Po
kilku godzinach marszu ekspedycja znalazła się przed grzybnym dworem mistrzyni Hasyi.
- Trochę mało miejsca, ale czym
chata bogata – uśmiechnęła się elfka. - Zaprosiłabym was do mojej nowej
rezydencji w Arkngthunch, ale jeszcze nie wykończona. To znaczy potwory na
najgłębszych poziomach jeszcze nie wykończone. A przypuszczam, że chodzi wam teraz
przede wszystkim o spokój…
Ledwie
mistrzyni weszła do środka, natychmiast kazała przygotować pomieszczenia dla
wędrowców.
- Dobrze, pani – powiedział
Tovas. – Zrobię porządek w byłych kwaterach niewolników.
- Ani się waż! – skrytykowała go
Hasya. – To są goście honorowi, mają dostać porządne łóżka!
Potem
osobiście sprowadziła gości do jaskini pod domostwem, w której urządzono
piwnicę. Jedną z pieczar wypełniała sadzawka ogrzewana gorącym źródłem, używana
przez domowników jako łaźnia. Żeby nie tracić czasu, cała czwórka hogwartczyków
wykąpała się równocześnie. Potem Hasya starannie wytarła wszystkich: nie
szczędziła gościnności, chociaż widać było, że mało brakuje, aby padła na twarz.
Zarówno Draco, jak i Kasandra z pewnym niepokojem obserwowali, jak elfka wyciera
Harry’ego. Jeden i druga z ulgą odnotowali, że reakcja Złotego Chłopca na tę
przysługę była całkowicie neutralna.
Po
kąpieli na wędrowców czekał już odpoczynek. Harry i Draco trafili obaj do
jednego łóżka i wcale im to nie przeszkadzało. Zresztą byli tak wyczerpani, że
i tak nie mogli tam robić nic innego poza spaniem.
Następnego
ranka, gdy chłopcy wstali, przyszła służąca i zawołała ich na śniadanie. Harry,
jeszcze nie do końca obudzony, poszedł za nią wzdłuż korytarza, który wydawał
się wykonany z żywego drewna… I o mały włos nie wygruził się do głębokiego
szybu. Malfoy w ostatniej chwili złapał go za łokieć.
- Wypijcie najpierw eliksir
powolnego spadania – służka beznamiętnie, jakby nic się nie zdarzyło, skinęła
ręką na stolik w kącie.
Na
dole czekała mistrzyni Hasya w towarzystwie Kasandry i Hermiony.
- Nareszcie jesteście! – Granger
na ich widok przyklasnęła. – Musicie zaraz wszystko opowiedzieć!
No
i Potter pojechał z narracyjnym koksem, streszczając przyjaciołom przygody,
jakie przeżyli wraz z Malfoyem od momentu, gdy burza piaskowa ich rozdzieliła.
Pominął tylko jedną przygodę, która miała miejsce w tej chłodnej jaskini…
- A z wami co się przez ten czas
działo? – zainteresował się Draco. – Potter bardzo się o was martwił…
Tym
razem to Hermiona rozkręciła opowieść, mówiąc o tym, jak wpadła razem z
Kasandrą w ręce ciemnych elfów i jak Hasya okazała im gościnność, i jak
zaatakował ich niewidzialny zabójca.
Asasyn nie
osiągnął jednak swojego celu, bo to jemu czarodziejka, ostrzeżona przez
Swiftsure, wraziła sztylet między żebra. Wraz ze śmiercią skrytobójcy wygasło
zaklęcie niewidzialności. Hermiona zauważyła wówczas ze zgrozą, że na jego
czarnej szacie widniał namalowany krwawą czerwienią Mroczny Znak. Nie był
czarny chyba tylko dlatego, że inaczej na czarnej szacie by się nie odróżniał.
- Śmierciożerca – powiedziała
Granger pobladłymi wargi.
- No to się nażarł na zdrowie –
rzuciła Kasandra beznamiętnie, choć sama jeszcze drżała.
Mistrzyni
Hasya spojrzała na nich uważnie.
- Wiecie coś o tym człowieku? –
zapytała.
- My… to znaczy on… - plątała się
Hermiona, próbując się wyrazić na tyle oględnie, aby nie zdradzić celu wyprawy.
– To jeden ze sług… naszego przeciwnika. Kogoś, kto nastawał w przeszłości na
nasze życie…
- Ciekawe – powiedziała elfka. –
Dlaczego wasz wróg miałby atakować akurat mnie? Bo że to do mnie zmierzał z
gołym sztyletem, nie mam wątpliwości.
W
jej czerwonych oczach błysnęło podejrzenie, aż Kasandrę przeszły ciarki.
- Powiedziałabym, że to akcja
specjalnie zaaranżowana, abyście mogły zdobyć moje zaufanie – ciągnęła Hasya. –
Ale sądząc po waszym ogólnym zmieszaniu i dezorientacji, sądzę, że to zbieg
okoliczności. Nieprawdopodobny, ale jednak.
Pochyliła
się nad zwłokami skrytobójcy, rozpięła mu kołnierz, po czym odpięła wisior,
który miał na szyi i pokazała go dziewczynom.
- A więc to tak… - powiedziała. –
Amulet rodu Dagoth. Wygląda na to, że istotnie mamy wspólnego wroga. A ja
jestem waszą dłużniczką.
Strażnicy
wynieśli ciało, a Hasya wskazała Kasandrze i Hermionie ławę.
- Zatem czym mogę wam służyć? –
uśmiechnęła się elfka.
- Szukamy… naszej przyjaciółki –
zaczęła ostrożnie Granger. – Została porwana przez sługi Szóstego Rodu. Wygląda
na to, że wiesz o nich co nieco…
- Porwana? – mistrzyni Hasya
zaciekawiła się. – A więc jednak ród Dagoth nie jest wam obcy?
- Przeprowadzili atak w naszych
stronach jako sojusznicy naszego wroga – wyjaśniła Kasandra. – Przebyliśmy
długą drogę, żeby uratować przyjaciółkę.
- My i jeszcze dwaj nasi
towarzysze – sprecyzowała Hermiona. – Ale zgubili się w burzy piaskowej.
Martwimy się o nich.
- To znaczy, że mamy do
odnalezienia trzy osoby – podsumowała elfka.
Swiftsure
wyjrzała przez okno.
- Nie mamy pojęcia, dokąd udali
się porywacze – zauważyła ze smutkiem. – Gdzie jest siedziba Dagothów?
- Siedziby są rozsiane po całej
wyspie – rzekła Hasya. – Ale jeśli wasza przyjaciółka była kimś ważnym, na kim
zależało nieprzyjacielowi, to sądzę, że zabrali ją na Czerwoną Górę.
- O, właśnie – potwierdziła
Hermiona. – Szliśmy wszyscy w stronę Czerwonej Góry, zanim burza nas
rozdzieliła. Znasz drogę?
- Znam – przez ciemną twarz
mistrzyni przebiegł cień. – Ale to bardzo niebezpieczne miejsce. Będziecie
potrzebowały pomocy.
- Możemy liczyć na twoich elfów?
– Kasandra ucieszyła się ze wsparcia.
- Idę z wami – zadeklarowała
Hasya. – Niech Dagoth Ur, czy z kimkolwiek się on tam sprzymierzył, nie myśli,
że będzie na mnie nasyłał swoich rzezimieszków. Powiem też zbrojnym, żeby mieli
baczenie na waszych towarzyszy.
- Powinni iść w tę samą stronę –
powiedziała Hermiona. – Może ich jeszcze dogonimy.
Dziewczyny
wraz z Hasyą i tuzinem zbrojnych natychmiast wyruszyły w drogę. Jednak nie
zdążyły dogonić Harry’ego i Dracona. Co gorsza, kiedy przekroczyły już magiczny
mur zwany Upiorną Barierą, odgradzający terytoria rodu Dagoth od reszty świata,
nagle obie, Hermiona i Kasandra, poczuły w głowach lęk i coś jakby mentalny
wrzask, przerażający i dobiegający od północy…
- To zew Kluchonów! – krzyknęła
Granger. – Harry i Malfoy są w niebezpieczeństwie!
Elfka
była wpierw skonsternowana, ale szybko zrozumiała, co się dzieje.
- Wiesz, skąd dochodzi ten zew? –
zapytała, a Hermiona tylko kiwnęła głową.
Drużyna
ruszyła biegiem ku zboczom Czerwonej Góry.
***
- I tak was odnalazłyśmy –
powiedziała Hermiona.
- W samą porę, Granger –
westchnął Draco. – Inaczej tak bym się wściekł, że rozniósłbym tę całą cytadelę
w drobny mak.
- A co z waszą przyjaciółką? –
zapytała Hasya. – Mówiłaś przedtem, kiedy wracaliśmy, że jej dusza została
zaklęta w mieczu. Obawiam się, że to oznacza śmierć…
- Zazwyczaj tak bywa – Hermiona
pokiwała głową. – Ale Cho nie umarła. Zamiast tego leży w śpiączce, zawieszona
w śnie między życiem a śmiercią. Jeżeli uda nam się sprowadzić ten miecz z
powrotem, wówczas jest nadzieja, że ją jakoś uzdrowimy.
- Nigdy nie słyszałam, że da się
chwytać dusze bez uśmiercenia ciała – mistrzyni powątpiewała. – A już na pewno
niemożliwe jest wstawienie ich do ciała z powrotem. Jestem bardzo zdolną
czarodziejką, staram się o tytuł profesora nauk magicznych, przeczytałam wiele
ksiąg, ale o takiej możliwości nic nie wiem.
Harry’emu
serce uczyniło się z ołowiu, opadając niemal do stóp. Czyżby cała ta wyprawa
miała pójść na marne?
- W naszych stronach magia działa
inaczej niż u was – oświadczyła zdecydowanie Hermiona. – Może znajdziemy drogę.
Nagle
Malfoyowi przyszło do głowy coś z zupełnie innej beczki.
- A ten cały Dagoth Ur? –
zapytał. – Padł na ziemię. Załatwiłyście go. Czy to znaczy, że zagrożenia już
nie ma?
- Przykro mi cię rozczarowywać,
Draconie – rzekła smutno Hasya. – Tak, padł bez życia, ale nie da się go zabić
w zwyczajny sposób. Mrocznymi praktykami doszedł do półboskości, a ma ochotę i
na pełną boskość. Wyspa dopiero czeka na wybrańca, który położy kres jego
złowrogiemu panowaniu… I w ostatnim czasie coraz częściej łapię się na myśli,
że to ja mogę być tym wybrańcem. Ale nie jestem gotowa, nie jestem… Cóż,
mniejsza o to. Dzięki wam mam więcej czasu, żeby się przygotować…
Wybrańcobójcę
należało bezpiecznie dostarczyć do Hogwartu. Zarówno dla Pottera, jak i dla
mistrzyni Hasyi samo dotknięcie miecza mogło oznaczać śmierć, więc zdecydowano,
że ów magiczny brzeszczot będzie nosić Hermiona. Velan, dowódca straży,
przyniósł z magazynu pochwę pod wymiar, a rękojeść owinięto starym workiem.
- Odpoczniemy trochę i możemy
wracać – powiedział Harry, kiedy hogwartczycy zostali na chwilę sami.
- Ale jak? – zmartwiła się
Kasandra. – Żeby się tu dostać, trzeba było godzinnego, potwornie
skomplikowanego i męczącego rytuału z udziałem trojga potężnych czarodziejów.
Sami nie damy rady tego zrobić…
Wszystkich
ogarnęło zniechęcenie. Draco klął pod nosem, Kasandra sprawiała wrażenie, jakby
miała wybuchnąć płaczem. Wyglądało na to, że nie przemyśleli jednej z
najistotniejszych spraw.
W tym momencie
do pokoju wróciła Hasya.
- Co się stało? – zaniepokoiła
się. – Macie problem? Może potrafiłabym pomóc…
Popatrzyli
po sobie. Co prawda starali się trzymać to w tajemnicy, ale teraz sprawa doszła
do punktu, w którym już nie mieli nic do stracenia.
- Nie mamy jak wrócić do domu –
odezwała się ostrożnie Hermiona.
- A gdzie jest wasz dom? – elfka
zorientowała się, że pewnie gdzieś daleko. – Skyrim? Wysoka Skała? Może Akavir?
Hogwartczykom
te nazwy nic nie mówiły, ale przynajmniej były to miejsca, które znała sama
Hasya, czego nie można było powiedzieć o Anglii.
- Jeszcze dalej – powiedziała
Kasandra zrezygnowana. – Jesteśmy z innego świata.
Oczy
mistrzyni rozszerzyły się na moment.
- Ach, więc to takie buty –
westchnęła. – W sumie to wiele wyjaśnia.
- Naprawdę bardzo chcielibyśmy
wrócić – powiedział Harry. – Nie, żeby nie odpowiadała nam twoja gościna, ale
czas nas goni… Nie wiesz, w jaki sposób otworzyć przejście?
- Nie wiem – Hasya pokręciła
głową. – Ale być może wiem, kogo zapytać.
Wyjęła z
biurka zwój zapisany niezrozumiałym dla Harry’ego i pozostałych alfabetem; bez
wątpienia było to jakieś zaklęcie.
- Stańcie w ciasnej grupie –
poleciła. – Muszę objąć was wszystkich.
Skupili
się zatem na dwóch metrach kwadratowych. Draco ostatkiem sił stłumił chęć
wskoczenia Potterowi na ręce, Hasya przeczytała zaklęcie – i nagle zniknęli.
Cała
czwórka, razem z mistrzynią, znalazła się wtem na wolnym powietrzu. Byli
najwyraźniej w jakiejś wiosce, pośrodku której stał kwadratowy budynek otoczony
owalnym murem…
- Niedaleko stąd mieszka jeden z
najzdolniejszych czarodziejów mojego bractwa – powiedziała Hasya. – Może on
będzie coś wiedział. Albo też będzie wiedział, kogo zapytać.
Nie
uszli jednak daleko. Kiedy mijali pierwszą chałupę, spod ściany podniósł się
zarośnięty żebrak w złachanym płaszczu i podartym kapturze i podszedł do
Kasandry.
- Dobrzy ludzie, wspomóżcie byłego regenta chóru świątynnego –
zajęczał. – Have mercy, sir, I gots
nothin’ to eat. Mesje, że ne manż pa sis żur.
Na
słowo „sir” Hermiona przypomniała sobie, że podczas śniadania machinalnie
schowała do kieszeni kawałek sera. Podała go więc żebrakowi.
- Dziękuję, panienko! –
zaskrzypiał żebrak. – Twój czyn na pewno nie zostanie bez nagrody!
I
nagle zrzucił swoje łachmany i wyprostował się, z ponad dwóch metrów górując
nawet nad wysoką Hasyą – brodacz w wytwornym stroju, którego prawa połowa
utrzymana była w żywych, euforycznych barwach, a druga w ciemnych i
przygnębiających. Promieniowała z niego aura czegoś pradawnego i totalnie
pokręconego.
- Dobra robota! – zaniósł się
szaleńczym śmiechem, wywijając trzymaną w dłoni laską. – To mi się naprawdę
podobało! Cieszę się tak bardzo, że mógłbym wypruć wam flaki… Dagoth Ur budzi
niepokój, wprawia w ludzi w szaleństwo. A to jest uzurpacja! Od szaleństwa
jestem ja! Złotomordy w pełni zasłużył na te bęcki, które dostał…
- Proszę, zostaw nas w spokoju –
powiedział Harry zmęczonym tonem. – Chcemy tylko wrócić do domu…
Brodacz
uderzył laską w ścianę chaty i ściana ta nagle zmieniła się w prostokąt
bulgoczącej mgły.
- Oto brama, która zawiedzie was
do celu – powiedział. – Pa!
Hogwartczycy
uściskali raz jeszcze Hasyę, a potem rzucili się w czarną bezdnię portalu…
Kiedy
Harry zdążył już zapanować nad żołądkiem, zorientował się, że stoją w komnacie
zamkowej o kamiennych ścianach. Co jak co, ale nie wyglądała ona jak Hogwart.
Naprzeciw
trójki stali trzej młodzi ludzie. Jeden wysoki i rudy, w bogatym stroju i z
mieczem przy pasie. Drugi miał czarny kapelusz zwieszony na plecach, w dłoni
trzymał talię kart. Ten trzeci był brodaty i barczysty, za pasem trzymał topór.
- Krew i popioły! – zaklął karciarz.
– A wyście co za jedni?
- Zawracamy! – krzyknęła
Kasandra. – To nie tutaj!
I
znowu rzucili się w portal. I znowu tajemna przestrzeń rzucała nimi nie wiadomo
gdzie, znowu ich żołądki i jelita skręcały się w węzły marynarskie, aż w końcu
Harry dotknął policzkiem zimnej posadzki.
Pierwsze,
co usłyszał, to szum wody. Najwyraźniej wylądowali w czyjejś łazience. Podniósł
głowę i zorientował się, że oto właśnie Luna Lovegood rozkoszuje się kąpielą.
Przez chwilę
panowało pełne zakłopotania milczenie. Hermiona zakaszlała i dopiero wtedy Luna
zauważyła, że poza nią w łazience są jeszcze cztery inne osoby. Krzyknęła i
zerwała się, zasłaniając się wstydliwie oburącz.
- Wyluzuj, Pomyluna – powiedział
Draco. – Tu sami swoi.