niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 21

                                                                                                    
      Gdy Harry odzyskał przytomność, bolało go całe ciało. W uszach zadźwięczały mu zupełnie bez sensu słowa Dracona: „…i mam na myśli całe!”, ale od przyjemności, jakich wówczas zażył, jego obecną sytuację dzieliły lata świetlne. Czuł się dość skrępowany, będąc przywiązanym pionowo, z rozłożonymi rękami, do czegoś, co gniotło go w plecy. Pod powiekami czuł piasek i nie od razu zobaczył, gdzie się znajduje, ale za to od razu zobaczył tę chorobliwą czerwoną poświatę…
      Rozejrzał się za Malfoyem. Platynowłosy Draco znajdował się nieopodal. Głowa trochę mu zwisała, jakby był nieprzytomny. Kiedy wzrok Pottera przyzwyczaił się do ciemności, stwierdził, że ex-Ślizgon jest równie skrępowany jak on i cechuje się silnym przywiązaniem do piramidy krzeseł. Gdzieś z daleka dochodził świst pary i terkot nieznanych mechanizmów…
- Popatrz no, bracie – odezwał się tubalny, głęboki, a zarazem przerażający głos. – Nasi goście zaczynają się budzić…
        Harry spojrzał w stronę głosu. Stała tam potężna, ponaddwumetrowa postać o szarej skórze, ubrana jedynie w przepaskę biodrową; na twarzy miała okrągłą maskę ze złota. Towarzyszył jej drugi, niewiele niższy osobnik – potężnie zbudowany, brodaty elf, który na głowie miał coś w rodzaju turbanu, a także jeden z ohydnych „trąbalskich” w długiej szacie. Gdzieś za nimi czaiła się jeszcze jedna postać, odziana na czarno, ale Potter nie widział, kto to taki.
- Kim jesteście? – zapytał przerażony.
- Zasady dobrego wychowania mówią, że to gość pierwszy się przedstawia gospodarzowi – powiedziała istota w złotej masce. – Ale skoro już goście trafili się nam tacy niewychowani, trudno. Jestem Dagoth Ur, prawowity władca tego kraju, niesprawiedliwie pozbawiony swego dziedzictwa przez nędznych świętoszków, którzy uważają się za bogów… Jeszcze zobaczymy, kto z nas pierwszy osiągnie boskość… A to mój brat, Dagoth Velez.
- Dlaczego nas więzicie? – Harry starał się uzyskać jakiekolwiek informacje, a kątem oka spoglądał na Malfoya, którego twarz nie wyrażała szczególnego zadowolenia.
- To doskonałe pytanie – przyznał Dagoth Ur. - Mogliśmy was od razu zabić, jak to zawsze robimy z intruzami. W końcu cóż to takiego, dwóch n’wah więcej czy mniej. Ale nasz sojusznik wyraził zainteresowanie.
        Postać w czarnej szacie wysunęła się do przodu. Harry z rosnącym przerażeniem stwierdził, że na jej piersi namalowany jest białą farbą Mroczny Znak.
Śmierciożerca zrzucił kaptur i oczom obu hogwartczyków ukazało się bezlitosne oblicze Antona Dołochowa. Słynął w świecie czarodziejskim ze swego niesłychanego wprost okrucieństwa. Być może brało się ono stąd, że wszyscy, łącznie z zawodowymi tłumaczami literatury, robili w jego nazwisku byka ortograficznego.
- Ja niedoocenił was, Garri – Dołochow uśmiechnął się złowieszczo. – Wy dobrali się aż tutaj. Ale to już nie ważno. Wasz wspaniały ratunkowy plan przewalił się!
        Harry poczuł, że jego serce pokrywa się gęsią skórką.
- Co zrobiliście Cho Chang? – zapytał desperacko.
- Kto? Cho Chang? – zdziwił się śmierciożerca. – Ach, ta mała szliuszka azjackiej nacjonalności. Z niej teraz będzie samy duży pożytek, jakiego nigdy by nie było w waszem Hogwarcie.
Dołochow podszedł do stojącego z boku metalowego stolika. Stały tam butelki z jakimiś eliksirami, Harry dostrzegł też różdżkę swoją i Dracona. Większość miejsca na blacie zajmował jednak długi miecz z mlecznobiałego materiału. Śmierciożerca podniósł tę groźnie wyglądającą i na pewno magiczną broń.
 - Ty chcesz znać, gdzie jej dusza? – zaśmiał się na widok przerażonego spojrzenia Harry’ego. – Ona tu!
        Potter, uświadomiwszy sobie całą sytuację, niemal doznał pomieszania zmysłów. A więc tam jest dusza Cho – zamknięta w tym dziwnym białym mieczu! Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, powinni teraz ukraść ten miecz i wynosić się stąd jak najszybciej, po drodze starając się jeszcze odnaleźć Hermionę i Kasandrę. Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Kasandra… Nie, to nie może się teraz skończyć, nie w ten sposób! Przecież oni jeszcze się nawet nie całowali…
        Dagoth Ur podszedł bliżej.
- Tak więc bardzo mi przykro, mili goście – powiedział z udawanym żalem, chociaż w jego głosie było wyraźnie słychać rozbawienie – ale nie udało wam się. Jak najszybciej powiadomię Voldemorta, że mam już i miecz, i was.
- Jaki macie interes, żeby trzymać z Czar… z Voldemortem? – rzucił Draco, który chyba doszedł już do siebie.
        Anton Dołochow spojrzał na niego ze wściekłością.
- Draco, ty zdrajca Czarnemu Panu! – syknął. – Kiedy twój ojciec uznał o tym, co ty nie chcesz więcej jego znać, on przyszedł w jarość.
- Cicho, Dołohow! – warknął Dagoth Velez, a śmierciożerca skrzywił się na tak obcesowe przekręcenie nazwiska.
- Dlaczego mam z nim sojusz? – przywódca rodu Dagoth sprawiał wrażenie, jakby uśmiechał się z samozadowoleniem, chociaż jego twarzy nie było widać. – To zupełnie proste. Najprostsza rzecz na świecie. On ma swoich wrogów, ja mam swoich. Postanowiliśmy pomóc sobie nawzajem. W ten sposób śmierciożercy pomogą nam wypędzić z wyspy wszystkich n’wah, a za to my wspomożemy Voldemorta w zdobyciu władzy w waszym świecie. Przymierza czasem ułatwiają parę rzeczy.
Dagoth Ur przejął ostrze od Dołochowa, uważnie obejrzał pod światło.
- To Wybrańcobójca – wyjaśnił. – Miecz specjalnie zaklęty w ten sposób, aby zabijać osoby wymienione w przepowiedniach. Tak się składa, że mam problem z pewnym wybrańcem, który rzekomo miałby mnie zabić i podobno już niebawem się tu pojawi. Azura, ta fałszywa boginka, chciała być sprytna, ale nie bardzo jej wyszło, bo teraz mam ostrze, od którego jej wybraniec zginie w męczarniach…
       Zaniósł się przerażającym śmiechem. Velez i ten drugi dołączyli do niego w upiornej kakofonicznej sarabandzie; w szczególności śmiech „trąbalskiego” nie sprawiał wrażenia czegokolwiek związanego z człowieczeństwem.
- Wasza wyśmienitość – odezwał się nagle Dołochow. – Jak wy na pewno znacie, u Czarnego Pana także jest problema z jednym wybrańcem, i słuczajno to akurat ten młody człowiek, który okazał się u was w gościach!
        Wszyscy spojrzeli na Harry’ego z napięciem. Harry jednak patrzył na Malfoya, w którego wzroku widać było autentyczny lęk.
- Skoro tak… - Dagoth Ur położył miecz na stole. – Może należałoby powiadomić Voldemorta, że ptaszek jest w naszym ręku?
- Po mojemu nie trzeba zabocić Czarnego Pana o takich podrobnościach – powiedział Dołochow. – Ja sam będę mieć cześć zamoczyć tego grzebanego podleca, Garri Pottera. Czarny Pan będzie mnie za to wdzięczny.
- Hahaha – odrzekł Dagoth Velez. – Wygląda na to, że wy, śmierciożercy, nie tracicie czasu, jeżeli chodzi o rozwiązywanie problemów.
         Dołochow wyciągnął różdżkę w stronę Malfoya i jego więzy natychmiast opadły. Draco zachwiał się na nogach, zrobił nieco sztywny krok w przód. Harry, cały czas skrępowany, wpatrywał się w niego z napięciem.
- Nie patrząc na twoją zdradę, Draco, jest u ciebie jeszcze jeden szans – powiedział okrutny Anton, wyciągając ku niemu białą rękojeść Wybrańcobójcy. – Jeśli ty ubijesz Pottera tym właśnie mieczem, Czarny Pan cię wybaczy.
       Draco Malfoy niepewną dłonią ujął miecz, spojrzał na niego rozkojarzonym wzrokiem. Chwilę później spojrzał na Pottera. Złotego Chłopca przebiegł dreszcz, gdy w jego oczach dostrzegł, pod powłoką zmęczenia, nieustępliwą i zimną malfoyowską wolę.
- I to spotka wszystkich, kto lekceważy Czarnym Panem! Wszystkich szlam, mugolej i w ogóle całego tego bezobrazia!
     Malfoy ścisnął miecz mocniej, aż pobielały mu kostki dłoni. Podszedł bliżej Harry’ego, tak że oddzielał go od tamtych. Popatrzył na Dagoth Ura, na Dołochowa, potem znowu na Harry’ego, a w jego oczach Potter dostrzegł bezbrzeżny smutek. Tchórzofret z trudem panował nad mimiką. Choć po jego policzku potoczyła się łza, uniósł miecz na wysokość szyi Pottera.
- Wypełni nakazanie, Draco, a wrócisz się w rzędy śmierciożerców! – tryumfował Dołochow
- Czoknij się w prącie, Antoszka – odpowiedział Draco.
Zrobił gwałtowny półobrót i magiczny oręż zanurzył się w ciele Dagoth Veleza, rozpłatując go niemal na pół. Elfodemon ryknął przerażająco. Jego wielki brat, Dagoth Ur, natychmiast rzucił się na Malfoya z pięściami. Zanim zdążył dobiec, Dołochow otrząsnął się z szoku i rozległo się donośne: „Crucio!” Wybrańcobójca zroszony krwią Veleza zadźwięczał o posadzkę, a Draco padł niemal równocześnie, zwijając się z niewyobrażalnego bólu.
Harry krzyknął. Nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Gdy patrzył na cierpiącego Malfoya i okładających go szaroskórych sług, którzy właśnie wbiegli do pomieszczenia, nagle przez głowę przebiegły mu słowa Lukrecji de Volaille: „Niech duch Szóstego Domu będzie z wami…”
I nagle z pustej butelki, którą Potter miał w kieszeni, wypłynął obłok białej mgły, która szybko przybrała eteryczną postać zwalistego czarnobrodego chłopa. Obleśny Jermołaj, duch Klimpfjallu, wyciągnął zza pazuchy widmową siekierę i rzucił się na oprawców. Chociaż był duchem, obrażenia zadawał dość realistyczne, jednak Dagoth Ur w odpowiedzi przywołał inną zjawę i dwa eteralne byty zwarły się w starciu…
Wtedy wbiegł zakrwawiony niewolnik.
- Panie! – zawołał. – Zostaliśmy zaatakowani!
        Rozzłoszczony Dagoth Ur natychmiast zabił go zaklęciem. Zanim jednak zdążył się zdobyć na ogląd sytuacji, do pomieszczenia wpadła kula ognista. „Trąbalski” zaczął się miotać po komnacie, ogarnięty ogniem, aż spadł gdzieś w dół, do basenu z roztopioną lawą.
        Harry w dalszym ciągu był bezbronny, przywiązany do pryzmy krzeseł. Tymczasem jednak Anton Dołochow przykucnął za biurkiem i zaczął rzucać zaklęcia bojowe w stronę napastników nadchodzących od strony korytarza. Draco doszedł już do siebie po torturach Cruciatusem i widząc, że nikt nie zwraca na niego uwagi, przyczołgał się do stołu. Chwycił swoją różdżkę i wymierzył w Harry’ego, który w jednej chwili poczuł, że więzy już go nie trzymają.
Potter był sztywny po wielu godzinach wiszenia w niewygodnej pozycji, ale Draco rzucił mu jego różdżkę i kazał się schować. Harry natychmiast zanurkował za jedną z szaf. Tymczasem Malfoy, ukryty pod stołem, wytężył siły i rzucił Imperiusa na Dołochowa, aby ten walił zaklęciami w sługów rodu Dagoth, a nie w napastników.
Nagle stężenie magii w powietrzu osiągnęło poziom krytyczny. Komnatą wstrząsnął wybuch, a Dołochow i Dagoth Ur padli bez czucia. Do środka wpadły Hermiona i Kasandra z wyciągniętymi różdżkami.
- Nie strzelać! My swoi! – zawołał Draco i wyczołgał się spod stołu.
- Dzięki Merlinowi, że jesteście! – Kasandra niemal wybuchła łzami, a i Hermiona była blisko. – Gdzie dusza Cho?
- W tamtym mieczu! – Harry pokazał leżącego na podłodze Wybrańcobójcę. – Niech któraś z was go zabierze, bo mnie może zaszkodzić…
         Hermiona błyskawicznie owinęła miecz w rozciągnięty tuż obok chodnik i związała rzemieniem.
- A teraz wynosimy się stąd – powiedziała. – Oni mają w okolicy wielu krewnych, a nasza przyjaciółka nie może się tu długo utrzymać.
        Cała czwórka wybiegła z komnaty: przodem Kasandra, za nią Hermiona z mieczem, potem Harry z Draconem wspartym na ramieniu. Biegli przez rozjarzone czerwonym blaskiem korytarze, gdzie słudzy rodu Dagoth walczyli na śmierć i życie z dziwnymi wojownikami w żółtawych pancerzach i hełmach z muszli głowonogów. Zaklęcia przelatywały w powietrzu, pozostawiając po sobie woń ozonu, a gdzieś w bocznym korytarzu mistrzyni Hasya biła przeważnie wroga swą arcypotężną zaklętą bronią – Daedrycznym Rogalikiem Francuskim.
- Dobrze jest! – krzyknęła do niej Hermiona. – Wycofujemy się!
- Idźcie, będę was ubezpieczać! – odkrzyknęła Hasya, miotając piorun kulisty w stronę zgrupowania „trąbalskich”.
        Hogwartczykom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaraz zjawił się jeden z wojowników Hasyi, który krótką drogą poprowadził ich do wyjścia.
          Dwie godziny później Harry i przyjaciele, wraz z oddziałem szaroskórych elfów, którzy w tej historii grali rolę „tych dobrych”, czekali w niewielkiej dolinie wśród popielnych wzgórz, dzieląc się wodą i odpoczywając. Ciągle byli na terytorium wroga, ale już poza zasięgiem niebezpieczeństwa.
          Po chwili zza wzgórza wyłoniła się bogata, choć mocno przybrudzona szata mistrzyni Hasyi. Elfka z grupą przybocznych dołączyła do grupy.
- Niedaleko stąd jest przejście – wyjawiła. – Przejdziemy przez pieczary i już będziemy na spokojnym terenie. Czy nie odmówicie mojej gościny?


Bardzo wszystkich przepraszam, ale jakoś tracę serce do tego opowiadania :( Nie chcę go rzucać, ale w ostatnim czasie myślę tylko o tym, żeby je doprowadzić do końca… Mimo wszystko mam nadzieję, że te najnowsze rozdziały chociaż w części Wam się podobają.

1 komentarz: