poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 12


       Harry obudził się z bólem głowy. Czuł chłód, bo leżał na posadzce, tylko jego głowa spoczywała na czyichś kolanach. Otwierając oczy, napotkał niekompletne spojrzenie Alastora Moody’ego. Zdziwił się, że Szalonooki trzyma sobie jego głowę na kolanach, lecz potem wróciła mu zdolność logicznego myślenia i zdał sobie sprawę, że jest to fizycznie niemożliwe, gdyż Moody siedzi w pewnej odległości od niego. Harry spojrzał w górę. Osobą wspierającą jego rozbity czerep była Kasandra Swiftsure. W jej oczach krył się smutek, który akurat w tych okolicznościach był całkiem na miejscu.
      Korytarz był cały zasłany zwłokami o szarej skórze. Filch wraz z kimś innym wynosił trupy napastników. Potter bez trudu dostrzegł, że zwycięstwo nie przyszło łatwo. Nieopodal leżała Krukonka, którą kojarzył z uczt jako malarkę; wpatrywała się w przestrzeń nieruchomym, szklistym spojrzeniem. Pod ścianą jakaś dziewczyna płakała rozdzierająco, a chłopak ciągnął potężnie z butelki, gdy pani Pomfrey zakładała mu opatrunek. W głębi ktoś próbował usunąć rozwalone meble i odstawić na miejsce te, które jeszcze się nadawały.
- Przyszedłeś do siebie, chłopcze – Moody spojrzał na Harry’ego swym okiem. – Miałeś dużo szczęścia. Tamto zaklęcie by cię zabiło, gdyby ta młoda dama nie odepchnęła cię z jego drogi.
      Kasandra lekko się zarumieniła, ewidentnie nie chciała, aby robiono z niej bohaterkę. Dłoń położyła na czole Pottera, ostrożnie, aby nie urazić guza.
Nadszedł Ron Weasley. Prawą rękę miał obandażowaną.
- Jesteś! – zawołał na widok Harry’ego. – Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
- Co z pozostałymi? – Potter nie pozwolił mu powiedzieć więcej. – Hermiona? Draco?
- Hermiona doznała lekkich odmrożeń – wyjaśnił Ron. – Malfoya cięli sztyletem po żebrach, ale powierzchownie, szata wyhamowała ostrze. Chyba nikt nie wyszedł z tej bitwy bez obrażeń.
- Co z Cho? – Harry nagle przypomniał sobie jej bolesny krzyk i powykręcane ciało.
- Niedobrze – Ron posmutniał. – Mocno oberwała, zawieźli ją do szpitala. Jest w śpiączce. Uzdrowiciele mówią, że jej stan jest ciężki, ale stabilny. Na razie nie potrafią nic więcej poradzić, mają pełne ręce roboty z innymi rannymi.
- Ale pokonaliśmy ich? – dopytywał się Harry.
- Tak, udało się – Weasley pokiwał głową. – Zaraz po tym, jak zaliczyłeś glebę, zrobiło się naprawdę niewesoło. Dzięki Merlinowi, że profesor Moody akurat był w szkole. Bez niego nie dalibyśmy rady. Zresztą i tak było ciężko, bo przeciwnicy ciągle dochodzili i dochodzili.
Harry stłumił chęć wygłoszenia nieprzyzwoitego kalamburu, który przywiodło mu na myśl ostatnie zdanie przyjaciela. Zamiast tego zwyczajnie zapytał, co było dalej.
Nawet po przybyciu Moody’ego sytuacja wyglądała poważnie. Na szczęście komuś udało się ocucić profesor de Volaille, a ona, jakimś cudem, zamknęła portal, przez który wpadali napastnicy. Szalonooki poprowadził obrońców do gwałtownego kontrataku i wyrzucił szaroskórych z zamku na błonia. Tam już Hagrid poszczuł napastników akromantulami. W końcu przeciwnik został zepchnięty do Zakazanego Lasu, gdzie już centaury i dementorzy mieli mu wyrobić papiery.
      Potter zaczął wstawać. Kasandra podtrzymywała go delikatnie, ale pewnie. Mimo wszystko zastanawiało go jeszcze jedno – to samo, co zapewne wszystkich innych:
- Ale kto to właściwie był?
- Wszyscy się nad tym zastanawiamy – rzekł Moody. – Profesor de Volaille mówi, że elfy.
- Bez jaj! – rzucił zszokowany Ron. – Nie powiecie mi, że to coś, co wyglądało jak kałamarnica w ornacie, to też elf.
- Nie wiem, co to było – pochylił głowę Szalonooki. – Ale to usmażyłem.
          Przybiegł Neville Longbottom.
- Wszyscy nasi do sali zaklęć! – zawołał. – Dumbledore nakazał zbiórkę!
          Harry smętnie szedł korytarzem, ciągle mając przed oczami Cho Chang, jej nienaturalnie wykręcone nogi i wyraz bólu na twarzy. Gdyby zareagował szybciej na wołanie o pomoc, może by ją uratował. A teraz wszystko w rękach uzdrowicieli…
       Z naprzeciwka nadszedł Draco Malfoy z Zabinim i Hermioną. Przez niedopiętą koszulę widać było zwoje bandaża. Draco, jakby bledszy niż zazwyczaj, podbiegł do Harry’ego, chwycił go w ramiona. Wobec ataku tajemniczych nieprzyjaciół scena taka nikogo właściwie nie dziwiła, zresztą Hermiona już czekała w kolejce.
- Cieszę się, że cię widzę, Potter – szepnął Malfoy, krzywiąc się z bólu od nacisku na ranę. – Nie możesz sobie wyobrazić, co czułem, kiedy straciłeś przytomność.
- Słyszałem, że też dostałeś – Harry obrzucił go wzrokiem.
         Draco wzruszył ramionami.
- Chętnie ci pokażę tę bliznę na osobności – zapowiedział, nonszalancko mrugając. – Oczywiście wtedy, kiedy to wszystko się uspokoi.
        Zaraz potem pochwycił ciężkie spojrzenie Kasandry i pod jego naporem odsunął się od Harry’ego, którego z kolei Hermiona złapała w ramiona.
- To desant z innego świata – powiedziała.
- Wiesz coś więcej? – Harry byłby w tej chwili gotów gołymi rękami rozwalić jakiś mur w zamian za informacje.
- Tylko tyle, co wspominała profesor de Volaille – oznajmiła Granger. – To wszystko się jakoś wiąże z mydłem słodowym.
- Co ty powiesz? – Kasandra podeszła bliżej, stając ostrożnie między Harrym a jego przyjaciółką. Potter zauważył, że jest jakby bardziej pewna siebie, niż przedtem.
- Wychodzi na to – ciągnęła Hermiona - że pomiędzy naszym światem a tym, z którego przybyli napastnicy, możliwe jest podróżowanie. Czasem małe szczelinki między światami powstają samorzutnie, i to właśnie przez nie wpadają te mydła. Zjawisko odnotowano co najmniej w trzech miejscach: u nas, w Bobatonie i gdzieś w Bułgarii. Odpowiednio wyszkolony czarodziej może otworzyć większy portal, chociaż to bardzo trudne. Przez taki zaatakowały elfy, o ile to rzeczywiście były elfy. Zresztą nasza opiekunka pewnie powie nam więcej.

        Lukrecja de Volaille, której ciągle kręciło się w głowie po tym, jak oberwała zaklęciem, podążała wraz z Albusem Dumbledore’em na miejsce zdarzenia. Wszyscy byli przybici zarówno nagłym atakiem, jak i poniesionymi przez Hogwart stratami wśród uczniów.
- Czworo zabitych – stwierdził ze smutkiem dyrektor. – Kilkanaście osób trafiło do św. Munga. Cena naszego zwycięstwa była za wysoka…
     Jakby sama śmierć nie była wystarczającym nieszczęściem, czeka go jeszcze rozmowa z rodzinami zabitych i rannych, organizacja pogrzebu, stworzenie oficjalnej wersji wydarzeń dla opinii publicznej… Potoczył wzrokiem po ścianach pokrytych sadzą i krwią.
- Do tego trzeba doliczyć koszty remontu – zauważył, byle tylko zająć myśli czymś innym. – Odnowienie ścian i podłogi, zakup nowych mebli…
- I jeden z nich nasikał na dywan! – wtrącił się wściekły Filch.
       Weszli do sali zaklęć: Dumbledore, de Volaille oraz Moody. Woźny został na korytarzu i pilnował drzwi. W środku zgromadzony był już prawie cały Klimpfjall. Czekać na resztę? Nie, przypomniał sobie dyrektor. Reszta to straty.
- Drodzy Kluchoni – westchnął. – Nie zamierzam wam ogłaszać, że Hogwart został zaatakowany, skoro, jako jego obrońcy, wiecie o tym najlepiej. Właściwie produkować się tu będzie głównie profesor de Volaille. Mam tylko jedną prośbę, a w zasadzie nakaz: o tym, co tu zostanie powiedziane, nie powinien się dowiedzieć nikt oprócz tych, którzy i tak wiedzą o istnieniu Szóstego Domu. Profesor Umbridge, mimo wszystko, także nie powinna. Profesor Moody miał również pozostawać w niewiedzy, ale tak się złożyło, że dowiedział się o tym, że tak powiem, na ostro. Pani profesor…
        Dumbledore usunął się na bok, a Lukrecja stanęła na środku pomieszczenia.
- Zapewne niektórzy z was już słyszeli, że napastnikami były elfy – zaczęła. – I w dodatku przybysze z innego świata. Z tym się wiąże druga rola Szóstego Domu. Mieliśmy nadzieję, że na razie nie będzie potrzebna. Cóż, okazało się inaczej. Zwróćcie uwagę: wiedzieliście od razu, w którym miejscu zamku nastąpił atak?
      Wśród uczniów dał się słyszeć szum. Rzeczywiście, wszyscy niemal równocześnie usłyszeli wołanie o pomoc i pobiegli w odpowiednie miejsce.
- Zaczęło się to wieki temu – ciągnęła de Volaille. Widać było, że mówi mało składnie, jest poruszona tym, co się zdarzyło – W innym świecie była wyspa zwana Porannym Wiatrem…
- Co za idiotyczna nazwa – szepnął Ron.
- Nie bardziej, niż Wieprzowe Kurzajki – odpowiedział mu Harry i wrócił do słuchania nauczycielki.
- …zamieszkana przez elfy o szarej skórze i czerwonych oczach. Rządziło nimi pięć wielkich rodów. Szósty, ród Dagoth, dążył do pokonania pozostałych przez mord, zdradę i odrażające, zakazane rytuały. Był w nim jednak młody elf, Dagoth Dreyfus, który miał dość zła czynionego przez swoich krewniaków. Chciał tylko żyć pełnią życia, zaspokajać pragnienia swoje i innych. Zerwał więzi z rodem Dagoth i uciekł przez portal do naszego świata. Akurat w sam raz, by spotkać założycieli Hogwartu. Stał się najlepszym przyjacielem Klausa Klimpfjalla, który, jak pamiętacie, o mało nie został narzeczonym Helgi Hufflepuff. Okazało się jednak, że słudzy rodu Dagoth przekroczyli granicę światów, by ukarać odstępcę.
Wtedy Dreyfus i Klimpfjall postanowili utworzyć dodatkowy, tajny dom w Hogwarcie. Szósty Dom jako przeciwieństwo Szóstego Rodu, zresztą w niektórych językach te pojęcia brzmią tak samo. Z jednej strony służący hedonizmowi i samorealizacji, ale o tym już wiecie, a z drugiej – będący linią obrony na wypadek, gdyby słudzy rodu Dagoth znów wdarli się do naszego świata. Jak widać, już się wdarli, i są poważne podstawy, aby sądzić, że działali w sojuszu z Voldemortem.
Zapanowała konsternacja, jednak gwar szybko ucichł, bo wszyscy chcieli się dowiedzieć więcej.
- Jako uczniowie Szóstego Domu, błyskawicznie zareagowaliście na atak – powiedziała de Volaille. – Tak miało być. Kiedykolwiek najeźdźcy z rodu Dagoth znowu wejdą do naszego świata, Kluchoni dowiedzą się pierwsi.
        Spojrzała na Dumbledore’a, jakby szukając potwierdzenia.
- Atak już nastąpił, ale w każdej chwili może dojść do kolejnego – przestrzegła Kluchonów. – W związku z tym, korzystając z pełnomocnictw, które otrzymałam w Ministerstwie Magii, nadaję wam wszystkim status aurorów pomocniczych. Na naszych barkach spoczywa ochrona Hogwartu przed rodem Dagoth. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.
        Tym razem wzrok Lukrecji zatrzymał się na Harrym.
- Niestety, wasz prefekt Murtaza został poważnie ranny i trafił do szpitala – powiadomiła. Kilka dziewczyn załkało. – W związku z tym mianuję nowych prefektów. Panie Potter, panno Swiftsure, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie. A właściwie nas wszystkich.
        Na koniec jeszcze zabrał głos Dumbledore.
- Moi drodzy, bardzo ważna rzecz. Nie dajmy się zastraszyć. Trzeba zwiększyć czujność, ale niech to was nie odwiedzie od normalnego szkolnego bytowania. Niech przeciwnik widzi, że nie jest łatwo nas złamać.

2 komentarze:

  1. No nadrabiam zaległości i w końcu u Ciebie jestem!
    Rozdział według mnie ciekawy.
    Coraz bardziej lubię Kassandrę.
    ta dziewczyna strasznie mi kogoś przypomina.
    Widzę również, że całkiem sporo się działo.
    Umiesz trzymać napięcie a to lubię najbardziej.
    Jestem ciekawa, co dalej z tego wyniknie i niecierpliwie oczekuje na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Inne światy, złe elfy i walka o Ziemię... Robi się ciekawie. To już nie jest zwykłe opowiadanie o uciechach, zaczyna się pojawiać klimat. Mroczny, tajemniczy, mamy nieco grozy... No, teraz to mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń