poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 20



Draco obudził się i przejechał językiem po żebrach Pottera. Uczynił tak nie tylko po to, by poczuć smak jego skóry, ale przede wszystkim po to, żeby ocenić, czy olejek podziałał. Owszem, wchłonął się bardzo ładnie. Skóra była odpowiednio nawilżona i, jeśli wierzyć temu, co napisane na etykietce, trwale odporna nie tylko na wyschnięcie, ale i oparzenia. Dopiero potem zbadał swoją własną skórę, aby stwierdzić, że efekt jest podobny.
     W jaskini było całkiem ciemno. Malfoy wyciągnął różdżkę, zapalił światło, a potem spojrzał na Harry’ego, który wyglądał we śnie tak uro… Dobra, daj se siana. Wystarczy tego leżenia. Obudził Pottera i zaczął się ubierać.
      Harry obudził się z lekkim trudem. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co się działo kilka godzin wcześniej. Doznał podwójnego szoku – najpierw na wspomnienie szczegółów sposobu, w jaki dzielili się ciepłem, a po raz drugi, gdy uświadomił sobie, że mu się podobało. Zaraz jednak odegnał tę myśl z głowy. Założył okulary, a potem całą resztę.
- Co za wieczór, co za noc – mruknął Draco. – Jest już ciemno.
- Powinniśmy chyba iść – zauważył Harry, unikając wzroku Malfoya.
- No raczej, heh – odrzekł Smok, który ukrywaniem zmieszania był równie pochłonięty, co Potter. – Mamy zadanie do wykonania.
      Harry spojrzał na kompas. Igła wskazywała dokładnie ten sam kierunek, co wcześniej, gdy patrzył przed snem. Cóż, należało się zbierać.
- A co z dziewczynami? – zapytał. – Jeżeli do tej pory nie przyszły…
- Dadzą sobie radę – uspokoił go Draco. – Zbierajmy się.
Potter doprowadził się już do porządku. Wstał, podszedł w stronę wyjścia z jaskini – i zamurowało go. Wylot był prawie całkiem zasypany piaskiem, tylko u góry pozostawała niewielka szczelina, przez którą widać było gwiazdy na niebie.
- Ta burza chyba trochę potrwała – zauważył bez entuzjazmu. – Jak zamierzamy stąd wyjść?
        Malfoy stanął obok. Nie wyglądało na to, żeby dali radę się przecisnąć przez szczelinę. Draco zaczął rozkopywać hałdę, ale zyskał tylko tyle, że więcej piachu wsypało się do jaskini.
- No to jesteśmy urządzeni – powiedział. – Nie wyleziemy. I tak dobrze, że nas nie zasypało, kiedyśmy tak smacznie sobie spali.
      Miał na końcu języka, że skoro już są tu uwięzieni, to mogą spożytkować czas w znacznie przyjemniejszy sposób, ale się powstrzymał. Harry patrzył gdzieś w głąb groty.
- Nie czujesz przeciągu? – zapytał. – Jeżeli wiatr wieje przez tę jaskinię, to którędyś musi wychodzić.
     Draco podążył za nim. Okazało się, że kiedy wybrali to miejsce na schronienie, zatrzymali się w pierwszym dogodnym miejscu, a sama jaskinia była trzy razy większa, niż myśleli. Dopiero przy magicznym świetle stało się to widoczne. Zdawało się, że powietrze uchodziło przez podłużny otwór gdzieś na końcu groty.
- A może tu gdzieś jest wyjście? – Potter zaczął się rozglądać.
      Nagle spostrzegł stalagmit, który różnił się kolorem od pozostałych, był wyraźnie jaśniejszy. Harry spróbował nim poruszyć i zaraz rozległ się ogłuszający zgrzyt, gdy część ściany się odsunęła.
- Niesamowite – powiedział Draco. – Tylko co, cholera, jeżeli w tym mroku coś się czai?
       Brnęli w milczeniu przez jaskinię, od czasu do czasu tylko szeptem wymieniając spostrzeżenia. Co ciekawe, kompas cały czas pokazywał, że idą w stronę celu. Jaskinia była całkiem pusta, nie dostrzegli żywej duszy…
       Draco nie mógł się uwolnić od myśli o tym, co zdarzyło się przed kilkoma godzinami. To już nie był zwyczajny przypadek na orgii, pod wpływem substancji, lecz świadoma decyzja. Potter wiedział, co robi. Oj, i to jak dobrze wiedział! Malfoy nie mógł się doczekać powtórzenia tego doświadczenia. Pytanie tylko, czy będzie to miało szansę przekształcić się w coś trwalszego…
Harry patrzył na sprawę inaczej. Cieszył się ze zmiany charakteru swojego byłego przeciwnika, nawet jeżeli niektóre aspekty, hm… budziły zakłopotanie. Poza tym Draco był dobry w łóżku, o ile tę jaskinię o piaszczystym dnie można było nazwać łóżkiem. Ale niepotrzebnie zrobił się wtedy taki melodramatyczny. Wyprawa była trudna i niebezpieczna, rozluźnienie nastroju z pewnością wyjdzie im obu na dobre.
W pewnej chwili zobaczyli schody. Stopnie z desek pięły się gdzieś pod górę, na położoną wyżej półkę skalną. Harry natychmiast zaczął wchodzić, z drżącym sercem oczekując momentu, gdy któryś ze stopni trzaśnie. Ale nie trzasnął.
Szli przez korytarze i szli, i szli, i szli. Wydawało się, że ta wędrówka nigdy się nie skończy. Wtem za zakrętem zajaśniało migotliwe czerwone światło.
- Stój! – szepnął Potter do Malfoya. – Takie samo światło było podczas ataku na Hogwart. Musimy być ostrożni!
- Szkoda, że nie wzięliśmy peleryny niewidki… - zauważył Draco.
         Ostrożnie podkradli się w stronę światła. Za rogiem serce w Harrym zamarło. Zobaczyli coś w rodzaju ołtarza, na którym paliło się kilkanaście świec w kolorze zakrzepłej krwi. Przed tym źródłem światła gięła się w pokłonach istota z trąbą, podobna do tej, którą zabił Snape w czasie ataku na Hogwart.
       Sługa rodu Dagoth wydawał się całkowicie pogrążony w modlitwie i obaj hogwartczycy myśleli, że uda im się go ominąć. Zaczęli się skradać… i akurat w tym momencie gdzieś z kąta wyskoczył szczur, ugryzł Malfoya w nogę, a ten krzyknął z bólu.
        Trąbalski odwrócił się ku nim i cisnął piorunem kulistym. Harry z trudem uskoczył, wyciągając różdżkę. Nie zdążył nic zrobić – Draco był szybszy i przeciwnik padł na ziemię.
- Jesteś cały? – zapytał Potter.
- W porządku – rzucił Malfoy przez zęby. – Szczur mnie tylko dziabnął, ale nic mi nie będzie.
- Lepiej wypij miksturę leczniczą – zaproponował Harry i podszedł w stronę ołtarza.
      Obok skupiska świec stał stół, na którym leżały jakieś drogie kamienie, kilka zwojów zapisanych niewiadomym pismem oraz butelki z płynem. Płyn sprawiał wrażenie magicznego, ale Harry nie wiedział, co to takiego. Niektóre z butelek miały etykiety, ale one też były opisane zupełnie nieczytelnie lub ozdobione obrazkami tak bardzo stylizowanymi, że aż niezrozumiałymi. Na dwóch z nich widniał pyszczek kota o dużych, świecących oczach.
- Może to eliksir nocnego widzenia? – zastanawiał się Draco, który właśnie zaaplikował sobie lekarstwo. – Weź, i tak już sporo dźwigamy, dwie flaszki nie zrobią nam różnicy.
     Poszli dalej. Jaskinia wiła się niczym jelito. Harry’emu przyszedł do głowy pokój wspólny Kluchonów. Tak daleko od domu…
       Wreszcie wyszli na świeże powietrze. Noc trwała, ale coś było nie tak. Niebo, choć niewątpliwie ciemne, wydawało się spowite chorobliwym czerwonym blaskiem, takim samym, jaki bił od tamtych świec. Ta poświata budziła ponury nastrój i sprawiała wrażenie gorączki. Nawet Malfoy wydawał się jakoś zaczerwieniony.
- Chodźmy stąd – powiedział Smok. – Bo znowu wdepniemy na jakiegoś brzydala.
       Harry otworzył butelkę z kotem na etykiecie. Powąchał, napił się. Efekt był natychmiastowy – teraz widział wszystko równie dokładnie, jak w dzień. Wypił połowę, resztę oddał Malfoyowi.
       Ruszyli więc dalej, jak kompas wskazywał. Znowu szli, i szli, i szli. Koci wzrok pozwalał im omijać wszystkie podejrzane kształty poruszające się w oddali. W ciągu pół godziny drogi widzieli je aż trzy, ale jakoś nie mieli ochoty sprawdzać, co to właściwie było. Nawet z daleka nie wyglądało sympatycznie.
Byli coraz bliżej, ale tym razem świeże powietrze marnym się dla nich okazało pocieszeniem, bo z każdym krokiem droga stawała się cięższa. Wspinali się pod górę, wśród suchych jak pieprz piasków, pod tym okrutnym czerwonym niebem. Czasem się potykali, czasem zjeżdżali w dół, w skroniach paliło…
- Tośmy się wpakowali – jęknął Malfoy. – Tak bardzo chciałbym teraz siedzieć sobie spokojnie w pokoju wspólnym i słuchać, jak cholerna woda śpiewa w pieprzonym imbryku!
       W końcu doszli do stromej skarpy piaskowca, wysokiej na kilkanaście metrów. Droga tu się kończyła, nie dało się iść dalej – z jednej strony kamienna ściana, z drugiej spadek. Jednak kompas wskazywał, że wędrowcy znajdą się na szlaku, gdy pokonają tę skarpę.
- Nie ma gruczoła, żebyśmy tam wleźli – zauważył Draco.
- No to musimy wlecieć – powiedział Harry i zaczął przygotowywać jedyną ocalałą miotłę. Do tej pory była owinięta szmatą, aby piasek nie osadzał się między witkami.
- Tylko uważaj – powiedział Malfoy. – To jakieś dziadostwo, lubi się psuć w tutejszym klimacie.
Potter po krótkiej chwili trwożnej niepewności wzbił się w górę. Gdy już stał na szczycie, zrzucił miotłę Smokowi i już po chwili obaj byli tam wysoko.
Przed sobą widzieli piaszczysty skrawek ziemi zabudowany ruinami kilku budynków, wykonanych jakby z piaskowca, ale w sumie trudno powiedzieć. Gdzieniegdzie z ziemi wychodziły zardzewiałe metalowe rury pokryte resztkami jakichś napisów. Lekki wiatr niósł między nimi chusty piasku, szeleścił suchymi, ciernistymi krzakami.
Trzeba było uważać – nie wiadomo, kto lub co może się kryć w tych ruinach. Harry i Draco zaczęli więc przemykać wzdłuż murów, z różdżkami w pogotowiu i rozglądając się bacznie.
Kompas zawiódł ich pod niewielki portal wyciosany w zboczu góry. Były w nim okrągłe drzwi z dziwnego metalu. Ani to miedź, ani brąz…
- To na pewno tutaj? – zapytał Draco niepewnie.
- Wątpię, żeby ten przedmiot, w którym jest dusza Cho, poniewierał się gdzieś pod gołym niebem. Wchodzimy.
     Wnętrze było, najdelikatniej mówiąc, dziwne. Komnaty połączone korytarzami, a wszystko to z piaskowca i tego samego niespotykanego metalu. W pomieszczeniach stały meble, w większości także metalowe i ustawione z kompletną pogardą dla funkcjonalności – piramidy z krzeseł, kolumna szaf na środku pokoju, kredens drzwiami do ściany… Wszędzie paliły się te same upiorne, czerwone świece. Draco poczuł, że boli go głowa i palą policzki, i to wcale nie z powodu myśli o Potterze. To miejsce było po prostu niezdrowe.
- Słyszysz to? – szepnął Harry nagle. Rzeczywiście, uszu Malfoya dobiegło rytmiczne stukanie, jakby odgłos kroków. Zbliżały się.
       Zanim zdążyli zareagować, zza zakrętu wyszedł kościotrup, poskrzypując zeschniętymi stawami. W dłoni trzymał spory miecz, który wyglądał na naprawdę ostry. Na ich widok złowieszczo zakłapał szczęką i rzucił się na intruzów. Więcej nie zdążył zrobić – Draco i Harry uderzyli razem. Kości rozprysły się po całym korytarzu, miecz zadzwonił o podłogę.
- Uff – Potter odetchnął z ulgą, lecz zaraz potem usłyszał coś jeszcze. Zły, skrzypiący, nosowy głos:
- Durny szkieletor znowu pogubił kości kto to będzie sprzątał pytam komodę trzeba przestawić na tamtą ścianę a w tym miejscu postawić biurko i ten dywan zupełnie tu nie pasuje…
       Z tego samego kierunku wyszedł siwowłosy sługa Dagothów. Draco nie czekał, aż tamten się zorientuje – od razu walnął w niego zaklęciem. Przeciwnik, padając, wydał z siebie przeszywający ryk, a gdzieś piętro wyżej rozległo się tupanie.
- No to kaplica – parsknął Malfoy.
- Schowajmy się w jednym z tych pustych pomieszczeń! – Harry poprowadził tchórzofreta do ucieczki.
      Jednak gdy już wbiegali do pokoju, w którym mieli szukać schronienia, ujrzał błysk przed oczami, a potem nie widział już nic…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz