Draco obudził
się i przejechał językiem po żebrach Pottera. Uczynił tak nie tylko po to, by
poczuć smak jego skóry, ale przede wszystkim po to, żeby ocenić, czy olejek
podziałał. Owszem, wchłonął się bardzo ładnie. Skóra była odpowiednio nawilżona
i, jeśli wierzyć temu, co napisane na etykietce, trwale odporna nie tylko na
wyschnięcie, ale i oparzenia. Dopiero potem zbadał swoją własną skórę, aby
stwierdzić, że efekt jest podobny.
W
jaskini było całkiem ciemno. Malfoy wyciągnął różdżkę, zapalił światło, a potem
spojrzał na Harry’ego, który wyglądał we śnie tak uro… Dobra, daj se siana.
Wystarczy tego leżenia. Obudził Pottera i zaczął się ubierać.
Harry
obudził się z lekkim trudem. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co się działo
kilka godzin wcześniej. Doznał podwójnego szoku – najpierw na wspomnienie
szczegółów sposobu, w jaki dzielili się ciepłem, a po raz drugi, gdy uświadomił
sobie, że mu się podobało. Zaraz jednak odegnał tę myśl z głowy. Założył
okulary, a potem całą resztę.
- Co za wieczór, co za noc –
mruknął Draco. – Jest już ciemno.
- Powinniśmy chyba iść – zauważył
Harry, unikając wzroku Malfoya.
- No raczej, heh – odrzekł Smok,
który ukrywaniem zmieszania był równie pochłonięty, co Potter. – Mamy zadanie
do wykonania.
Harry
spojrzał na kompas. Igła wskazywała dokładnie ten sam kierunek, co wcześniej,
gdy patrzył przed snem. Cóż, należało się zbierać.
- A co z dziewczynami? – zapytał.
– Jeżeli do tej pory nie przyszły…
- Dadzą sobie radę – uspokoił go
Draco. – Zbierajmy się.
Potter
doprowadził się już do porządku. Wstał, podszedł w stronę wyjścia z jaskini – i
zamurowało go. Wylot był prawie całkiem zasypany piaskiem, tylko u góry
pozostawała niewielka szczelina, przez którą widać było gwiazdy na niebie.
- Ta burza chyba trochę potrwała
– zauważył bez entuzjazmu. – Jak zamierzamy stąd wyjść?
Malfoy
stanął obok. Nie wyglądało na to, żeby dali radę się przecisnąć przez
szczelinę. Draco zaczął rozkopywać hałdę, ale zyskał tylko tyle, że więcej
piachu wsypało się do jaskini.
- No to jesteśmy urządzeni –
powiedział. – Nie wyleziemy. I tak dobrze, że nas nie zasypało, kiedyśmy tak
smacznie sobie spali.
Miał
na końcu języka, że skoro już są tu uwięzieni, to mogą spożytkować czas w
znacznie przyjemniejszy sposób, ale się powstrzymał. Harry patrzył gdzieś w
głąb groty.
- Nie czujesz przeciągu? –
zapytał. – Jeżeli wiatr wieje przez tę jaskinię, to którędyś musi wychodzić.
Draco
podążył za nim. Okazało się, że kiedy wybrali to miejsce na schronienie,
zatrzymali się w pierwszym dogodnym miejscu, a sama jaskinia była trzy razy
większa, niż myśleli. Dopiero przy magicznym świetle stało się to widoczne.
Zdawało się, że powietrze uchodziło przez podłużny otwór gdzieś na końcu groty.
- A może tu gdzieś jest wyjście?
– Potter zaczął się rozglądać.
Nagle
spostrzegł stalagmit, który różnił się kolorem od pozostałych, był wyraźnie
jaśniejszy. Harry spróbował nim poruszyć i zaraz rozległ się ogłuszający
zgrzyt, gdy część ściany się odsunęła.
- Niesamowite – powiedział Draco.
– Tylko co, cholera, jeżeli w tym mroku coś się czai?
Brnęli
w milczeniu przez jaskinię, od czasu do czasu tylko szeptem wymieniając
spostrzeżenia. Co ciekawe, kompas cały czas pokazywał, że idą w stronę celu.
Jaskinia była całkiem pusta, nie dostrzegli żywej duszy…
Draco
nie mógł się uwolnić od myśli o tym, co zdarzyło się przed kilkoma godzinami.
To już nie był zwyczajny przypadek na orgii, pod wpływem substancji, lecz
świadoma decyzja. Potter wiedział, co robi. Oj, i to jak dobrze wiedział!
Malfoy nie mógł się doczekać powtórzenia tego doświadczenia. Pytanie tylko, czy
będzie to miało szansę przekształcić się w coś trwalszego…
Harry patrzył
na sprawę inaczej. Cieszył się ze zmiany charakteru swojego byłego przeciwnika,
nawet jeżeli niektóre aspekty, hm… budziły zakłopotanie. Poza tym Draco był
dobry w łóżku, o ile tę jaskinię o piaszczystym dnie można było nazwać łóżkiem.
Ale niepotrzebnie zrobił się wtedy taki melodramatyczny. Wyprawa była trudna i
niebezpieczna, rozluźnienie nastroju z pewnością wyjdzie im obu na dobre.
W pewnej
chwili zobaczyli schody. Stopnie z desek pięły się gdzieś pod górę, na położoną
wyżej półkę skalną. Harry natychmiast zaczął wchodzić, z drżącym sercem
oczekując momentu, gdy któryś ze stopni trzaśnie. Ale nie trzasnął.
Szli przez
korytarze i szli, i szli, i szli. Wydawało się, że ta wędrówka nigdy się nie
skończy. Wtem za zakrętem zajaśniało migotliwe czerwone światło.
- Stój! – szepnął Potter do
Malfoya. – Takie samo światło było podczas ataku na Hogwart. Musimy być
ostrożni!
- Szkoda, że nie wzięliśmy
peleryny niewidki… - zauważył Draco.
Ostrożnie
podkradli się w stronę światła. Za rogiem serce w Harrym zamarło. Zobaczyli coś
w rodzaju ołtarza, na którym paliło się kilkanaście świec w kolorze zakrzepłej
krwi. Przed tym źródłem światła gięła się w pokłonach istota z trąbą, podobna
do tej, którą zabił Snape w czasie ataku na Hogwart.
Sługa
rodu Dagoth wydawał się całkowicie pogrążony w modlitwie i obaj hogwartczycy
myśleli, że uda im się go ominąć. Zaczęli się skradać… i akurat w tym momencie
gdzieś z kąta wyskoczył szczur, ugryzł Malfoya w nogę, a ten krzyknął z bólu.
Trąbalski
odwrócił się ku nim i cisnął piorunem kulistym. Harry z trudem uskoczył,
wyciągając różdżkę. Nie zdążył nic zrobić – Draco był szybszy i przeciwnik padł
na ziemię.
- Jesteś cały? – zapytał Potter.
- W porządku – rzucił Malfoy
przez zęby. – Szczur mnie tylko dziabnął, ale nic mi nie będzie.
- Lepiej wypij miksturę leczniczą
– zaproponował Harry i podszedł w stronę ołtarza.
Obok
skupiska świec stał stół, na którym leżały jakieś drogie kamienie, kilka zwojów
zapisanych niewiadomym pismem oraz butelki z płynem. Płyn sprawiał wrażenie
magicznego, ale Harry nie wiedział, co to takiego. Niektóre z butelek miały
etykiety, ale one też były opisane zupełnie nieczytelnie lub ozdobione
obrazkami tak bardzo stylizowanymi, że aż niezrozumiałymi. Na dwóch z nich
widniał pyszczek kota o dużych, świecących oczach.
- Może to eliksir nocnego
widzenia? – zastanawiał się Draco, który właśnie zaaplikował sobie lekarstwo. –
Weź, i tak już sporo dźwigamy, dwie flaszki nie zrobią nam różnicy.
Poszli
dalej. Jaskinia wiła się niczym jelito. Harry’emu przyszedł do głowy pokój
wspólny Kluchonów. Tak daleko od domu…
Wreszcie
wyszli na świeże powietrze. Noc trwała, ale coś było nie tak. Niebo, choć niewątpliwie
ciemne, wydawało się spowite chorobliwym czerwonym blaskiem, takim samym, jaki
bił od tamtych świec. Ta poświata budziła ponury nastrój i sprawiała wrażenie
gorączki. Nawet Malfoy wydawał się jakoś zaczerwieniony.
- Chodźmy stąd – powiedział Smok.
– Bo znowu wdepniemy na jakiegoś brzydala.
Harry
otworzył butelkę z kotem na etykiecie. Powąchał, napił się. Efekt był
natychmiastowy – teraz widział wszystko równie dokładnie, jak w dzień. Wypił
połowę, resztę oddał Malfoyowi.
Ruszyli
więc dalej, jak kompas wskazywał. Znowu szli, i szli, i szli. Koci wzrok
pozwalał im omijać wszystkie podejrzane kształty poruszające się w oddali. W
ciągu pół godziny drogi widzieli je aż trzy, ale jakoś nie mieli ochoty sprawdzać,
co to właściwie było. Nawet z daleka nie wyglądało sympatycznie.
Byli coraz
bliżej, ale tym razem świeże powietrze marnym się dla nich okazało
pocieszeniem, bo z każdym krokiem droga stawała się cięższa. Wspinali się pod
górę, wśród suchych jak pieprz piasków, pod tym okrutnym czerwonym niebem.
Czasem się potykali, czasem zjeżdżali w dół, w skroniach paliło…
- Tośmy się wpakowali – jęknął
Malfoy. – Tak bardzo chciałbym teraz siedzieć sobie spokojnie w pokoju wspólnym
i słuchać, jak cholerna woda śpiewa w pieprzonym imbryku!
W
końcu doszli do stromej skarpy piaskowca, wysokiej na kilkanaście metrów. Droga
tu się kończyła, nie dało się iść dalej – z jednej strony kamienna ściana, z
drugiej spadek. Jednak kompas wskazywał, że wędrowcy znajdą się na szlaku, gdy
pokonają tę skarpę.
- Nie ma gruczoła, żebyśmy tam
wleźli – zauważył Draco.
- No to musimy wlecieć –
powiedział Harry i zaczął przygotowywać jedyną ocalałą miotłę. Do tej pory była
owinięta szmatą, aby piasek nie osadzał się między witkami.
- Tylko uważaj – powiedział
Malfoy. – To jakieś dziadostwo, lubi się psuć w tutejszym klimacie.
Potter po
krótkiej chwili trwożnej niepewności wzbił się w górę. Gdy już stał na
szczycie, zrzucił miotłę Smokowi i już po chwili obaj byli tam wysoko.
Przed sobą
widzieli piaszczysty skrawek ziemi zabudowany ruinami kilku budynków,
wykonanych jakby z piaskowca, ale w sumie trudno powiedzieć. Gdzieniegdzie z
ziemi wychodziły zardzewiałe metalowe rury pokryte resztkami jakichś napisów.
Lekki wiatr niósł między nimi chusty piasku, szeleścił suchymi, ciernistymi krzakami.
Trzeba było
uważać – nie wiadomo, kto lub co może się kryć w tych ruinach. Harry i Draco
zaczęli więc przemykać wzdłuż murów, z różdżkami w pogotowiu i rozglądając się
bacznie.
Kompas zawiódł
ich pod niewielki portal wyciosany w zboczu góry. Były w nim okrągłe drzwi z
dziwnego metalu. Ani to miedź, ani brąz…
- To na pewno tutaj? – zapytał
Draco niepewnie.
- Wątpię, żeby ten przedmiot, w
którym jest dusza Cho, poniewierał się gdzieś pod gołym niebem. Wchodzimy.
Wnętrze
było, najdelikatniej mówiąc, dziwne. Komnaty połączone korytarzami, a wszystko
to z piaskowca i tego samego niespotykanego metalu. W pomieszczeniach stały
meble, w większości także metalowe i ustawione z kompletną pogardą dla
funkcjonalności – piramidy z krzeseł, kolumna szaf na środku pokoju, kredens
drzwiami do ściany… Wszędzie paliły się te same upiorne, czerwone świece. Draco
poczuł, że boli go głowa i palą policzki, i to wcale nie z powodu myśli o
Potterze. To miejsce było po prostu niezdrowe.
- Słyszysz to? – szepnął Harry
nagle. Rzeczywiście, uszu Malfoya dobiegło rytmiczne stukanie, jakby odgłos
kroków. Zbliżały się.
Zanim
zdążyli zareagować, zza zakrętu wyszedł kościotrup, poskrzypując zeschniętymi
stawami. W dłoni trzymał spory miecz, który wyglądał na naprawdę ostry. Na ich
widok złowieszczo zakłapał szczęką i rzucił się na intruzów. Więcej nie zdążył
zrobić – Draco i Harry uderzyli razem. Kości rozprysły się po całym korytarzu,
miecz zadzwonił o podłogę.
- Uff – Potter odetchnął z ulgą,
lecz zaraz potem usłyszał coś jeszcze. Zły, skrzypiący, nosowy głos:
- Durny szkieletor znowu pogubił
kości kto to będzie sprzątał pytam komodę trzeba przestawić na tamtą ścianę a w
tym miejscu postawić biurko i ten dywan zupełnie tu nie pasuje…
Z
tego samego kierunku wyszedł siwowłosy sługa Dagothów. Draco nie czekał, aż
tamten się zorientuje – od razu walnął w niego zaklęciem. Przeciwnik, padając,
wydał z siebie przeszywający ryk, a gdzieś piętro wyżej rozległo się tupanie.
- No to kaplica – parsknął
Malfoy.
- Schowajmy się w jednym z tych pustych
pomieszczeń! – Harry poprowadził tchórzofreta do ucieczki.
Jednak
gdy już wbiegali do pokoju, w którym mieli szukać schronienia, ujrzał błysk
przed oczami, a potem nie widział już nic…