środa, 21 listopada 2012

Rozdział 9


       Draco obudził się z szumem w głowie, świstem w uszach i poważnie obolałym tyłasem. Czuł pod sobą ciepło czyjegoś ciała i ruch unoszącej się klatki piersiowej. Poruszył ręką, a jego żywy materac niewyraźnie mruknął i wypuścił go z objęć.
       Tchórzofret otworzył przekrwione, bycze oczy i cokolwiek przymulony rozejrzał się wokoło. To na pewno nie było jego dormitorium. No tak, faktycznie, pokój wspólny Kluchonów. Właściwie ranek jak co dzień, tylko na kim on, do jasnej anielki, spoczywa?!
       Uniósł się na łokciach i spojrzał w dół. Jasssne łany, to przecież Potter.
     Nieważne, jak bardzo Malfoy był zaćmiony po całonocnej imprezie – błyskawicznie dodał dwa do dwóch. Wynik tego działania zupełnie mu się nie spodobał. Draco zerwał się na równe nogi i natychmiast po oczyszczającym rzygu zaczął przeglądać pobojowisko w poszukiwaniu bokserek. Kiedy je w końcu znalazł, kilka minut zajęły mu próby wciśnięcia się w nie. Dopiero potem dotarła do niego straszna świadomość, że to nie jego bokserki. W zasadzie to w ogóle nie były bokserki, tylko reformy damskie.
Z irytacją założył je Potterowi na głowę. Potem poszedł za bar i zobaczył, co jeszcze pozostało po wczorajszej uczcie. Znalazł bitą śmietanę w szpreju oraz słoik dżemu. Z wrednym uśmiechem podszedł do Harry’ego i całego natarł dżemem. Ponieważ był to dżem brzoskwiniowy, określenie „Złoty Chłopiec” nigdy przedtem nie było bardziej adekwatne. Śmietanę natomiast wprykował mu do oczodołów i na rzepki.
- See what happens, Harry? – powiedział z sarkazmem. – This is what happens when you find a stranger in the Alps!
       Zarzucił pierwszą lepszą kapotę, jaka na niego mniej więcej pasowała, zgarnął pod pachę w miarę pełną butelkę burbona i poszedł na chwiejnych nogach do swego dormitorium.

       Harry obudził się godzinę później. Przetarł oczy, obecność w nich bitej śmietany jakoś mu umknęła. Pobojowisko w pokoju wspólnym nadal trwało. Znistek i Żabulec, skrzaty odpowiedzialne za utrzymanie porządku, nie chciały się narzucać i zabierały się do roboty dopiero wtedy, gdy wszyscy Kluchoni opuścili już pomieszczenie.
      Potter szybko założył koszulę i dopiero kiedy ją zapiął, zorientował się, że jest cały udżemiony. Wzruszył ramionami. Cóż, różne są oblicza kultywowania więzi społecznych. Poszedł do łazienki pomieszczonej przy pokoju wspólnym. Jak na miejsce, w którym odbywały się takie orgie, wręcz lśniła czystością. Harry szybko doprowadził się do porządku, chociaż musiał pożyczyć koszulę innego ucznia. Potem przerzucił sobie przez ramię nieprzytomnego Rona i udali się do dormitorium. Do lekcji nie pozostało wiele czasu.
     Po trzech lekcjach Harry, Ron i Hermiona zostali wezwani w pilnej sprawie do gabinetu Dumbledore’a. Sprawa dotyczyła Zakonu Feliksa. Ten mugolski gang nadal sprawiał kłopoty, psując Hogwartowi opinię, a „trójka Pottera” otrzymała zadanie zrobienia z nim porządku. Co prawda nie do końca było wiadomo, dlaczego mugolskimi chuliganami nie mogliby się zająć mugole, ale przyjaciele udali się za chatę Hagrida, aby ich nikt nie zauważył, a potem świstoklikiem przenieśli się do mugolskiego Londynu.
      Pozerzy urządzili akurat rozróbę w jakimś McDonaldzie. Twierdzili, że walczą ze śmieciożercami. Harry z Weasleyem i Hermioną wkroczyli energicznie do baru, zastając Zakon Feliksa w pełnym składzie: sześciu chłopaków i trzy dziewczyny. Ubrani byli w stroje imitujące mundurki Hogwartu oraz czerwono-żółte szaliki. Mieli przy sobie miotły oraz różdżki, które bardziej niż do czarów nadawały się do gry w baseball. Lider nosił okrągłe okulary bez szkieł, na czole miał wycięty żyletką piorun. Inny chuligan był ufarbowany na rudo, a na jego ramieniu spoczywała sowa z papier-mâché.
- Czego, k#%@$, chcecie? – wydarł się fałszywy okularnik.
      Kiedy Harry wyjął swoją różdżkę, dziewczyny zemdlały, a chłopaki zaczęli kląć. Uciszył ich jednak Ron, puszczając taką wiązankę, że pobledli.
    Dalej wystarczyło trochę perswazji słownej, nawet nie trzeba było używać zaklęć, aby Zakon Feliksa uciekł jak niepyszny, porzucając swe narzędzia. Harry i towarzysze weszli więc do ciemnego zaułka i wrócili świstoklikiem do Hogwartu.
    Jak powszechnie wiadomo, chociaż niektórzy zapominają, do zamku nie można się teleportować. Ostatnio jednak odkryto dziurę w tym zabezpieczeniu. Okazało się, że bariera przeciw teleportacji nie obejmuje jednego z kątów we wschodnim skrzydle. Prawdopodobnie jej założenie w tym miejscu było niemożliwe ze względów technicznych, z uwagi na krzywo postawione ściany. Dyrektor dla pewności kazał zastawić szafą, ale nikomu nie przyszło do głowy, że można po prostu wejść do szafy. Aż do teraz.
       Harry nagle znalazł się w szafie, wśród woniejących naftaliną szat, z nosem w plecach Hermiony, a z łokciem Weasleya w swoim oku. Przez chwilę wyobraził sobie, jak to by było, gdyby trafił do tej szafy z Kasandrą… Jednak trzeba już było iść się odmeldować Trzmielowi.
Dumbledore był zadowolony. Na razie problemy z mugolami miał z głowy, tym bardziej, że nauczyciel literatury mugolskiej, którego Knot chciał wcisnąć do Hogwartu, został zatrzymany przez policję pod zarzutem zabicia żony i sąsiadów oraz utrudniania śledztwa policji przez wrzucenie dmuchanej lali do wykopu na budowie. Harry i reszta poszli zatem śpiesznie na lekcję transmutacji.
Po kilku minutach zajęć Minerwa McGonnagall sięgnęła po coś do szuflady i z dużym zaskoczeniem dostrzegła tam coś, co wyglądało jak kostka mydła.
- Słuchajcie, moi drodzy, kto był tak mądry? – zapytała surowo, pokazując uczniom swe znalezisko. Kostka była wielkości dłoni, kolor miała szaroróżowy, zmieniający się w zależności od światła. Nikt się jednak nie przyznał.
- Cóż, nikt się nie przyznaje? – McGonnagall zamyśliła się. – Panno Swiftsure, panna pozwoli.
       Kasandra wstała niepewnie, zaniepokojona, nie domyślając się, co nauczycielka może mieć na myśli.
- Proszę pójść do Mistrza Eliksirów – nakazała Minerwa, wpatrując się jednym okiem w Kasandrę, a drugim w mydło. – Niech ustali, co to właściwie jest.
- Ja mogę iść! – zgłosił się Ron.
- Spokojnie, panie Weasley – odrzekła McGonnagall. – Panna Swiftsure należy akurat do tych ludzi, którym chwila nieobecności na lekcji nie przyniesie szkody.
           
     Severus Snape siedział w swojej komnacie, sfrustrowany. Sytuacja w Hogwarcie była dzika i paradoksalna, a jego nikt nie raczył nawet poinformować, o co chodzi. Próbował przesłuchiwać Pottera i jego kumpli, a oni nic. Udają głupka, na pewno coś jest na rzeczy. W dodatku kiedy rankiem zakradł się do kuchni w poszukiwaniu jakiegoś żeru, Pani Norris ugryzła go w tyłek.
          Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Wejść – polecił Mistrz Eliksirów. Do pomieszczenia weszła Swiftsure. Była niezła z eliksirów, ale budziła jego ostrożność.
- W jakiej sprawie zaszczyca mnie panna Kasandra Swiftsure? – smarkastycznie zapytał Snape, obrzucając niepewnym spojrzeniem szaroróżową kostkę w jej dłoni. – Z tego, co wiem, nie masz w tej chwili żadnego szlabanu. Nauka całkiem dobrze ci idzie… Naturalnie, jak na gryfonkę.
       Kasandra czuła ciężar w brzuchu, onieśmielona spojrzeniem Severusa. W końcu odważyła się odezwać.
- Profesor McGonnagall kazała mi to przynieść, aby pan ustalił, co to jest – wręczyła mu to coś.
Wyglądało jak mydło, ale nie do końca. Snape skrzywił się. Brak wytłoczonych napisów wskazywał, że to nie jest mydło mugolskie. Mało, że kostka wydawała się zmieniać kolor w zależności od kąta patrzenia, to jeszcze miała specyficzny zapach. Trochę piżmo, trochę jakby piwo… Nie miał pojęcia, co to jest.
- Poczekaj tu, sprawdzę w moich księgach – zapowiedział, kierując się do regału z literaturą przedmiotu. Też coś. Jakby mało było tego całego bajzlu, to jeszcze dają mu zagadki do rozwiązania. Wcale by się nie zdziwił, gdyby to był jakiś kamuflaż…
        W końcu, po jakimś czasie, znalazł to, czego szukał.
- To jest mydło słodowe – oznajmił.
- Dlaczego słodowe? – zdziwiła się Kasandra.
- Bo ktoś zrobił je sam – mruknął Snape. – Można je znaleźć w szafkach, szufladach, beczkach i innych pojemnikach, do których nikt dawno nie zaglądał. Nie wiadomo, skąd się tam biorą, są różne teorie… Co jeszcze profesor McGonnagall chciałaby wiedzieć?
- Do czego ono służy? – zapytała Swiftsure przytomnie. – Po zapachu nie wygląda jak coś do mycia.
- Tego do końca nie wiadomo – Severus rozkojarzony wodził wzrokiem po linijkach księgi. – Tu piszą, że dawniej było poszukiwane przez wędrowców, którzy wyruszali w daleką podróż, bo dało się z niego robić niskoprocentowy napój alkoholowy. Gotujesz trochę wody, wrzucasz kawałek – i masz coś w rodzaju piwa. Poza tym bardzo pomaga na cerę, chociaż tobie, Swiftsure, raczej nie trzeba pomagać.
      Kiedy Kasandra wracała korytarzem na zajęcia z transmutacji, cały czas się zastanawiała, czy Snape chciał ją skomplementować, czy obrazić…

7 komentarzy:

  1. Mam zaszczyt zaprosić na nowy rozdział 007 „Burza uczuć” na bloga: http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com . zapraszam do czytania i komentowania.

    p.s.
    biore się za nadrabianie zaległości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytany, skomentowany, a co sądzisz o moich wypocinach?

      Usuń
  2. No i już przeczytany.
    wybacz że tak późno.
    Osobiście mi się podobają bardzo i jestem pod pełnym wrażeniem.
    rozwijasz się kochana.
    powinnaś go zareklamować gdyz blog naprawdę ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej cieszę się, że spodobało ci się moje ff ;) A co do twojego to kilkukrotne myślałam, że umrę :D. Teksty o złotym chłopcu i nadżemowaniu no o matko, bezbłędne! I to mydło słodowe, nie wiadomo co to, skąd się bierze, ale jest, uwielbiam uwielbiam uwielbiam :D Bardzo bym prosiła o informowanie mnie o nowościach ;) Ciebie również informować?
    malfoy-issue

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę :) Zresztą Twój blog jest już u mnie w linkach...

      Usuń
  4. Bardzo mi się podoba :D Czekam na następny rozdział! :) A jeszcze jedno: voldemort po prawej stronie mnie rozwalił :D "voldemort ostrzega" :D :D

    również piszę opowiadanie o tematyce hp :) Chcesz to wpadaj:

    www.aksmel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Syndrom dnia następnego na pewno nie pozostał zauważony przez nauczycieli i innych uczniów...
    Zauważyłaś, że to dziwne, iż każą się czarodziejom zająć mugoliskim gangiem. Ja mam jeszcze pytanie dlaczego akurat uczniom? I dlaczego musieli się udać za chatę Hagrida, by użyć świstoklika, a nie na przykład zostać w gabinecie dyrektora?
    „Poszedł do łazienki pomieszczonej przy pokoju wspólnym” - umieszczonej, ulokowanej
    „Dyrektor dla pewności kazał zastawić szafą, ale nikomu nie przyszło do głowy, że można po prostu wejść do szafy. Aż do teraz. Harry nagle znalazł się w szafie, wśród woniejących naftaliną szat, z nosem w plecach Hermiony, a z łokciem Weasleya w swoim oku. Przez chwilę wyobraził sobie, jak to by było, gdyby trafił do tej szafy z Kasandrą…” - powtórzenia „szafy”
    „Udają głupka, na pewno coś jest na rzeczy” - głupich, liczba mnoga

    OdpowiedzUsuń