Gdy Harry odzyskał przytomność,
bolało go całe ciało. W uszach zadźwięczały mu zupełnie bez sensu słowa
Dracona: „…i mam na myśli całe!”, ale od przyjemności, jakich wówczas zażył,
jego obecną sytuację dzieliły lata świetlne. Czuł się dość skrępowany, będąc
przywiązanym pionowo, z rozłożonymi rękami, do czegoś, co gniotło go w plecy.
Pod powiekami czuł piasek i nie od razu zobaczył, gdzie się znajduje, ale za to
od razu zobaczył tę chorobliwą czerwoną poświatę…
Rozejrzał się za Malfoyem.
Platynowłosy Draco znajdował się nieopodal. Głowa trochę mu zwisała, jakby był
nieprzytomny. Kiedy wzrok Pottera przyzwyczaił się do ciemności, stwierdził, że
ex-Ślizgon jest równie skrępowany jak on i cechuje się silnym przywiązaniem do
piramidy krzeseł. Gdzieś z daleka dochodził świst pary i terkot nieznanych
mechanizmów…
- Popatrz no,
bracie – odezwał się tubalny, głęboki, a zarazem przerażający głos. – Nasi
goście zaczynają się budzić…
Harry spojrzał w stronę głosu. Stała
tam potężna, ponaddwumetrowa postać o szarej skórze, ubrana jedynie w przepaskę
biodrową; na twarzy miała okrągłą maskę ze złota. Towarzyszył jej drugi,
niewiele niższy osobnik – potężnie zbudowany, brodaty elf, który na głowie miał
coś w rodzaju turbanu, a także jeden z ohydnych „trąbalskich” w długiej szacie.
Gdzieś za nimi czaiła się jeszcze jedna postać, odziana na czarno, ale Potter
nie widział, kto to taki.
- Kim jesteście?
– zapytał przerażony.
- Zasady dobrego
wychowania mówią, że to gość pierwszy się przedstawia gospodarzowi –
powiedziała istota w złotej masce. – Ale skoro już goście trafili się nam tacy
niewychowani, trudno. Jestem Dagoth Ur, prawowity władca tego kraju,
niesprawiedliwie pozbawiony swego dziedzictwa przez nędznych świętoszków,
którzy uważają się za bogów… Jeszcze zobaczymy, kto z nas pierwszy osiągnie
boskość… A to mój brat, Dagoth Velez.
- Dlaczego nas
więzicie? – Harry starał się uzyskać jakiekolwiek informacje, a kątem oka
spoglądał na Malfoya, którego twarz nie wyrażała szczególnego zadowolenia.
- To doskonałe
pytanie – przyznał Dagoth Ur. - Mogliśmy was od razu zabić, jak to zawsze
robimy z intruzami. W końcu cóż to takiego, dwóch n’wah więcej czy mniej. Ale nasz sojusznik wyraził zainteresowanie.
Postać
w czarnej szacie wysunęła się do przodu. Harry z rosnącym przerażeniem
stwierdził, że na jej piersi namalowany jest białą farbą Mroczny Znak.
Śmierciożerca
zrzucił kaptur i oczom obu hogwartczyków ukazało się bezlitosne oblicze Antona
Dołochowa. Słynął w świecie czarodziejskim ze swego niesłychanego wprost
okrucieństwa. Być może brało się ono stąd, że wszyscy, łącznie z zawodowymi
tłumaczami literatury, robili w jego nazwisku byka ortograficznego.
- Ja niedoocenił was, Garri –
Dołochow uśmiechnął się złowieszczo. – Wy dobrali się aż tutaj. Ale to już nie
ważno. Wasz wspaniały ratunkowy plan przewalił się!
Harry
poczuł, że jego serce pokrywa się gęsią skórką.
- Co zrobiliście Cho Chang? –
zapytał desperacko.
- Kto? Cho Chang? – zdziwił się
śmierciożerca. – Ach, ta mała szliuszka azjackiej nacjonalności. Z niej teraz
będzie samy duży pożytek, jakiego nigdy by nie było w waszem Hogwarcie.
Dołochow
podszedł do stojącego z boku metalowego stolika. Stały tam butelki z jakimiś
eliksirami, Harry dostrzegł też różdżkę swoją i Dracona. Większość miejsca na
blacie zajmował jednak długi miecz z mlecznobiałego materiału. Śmierciożerca
podniósł tę groźnie wyglądającą i na pewno magiczną broń.
- Ty chcesz znać, gdzie jej dusza? – zaśmiał
się na widok przerażonego spojrzenia Harry’ego. – Ona tu!
Potter,
uświadomiwszy sobie całą sytuację, niemal doznał pomieszania zmysłów. A więc
tam jest dusza Cho – zamknięta w tym dziwnym białym mieczu! Gdyby wszystko
poszło zgodnie z planem, powinni teraz ukraść ten miecz i wynosić się stąd jak
najszybciej, po drodze starając się jeszcze odnaleźć Hermionę i Kasandrę. Ale
nie wszystko poszło zgodnie z planem. Kasandra… Nie, to nie może się teraz skończyć, nie w ten sposób! Przecież
oni jeszcze się nawet nie całowali…
Dagoth
Ur podszedł bliżej.
- Tak więc bardzo mi przykro,
mili goście – powiedział z udawanym żalem, chociaż w jego głosie było wyraźnie słychać
rozbawienie – ale nie udało wam się. Jak najszybciej powiadomię Voldemorta, że
mam już i miecz, i was.
- Jaki macie interes, żeby
trzymać z Czar… z Voldemortem? – rzucił Draco, który chyba doszedł już do
siebie.
Anton
Dołochow spojrzał na niego ze wściekłością.
- Draco, ty zdrajca Czarnemu
Panu! – syknął. – Kiedy twój ojciec uznał o tym, co ty nie chcesz więcej jego
znać, on przyszedł w jarość.
- Cicho, Dołohow! – warknął
Dagoth Velez, a śmierciożerca skrzywił się na tak obcesowe przekręcenie nazwiska.
- Dlaczego mam z nim sojusz? – przywódca
rodu Dagoth sprawiał wrażenie, jakby uśmiechał się z samozadowoleniem, chociaż
jego twarzy nie było widać. – To zupełnie proste. Najprostsza rzecz na świecie.
On ma swoich wrogów, ja mam swoich. Postanowiliśmy pomóc sobie nawzajem. W ten
sposób śmierciożercy pomogą nam wypędzić z wyspy wszystkich n’wah, a za to my wspomożemy Voldemorta w zdobyciu władzy w waszym
świecie. Przymierza czasem ułatwiają parę rzeczy.
Dagoth Ur
przejął ostrze od Dołochowa, uważnie obejrzał pod światło.
- To Wybrańcobójca – wyjaśnił. – Miecz
specjalnie zaklęty w ten sposób, aby zabijać osoby wymienione w
przepowiedniach. Tak się składa, że mam problem z pewnym wybrańcem, który
rzekomo miałby mnie zabić i podobno już niebawem się tu pojawi. Azura, ta
fałszywa boginka, chciała być sprytna, ale nie bardzo jej wyszło, bo teraz mam
ostrze, od którego jej wybraniec zginie w męczarniach…
Zaniósł
się przerażającym śmiechem. Velez i ten drugi dołączyli do niego w upiornej
kakofonicznej sarabandzie; w szczególności śmiech „trąbalskiego” nie sprawiał
wrażenia czegokolwiek związanego z człowieczeństwem.
- Wasza wyśmienitość – odezwał
się nagle Dołochow. – Jak wy na pewno znacie, u Czarnego Pana także jest
problema z jednym wybrańcem, i słuczajno to akurat ten młody człowiek, który
okazał się u was w gościach!
Wszyscy
spojrzeli na Harry’ego z napięciem. Harry jednak patrzył na Malfoya, w którego
wzroku widać było autentyczny lęk.
- Skoro tak… - Dagoth Ur położył
miecz na stole. – Może należałoby powiadomić Voldemorta, że ptaszek jest w
naszym ręku?
- Po mojemu nie trzeba zabocić
Czarnego Pana o takich podrobnościach – powiedział Dołochow. – Ja sam będę mieć
cześć zamoczyć tego grzebanego podleca, Garri Pottera. Czarny Pan będzie mnie
za to wdzięczny.
- Hahaha – odrzekł Dagoth Velez.
– Wygląda na to, że wy, śmierciożercy, nie tracicie czasu, jeżeli chodzi o
rozwiązywanie problemów.
Dołochow
wyciągnął różdżkę w stronę Malfoya i jego więzy natychmiast opadły. Draco
zachwiał się na nogach, zrobił nieco sztywny krok w przód. Harry, cały czas
skrępowany, wpatrywał się w niego z napięciem.
- Nie patrząc na twoją zdradę,
Draco, jest u ciebie jeszcze jeden szans – powiedział okrutny Anton, wyciągając
ku niemu białą rękojeść Wybrańcobójcy. – Jeśli ty ubijesz Pottera tym właśnie
mieczem, Czarny Pan cię wybaczy.
Draco
Malfoy niepewną dłonią ujął miecz, spojrzał na niego rozkojarzonym wzrokiem.
Chwilę później spojrzał na Pottera. Złotego Chłopca przebiegł dreszcz, gdy w
jego oczach dostrzegł, pod powłoką zmęczenia, nieustępliwą i zimną malfoyowską
wolę.
- I to spotka wszystkich, kto
lekceważy Czarnym Panem! Wszystkich szlam, mugolej i w ogóle całego tego
bezobrazia!
Malfoy
ścisnął miecz mocniej, aż pobielały mu kostki dłoni. Podszedł bliżej Harry’ego,
tak że oddzielał go od tamtych. Popatrzył na Dagoth Ura, na Dołochowa, potem
znowu na Harry’ego, a w jego oczach Potter dostrzegł bezbrzeżny smutek.
Tchórzofret z trudem panował nad mimiką. Choć po jego policzku potoczyła się
łza, uniósł miecz na wysokość szyi Pottera.
- Wypełni nakazanie, Draco, a
wrócisz się w rzędy śmierciożerców! – tryumfował Dołochow
- Czoknij się w prącie, Antoszka
– odpowiedział Draco.
Zrobił
gwałtowny półobrót i magiczny oręż zanurzył się w ciele Dagoth Veleza,
rozpłatując go niemal na pół. Elfodemon ryknął przerażająco. Jego wielki brat,
Dagoth Ur, natychmiast rzucił się na Malfoya z pięściami. Zanim zdążył dobiec,
Dołochow otrząsnął się z szoku i rozległo się donośne: „Crucio!” Wybrańcobójca
zroszony krwią Veleza zadźwięczał o posadzkę, a Draco padł niemal równocześnie,
zwijając się z niewyobrażalnego bólu.
Harry
krzyknął. Nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Gdy patrzył na
cierpiącego Malfoya i okładających go szaroskórych sług, którzy właśnie wbiegli
do pomieszczenia, nagle przez głowę przebiegły mu słowa Lukrecji de Volaille:
„Niech duch Szóstego Domu będzie z wami…”
I nagle z
pustej butelki, którą Potter miał w kieszeni, wypłynął obłok białej mgły, która
szybko przybrała eteryczną postać zwalistego czarnobrodego chłopa. Obleśny
Jermołaj, duch Klimpfjallu, wyciągnął zza pazuchy widmową siekierę i rzucił się
na oprawców. Chociaż był duchem, obrażenia zadawał dość realistyczne, jednak
Dagoth Ur w odpowiedzi przywołał inną zjawę i dwa eteralne byty zwarły się w
starciu…
Wtedy wbiegł
zakrwawiony niewolnik.
- Panie! – zawołał. – Zostaliśmy
zaatakowani!
Rozzłoszczony
Dagoth Ur natychmiast zabił go zaklęciem. Zanim jednak zdążył się zdobyć na
ogląd sytuacji, do pomieszczenia wpadła kula ognista. „Trąbalski” zaczął się
miotać po komnacie, ogarnięty ogniem, aż spadł gdzieś w dół, do basenu z
roztopioną lawą.
Harry
w dalszym ciągu był bezbronny, przywiązany do pryzmy krzeseł. Tymczasem jednak
Anton Dołochow przykucnął za biurkiem i zaczął rzucać zaklęcia bojowe w stronę
napastników nadchodzących od strony korytarza. Draco doszedł już do siebie po
torturach Cruciatusem i widząc, że nikt nie zwraca na niego uwagi, przyczołgał
się do stołu. Chwycił swoją różdżkę i wymierzył w Harry’ego, który w jednej
chwili poczuł, że więzy już go nie trzymają.
Potter był
sztywny po wielu godzinach wiszenia w niewygodnej pozycji, ale Draco rzucił mu
jego różdżkę i kazał się schować. Harry natychmiast zanurkował za jedną z szaf.
Tymczasem Malfoy, ukryty pod stołem, wytężył siły i rzucił Imperiusa na Dołochowa,
aby ten walił zaklęciami w sługów rodu Dagoth, a nie w napastników.
Nagle stężenie
magii w powietrzu osiągnęło poziom krytyczny. Komnatą wstrząsnął wybuch, a
Dołochow i Dagoth Ur padli bez czucia. Do środka wpadły Hermiona i Kasandra z
wyciągniętymi różdżkami.
- Nie strzelać! My swoi! –
zawołał Draco i wyczołgał się spod stołu.
- Dzięki Merlinowi, że jesteście!
– Kasandra niemal wybuchła łzami, a i Hermiona była blisko. – Gdzie dusza Cho?
- W tamtym mieczu! – Harry
pokazał leżącego na podłodze Wybrańcobójcę. – Niech któraś z was go zabierze,
bo mnie może zaszkodzić…
Hermiona
błyskawicznie owinęła miecz w rozciągnięty tuż obok chodnik i związała
rzemieniem.
- A teraz wynosimy się stąd –
powiedziała. – Oni mają w okolicy wielu krewnych, a nasza przyjaciółka nie może
się tu długo utrzymać.
Cała
czwórka wybiegła z komnaty: przodem Kasandra, za nią Hermiona z mieczem, potem
Harry z Draconem wspartym na ramieniu. Biegli przez rozjarzone czerwonym
blaskiem korytarze, gdzie słudzy rodu Dagoth walczyli na śmierć i życie z
dziwnymi wojownikami w żółtawych pancerzach i hełmach z muszli głowonogów.
Zaklęcia przelatywały w powietrzu, pozostawiając po sobie woń ozonu, a gdzieś w
bocznym korytarzu mistrzyni Hasya biła przeważnie wroga swą arcypotężną zaklętą
bronią – Daedrycznym Rogalikiem Francuskim.
- Dobrze jest! – krzyknęła do
niej Hermiona. – Wycofujemy się!
- Idźcie, będę was ubezpieczać! –
odkrzyknęła Hasya, miotając piorun kulisty w stronę zgrupowania „trąbalskich”.
Hogwartczykom
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaraz zjawił się jeden z wojowników Hasyi,
który krótką drogą poprowadził ich do wyjścia.
Dwie
godziny później Harry i przyjaciele, wraz z oddziałem szaroskórych elfów,
którzy w tej historii grali rolę „tych dobrych”, czekali w niewielkiej dolinie
wśród popielnych wzgórz, dzieląc się wodą i odpoczywając. Ciągle byli na
terytorium wroga, ale już poza zasięgiem niebezpieczeństwa.
Po
chwili zza wzgórza wyłoniła się bogata, choć mocno przybrudzona szata mistrzyni
Hasyi. Elfka z grupą przybocznych dołączyła do grupy.
- Niedaleko stąd jest przejście –
wyjawiła. – Przejdziemy przez pieczary i już będziemy na spokojnym terenie. Czy
nie odmówicie mojej gościny?
Bardzo wszystkich przepraszam, ale jakoś tracę serce do tego
opowiadania :( Nie chcę go rzucać, ale w ostatnim czasie myślę tylko o tym,
żeby je doprowadzić do końca… Mimo wszystko mam nadzieję, że te najnowsze
rozdziały chociaż w części Wam się podobają.