poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rozdział 10


       Śledztwo w sprawie mydła słodowego ujawniło, że woźny Filch od dawna znajdował je kilka razy do roku i oddawał Hagridowi. Ten zaś dodawał je do swojej wysokoprocentowej karmy dla kotów, którą wytwarzał z myszy złapanych w Zakazanym Lesie. Krzywołap dostawał po nich takiego pałera, że potrafił się za jednym podejściem wdrapać na mur Hogwartu. Co prawda ustalenia te w dalszym ciągu nie wyjaśniały, skąd mydło tak naprawdę się brało.
Profesor Sprout opowiadała o tym z pewnym niedowierzaniem Alastorowi Moody’emu. Szalonooki w podróży służbowej zatrzymał się w Hogwarcie, siedzieli więc razem nad kuflami ziołowego grzańca.
- Wiele bym dała, żeby się dowiedzieć, z czego oni robią to mydło – wyznała, po czym pogrążyła się w rekapitulacjach na temat dziwnych wydarzeń, jakie ostatnio miały miejsce w szkole. Niektórzy uczniowie zachowywali się bardziej swobodnie i wyzywająco od innych, a nawet niektóre dziewczyny były większe od innych. Snape robił się tak tajemniczy i zgryźliwy, że prawie roztaczał wobec siebie namacalną zaporę mroku, nowa nauczycielka de Volaille chodziła nieprzystojnie wydekoltowana, a uczniowie jakby nigdy nic latali nad Zakazanym Lasem i nie mieli z tego tytułu żadnych nieprzyjemności. Pomona nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić.
- Na tle tego wszystkiego, kto by się przejmował jakimś mydłem pojawiającym się nie wiadomo skąd? – podsumowała Sprout.
- Widmo krąży po Hogwarcie – odrzekł Moody. – Widmo szaleństwa.
           
Po lekcjach Harry poszedł na chwilę do dormitorium, aby coś stamtąd zabrać. Kiedy już znalazł się na miejscu, zupełnie zapomniał, co to miało być. Spojrzał w okno i zamyślił się. W ostatnim czasie działo się sporo rzeczy trudnych do wytłumaczenia, a on w dalszym ciągu bardzo intensywnie starał się nie dziwić niczemu, ale z trudem mu to wychodziło. Jakby nie dość było problemów z Voldemortem, no i naturalnie z nauką. Harry doszedł do wniosku, że z dzisiejszej lekcji wróżbiarstwa nie zapamiętał absolutnie nic. Trudno się dziwić, bo Kasandra Swiftsure przyszła dziś w rozpiętych włosach. Dopiero wtedy zobaczył, jak bardzo kędzierzawe są w rzeczywistości. Mógłby bez końca nurzać się w tych bujnych, czarnych falach, wdychając aromatyczną woń wiosennych łąk, który owiewał każdego, kto by obok Kasandry przeszedł. Na razie jednak się nie nurzał. Samego go to dziwiło, biorąc pod uwagę, że podczas kluchońskich uczt zdarzało mu się zupełnie nie okazywać nieśmiałości. Ale Swiftsure miała w sobie coś, co nie pozwalało Harry’emu podchodzić do niej tak zuchwale. Cenił sobie sposób, w jaki rozwijała się ich znajomość, jednak…
Odwrócił się od okna i z zaskoczenia przestał myśleć. W dormitorium był Draco Malfoy. Harry dał się zaskoczyć. Smok w ostatnich dniach go unikał, nie rzucał się w oczy. Potter podejrzewał, że ma to jakiś związek z wydarzeniami ostatniej uczty, jednak za każdym razem, gdy sięgał do nich pamięcią, przypominał sobie, że ma ciekawsze rzeczy do roboty.
Malfoy podszedł do niego.
- Słuchaj, Potter – zagaił. – Muszę z tobą pogadać.
- Znowu śledziłeś Kasandrę? – Harry spojrzał na niego krzywo.
- Nie, tu chodzi… - Draco nie dokończył, bo w tym momencie do dormitorium zajrzał Ron Weasley.
- Hej, Draco Malafafon! – darł się Ron.
- Co jest, Ronie Zwisły?
- Widzę, że gust ci się troszeczkę zmienił!
- Baka! – zawołał do niego Smok. – Nachlałeś się i głupoty gadasz.
- Nie wiem, Malfoy, co twój stary by powiedział, gdyby się dowiedział, jak bliska zażyłość cię łączy z Harrym! – wykrzyczał Weasley. – Na twoim miejscu spodziewałbym się kolejnego kazania o honorze śmierciożercy!
- Shut the fuck up, Ronnie! Shut the fuck up! – zawołał Draco, gwałtownie wyprowadzony z równowagi.
- Co się z tobą dzieje? – Ron gwałtownie podszedł bliżej, nie chciał usłuchać jego polecenia. – Całe życie byłeś paniczykiem spod znaku „Śmierć szlamom i mugolom!!!!1!1oneoneone1!!”, a od tego roku udajesz niewiniątko. Nie wiem, jak Harry, ale ja nie kupiłem wersji o twoim nawróceniu. Wydaje mi się, że kręcisz tutaj jakąś grubszą świnię!
Harry przypomniał sobie częściowo, co się zdarzyło na ostatniej uczcie. Poszedł w pewnym momencie okryć sobie nogi w ciemnym pomieszczeniu. Gdy wracał, nagle ktoś z tyłu objął go ramionami, i Harry poczuł czyjąś osobę przywierającą do jego pleców.
- Wiesz, Potter – rozległ się szept tuż przy jego uchu. – Czasami człowiek tak się przyzwyczaja do swego przeciwnika, że już żyć bez niego nie może…
            Harry był wówczas w dobrym nastroju, więc dalej już poszło z górki. Teraz myślał o tym z pewnym zakłopotaniem.
- Spokojnie, Ron – zwrócił się do Weasleya. – Ja sam.
- Tylko żeby nie było, że cię nie ostrzegałem – sarknął Ron i opuścił pomieszczenie.
        Potter ponownie spojrzał na platynowego. Oczy Malfoya biegały niespokojnie.
- Harry, słuchaj – wykrztusił wreszcie. – Ja już nie wiem, co mam robić, żeby ludzie mi uwierzyli, że nie chcę mieć nic wspólnego z biznesem Voldemorta. Myślałem, że chociaż ty, po tym… zdarzeniu, które między nami zaszło…
- Przez te pięć lat zaszło pomiędzy nami sporo innych rzeczy, niż tylko to… zdarzenie – powiedział surowo Harry. – Nie możesz się spodziewać, żebym puścił to wszystko w niepamięć.
- Ale… kto mówi o puszczaniu w niepamięć? – Draco podszedł jeszcze bliżej. – Ja chcę zacząć wszystko od początku, i wcale nie jestem teraz nietrzeźwy.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz szczerze? Miałem okazję już poznać, do czego jesteś zdolny.
       Malfoy upadł przed Harrym na kolana.
- Powiedz mi, co mam ci zrobić, abyś mi wybaczył – powiedział błagalnym tonem i zsunął rękę na spodnie Pottera.
      Chociaż ciało Harry’ego zareagowało entuzjastycznie, umysł był ostrożny. Z Malfoyem naprawdę dzieje się coś dziwnego. Dawny Draco, nawet, gdyby tylko udawał, nigdy by się tak nie poniżył. Z drugiej strony, podstępami Slytherin stoi… Złapał platynowego za bark i podniósł go do pozycji stojącej. Smok najpierw rzucił się na Pottera, obejmując go, ale opamiętał się i odsunął od niego o krok, spoglądając rozkojarzonym wzrokiem.
- Zainteresuj się dziewczynami – doradził Harry życzliwie, bez złośliwości w głosie.
- Jak to? – twarz Malfoya wyrażała kompletną konsternację. – To znaczy, że ty i ja…
- Raz się przytrafiło – powiedział Harry. – Jeden raz jeszcze o niczym nie świadczy.
        W oku Dracona pojawiło się coś, co wyglądało jak łza.
- Ale ja… przez całą noc nie mogłem zasnąć! To mi nie spędza snu z powiek! to znaczy właśnie spędza…
            Harry zmierzwił jego platynową czuprynę.
- Jeżeli będę miał pewność, że twoja przemiana jest szczera, to możesz liczyć na więcej – oznajmił. – A tymczasem mówię ci, zainteresuj się dziewczynami. Bywają naprawdę fajne.
- Ale ja mam już wszystkie dziewczyny poobrażane! – rzekł Malfoy w desperacji. – Z wyjątkiem Pansy Parkinson, a ona jaka jest, każdy widzi. Właściwie to leci tylko na moją kasę i powiązania ze śmierciożercami. Założę się, że jest farbowana!
- Spróbuj w Hufflepuffie – poradził mu Harry. – Nikt go nie traktuje poważnie, ale jak się rozejrzysz, to na pewno zwrócisz na kogoś uwagę. Zresztą, jako nominalny Krukon, nie zdążyłeś chyba jeszcze narazić się wszystkim dziewczynom w Ravenclawie?
        Draco westchnął ciężko, trzymając się za czoło. Czuł się bardzo, bardzo zmęczony.
- Czy ja do ciebie przyszedłem po porady w sprawie podrywu? – zapytał, patrząc mętnym wzrokiem w przestrzeń. – Zresztą nieważne, na następnej uczcie będzie czas, żeby to jeszcze przedyskutować.
        Harry poczuł mętlik w głowie. Wyglądało na to, że w tym tajemniczym równaniu, którego wynikiem miała być Kasandra, Draco Malfoy okazał się wyjątkowo kłopotliwym iksem.

      Nastał wieczór. Cho Chang zamyślona szła korytarzem, wsłuchując się w odgłosy własnych kroków. Gdy mijała odgałęzienie prowadzące do lochów, jej uwagę przykuła dziwna, czerwona poświata wydobywająca się zza rogu. Cho nie słyszała trzasku ognia, więc to raczej nie był pożar, ale postanowiła sprawdzić.
     Za rogiem czerwone światło, wywołujące chorobliwy nastrój, było jeszcze silniejsze, ale nie zobaczyła, co było jego źródłem. Dostrzegła bowiem dziwną istotę. Był to osobnik o popielatoszarej skórze i szpiczastych uszach, ubrany w skórzaną przepaskę biodrową. Przypominał skrzata domowego, ale wielkości dorosłego mężczyzny. Miał siwe włosy, pomarszczoną cerę i bardzo złowrogi wyraz twarzy.
      Cho krzyknęła, wzywając pomoc. Drugi raz nie zdążyła. Intruz machnął ręką. Wyleciał z niej piorun kulisty, trafiając Gryfonkę, która w trzasku wyładowań padła na posadzkę…

6 komentarzy:

  1. Jezu :D Twoje opowiadanie jest niemożliwe :D Skąd masz takie pomysły? Harry i Malfoy ^^ Cholera chyba muszę wszystko przeczytać ^^
    Pozdrawiam, www.aksmel.blogspot.com :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysły? No jakoś tak same przychodzą :D
      A do przeczytania oczywiście zachęcam :)

      Usuń
  2. przeczytalam wszystkie rozdzialy ^^
    zabawne opowiadanie. tta gryfonka mi sie nie podoba.. naiwni Kluchoni.

    pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początek należą mi się baty że tak późno.
    przepraszam ale miałam ostatnio sprawy na głowie że zupełnie zapomniałam.
    rozdział niesamowicie mi sie podoba.
    jest ciekawy i świetnie napisany.
    jestem ciekawa co będzie dalej z Cho i kto ją zaatakował.
    jak zwykle umiesz budować napięcie.
    niecierpliwie oczekuje ciągu dalszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuj się, daję zarówno sobie, jak i czytelnikom wystarczająco dużo czasu między jednym rozdziałem a drugim, żeby każdy ze wszystkim zdążył :) O dalszym ciągu Cię oczywiście powiadomię.

      Usuń
  4. Wspominasz o Voldemorcie, ale na razie zdaje się on nie istnieć. Problemy z nim? Jakie niby?
    Draco zakochanego w Harrym pominę, jak konsekwentnie pomijam relację Harry'ego z Kasandrą. Niech się rozwijają.
    Króciutki fragment o Cho był najciekawszy w całym rozdziale. Co to za istota? Czego chce?

    OdpowiedzUsuń