Kasandra
brnęła przez szary pył. Słaniała się ze zmęczenia, od gorąca skronie pulsowały
bólem, czuła zawroty głowy. Było już popołudnie, ale przez to wcale nie chłodniej.
Spojrzała
na Hermionę. Trudno było zgadnąć, że Granger ma brązowe włosy – w tej chwili
były całkiem szare. Ten sam kolor miała twarz Hermiony, jej dłonie, szata i w
ogóle wszystko. Kasandra była pewna, że sama wygląda podobnie.
Co
za pech! Nie dość, że w burzy piaskowej się zgubiły, oddzieliły od Harry’ego i
Malfoya, to jeszcze zupełnie straciły orientację i wywędrowały nie wiadomo
gdzie. Tak się złożyło, że to Harry miał kompas…
Teraz
obie dziewczyny zmierzały na północny wschód. Coraz bardziej schodziły ze
szlaku i nic nie mogły na to poradzić, o czym przypominał, gdzieś po lewej
stronie lśniący w słońcu grot włóczni.
Wkrótce
po tym, jak pył opadł, Kasandra i Hermiona nagle wpadły na pięciu uzbrojonych
osobników. Jednego udało się porazić Drętwotą, ale pozostali i tak mieli
przewagę liczebną. Nie dość że uzbrojeni po zęby, to w dodatku przynajmniej
jeden był czarodziejem. Dziewczyny nie miały już siły, żeby uciekać, do obrony
tym bardziej. Musiały się poddać.
- Cóż, najwyżej dowiemy się czegoś konkretnego
– mruknęła Hermiona.
- Nie gadać! – warknął chrapliwie jeden ze
zbrojnych, najwyraźniej dowódca.
Teraz pełzły resztkami
sił, czując za sobą obecność pięciu konwojentów. Kasandra nie wiedziała, czy ma
do czynienia z ludźmi, czy z elfami, takimi jak te, które napadły na Hogwart.
Zbrojni byli prawie całkowicie zakuci w zbroje z dziwnego materiału
przypominającego kość, a na głowach mieli półprzezroczyste hełmy z muszli
wielkich ślimaków czy głowonogów.
W pewnym
momencie Swiftsure zobaczyła w oddali coś. Z początku myślała, że to drzewo.
Nareszcie trochę zieleni na tym całym pustkowiu! Z czasem okazało się jednak,
że to coś znacznie większego, sięgało czterech pięter. Coś pośredniego pomiędzy
drzewem a grzybem, z grubymi gałęziami rozciągającymi się na różne strony.
Kiedy konwój
podszedł bliżej, okazało się, że wokół grzyba stoi kilka kamiennych chat. Przeszli
obok. U zdrewniałej podstawy grzyba mieściły się duże okrągłe drzwi z brązu.
Dowódca straży trącił Kasandrę drzewcem w plecy, każąc wejść do środka.
Sądząc
po grzybnym wyglądzie tej rośliny-budynku, Swiftsure spodziewała się
wilgotnych, lepkich i nieprzyjemnych pomieszczeń. Jakież było jej zdumienie,
gdy znalazła się w obszernej, całkiem suchej sali, oświetlonej lampionami i
świecznikami. Ściany wyglądały niemal zupełnie jak drewno, na podłodze leżał
czerwono-złoty dywan, stał stół z kilkoma krzesłami. Po przeciwnej stronie sali
znajdowały się drzwi, przy czym, co ciekawe, na wysokości dziesięciu stóp, a
nie było widać żadnych schodów.
Gdzieś
z wnętrza podszedł ku nim, wspierając się na lasce, długowłosy elf w bogato
haftowanej szacie.
- Na Almalexię, co ty wyprawiasz!
– wydarł się na dowódcę strażników. – Przyprowadzasz tu jakieś łazęgi prosto z
pustyni, naniesiesz piachu do środka… Co powie pani, kiedy przyjdzie?
- Ale pani przecież sama, jak
wraca, to przeważnie…
- Nie denerwuj mnie! – długowłosy
pogroził laską. – A tak w ogóle, to od kiedy wprowadza się jeńców głównym
wejściem? Do lochu z nimi!
- Dziwnie wyglądają, sera –
tłumaczył się strażnik. – Myślałem, że pani chciałaby je widzieć…To chyba
jakieś awanturnice – powiedział strażnik.
- Awanturnice, wielkie mi co! –
prychnął majordomus. – Pełno takich się szwenda po całej wyspie. Sam kiedyś
byłem awanturnikiem, ale dostałem strzałą w kolano. Doprowadź je do porządku, a
potem porozmawiamy!
Strażnik
wyprowadził dziewczyny z grzybnej rezydencji, zawołał coś do swoich ludzi. Po
chwili skinął na Hermionę i Kasandrę, każąc im iść na skraj osady.
Stała
tam balia pełna wody, a obok dwa wiadra. Kasandrze oczy zaświeciły na ten
widok. Nie mogła się doczekać, kiedy zmyje z siebie kurz pustyni…
- Teraz się umyjcie – powiedział
dowódca straży. – Zawołajcie, kiedy skończycie. Stanę za rogiem chałupy, ale
nie próbujcie żadnych sztuczek.
Dotknął
swojego ślimaczego hełmu.
- Ten hełm jest zaklęty –
wyjaśnił. – Dzięki niemu będę widział, w którym miejscu stoicie, chociaż nie
zobaczę was samych. Jeżeli jednak zaczniecie uciekać, gwarantuję, że przestanę
być wstydliwy.
Poszedł
zatem za róg. Pierwsza weszła do wody Hermiona. Kasandra stała do niej plecami
i pilnowała, czy nikt nie podgląda.
- Dlaczego oni mówią po
angielsku? – zapytała w pewnej chwili.
- Może nie mówią – odrzekła
Hermiona, polewając się wodą z wiaderka. – Jesteśmy Kluchonkami, więc w magiczny
sposób rozumiemy ich język.
- Tak, ale to oznacza, że… -
Kasandra westchnęła – oni rozumieją też to, co my mówimy. A przecież nie wiemy,
po czyjej są stronie.
- Masz rację – zgodziła się
Granger. – Lepiej trzymać buzię na kłódkę i nie zdradzać nikomu, co tu robimy.
- To jak wytłumaczymy naszą
obecność?
- Nie słyszałaś, co mówił ten
kamerdyner? Awanturników jest tu pełno. Dwie poszukiwaczki przygód więcej
nikogo nie zdziwią.
Po jakimś
czasie Hermiona wyszła i zabrała się za czyszczenie odzieży. Teraz zanurzyła
się Kasandra. Z prawdziwą rozkoszą poczuła, jak woda zmywa zmęczenie i wypełniają
ją nowe siły. Wzięła wiadro z ciepłą wodą i starannie wypłukała swoje kręcone
włosy.
Gdy
wreszcie doprowadziły do porządku siebie i swoją odzież, podszedł strażnik.
- Mistrzyni Hasya chce was
widzieć – powiedział.
Zaprowadził
obie dziewczyny z powrotem do hallu. Tym razem kulejący majordomus stał pod
ścianą, a na środku pomieszczenia stała pani tego dworu.
Mistrzyni
Hasya była wysoką, szczupłą elfką o ciemnoszarej skórze, łagodnych rysach i z
ciemnymi włosami do ucha. Miała na sobie szatę z granatowego jedwabiu, znacznie
mniej krzykliwą od tej, którą nosił jej sługa.
- Pani, to są właśnie te dwie… -
majordomus zawahał się, szukając odpowiedniego określenia – istoty ludzkie,
które Velan przyprowadził z pustyni. Powiedziałem mu, że ich miejsce jest w
anczlu, ale ten redorański kmiot się uparł, że musisz je zobaczyć osobiście…
Hasya
podeszła bliżej. Jej wzrok nagle padł na Kasandrę.
- Masz takie same blizny jak ja!
– powiedziała.
Swiftsure z
zaskoczeniem zauważyła, że na ciemnej skórze elfki wyraźnie odznaczały się
identyczne ślady po cięciach, jakie miała ona sama.
- Powiedz, skąd to masz? –
zapytała mistrzyni z autentyczną ciekawością.
Kasandra
nie uważała za właściwe robić kobiecie, w której mocy się znalazła, wykładu o
tym, co to jest Durmstrang i dlaczego padła ofiarą tamtejszych chuliganów.
- To zrobili zbóje, pani –
powiedziała. – Dawno temu.
Mistrzyni
Hasya spojrzała na nią z zastanowieniem.
- Zbóje, powiadasz? – w jej
głosie brzmiało rozczarowanie. – Ale to i tak ciekawy zbieg okoliczności. Mam
wrażenie, że skądś cię znam…
W tym momencie Hermiona zachwiała się. Majordomus i strażnik sprężyli się, gotowi
bronić panią przed atakiem, ale Granger odzyskała równowagę.
- Przepraszam, to z głodu… -
powiedziała, wspierając się na ramieniu podanym przez Kasandrę.
- Z głodu? – Hasya spochmurniała,
spojrzała na majordomusa. – Tovasie, nie chcesz chyba powiedzieć, że nie
dostały nic do jedzenia?
- Pani… - przełożony służby
próbował wymyślić jakieś wytłumaczenie.
- Milcz! – zdenerwowała się
mistrzyni, jej czerwone oczy zabłysły. – Nakryć na trzy osoby w moim salonie.
Już.
- Ale pani… - Tovas był
skonsternowany. – Nie wiadomo, co za jedne…
Oczywiście
służba musiała w końcu zrobić to, czego od niej żądano. Hasya zaprowadziła
Hermionę i Kasandrę do swoich prywatnych komnat. „Zaprowadziła” to zresztą
niezbyt adekwatne określenie, bo okazało się, że schody dochodzą tylko do
pierwszego piętra. Na wyższe kondygnacje prowadził szyb. Pani domu dała dziewczynom
fiolki z miksturami, dzięki którym mogły wznieść się w powietrze na
wystarczająco długo, by dotrzeć do salonu na szczycie wieży.
Salon
był zdumiewająco przytulny, z kominkiem, biblioteczką oraz szafką, na której
stały naczynia z dziwnego brązowawego metalu, ozdobione interesującymi wzorami.
Stół był nakryty na trzy osoby. Hasya kazała dziewczynom usiąść.
- Częstujcie się – powiedziała. –
O moim ludzie wszyscy mówią, że nie słynie z gościnności.
Jedzenie,
oprócz chleba, nie przypominało niczego, co Kasandra znałaby ze swojego świata,
ale pachniało cudownie. Na smak też nie było gorsze.
- Dziękujemy, pani – ukłoniła się
Hermiona.
- Jeśli to nie jest tajemnicą –
rzekła elfka – co was sprowadza w tak niegościnne strony?
Zgodnie
z tym, co było wcześniej umówione, w miarę prawdopodobną gadkę rozkręciła
Granger, podczas gdy Kasandra rzuciła się na jedzenie.
Ciekawe,
jak sobie radzą Harry i Malfoy? Swiftsure zamarła na myśl, że po burzy zostali
we dwóch. Ale cóż, widać tak już musi być… Mają kompas, na pewno dadzą sobie
radę. Teraz największy problem, żeby do nich dołączyć.
Kasandra
poczuła obok siebie ruch, jakby ktoś przechodził, ale odwróciła się i nikogo
tam nie było. Nie zdążyła się zdziwić, gdy kątem oka zauważyła fałdę, która w
jednej chwili sama się zrobiła na dywanie.
Niewiele
myśląc, złapała talerz z sosem i z całej siły rzuciła. Talerz przeleciał o
łokieć na prawo od gospodyni. Hasya zerwała się na równe nogi, z głębi
korytarza podbiegł uzbrojony wojownik, gotów przyszpilić Kasandrę do podłogi za
atak na panią domu.
Ale sos nie
spadł na podłogę, lecz zawisł w powietrzu, oblepiając czyjeś przedramię i
łokieć.
- Niewidzialny zabójca! –
krzyknął ktoś i nagle zapanował wielki chaos.