Harry
obudził się z bólem głowy. Czuł chłód, bo leżał na posadzce, tylko jego głowa
spoczywała na czyichś kolanach. Otwierając oczy, napotkał niekompletne
spojrzenie Alastora Moody’ego. Zdziwił się, że Szalonooki trzyma sobie jego
głowę na kolanach, lecz potem wróciła mu zdolność logicznego myślenia i zdał
sobie sprawę, że jest to fizycznie niemożliwe, gdyż Moody siedzi w pewnej
odległości od niego. Harry spojrzał w górę. Osobą wspierającą jego rozbity czerep
była Kasandra Swiftsure. W jej oczach krył się smutek, który akurat w tych
okolicznościach był całkiem na miejscu.
Korytarz
był cały zasłany zwłokami o szarej skórze. Filch wraz z kimś innym wynosił
trupy napastników. Potter bez trudu dostrzegł, że zwycięstwo nie przyszło
łatwo. Nieopodal leżała Krukonka, którą kojarzył z uczt jako malarkę;
wpatrywała się w przestrzeń nieruchomym, szklistym spojrzeniem. Pod ścianą
jakaś dziewczyna płakała rozdzierająco, a chłopak ciągnął potężnie z butelki,
gdy pani Pomfrey zakładała mu opatrunek. W głębi ktoś próbował usunąć rozwalone
meble i odstawić na miejsce te, które jeszcze się nadawały.
- Przyszedłeś do siebie, chłopcze
– Moody spojrzał na Harry’ego swym okiem. – Miałeś dużo szczęścia. Tamto
zaklęcie by cię zabiło, gdyby ta młoda dama nie odepchnęła cię z jego drogi.
Kasandra
lekko się zarumieniła, ewidentnie nie chciała, aby robiono z niej bohaterkę.
Dłoń położyła na czole Pottera, ostrożnie, aby nie urazić guza.
Nadszedł Ron
Weasley. Prawą rękę miał obandażowaną.
- Jesteś! – zawołał na widok
Harry’ego. – Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
- Co z pozostałymi? – Potter nie
pozwolił mu powiedzieć więcej. – Hermiona? Draco?
- Hermiona doznała lekkich
odmrożeń – wyjaśnił Ron. – Malfoya cięli sztyletem po żebrach, ale
powierzchownie, szata wyhamowała ostrze. Chyba nikt nie wyszedł z tej bitwy bez
obrażeń.
- Co z Cho? – Harry nagle
przypomniał sobie jej bolesny krzyk i powykręcane ciało.
- Niedobrze – Ron posmutniał. –
Mocno oberwała, zawieźli ją do szpitala. Jest w śpiączce. Uzdrowiciele mówią,
że jej stan jest ciężki, ale stabilny. Na razie nie potrafią nic więcej
poradzić, mają pełne ręce roboty z innymi rannymi.
- Ale pokonaliśmy ich? –
dopytywał się Harry.
- Tak, udało się – Weasley
pokiwał głową. – Zaraz po tym, jak zaliczyłeś glebę, zrobiło się naprawdę
niewesoło. Dzięki Merlinowi, że profesor Moody akurat był w szkole. Bez niego
nie dalibyśmy rady. Zresztą i tak było ciężko, bo przeciwnicy ciągle dochodzili
i dochodzili.
Harry stłumił
chęć wygłoszenia nieprzyzwoitego kalamburu, który przywiodło mu na myśl
ostatnie zdanie przyjaciela. Zamiast tego zwyczajnie zapytał, co było dalej.
Nawet po
przybyciu Moody’ego sytuacja wyglądała poważnie. Na szczęście komuś udało się
ocucić profesor de Volaille, a ona, jakimś cudem, zamknęła portal, przez który
wpadali napastnicy. Szalonooki poprowadził obrońców do gwałtownego kontrataku i
wyrzucił szaroskórych z zamku na błonia. Tam już Hagrid poszczuł napastników
akromantulami. W końcu przeciwnik został zepchnięty do Zakazanego Lasu, gdzie
już centaury i dementorzy mieli mu wyrobić papiery.
Potter
zaczął wstawać. Kasandra podtrzymywała go delikatnie, ale pewnie. Mimo wszystko
zastanawiało go jeszcze jedno – to samo, co zapewne wszystkich innych:
- Ale kto to właściwie był?
- Wszyscy się nad tym
zastanawiamy – rzekł Moody. – Profesor de Volaille mówi, że elfy.
- Bez jaj! – rzucił zszokowany Ron.
– Nie powiecie mi, że to coś, co wyglądało jak kałamarnica w ornacie, to też
elf.
- Nie wiem, co to było – pochylił
głowę Szalonooki. – Ale to usmażyłem.
Przybiegł
Neville Longbottom.
- Wszyscy nasi do sali zaklęć! –
zawołał. – Dumbledore nakazał zbiórkę!
Harry
smętnie szedł korytarzem, ciągle mając przed oczami Cho Chang, jej
nienaturalnie wykręcone nogi i wyraz bólu na twarzy. Gdyby zareagował szybciej
na wołanie o pomoc, może by ją uratował. A teraz wszystko w rękach
uzdrowicieli…
Z
naprzeciwka nadszedł Draco Malfoy z Zabinim i Hermioną. Przez niedopiętą
koszulę widać było zwoje bandaża. Draco, jakby bledszy niż zazwyczaj, podbiegł
do Harry’ego, chwycił go w ramiona. Wobec ataku tajemniczych nieprzyjaciół
scena taka nikogo właściwie nie dziwiła, zresztą Hermiona już czekała w
kolejce.
- Cieszę się, że cię widzę,
Potter – szepnął Malfoy, krzywiąc się z bólu od nacisku na ranę. – Nie możesz
sobie wyobrazić, co czułem, kiedy straciłeś przytomność.
- Słyszałem, że też dostałeś –
Harry obrzucił go wzrokiem.
Draco
wzruszył ramionami.
- Chętnie ci pokażę tę bliznę na
osobności – zapowiedział, nonszalancko mrugając. – Oczywiście wtedy, kiedy to
wszystko się uspokoi.
Zaraz
potem pochwycił ciężkie spojrzenie Kasandry i pod jego naporem odsunął się od
Harry’ego, którego z kolei Hermiona złapała w ramiona.
- To desant z innego świata –
powiedziała.
- Wiesz coś więcej? – Harry byłby
w tej chwili gotów gołymi rękami rozwalić jakiś mur w zamian za informacje.
- Tylko tyle, co wspominała
profesor de Volaille – oznajmiła Granger. – To wszystko się jakoś wiąże z
mydłem słodowym.
- Co ty powiesz? – Kasandra
podeszła bliżej, stając ostrożnie między Harrym a jego przyjaciółką. Potter
zauważył, że jest jakby bardziej pewna siebie, niż przedtem.
- Wychodzi na to – ciągnęła
Hermiona - że pomiędzy naszym światem a tym, z którego przybyli napastnicy,
możliwe jest podróżowanie. Czasem małe szczelinki między światami powstają samorzutnie,
i to właśnie przez nie wpadają te mydła. Zjawisko odnotowano co najmniej w
trzech miejscach: u nas, w Bobatonie i gdzieś w Bułgarii. Odpowiednio
wyszkolony czarodziej może otworzyć większy portal, chociaż to bardzo trudne.
Przez taki zaatakowały elfy, o ile to rzeczywiście były elfy. Zresztą nasza
opiekunka pewnie powie nam więcej.
Lukrecja
de Volaille, której ciągle kręciło się w głowie po tym, jak oberwała zaklęciem,
podążała wraz z Albusem Dumbledore’em na miejsce zdarzenia. Wszyscy byli
przybici zarówno nagłym atakiem, jak i poniesionymi przez Hogwart stratami
wśród uczniów.
- Czworo zabitych – stwierdził ze
smutkiem dyrektor. – Kilkanaście osób trafiło do św. Munga. Cena naszego
zwycięstwa była za wysoka…
Jakby
sama śmierć nie była wystarczającym nieszczęściem, czeka go jeszcze rozmowa z
rodzinami zabitych i rannych, organizacja pogrzebu, stworzenie oficjalnej
wersji wydarzeń dla opinii publicznej… Potoczył wzrokiem po ścianach pokrytych
sadzą i krwią.
- Do tego trzeba doliczyć koszty
remontu – zauważył, byle tylko zająć myśli czymś innym. – Odnowienie ścian i
podłogi, zakup nowych mebli…
- I jeden z nich nasikał na
dywan! – wtrącił się wściekły Filch.
Weszli
do sali zaklęć: Dumbledore, de Volaille oraz Moody. Woźny został na korytarzu i
pilnował drzwi. W środku zgromadzony był już prawie cały Klimpfjall. Czekać na
resztę? Nie, przypomniał sobie dyrektor. Reszta to straty.
- Drodzy Kluchoni – westchnął. – Nie
zamierzam wam ogłaszać, że Hogwart został zaatakowany, skoro, jako jego
obrońcy, wiecie o tym najlepiej. Właściwie produkować się tu będzie głównie profesor
de Volaille. Mam tylko jedną prośbę, a w zasadzie nakaz: o tym, co tu zostanie
powiedziane, nie powinien się dowiedzieć nikt oprócz tych, którzy i tak wiedzą
o istnieniu Szóstego Domu. Profesor Umbridge, mimo wszystko, także nie powinna.
Profesor Moody miał również pozostawać w niewiedzy, ale tak się złożyło, że dowiedział
się o tym, że tak powiem, na ostro. Pani profesor…
Dumbledore
usunął się na bok, a Lukrecja stanęła na środku pomieszczenia.
- Zapewne niektórzy z was już
słyszeli, że napastnikami były elfy – zaczęła. – I w dodatku przybysze z innego
świata. Z tym się wiąże druga rola Szóstego Domu. Mieliśmy nadzieję, że na
razie nie będzie potrzebna. Cóż, okazało się inaczej. Zwróćcie uwagę:
wiedzieliście od razu, w którym miejscu zamku nastąpił atak?
Wśród
uczniów dał się słyszeć szum. Rzeczywiście, wszyscy niemal równocześnie
usłyszeli wołanie o pomoc i pobiegli w odpowiednie miejsce.
- Zaczęło się to wieki temu –
ciągnęła de Volaille. Widać było, że mówi mało składnie, jest poruszona tym, co
się zdarzyło – W innym świecie była wyspa zwana Porannym Wiatrem…
- Co za idiotyczna nazwa –
szepnął Ron.
- Nie bardziej, niż Wieprzowe
Kurzajki – odpowiedział mu Harry i wrócił do słuchania nauczycielki.
- …zamieszkana przez elfy o
szarej skórze i czerwonych oczach. Rządziło nimi pięć wielkich rodów. Szósty,
ród Dagoth, dążył do pokonania pozostałych przez mord, zdradę i odrażające,
zakazane rytuały. Był w nim jednak młody elf, Dagoth Dreyfus, który miał dość
zła czynionego przez swoich krewniaków. Chciał tylko żyć pełnią życia,
zaspokajać pragnienia swoje i innych. Zerwał więzi z rodem Dagoth i uciekł
przez portal do naszego świata. Akurat w sam raz, by spotkać założycieli
Hogwartu. Stał się
najlepszym przyjacielem Klausa Klimpfjalla, który, jak pamiętacie, o mało nie
został narzeczonym Helgi Hufflepuff. Okazało się jednak, że słudzy rodu Dagoth
przekroczyli granicę światów, by ukarać odstępcę.
Wtedy Dreyfus
i Klimpfjall postanowili utworzyć dodatkowy, tajny dom w Hogwarcie. Szósty Dom
jako przeciwieństwo Szóstego Rodu, zresztą w niektórych językach te pojęcia
brzmią tak samo. Z jednej strony służący hedonizmowi i samorealizacji, ale o
tym już wiecie, a z drugiej – będący linią obrony na wypadek, gdyby słudzy rodu
Dagoth znów wdarli się do naszego świata. Jak widać, już się wdarli, i są
poważne podstawy, aby sądzić, że działali w sojuszu z Voldemortem.
Zapanowała
konsternacja, jednak gwar szybko ucichł, bo wszyscy chcieli się dowiedzieć
więcej.
- Jako uczniowie Szóstego Domu,
błyskawicznie zareagowaliście na atak – powiedziała de Volaille. – Tak miało
być. Kiedykolwiek najeźdźcy z rodu Dagoth znowu wejdą do naszego świata,
Kluchoni dowiedzą się pierwsi.
Spojrzała
na Dumbledore’a, jakby szukając potwierdzenia.
- Atak już nastąpił, ale w każdej
chwili może dojść do kolejnego – przestrzegła Kluchonów. – W związku z tym,
korzystając z pełnomocnictw, które otrzymałam w Ministerstwie Magii, nadaję wam
wszystkim status aurorów pomocniczych. Na naszych barkach spoczywa ochrona
Hogwartu przed rodem Dagoth. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.
Tym
razem wzrok Lukrecji zatrzymał się na Harrym.
- Niestety, wasz prefekt Murtaza
został poważnie ranny i trafił do szpitala – powiadomiła. Kilka dziewczyn
załkało. – W związku z tym mianuję nowych prefektów. Panie Potter, panno
Swiftsure, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie. A właściwie nas wszystkich.
Na
koniec jeszcze zabrał głos Dumbledore.
- Moi drodzy, bardzo ważna rzecz.
Nie dajmy się zastraszyć. Trzeba zwiększyć czujność, ale niech to was nie
odwiedzie od normalnego szkolnego bytowania. Niech przeciwnik widzi, że nie jest
łatwo nas złamać.
No nadrabiam zaległości i w końcu u Ciebie jestem!
OdpowiedzUsuńRozdział według mnie ciekawy.
Coraz bardziej lubię Kassandrę.
ta dziewczyna strasznie mi kogoś przypomina.
Widzę również, że całkiem sporo się działo.
Umiesz trzymać napięcie a to lubię najbardziej.
Jestem ciekawa, co dalej z tego wyniknie i niecierpliwie oczekuje na ciąg dalszy.
Inne światy, złe elfy i walka o Ziemię... Robi się ciekawie. To już nie jest zwykłe opowiadanie o uciechach, zaczyna się pojawiać klimat. Mroczny, tajemniczy, mamy nieco grozy... No, teraz to mi się podoba.
OdpowiedzUsuń