiet.
- No i mówię pani – kontynuował
Malfoy – trochę mi się to wydawało podejrzane. Dlatego zgłosiłem się na
pomocnika do tego projektu, żeby wiedzieć, co się święci.
Z
czoła dziennikarki spływał pot. W takim stanie z pewnością nie mogłaby wystąpić
w mediach.
- Przepraszam, ale chętnie bym
coś wypiła – powiedziała.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się
Draco. – Chociaż ja akurat nic przy sobie nie mam…
Odwrócił
głowę w stronę biurka, na którym stała karafka z sokiem pomidorowym, jakby
zostawiona przez któregoś z nauczycieli. Malfoy napełnił szklankę. Podając ją
siedzącej Skeeter, nachylił się tak, aby przez rozpiętą koszulę miała lepszy
widok na jego klatkę.
Dziennikarka
wypiła, podziękowała.
- To bardzo uprzejme z pana
strony – powiedziała. – Czy możemy zobaczyć miejsce, gdzie realizowany jest ten
supertajny program?
Draco
pokazał jej kierunek i poszedł za nią. Bacznie przy tym obserwował Skeeter,
wypatrując objawów świadczących o tym, że mikstura w soku pomidorowym zaczęła
działać. Rzeczywiście, już po chwili dostrzegł u dziennikarki pogłębiony oddech
i nieco rozszerzone nozdrza.
Szli
korytarzem, kiedy nagle Malfoy potknął się i wpadł Skeeter na plecy.
- Najmocniej przepraszam! – giął
się w ukłonach. – Sama pani widzi, jakie pułapki zastawia Dumbledore, żeby
zniechęcić ciekawskich. Ale już dochodzimy do pomieszczenia, gdzie urządzają
krzyżówki międzygatunkowe.
Zaprowadził
Skeeter do sporej sali, na której środku znajdował się ogrodzony boks.
- Tu właśnie, sam widziałem,
Dumbledore próbował skrzyżować hipogryfa z testralem – oświadczył Draco.
Jednak
Rita Skeeter nie słuchała go zbyt uważnie, wpatrzona w to, co działo się w
boksie. Były tam bowiem dwa jednorożce, ogier i klacz, i najwyraźniej starały
się o potomstwo. Na widok długich rogów, naprężonych mięśni i ruchów
posuwisto-zwrotnych, pismaczka zaczęła uginać się na nogach, gwałtownie
chwytając powietrze i usiłując jak najszybciej poluzować kołnierz bluzki.
- Dobrze się pani czuje? –
zapytał Malfoy zaniepokojony.
- Nie wiem… - wymamrotała
Skeeter. – Chyba muszę wyjść…
Draco
wziął ją pod rękę i zaprowadził do małego pomieszczenia gospodarczego obok
kuchni. Panował tam spory upał, bo tuż za ścianą znajdowały się piece kuchenne.
Lewa ręka
Skeeter wspierała się o plecy Malfoya, ale jakoś nie mogła się zatrzymać w
jednym miejscu. Druga nerwowo wygładzała przód spódnicy.
- Lepiej? – zapytał Draco. – Może
chce pani wody?
- Nie, nie trzeba… zaraz możemy
iść dalej, tylko trochę odpocznę…
I
właśnie w tej chwili zgasło światło.
Draco
Malfoy siedział na lekcji zaklęć dość markotny. Rozmyślał o tym, że
prawdopodobnie dopiero co wpadł jak śliwka w kompot, nawarzył sobie piwa i
narobił niezłego bigosu. Chyba powinien pomyśleć o karierze gastronomicznej.
Skeeter miała
jeden zasadniczy mankament – nie była Potterem, ale Draco jakoś to przeżył. Zresztą
czynniki, na które została wystawiona, działały również na niego. Zamykał oczy
i wyobrażał sobie, że to Harry, a kiedy czuł, że jest już blisko, otwierał oczy
i patrzył na Skeeter… i tak w kółko na przemian. Wreszcie, po pięćdziesięciu
trzech minutach, pismaczka była tak wyczerpana, że straciła przytomność. Malfoy
miał tylko nadzieję, że jej samopiszące pióro przez cały czas nie notowało
tego, co było słychać. Chociaż, gdyby takie notatki trafiły do mediów, czy
kariera Skeeter nie byłaby skończona?
Siedział teraz
i myślał, co powiedziałby Potter, gdyby o usłyszał o tej akcji. Draco tak się
starał, aby Harry i jego drużyna uwierzyli, że naprawdę zmienił się na lepsze,
a przez sprawę ze Skeeter znowu wychodził na dwulicowego. Weasley na pewno już
powiedział Harry’emu. On nigdy nie uwierzył w przemianę Malfoya i z pewnością
nie przepuści żadnej okazji, żeby go ponownie pogrążyć.
Zaraz po tym,
jak Draco doprowadził się do porządku po załatwieniu kwestii Rity Skeeter, Ron
przyszedł do pomieszczenia i pogratulował mu udanej akcji. Zapakowali
dziennikarkę w worki po mące i wynieśli do hagridówki. Tam profesor de Volaille
lekko zmodyfikowała jej wspomnienia, a później deportowali ją na Pokątną.
Rozchełstana Skeeter została ułożona w zaułku, a jej notatnik dodatkowo zalany
resztką soku pomidorowego. Wszystko poszło zgodnie z planem, Ron i Draco mogli
wracać na lekcję.
Tylko co,
jeżeli zaklęcie nie wypaliło i Skeeter zapamięta więcej, niż miała zapamiętać?
I znów tu przybędzie, żeby powtórzyć to ciekawe doświadczenie? O nie, Draco
dopiero co myślał, że wyślizgnął się z kłopotów, a tu pojawiają się następne…
A przede
wszystkim – co, jeżeli Harry po tym wszystkim nie będzie chciał go znać? Że
Draco wykonywał rozkazy, to jest argument na poziomie byle śmierciożercy. Chociaż
z drugiej strony… Potter też do niedawna różne rzeczy wyrabiał na ucztach, więc
powinien się do niego odnieść ze zrozumieniem…
Na razie Draco
obawiał się podjąć jakiekolwiek kroki. W czasie lekcji spoglądał z neipokojem
ku łaawce Harrego, próboując cokolwik (kurde! już z tych emocji mu się rzuciło
na pisownię!) wyczytać z twarzy Złotego Chłopca. Jednak Potter był
nieodgadniony, a już na pewno nie spoglądał na Malfoya. Draco w ogóle nie słuchał,
co mówili nauczyciele. Spowijały go poważniejsze problemy.
Harry
też miał się nad czym zastanawiać. Na jednej z przerw podszedł do niego Crabbe
i z nieobecnym spojrzeniem zaczerwienionych oczu zaczął do niego przemawiać
monotonnym głosem robota, jaki czasem mają ludzie obudzeni w środku nocy.
Bredził coś o tym, że jest śpiący, o Szóstym Domu i o tym, że Harry nie może
odmówić swojemu panu. Kazał mu się stawić na jakiejś Czerwonej Górze. Potter
cały czas rozmyślał o tym, co Crabbe właściwie mógł mieć na myśli.
- Jesteś pewien, że nie chodziło
mu o Zieloną Górę? – zapytała Hermiona.
- A może o Jelenią? – wyrwał się
Ron.
- Wszystko jedno – powiedział
Harry. – Nie podoba mi się to. Zgłoszę dyrektorowi, bo to może być zapowiedź
nowych kłopotów.
- A może by tak się po lekcjach wybrać
do św. Munga? – zaproponował Weasley. – Zobaczymy, co słychać u Cho i
pozostałych…
Po szkole
zatem Harry z Ronem i Hermioną wypuścili się do Glaschu. Na schodach szpitala spotkali
Blaise’a Zabiniego.
- Siema, Zapinajło! – zawołał do
niego Weasley. – Dopiero dzisiaj cię wypisali?
Harry
zdał sobie sprawę, że faktycznie dawno już nie widział Zabiniego. Od tego czasu
Blaise najwyraźniej zaczął zapuszczać włosy. Wyjaśnił, że docelowo zamierza
mieć fryzurę typu „czeski piłkarz”.
- Fakt, zdrowo oberwałem – dodał.
– Człowieku, nie chcesz wiedzieć, jak to bolało. Ale przynajmniej nie jestem
ostatnim, który stąd wychodzi.
Wewnątrz
szpitala odwiedzili tych kilkoro uczniów Hogwartu kurujących się jeszcze z ran
po bitwie. Murtaza az-Zahri, choć był cały zabandażowany i musiał ciągle
zażywać jakieś mikstury, był w bardzo dobrym nastroju, śmiał się i życzył
Harry’emu powodzenia na stanowisku prefekta.
W końcu Potter
i spółka weszli do separatki, w której leżała Cho Chang. Spoczywała bezwładnie
na białej pościeli, blada i nieobecna. Obok siedział uzdrowiciel i z
zafrasowaną twarzą przyglądał się chorej. W przyjaciołach zamarło serce na
widok Cho, która do tej pory jeszcze nie odzyskała przytomności.
- Co się z nią dzieje? – zapytała
Hermiona.
- Cały czas jest w śpiączce –
wyjaśnił uzdrowiciel. – Nie mamy pojęcia, co zrobić. To straszne, ale taka jest
prawda: jej ciało jeszcze żyje, ale duszy tu nie ma.