Kasandra Swiftsure
leciała na miotle ponad błoniami Hogwartu. Miotła była taka sobie. Lekka, łatwa
w prowadzeniu, ale za bardzo poddawała się podmuchom listopadowego wiatru.
Znosiło ją w prawo i Kasandra musiała trochę się wysilać, żeby utrzymać kurs.
Dobrze, że tym razem chociaż nie padało.
Przeleciała
nad płaszczyzną błoń, zbliżyła się do zamkowego muru. Dwadzieścia stóp z lewej
jakiś kształt zerwał się spomiędzy blanków. Spokojnie, to tylko Zabini leci ją
zmienić.
Kasandra
wylądowała na szczycie muru i przez chwilę stała wpatrzona w ciemną ścianę
Zakazanego Lasu. Przypomniało jej się, jak Crabbe i Goyle ścigali ją w
powietrzu, jak ściskał ją żołądek i jak rozkleiła się później pod ramieniem
Pottera… Co się zmieniło od tego czasu? Cóż, z pewnością była o wiele bardziej
zdecydowana i odważna, nie była już tą rzygającą mimozą, którą kojarzono w
Durmstrangu.
Czyli
ogólnie przeniesienie do Hogwartu wyszło jej na zdrowie. Inna sprawa, że
przenosząc się do nowej szkoły, spodziewała się, że odegra nie wiadomo jaką
rolę, a tymczasem wszyscy najwyraźniej dawali sobie radę bez niej. W dodatku
się zakochała, nie wiadomo, czy bez wzajemności, ale na pewno bez sensu…
- Czemu taka smutna? – usłyszała
głos za plecami. Odwróciła się. Stała za nią Cho Chang.
- Nie, nic – Swiftsure pokręciła
głową.
- Dzięki za ratunek – uśmiechnęła
się Cho.
- To nic takiego – Kasandra
spuściła oczy. – Byłam tylko jedną z czworga.
- Ale ludzie mówią, że bez ciebie
by sobie nie poradzili.
- To dobrze – westchnęła
Kasandra.
- Jestem wam naprawdę wdzięczna –
ciągnęła Chang.
- Ale nie ma za co – stwierdziła
Swiftsure. – Tylko wykonywaliśmy swój obowiązek.
Cho
zaśmiała się dyskretnie.
- Od razu widać, że jesteś z
Gryffindoru.
Kasandra
oparła się o miotłę.
- Słuchaj, Cho… - powiedziała. –
Co się z tobą działo, kiedy… No, kiedy cię nie było?
- Nie wiem – Krukonka spojrzała
smutno na młodszą koleżankę. – Nic nie pamiętam. Kompletna pustka. Pamiętam
tylko tamtego potwora, ból… a potem obudziłam się u Munga, strasznie głodna.
Nie wiem, co się ze mną działo i w ogóle jakoś nie mogę się pozbierać.
- No tak – Kasandra pokiwała
głową. – Ty masz naprawdę poważne problemy, nie to, co ja.
Chang
spojrzała na nią z uwagą.
- A o co chodzi? Może mogłabym pomóc?
Nosi mnie po prostu, od kiedy doszłam do siebie. Koniecznie chcę się do czegoś
przydać, a jestem ciągle jeszcze za słaba. I cały czas strasznie chce mi się
jeść.
- To już będą ponad dwa tygodnie,
prawda? – upewniła się Kasandra.
- Zgadza się – potwierdziła Cho.
– Pani Pomfrey powiedziała, że aż do świąt mogę jeść, ile wlezie, bez obawy o
figurę. A w zasadzie muszę, żeby utrzymać dotychczasową wagę, bo inaczej znowu
zacznę chudnąć.
Swiftsure
zarzuciła miotłę na ramię i powlekły się w stronę najbliższych drzwi.
- No więc co cię trapi? –
zapytała w końcu Cho Chang.
- Nic takiego, w porównaniu –
odrzekła Swiftsure. – Takie tam. Harry i w ogóle.
- Który Harry? Potter?
- No – potwierdziła Kasandra. –
Tak trochę się zakochałam.
- Trochę? Tylko trochę? – Cho
uśmiechnęła się. – Ja też. Kiedyś, dawne dzieje.
Gryfonka
spojrzała na nią z niepokojem. To się dopiero wpakowała!
- Chcesz o tym pogadać? –
zapytała Cho. – Albo o czymkolwiek innym? Od tamtego czasu cierpię na
bezsenność, więc potrzebuję kogoś, żeby pogadać. Nie chcę zostać alkoholiczką.
Dziewczyny
weszły do środka i przemierzały łagodnie oświetlony korytarz.
- Możemy pogadać – rzekła
Kasandra.
- To wpadaj do mnie, kiedy
chcesz.
W ciągu tych
dwóch tygodni sprawy w Hogwarcie jakoś tam doszły do normy. Nie powtórzyły się
żadne ataki na szkołę, Cho stopniowo dochodziła do siebie (chociaż skrzaty
kuchenne narzekały, że pochłania straszne ilości jedzenia), euforia po sukcesie
ekspedycji ratunkowej też jakoś opadła. Snape wrócił i od razu wziął się do
gnębienia uczniów. Dla żeńskiej części Hogwartu dobrą wiadomość stanowił powrót
Murtazy az-Zahriego ze szpitala. Uczennice przeżyły jednak pewien zawód, gdy
okazało się, że Murtaza najwyraźniej chodzi z Parvati Patil. „To tylko
tymczasowo, na pewno im nie wyjdzie” – pocieszały się, a na widok Parvati
szeptały: „Skuś baba na dziada”. Przy tym wszystkim az-Zahri nie wrócił na
stanowisko prefekta, bo ponoć Potter i Swiftsure radzili sobie całkiem nieźle,
i nie miał żadnych zastrzeżeń pod tym względem.
Któregoś
dnia Hermiona podzieliła się z Ronem i Harrym odkryciem, które wyczytała w
kluchońskich zbiorach biblioteki.
- Słuchajcie! – powiedziała. –
Już wiem, dlaczego wszyscy uczniowie w Klimpfjallu zachowują się jak nie oni.
- Jak to nie oni? – obruszył się
Weasley. – Ja nie widzę nic szczególnego w moim zachowaniu!
- Przestań, Ronnie – skarciła go
Hermiona. – To jest tak: ród Dagoth i jego zwolennicy mieli w zwyczaju
odprawiać straszliwe rytuały, aby osiągnąć większą moc. Przy okazji zmieniały
się ich ciała – na przykład w takie istoty, które napadły na Hogwart i z
którymi walczyliśmy w ich cytadeli. Jednym przemiana się udawała, inni nie
mieli tyle szczęścia i zmieniali się w obłąkane stwory pokryte odrażającymi
naroślami.
- Czy to znaczy, że my też… -
powiedział Ron zszokowany.
- Nie przerywaj! – rzekła
Granger. – Jak wiadomo, Dagoth Dreyfus, obrzydzony praktykami swoich
krewniaków, uciekł od nich do naszego świata. Zakładając w Hogwarcie Szósty
Dom, postarał się, aby stanowił on jakby lustrzane odbicie tamtego. Ciała
tamtych zmieniają się w okropny sposób, za to u Kluchonów zmienia się
charakter, i to zwykle na lepsze. To jest potwierdzony fakt, który szczegółowo
opisał opiekun Klimpfjallu w 1627 roku.
- A więc to Klimpfjall tak
zmienił Malfoya – zauważył Harry.
- Widzisz? Mówiłem ci, że on tak
na poważnie… – skomentował Ron.
Draco
siedział w ławce i ze smutkiem patrzył na Pottera. Wiedział, że choć miał na to
wielką ochotę, nie będzie mógł siedzieć obok niego. Gdyby usiedli w jednej
ławce, Malfoy nie powstrzymałby się przed okazywaniem Harry’emu uczuć, a to –
przy całej klasie – było już niedopuszczalne.
W
dodatku od czasu wyprawy dostawał kilogramy listów od wielbicielek, wśród
których, o zgrozo, nie brakowało mugolek. Były tak namolne, że Hagrid musiał na
dwa dni w tygodniu zamykać sowiarnię, bo inaczej sowy padłyby z wyczerpania.
Malfoy dawał listy do przeczytania skrzatowi, który wyrzucał osiemdziesiąt
procent; a były one straszne. Wśród standardowych wyznań miłości, próśb o
autografy oraz propozycji oprowadzenia Dracona po rodzinnym mieście, mugolki
czasami posuwały się (bardzo trafne określenie) do pisania listów, które nawet
jego, przedstawiciela rodu Malfoyów i świadka, a czasem i uczestnika wielu
orgii, przyprawiały o głęboki rumieniec oraz spurpurowienie uszu, po którym
następowała kaskada soczystych i wyrafinowanych bluźnierstw. Jedna z nich,
przykładowo, opisała Draconowi, jak sobie wyobraża ich wspólną noc poślubną. Ze
szczegółami. Bardzo wyrazistymi i barwnymi.
Ale
Draco w ostatnim czasie niespecjalnie miał ochotę zacieśniać więzi z
dziewczynami, i to jeszcze mugolskimi. Całą jego uwagę absorbował pewien czarnowłosy i zielonooki
eks-Gryfon z blizną na czole. Malfoy siedział więc w ławce i zamiast słuchać,
co nawija Snape, zastanawiał się,
jaka ta blizna właściwie jest w dotyku, czy dałby radę ją rozpoznać swoimi
wargami… Potterowi też miał pokazać w końcu swoją bliznę po sztylecie, już
prawie się zagoiła. I zanurzyć dłonie w te ciemne włosy, zjechać niżej,
pociągnąć go za płatki uszu… Nie rozumiał, dlaczego w ostatnich dniach Harry
nie zwracał na niego większej uwagi. Przecież od dawna powinno być mu wiadome,
że Draco zrobiłby dla niego wszystko, a nawet jeszcze więcej, a wręcz nawet
wprost zgoła oddałby mu połowę siebie. No, Harry, czemu na mnie choć raz nie
spojrzysz? Przecież ja cię tak bardzo pragnę, ty jesteś mój najdroższy Gryfonek,
moje słoneczko, mój trzminorek, mój zielonooki jeżyk…
- Mój króliczek, mój słodki,
kochany króliczek, moja wiewióreczka… – Draco nagle ze zgrozą zdał sobie
sprawę, że mówi to na głos.
- Panie Malfoy, to nie są zajęcia
z opieki nad stworzeniami – skarcił go Snape głosem pozornie beznamiętnym, ale
w jego półtonach dało się usłyszeć zwiastun tego, że już wkrótce pęknie mu
uszczelka. Wyglądało na to, że urlop dla poratowania zdrowia nie na wiele się zdał.
No
i Draco znowu dostał szlaban. Tym razem spędził go razem z tym głupim
Weasleyem, który musiał podpaść Severusowi w inny sposób. Snape oczywiście
przychrzaniał się do nich obu o jakieś drobiazgi, zadawał pytania, które nie
miały związku jedno z drugim, a potem zagonił ich do roboty Czyścili więc
kociołki i inne tam retorty, zmywali sadzę ze ścian, nie odzywając się do
siebie. Ron już wiedział, że to sam Szósty Dom warunkuje zmiany w charakterze
uczniów, ale i tak ciągle nie widział powodu, żeby lubić Malfoya, a Draco nie
zamierzał się przed nim tłumaczyć. Za to kiedy tylko udało się doczekać końca,
wybiegł na dziedziniec i zrobił kilkanaście okrążeń, aby zebrać myśli. Kiedy
wreszcie się zmęczył, doszedł do wniosku, że musi działać natychmiast.
Harry
i kompania stali na korytarzu, dyskutując o wydarzeniach tego dnia. Hermiona z
kwaśną miną narzekała na kolejną nudną lekcję u Trelawney, zamiast której
mogliby dać w programie więcej zaklęć, a Ron zdążył już się otrząsnąć po
szlabanie i zaczął sobie przypominać, jak dawniej bywało.
-
Któregoś razu Fred i George równocześnie dali się złapać Severusowi –
opowiadał. – Powiedział, że mają szlaban u niego w gabinecie. I co zrobili?
Polecieli do Hogsmeade, zdemontowali szlaban z przejścia przez tory Hogwart Expressu
i przytachali go do Snape’a. Dałbym wiele, żeby zobaczyć jego minę.
Nagle
zobaczyli nadchodzącego Malfoya. Był zgrzany i najwyraźniej mocno zdenerwowany.
- Potter, muszę z tobą pilnie
pogadać – powiedział.
- Za chwilę, Malfoyu – odrzekł
Harry.
- Nie – sprzeciwił się Draco. –
Ja muszę teraz. To sprawa, od której wiele zależy.
- No dobra – Złoty Chłopiec miał
kwaśną minę. – O co chodzi?
- Nie tutaj – powiedział Malfoy.
– Musimy pomówić w cztery oczy.
Z
pewnym ociąganiem Harry poszedł więc na za platynowym, aż wreszcie wyszli na
dziedziniec i zatrzymali się w mało uczęszczanym zakątku.
- No więc? – zapytał.
Draco
spojrzał na niego poważnie.
- Mam do ciebie bardzo ważne
pytanie – powiedział wreszcie.
Na
moment zapadła głucha cisza. Malfoy zaczął obserwować czubki swoich butów, a
kiedy z powrotem zwrócił twarz w kierunku Pottera, ten patrzył nań pytająco i z
jakimś niepokojem.
- Harry… - odezwał się Draco. –
Czy chcesz ze mną chodzić?
- Co? – odparł Potter
inteligentnie.
- Chodzić – Malfoy powtórzył powoli
i wyraźnie. – Być parą. Co o tym myślisz?
Zastygł
w oczekiwaniu na odpowiedź Złotego Chłopca. Jego serce biło jak oszalałe.
Tymczasem Harry popatrzył na Dracona, na ścianę i znowu na Dracona. Potem
jeszcze raz spojrzał na ścianę i wydał westchnienie z głębi płuc. Widać było,
że toczy się w nim wewnętrzna walka.
- Postawię sprawę wprost –
wyszeptał Malfoy. – Bardzo pragnę, abyś był moim chłopakiem.
Spojrzał
Potterowi błagalnie w oczy, co nie było łatwe, bo tamten ciągle uciekał
wzrokiem, i dalej czekał na odpowiedź. Harry chrząknął cicho, rozejrzał się
dookoła, czy nikt za bardzo się im nie przygląda, po czym popatrzył poważnie na
Malfoya.
- Nie czuję się gotowy na związek
– powiedział. – Chcę, abyśmy zostali przyjaciółmi.
Draco
miał wrażenie, że zaraz zacznie płakać. Zacisnął zęby i zaatakował jeszcze raz.
- Jeżeli nie chcesz, abym był
twoim chłopakiem, to zostanę twoim niewolnikiem – zaproponował. – Będziesz mógł
mnie brać gdzie chcesz i kiedy chcesz. Nawet na lekcji.
- Dopiero by nam poleciały punkty
– uśmiechnął się Harry i uspokajająco pogłaskał Malfoya po policzku.
- No więc jak będzie? – Draco
rozejrzał się z dezorientacją. – Jaka jest twoja odpowiedź?
Potter
wykrzywił się, jak gdyby właśnie wypił szklaneczkę soku cytrynowego.
- Wiesz – powiedział. – To jest
tak, że ja… Nie traktuj tego tak, jakbym ja kategorycznie mówił „nie”, ale
tego… No… Gotowy się za bardzo nie czuję. Tak.
Malfoyowi
przyszła do głowy odpowiedź na ten argument i już otwierał usta, aby wygłosić
te słowa, które ostatecznie przekonają Pottera, gdy nagle rozległ się głos:
- Cześć, chłopaki. Co porabiacie?
Harry i Draco
odwrócili się w tamtą stronę. Pod filarem stała Pansy Parkinson z pełnym
fascynacji uśmiechem.
- Rozmawiamy – powiedział Malfoy,
zdenerwowany, że przerwano mu w tak kluczowym momencie. – Chyba jeszcze wolno,
nie?
- A wiecie, bo ja słyszałam, że
ty… Znaczy wy…
- A gdyby nawet, to co cię to
obchodzi?
- Draco, mam do was prośbę –
powiedziała Pansy zaintrygowana. – Pokochajcie się trochę przy mnie, bardzo
proszę!
- Masz na myśli… stosunek? –
upewnił się Harry.
- A po jaką akromantulę
mielibyśmy to robić? – zapytał Malfoy surowo.
- Chciałabym popatrzyć, to takie
słodkie! – uśmiechnęła się Parkinson.
- Nie masz poczucia, że trochę
się tak jakby wtrącasz?
Pansy
zrobiła urażoną minę.
- To przynajmniej powiedzcie mi,
który z was jest seme, a który uke – nalegała.
- Ja pierniczę, Pansy, coś ty
przyćpała? – westchnął Malfoy i odwrócił się do Parkinson plecami. – Chrzanić to, Harry. Chodźmy na quidditcha.