Draco leżał w białej, miękkiej, świeżej
pościeli. Czuł się w pełni szczęśliwy, nie miał potrzeby iść gdziekolwiek czy
cokolwiek robić. Potter przysunął się, obejmując go ramieniem. Draco przylgnął
do niego jeszcze bliżej, poczuł ciepło jego ciała. Owinął talię Złotego Chłopca
uściskiem swej ręki i spojrzał w jego zielone oczy.
- Kocham cię, Harry – powiedział.
- Ja też cię kocham, mój smoczusiu – odrzekł Potter, a Malfoy nagle poczuł
coś, co przekonywało go, że jego uczucie jest ogromne.
Ich usta się spotkały,
namiętność wypełniła wszystko dookoła. Draco widział, że Harry tego chce. Ujął
go dłońmi za twarz, zatopił się w pocałunku jeszcze głębiej. Wreszcie wsunął
język. Usta Pottera były tak rozpalone… Dłonie Malfoya też nie wytrzymywały
napięcia. Błądziły po ciele Złotego Chłopca, wędrowały coraz niżej… Draco naparł
swoim spragnionym ciałem na Harry’ego…
…I
otworzył oczy. Kurde balans! To był tylko sen…
Draco
zwlekł się z łóżka i zaczął smętnie zakładać spodnie. Dzięki Szóstemu Domowi
udało mu wyślizgnąć się ze szponów śmierciożerstwa. Ale co dalej? Niedawno sowa
przyniosła mu list od rodziców. Powiadomili go oficjalnie, że został
wydziedziczony, oraz z iście malfoyowską delikatnością dali mu do zrozumienia,
żeby im się nie pokazywał na oczy. Nie, żeby nie przewidywał, że tak będzie.
Ale
Potter! Draco sądził, że przynajmniej Potter go przygarnie. Miał nadzieję, że
się zgodzi, przecież w ostatnim czasie tyle ich łączyło… A Harry powiedział, że
nie jest gotowy. Przez ostatni tydzień wręcz unikał towarzystwa Dracona. Ot i
masz wychowanie Malfoyów! Draco był przyzwyczajony, że nikt mu nie odmawia, a
tu nagle wystarczyło, żeby Harry odrzucił jego propozycję – i już świat wydawał
się sypać w gruzy.
Malfoy
skończył się ubierać i poszedł na pierwszą lekcję, ze spuszczoną głową, powoli.
Nie zostało mu już nic – ani rodziny, ani pieniędzy. Tylko miłość mogła go
uratować…
Severus Snape
siedział w swoim gabinecie. Miał właśnie okienko, więc mógł się spokojnie
oddawać swojemu ulubionemu hobby – nurzaniu się we frustracji. Wyciągnął
różdżkę i prasnął zaklęciem w stojący na najbliższym stole kociołek, aż wywinął
młynka w powietrzu i spadł z brzękiem na podłogę. Snape przez dłuższą chwilę
utrzymywał zaklęciem kociołek w stanie wirowania na płytach posadzki, a kiedy
mu się znudziło, kopnął go w kąt gabinetu.
Już prawie się
udało! Już Weasley i inni byli bliscy załamania na skutek jego przemyślnych
prowokacji! Ale akurat wtedy, kiedy odkrycie tajemnicy ostatnich wydarzeń w
Hogwarcie znalazło się w zasięgu ręki, Dumbledore wysłał go na L-4, psując cały
plan w krytycznym momencie. Zaraz, a może dyrektor też jest w tym spisku? To
bardzo możliwe… To by tylko jeszcze bardziej potwierdzało rzecz, której się
Severus domyślił: w szkole istnieje jakaś tajna struktura i być może jest to
reaktywowany Klimpfjall.
Stary Albus może
myśleć, że jest sprytny, ale Snape nie zamierzał składać broni. Dojdzie do
ukrytego sensu tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje w Hogwarcie. Nobody fucks with the Severus!
Miał już
przygotowaną kolejną prowokację. Napisał kredą na ścianie koło sali do
transmutacji: „SNAP JEST GUPI I ZA
JAJA GO”, tylko jeszcze nie wiedział, na kogo zwali winę. Weasley? Nie, wszyscy
już i tak sądzą, że on się na Weasleya uwziął. A może by tak Malfoya? Też bez
sensu. Wlepił mu już kilka szlabanów i nic… Trzeba uderzyć w kogoś mniej
oczywistego.
Na
kolejnej przerwie Draco Malfoy znowu przemierzał dziedziniec Hogwartu. W
ostatnich dniach lubił robić okrążenia. To go trochę uspokajało, chociaż nie
rozwiązywało jego problemów.
Miał
już obsesję na punkcie Pottera. To była pod pewnymi względami bardzo fajna
obsesja, ale z drugiej strony dość męcząca. Po prostu szaleńczo pragnął być z
nim. Ale jak to zrobić?
A
gdyby tak zmienił się w dziewczynę? Na pewno istnieją jakieś zaklęcia albo
eliksiry. Pewnie mało kto umie z nich korzystać, najpewniej są bardzo drogie,
ale Draco mógłby oddać wiele, żeby tylko być z Potterem. Skoro nawet mugole
potrafią zmienić faceta w babkę, to czarodzieje tym bardziej powinni mieć na to
sposoby, i to jeszcze doskonalsze. Transmutacja? To hasło przywiodło mu na myśl
postać Kasandry Swiftsure. Panna była w tym naprawdę dobra, ale biorąc pod
uwagę, że kręci się wokół Pottera, zresztą dość nieudolnie, Malfoy nie
powierzyłby jej tak delikatnego zadania. Jeszcze spędziłby resztę życia jako
fretka… Zresztą porządna przemiana w dziewczynę to coś, czym na pewno zajmują się wyspecjalizowani fachowcy.
Draco miał pewność, że byłby cholernie seksowną dziewczyną. Ale co, jeśli Harry
wolałby go takim, jakim jest? Przecież akceptacja to jedno z naczelnych haseł
Szóstego Domu…
Krążył więc po
dziedzińcu i naraz przed oczami stanęła mu zielona łąka pełna soczystej,
smacznej trawy… Zaraz, smacznej? Nieważne… No i razem z Potterem, po tej łące,
trzymają się za ręce i w podskokach, i Potter ma wianek na głowie… Że wizja ta
jest przerażająco wręcz kiczowata? Kogo to obchodzi! To jest jego wizja, jego
marzenie, którym nie zamierza się dzielić z nikim. Gdyby jednak jakimś cudem mu
się udało być z Harrym, bieganie po łące będzie tylko jedną z możliwości
spędzania wolnego czasu.
Aaah Harry…
Chociaż już przynajmniej dwa razy byli ze sobą naprawdę bardzo blisko, Draco
jeszcze nie miał okazji utrwalić sobie w pamięci jego ciała. Ciekawe, czy
Potter czasami wyobrażał sobie jego? Czy w ogóle czasem o nim myślał
pozytywnie? Powiedział, że nie jest gotowy na związek, ale może tylko tak
mówił, bo sam się wystraszył…
Rozważania Smoka
przerwał nagle Goyle, który wylazł na niego zza filaru.
- Tej, Malfoy, jest do ciebie
interes – powiedział.
- Nie gadam z wami – Draco
odwrócił się do niego plecami i poszedł dalej.
Gregory
jednak dogonił go, przecinając mu drogę.
- Słuchaj – powiedział. – Bo tu
chodzi o ciebie.
- To wal, czego chcesz, Goyle –
rzekł Malfoy zniecierpliwiony.
- Mamy z Crabbe’em taki maleńki
biznes – Ślizgon potarł znacząco kciuk o palec wskazujący. – I chcemy, żebyś
się dołożył.
- Dołożył? – z pogardą powtórzył
Draco. – I co z tego będę miał?
- Milczenie – Goyle uśmiechnął
się sprośnie.
- Co znowu za milczenie? I tak z
wami nie gadam.
- Bo wisz, Draco – ciągnął
pałkarz Slytherinu. – Ciekawe, co powiedziałby twój stary, gdyby usłyszał, że
jesteś nie tylko zdrajcą krwi, ale w dodatku zwyczajną parówą. Więc dajesz nam
dwieście funtów, a my milczymy w tym temacie. I co. Wchodzisz w to?
Malfoy
poczuł się lekko dotknięty tak jawną zdradą dawnych kumpli, ale tylko lekko, bo
w sumie to się spodziewał, że kiedyś nastąpi. Nie wiedział tylko, w jakiej
formie.
- Nieźle mi się odwdzięczacie. Pamiętaj,
że to dzięki mnie w ogóle trafiliście do tej szkoły, ty i ten drugi przygłup –
powiedział.
- Mnie to wali – skontrował Goyle.
– Teraz mamy lepszych kumpli. To co, trzysta funtów? Bo inaczej powiemy
twojemu staremu, jaki z ciebie nędzny kukurdydza.
- Aleś ty głupi – odrzekł Draco.
Zupełnie stracił resztki ochoty na jakiekolwiek dyskusje ze swymi
eksprzybocznymi i poszedł dalej.
- Do ch... Wacława! – ryknął
Gregory, doganiając Malfoya. – Naprawdę chcesz, żeby ci się krzywda stała?
Możemy ci to załatwić!
I
zaraz sięgnął po różdżkę. Draco jednak był szybszy. Walnął zaklęciem w Goyle’a,
aż tamten poleciał dziesięć kroków do tyłu i wtarabanił się w krzak. Potem
platynowy odwrócił się na pięcie i poszedł dalej w swoją stronę.
- Pożałujesz tego, Malfoy! –
krzyczał za nim Goyle. – Utniemy ci jacusia!
Ale
Draco nie miał zamiaru się nim przejmować.
W ostatnim
czasie Kasandra Swiftsure i Cho Chang mocno się zaprzyjaźniły. Cho nie należała
do Klimpfjallu, więc nie mogła uczestniczyć w ucztach w pokoju wspólnym
Kluchonów, ale dziewczyny spędzały razem sporo wolnego czasu. W weekend wychodziły
do Hogsmeade, a wieczorami Kasandra odwiedzała Cho w osobnym dormitorium, które
Krukonka otrzymała jako rekonwalescentka. Siedziały zatem na sfatygowanej
kanapie, przy niskim stoliku, i opowiadały o swoim życiu. Cho raczyła się przy
tym ilościami jedzenia, które Kasandrze wydawały się zupełnie niewiarygodne.
Panna
Swiftsure musiała przyznać, że poza wszystkim innym zyskała w Hogwarcie
autentyczną przyjaciółkę. Z Cho dało się pogadać o wszystkim. Krukonka
zwierzała się jej z różnych problemów swojego życia. Opowiadała o bólu po
śmierci Diggory’ego, o dość nieudanej próbie związku z Harrym, a także,
oczywiście, o swoich ostatnich przeżyciach. Kazała też sobie opowiadać historię
wyprawy ratunkowej, w której Kasandra przyczyniła się do odzyskania jej duszy.
- A tak przy okazji, muszę ci
powiedzieć, że masz wspaniałe zęby – przyznała w pewnym momencie.
- Dzięki. – odparła Swiftsure. - Uwierzyłabyś,
że na czwartym roku w Durmstrangu nosiłam aparat?
- Coś takiego…
- Dokuczali mi z tego powodu –
uśmiech na twarzy Kasandry zgasł.
- Przez aparat? Głupie ludzie.
Taka sympatyczna dziewczyna…
- Nie tylko przez to. Trzymałam
się tak trochę z boku, byłam najlepsza w żeńskiej drużynie quidditcha, no i się
doczepili.
- Durmstrang ma żeńską drużynę
quidditcha?
Kasandra
nagle roześmiała się.
- Nikt mi nie wierzy, jak o tym
mówię! Harry też był taki zdziwiony! Ale cóż poradzić… Męska drużyna całkowicie
nas przyćmiewała, ale jakoś dawałyśmy radę.
- Czekaj – przerwała Cho. – Z
chłopaków najlepszy jest Krum. Czy on też ci dokuczał?
- Myślisz, że zazdrościł mi
sukcesów? – Kasandra odchyliła się na oparcie kanapy. – Nie, Wiktor był za
bardzo zajęty byciem gwiazdą. Zresztą w ogóle za dużo z nim nie miałam do
czynienia.
- To czemu się do ciebie
przyczepili?
- Wiesz, jak to bywa. Banda
takich, co uważają się za fajnych i chcą wdeptać w ziemię wszystkich, którzy
wyglądają na fajniejszych od nich.
Umilkła
na chwilę, sięgnęła po herbatę.
- No i się uwzięli – powiedziała
wreszcie. – Nie dawali mi spokoju przez dwa lata.
- Nie powiedziałaś dyrektorowi? –
zdziwiła się Cho.
- Powiedziałam – przytaknęła
Swiftsure. – I nic nie zrobił. Zresztą czego się spodziewać po kimś takim…
- Karkarow – Krukonka
przypomniała sobie nazwisko dyrektora Durmstrangu. – On był śmierciożercą, nie?
- Żeby tylko to – westchnęła
Kasandra. – Byłam kiedyś na wyjeździe szkolnym w Bułgarii. Były spotkania ze
starymi czarodziejami, którzy odtwarzali struktury, bo za komuny magia była tam
nielegalna. Dowiedziałam się wtedy, że Georgi Karkarow, pseudonim „Igor”, był współpracownikiem bułgarskiej bezpieki.
Donosił władzom na innych czarodziejów, niektórzy trafili przez to do więzienia
albo byli zmuszani do służenia członkom partii.
- Kim trzeba być, żeby
jednocześnie należeć do śmierciożerców i wysługiwać się mugolom? – rzekła
zdumiona Cho.
- No widzisz – Kasandra wzruszyła
ramionami. – W każdym razie nie mam z Durmstrangu miłych wspomnień. Cieszę się,
że jestem z wami w Hogwarcie.
We czwartek
Kluchoni urządzili kolejną ucztę. Ogromnym powodzeniem cieszył się sernik, na który
przepis Parvati Patil podrzuciła do
kuchni. Przyjmowała więc teraz hołdy od uczniów Klimpfjallu, wychwalających jej
gust kulinarny. Nawet dziewczyny, które krzywo na nią patrzyły z powodu
chodzenia z Murtazą, musiały przyznać, że sernik był przepyszny. Inni Kluchoni
siedzieli, leżeli, kąpali się w basenie. Pokój wypełniała muzyka harfy i
klarnetu, a Blaise Zabini śpiewał: „Zachodni wiatr spierniczył Snejpa z dachu”.
Draco siedział
na stercie poduszek, oddalony nieco od Harry’ego i trójki jego przyjaciół. Z
perwersyjną i bolesną fascynacją, tak, jak dotyka się rany, żeby sprawdzić, jak
bardzo boli, przyglądał się Kasandrze Swiftsure, starając się ustalić, czy jest
ona z Potterem, czy jednak nie. Rozmawiali normalnie, w towarzystwie Rona i
Hermiony, ale Malfoy z drżeniem w sercu oczekiwał, że w końcu nadejdzie ten
moment, kiedy zaczną w jakiś sposób okazywać sobie uczucia… Wtedy chyba
pozostanie mu wyjść z pomieszczenia.
Nadszedł
Neville Longbottom.
- A czemu ty, Malfoyu, ostatnio
nie grasz na perkusji? – zapytał, siadając obok Dracona. – Całkiem nieźle ci
szło.
- Wyszedłem z wprawy – Draco
wzruszył ramionami. – Nie było kiedy ćwiczyć. Zresztą teraz mam co innego na
głowie. Poza tym Theo Nott jest i tak lepszy.
- Ale nie na bębnach – sprzeciwił
się Longbottom.
- Hej, Neville, ty nowy następco
barda Beedle’a! – zawołał Ron. – Chodź no do płota, bo przeczytałem twoje
najnowsze wypociny!
- Taak? – zapytał Longbottom
ironicznie. – I cóż, waszmość Weasleyu, oszołomił cię mój talent?
- Spadłem z krzesła! – odparł
rudy.
Tymczasem
do grupki ucztujących podeszła profesor de Volaille.
- Panie Potter, panno Swiftsure –
przemówiła. – Czy mogę prosić o chwilę uwagi?
I
już po chwili Harry i Kasandra wstali z miejsc i poszli za Lukrecją. Draco,
tknięty nagłym niepokojem, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i podążył za
nimi korytarzem.
Opiekunka
Kluchonów wraz z obojgiem prefektów dotarła do zakątka, którego Malfoy zupełnie
sobie nie kojarzył, chociaż musiał tamtędy przechodzić wiele razy. Coś mu się
majaczyło, że do niedawna stał tam kredens, ale teraz mebel został wyniesiony,
odsłaniając mahoniowe drzwi.
- Widzicie? – zapytała Lukrecja
de Volaille. – Kiedy dyrektor kazał zabrać kredens do naprawy, okazało się, że
są tu jakieś ukryte pokoje. To musi być sypialnia prefektów Szóstego Domu!
Słysząc
słowo „sypialnia”, podsłuchujący Draco o mało nie zemdlał. Można było łatwo przewidzieć,
do czego to wszystko zmierza…
- I to znaczy… Że my tu będziemy
mieszkać? – zapytał rozkojarzony Potter.
- Murtaza az-Zahri raczej nie
spodziewa się wrócić na stanowisko – powiedziała nauczycielka. – To oznacza, że
ten pokój jest wasz. Chodźcie, zobaczymy, jak to wygląda w środku.
Wyjęła
zza dekoltu klucz, otworzyła drzwi, po czym wpuściła Harry’ego i tę Gryfonkę do
środka. Sama weszła na końcu. Trzask zamykanych drzwi do sypialni prefektów
odezwał się głuchym grzmotem w slytherińskim sercu niewidzialnego Draco
Malfoya…
Dziś mija rok od opublikowania pierwszego rozdziału na tym blogu. Trudno uwierzyć, że udało mi się wytrzymać tak długo :D Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich czytelniczek! :***