piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 29

     Minął tydzień. Tego dnia Harry wyjątkowo nie mógł się skupić na lekcjach. Siedzący obok Draco doprowadzał go do szaleństwa. Mimo że Potter starał się za często nie spoglądać na Malfoya i patrzył przed siebie, w stronę nauczycieli, wyobraźnia cały czas podsuwała mu cudowne ciało swojego Smoczusia, smak jego pocałunków, swoje dłonie na jego biodrach, namiętne jęki i dyszenie, jakie wydawał Draco, kiedy…
Sam Malfoy nie ułatwiał sprawy. Co kilka minut łapał Harry’ego pod ławką za kolano, a kiedy nauczyciele się odwracali, błyskawicznie wykorzystywał sytuację, aby go cmoknąć w policzek.
        Po trzeciej lekcji, kiedy wyszli na przerwę, Draco złapał Harry’ego za ręce i odprowadził kawałek.
- Kochanie, tak bardzo cię pragnę – powiedział, zalotnie trzepocząc rzęsami. – Chodźmy do łazienki!
- Do łazienki, Malfoyu? Poważnie? – Potter spojrzał na niego z przyganą. – Jeszcze rozumiem, że mielibyśmy w naszej, to znaczy w mojej. Ale w zwykłym kiblu? Trzymajmy jakiś poziom.
        Draco posmutniał.
- Pewnie mnie już nie kochasz – powiedział.
- Draco, skarbie, czy ty na pewno jesteś trzeźwy? – zaniepokoił się Harry.
- Nie, Harry – zaprzeczył Malfoy. – Jestem upojony namiętnością. Błagam…
- Smoczusiu – tłumaczył Potter. – Co za dużo, to niezdrowo. Im dłużej wytrzymasz, tym fajniej będzie wieczorem.
- A może ja już ci się nie podobam? – zapytał Draco ze smutkiem. – Chcesz, żebym się od ciebie wyprowadził?
- Jeszcze się nawet dobrze nie wprowadziłeś – odpowiedział Harry. – Nie przesadzaj.
     Natenczas Malfoy zrobił starannie przećwiczoną minę zbitego psiaka, która sprawiała, że serce Harry’ego natychmiastowo topniało.
- No proooszę, no proooszę, no prooooszę, no proooooszę, no prooooooszę… - powtarzał, kierując dłoń Złotego Chłopca w taki sposób, aby mógł się przekonać namacalnie, że sytuacja jest bardzo poważna.
- Musisz poczekać do wieczora – stwierdził Potter bezlitośnie, wyrywając rękę delikatnie, acz stanowczo. – Mogę ci wymasować plecy, ale to dopiero na następnej przerwie.
       I odszedł, nie dając Draconowi szansy na odpowiedź.
      Uwielbiał swojego chłopaka, a kochać się z nim wręcz ubóstwiał, jednak niepokoił go fakt, że Draco był ostatnio tak strasznie niewyżyty, jakby opętał go demon współżycia. Harry w ciągu ostatnich dni, a właściwie nocy, ofiarował mu tyle miłości, że Malfoy właściwie nie powinien być w stanie siedzieć, a jednak cały czas chciał jeszcze. Z jednej strony było to słodkie, a z drugiej – Harry’emu groziła śmierć z wyczerpania. Chwilami czuł się, jakby pracował w tartaku.
     Zastanawiał się nad swoimi uczuciami do Malfoya. Oczywiście cieszyło go, że Draco z wroga stał się przyjacielem, a nawet kimś więcej niż przyjacielem. Fakt, że Smoczuś za nim szalał, również Potterowi bardzo pochlebiał. Poza tym uważał byłego Ślizgona za przystojnego chłopaka, lubił być przez niego adorowany i tak samo lubił jemu sprawiać przyjemność. Ale czy go kochał? Nie potrafił powiedzieć. Wiedział jedno. Chciał mieć Dracona przy sobie tak długo, jak tylko się da…
    Harry z rozmarzeniem pomyślał, że na wakacje mógłby zabrać Smoczusia do Dursleyów. Wtedy zobaczymy, kto zamieszka w komórce pod schodami…


     Lucjusz Malfoy siedział zasępiony w jadalni swojego dworu. Sprawy od jakiegoś czasu zjeżdżały po równi pochyłej i brały w łeb. Czarny Pan nie był zadowolony, a kto oczywiście poniesie wszystkie konsekwencje? Jasne, że Lucjusz.
     I jeszcze do tego Draco… Stracili chłopaka już bezpowrotnie. Tyle czasu i wysiłku wpompowali w to, żeby młody Malfoy stał się wiernym sługą Czarnego Pana, a on tymczasem… Aż strach mówić! Oboje z Narcyzą strasznie boleli nad tym, co się stało z ich synem, chociaż z zupełnie odmiennych powodów. Cyzia rozpaczała, że Draco związał się z chłopakiem, natomiast Lucjusz – że zdradził ideały śmierciożerstwa.
- Hej, Lucek! – rozległ się nagle obleśny głos. – Zostało ci jeszcze coś z tej siedemdziesięcioletniej whisky?
     Malfoy obejrzał się z odrazą. Osobnik, który wszedł do jadalni, miał długie, kręcone włosy w kolorze ciemnego blondu, wysokie czoło, bujną brodę oraz czerwoną flanelową szatę w kratkę, chyba niezbyt czystą. Nie czekając na odpowiedź Lucjusza, Synchroniusz Walruss sam otworzył sobie barek i nalał whisky do szklanki.
     Z obrzydzeniem skrzywił się Lucjusz. Właściwie to chciało mu się zwracać. I to ma być ten nowy ulubieniec Czarnego Pana? Było zupełnie niepojęte, na mocy jakiej logiki lord Voldemort, zamiast opierać się na starym, sprawdzonym sojuszniku, jakim był arystokrata Malfoy, swoim najważniejszym człowiekiem uczynił jakiegoś… nie, nawet nie parweniusza, po prostu robola!
Walruss od paru tygodni siedział w gościach u Lucjusza i Narcyzy, bezwstydnie ich objadał, nie zamykał drzwi do toalety i uważał się za bardzo zabawnego. Na każdym kroku podkreślał swoje proletariackie pochodzenie, z ewidentną intencją wkurzania Lucjusza, a poza tym kazał wszystkim mówić do siebie „wujku Synchroniuszu”. Bellatrix Lestrange była nim oczarowana, śmiała się z jego nędznych sucharów. W wolnych chwilach Walruss przeraźliwie grał na flecie, który zresztą był czarodziejski, chociaż nie w sensie mozartowskim. Muzyka nie wywoływała żadnych magicznych skutków, za to sam instrument służył równocześnie jako różdżka.
Co gorsza, za sprawą Walrussa po Malfoy Manor ciągle kręcili się jacyś gówniarze. Lucjusza pusty śmiech brał na myśl, że to niby ma być nowa elita Voldemorta, podczas gdy jego samego Czarny Pan najwyraźniej zamierzał zdegradować do roli dojarza Nagini. I to w dodatku pomocniczego, który wykonywałby tę niewdzięczną i ryzykowną robotę wtedy, kiedy akurat w pobliżu nie kręcił się Peter Pettigrew. Jego z kolei Walruss, z nie całkiem jasnych przyczyn, przezywał Longstreetem. Jakieś mugolskie żarty, dla Lucjusza zupełnie niezrozumiałe.
I to jeszcze nie było najgorsze, do czego facet był zdolny. Od kiedy usłyszał o tym, że Draco i ten Potter… no właśnie… No więc od tej pory drażnił się z nim, wołając: „Lucek, gdzie twój wnucek?”
- Aha, i jakbyś miał czas, to Czarny Pan chce cię widzieć, stary – rzekł Synchroniusz, rozwalając się na kanapie i zakładając nogę na nogę.
      Lucjusz myślał, że udusi drania, tymi ręcami, bez użycia różdżki. Ryzykował surową karę tylko dlatego, że Walruss nie przekazał mu od razu słów Voldemorta. Jakakolwiek dalsza zwłoka jeszcze bardziej rozwścieczyłaby Czarnego Pana, Malfoy przeto udał się do wielkiego salonu na piętrze, gdzie Voldemort miał swe leże.
     Pomieszczenie było pogrążone w ciemności, przez zasłony wpadało tylko niewiele sinobladego światła. Lucjusz od razu poczuł na sobie ciężki wzrok Czarnego Pana, zasiadającego pośrodku salonu, na prowizorycznym tronie, za którym paliła się z tyłu świeca, aby wywołać złudzenie, że jest on jeszcze większy.
Lord Voldemort, jak co dzień, powitał Lucjusza serdecznym Cruciatusem.
- Wzywałeś mnie, panie? – powiedział szybko Malfoy.
- Tak, Lucjuszu, mam z tobą do pogadania.
- Jak rozkażesz, panie.
       Voldemort uważnie spojrzał na swego sługę.
- Dagoth Ur pogniewał się na nas za tamto niepowodzenie – powiedział. – Do tego stopnia, że nie chce ze mną utrzymywać kontaktu.
- Czyż nie opanujemy świata czarodziejów bez jego pomocy, panie? – zapytał Lucjusz. – Przedtem jakoś radziliśmy sobie sami.
- I teraz też byśmy sobie poradzili – rzekł Czarny Pan. – Nie będę go prosił o łaskę, nawet jeżeli z jego pomocą byłoby łatwiej.
- No więc – Malfoy był nieco zdezorientowany – co zatem zamierzasz zrobić, panie?
       Lord Voldemort wstał z tronu i zaczął się posępnie przechadzać po pomieszczeniu.
- Nie mam zamiaru łapać dwóch feniksów za ogon – przyznał. – Potterem, Dumbledore’em i całą tą hogwarcką hałastrą zajmiemy się stopniowo, już niedługo. Wyłapiemy ich jednego po drugim, jak króliki. Była taka książka, „Króliki i węże”, czytałeś może, Lucjuszu?
- Chyba nie miałem okazji, panie – wyznał Lucjusz, którego dezorientacja wciąż wzrastała.
- No to przeczytaj. Jakiś mugol to napisał, ale bardzo ciekawa alegoria. Synchroniusz Walruss mi ją polecił.
       Sami-Wiecie-Kto zignorował niezadowolony grymas Malfoya na dźwięk nazwiska swego najnowszego ulubieńca.
- A co do tego całego Dagoth Ura, to jemu też pokażę, na co mnie stać – powiedział, rozciągając bezwargie usta w rekinim uśmiechu. – Wyślę mu swoją córkę, aby załatwiła jego przeciwnika.
- C… córkę, panie? – wybełkotał Lucjusz. – Nie wiedziałem, że masz córkę.
- Nie mam, ale w każdej chwili mogę mieć, więc nie mów mi, Lucjuszu – Voldemort niespokojnie obejrzał się w stronę swego tronu – że siedzi z tyłu. Brakuje mi tylko odpowiedniej matki.
- No tak, to stwarza pewien problem – zauważył Malfoy.
- Przede wszystkim powinien to być ktoś czystej krwi – kontynuował Voldemort. – Twoja Cycyzia była całkiem niezła, ale to jednak ciągle nie to.
     Lucjusz skrzywił się. Czarny Pan kilka tygodni temu tak wymaglował jego żonę, że do tej pory dochodziła kilka razy dziennie. A teraz jeszcze wybrzydza.
- Ona ma jeszcze siostrę, panie – przypomniał.
- Siostrę? – Voldemort spojrzał na niego z politowaniem. – Nie wyobrażasz sobie chyba, że Bellatrix, moja najcenniejsza współpracownica, miałaby z ciążowym brzuchem biegać z różdżką i zabijać szlamy?
- Cóż, po prawdzie, panie – rzekł Lucjusz – to ją akurat potrafię sobie wyobrazić w takiej sytuacji.
- Aha – Czarny Pan pokiwał głową. – I w jakich jeszcze sytuacjach ją sobie wyobrażasz?
     Malfoy spuścił oczy. Nie wyobrażał sobie odpowiedzi, której mógłby teraz udzielić, aby nie sprawiać wrażenia zboka marzącego o przeleceniu własnej szwagierki.
- Jedyna sytuacja, w której nie potrafię jej sobie wyobrazić, to Bellatrix gotująca bigos – odpowiedział po namyśle.
- Bardzo słusznie – Voldemort uśmiechnął się drapieżnie. – Siostra twojej żony nienawidzi kapusty, od kiedy natknęła się w Hogsmeade na swego zatraconego siostrzeńca.
      Lucjusz drgnął na wzmiankę o Draconie, spojrzał na Czarnego Pana niespokojnie.
- Pewnie bardzo się martwisz tym, co się stało z twoim synem – rzekł Voldemort. – Musisz wiedzieć, że jest dla niego jeszcze szansa. Posłuchaj. Mam szczwany plan…


środa, 13 listopada 2013

Rozdział 28


  W czasie, gdy w sypialni prefektów Szóstego Domu buchały płomienie miłości, znacznie skromniejsza, acz nie mniej trwała relacja rozwijała się w innej części Hogwartu. Cho Chang i Kasandra Swiftsure stały się najlepszymi przyjaciółkami. Krukonka czuła się już prawie całkiem dobrze, ale nadal wymagała opieki, więc Kasandra porozmawiała z panią Pomfrey i wzięła na siebie obowiązek doglądania koleżanki. Dzięki temu spędzały razem jeszcze więcej czasu.
- W życiu bym nie pomyślała, że kiedyś będę się tak obżerać – powiedziała Cho.
- Przypadki chodzą po ludziach – uśmiechnęła się Kasandra. – Ja sama jeszcze niedawno byłam tak okropnie nieśmiała, że strach pomyśleć. Ta misja ratunkowa bardzo mi pomogła na samoocenę.
- Nie tylko na ciebie wpłynęła – uśmiechnęła się uczennica z Ravenclawu. – Na przykład taki Malfoy…
  Zauważyła, że przyjaciółka drgnęła na dźwięk tego nazwiska.
- Przepraszam – zareagowała. – Widzę, że trafiłam w czuły punkt…
- Nic nie szkodzi – odpowiedziała Swiftsure. – Już pogodziłam się z myślą, że Harry nie jest dla mnie. W końcu zobacz, on mi jakoś specjalnie nie okazywał zainteresowania, tylko parę razy mi powiedział, że mam ładne zęby, co i tak mi wszyscy mówią…
- Łącznie ze mną – zauważyła Cho.
- No właśnie. Postawiłam na nim kreskę. Zresztą ten Draco też z biegiem czasu zdaje się względnie sympatyczny…
- Nie zawsze taki był. Dopiero w tym roku tak się wszystko zaczęło dziać. Przedtem był okropny.
- Wiem, miałam okazję się zetknąć z tamtą stroną jego natury – Kasandra pokiwała głową. – To mi przypomina… To, co przeżyłam w Durmstrangu.
  Cho spojrzała na nią z zastanowieniem.
- To musiało być straszne – powiedziała.
- I było. Właściwie nikomu o tym dotąd nie mówiłam, ale skoro jesteś moją przyjaciółką, może mnie wysłuchasz.
- No jasne – potwierdziła Cho, podsuwając Kasandrze talerz z ciastem.
- Jak ci już mówiłam, grupa uczniów z bogatych rodzin przyczepiła się do mnie na czwartym roku. Znęcali się nade mną metodycznie przez prawie dwa lata. Wyzwiska, podkładanie nóg, zabieranie jedzenia na stołówce… Jakoś to znosiłam. Byłam najlepsza z dziewczyn w quidditchu, nie zależało mi na byciu najpopularniejszą, w każdej szkole są takie męty, no to spoko.
  Zadrżała. Cho objęła ją ramieniem, aby dodać pewności siebie.
- Pewnego dnia… Było to w kwietniu… - opowiadała Kasandra – szłam sobie korytarzem, kiedy nagle mnie otoczyli. Miałam zamiar ich olać i iść dalej swoją drogą, jak zawsze. Wtedy jeden z nich złapał mnie za rękaw i rzucił na ścianę. Stłukłam sobie plecy i leżałam na posadzce, a oni stali i wyśmiewali się ze mnie. Potem zaczęli mnie kopać. Wszyscy razem, ale szczególnie jeden. Miał tak silnego kopa, że Cruciatus mógł się wydawać pieszczotą, a ja mam porównanie. Najbardziej bałam się, żeby tylko nie wybili mi zębów… Potem jeden mnie podniósł i rzucił w kąt, gdzie leżały jakieś szklane skorupy. Upadłam brodą prosto na to szkło. Uzdrowiciele robili, co mogli, ale i tak blizny pozostaną mi do końca życia.
- Biedna Kasandra… - westchnęła Cho. – Ale dość ładnie ci się zagoiły.
- I to jeszcze nie wszystko – Swiftsure wykrzywiała się z zakłopotaniem, w jej oczach pojawiły się łzy. – Leżałam tam, na korytarzu… Pobita, skopana, sponiewierana, z zakrwawioną twarzą… I wtedy jedna dziewczyna… Wiesz, z tej bandy… Ona podeszła do mnie, uklękła nade mną i kazała… No wiesz…
  Cho Chang pisnęła z szoku. Odruchowo odsunęła się od Kasandry.
- Uważasz mnie za nieczystą? – Gryfonka spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem.
- Nie, skądże znowu – Cho uśmiechnęła się przepraszająco i ponownie przytuliła Kasandrę. – Bardzo ci współczuję i zrobiłabym wszystko, żeby ci pomóc. Myślałam tylko, że po tym… zdarzeniu… nie lubisz dotyku.
- Słuchaj, Cho, może i jestem w dalszym ciągu trochę nieśmiała, ale wystarczająco asertywna, żeby powiedzieć od razu, gdyby mi się coś nie podobało. Dziękuję ci bardzo za wsparcie. Jesteś pierwszą osobą, której o tym w ogóle opowiedziałam.
- Zawsze możesz ze mną pogadać o wszystkim – rzekła Krukonka. – I niech dementorzy porwą tych podleców. A teraz zjedz coś.
  Kasandra wyjęła z kieszeni cygaro, zapaliła.
- Ty palisz? – zdziwiła się Cho.
- Rzucam – Swiftsure uśmiechnęła się słabo. – Przez tamto wszystko wpadłam w nałóg. Ale robię, co mogę, żeby się tego pozbyć. Trzymam się na poziomie jednej fajki w miesiącu.
  Cho popatrzyła na nią zatroskana.
- Tylko mi z nim gdzieś nie zaśnij – powiedziała. – Skrzaty nie mają w umowie obowiązków straży pożarnej.
- Bez obawy – uśmiechnęła się Kasandra. – To jest magiczne cygaro, samo się zapala i gaśnie, kiedy chcę.


***

    Harry obudził się w środku nocy i złapał za różdżkę, żeby sobie poświecić. Zaskoczone stęknięcie Dracona uświadomiło mu, że to jednak nie była różdżka. Uświadomienie sobie tego faktu spowodowało, że chwilę później w łóżku znalazły się już dwa obiekty różdżkopodobne. Nie mówiąc o prawdziwej różdżce.
- Cześć, króliczku – uśmiechnął się Draco, patrząc na Pottera przez półprzymknięte powieki.
- Cześć, Smoczusiu. Jak ci się śpi?
- Super – Malfoy wyciągnął rękę do Harry’ego. – Chodź tu bliżej. Mam ochotę porządnie obślinić mojego chłopaka.
- Już nie przesadzaj, świetnie całujesz – Harry pogłaskał go po platynowych włosach. – No, dawaj.
  I przysunął się bliżej, podstawiając Draconowi swoją klatkę piersiową .
- Jesteś super, człowiek – powtarzał, wsłuchując się z rozkoszą w cmoknięcia dochodzące z rejonu jego żeber. Nawet gdyby dotyk warg Malfoya nie był tak niesamowicie przyjemny, sam odgłos by wystarczył, aby doprowadzić Pottera do szaleństwa.
- Dobrze, teraz moja kolej – wykrztusił wreszcie i pochylił się, aby zwrócić Draconowi pieszczotę z nawiązką.
  Leżeli potem wtuleni w siebie, odwlekając i zawieszając w czasie tę chwilę, gdy w końcu pójdą na całość…
- A nie masz mi za złe? – upewnił się Harry. – Wiesz, tego wszystkiego, co się działo na ucztach?
- Nie no, coś ty – Draco przytulił się do jego ramienia. – Przecież wtedy jeszcze nie byliśmy razem…
  Złoty Chłopiec chwycił oburącz głowę Malfoya i wypełnił jego usta długim, gorącym pocałunkiem.
- Wiesz co – powiedział. – Czasem wydaje mi się, że tamte wszystkie dziewczyny na ucztach, i paru chłopców, nawiasem mówiąc… To wszystko był trening, zanim trafię na ciebie…
- Ty, słuchaj… - wykrztusił Draco. – Nie gniewasz się na mnie za Ritę Skeeter? Wiem, że to brzmi głupio, ale zrobiłem to dla dobra Hogwartu…
- Za dużo myślisz, Smoczusiu – Harry posmyrał Malfoya w nosek. – Chodź tu bliżej.
  Kilka minut później obaj osiągnęli spełnienie i ponownie zasnęli.
  Jednak po paru godzinach Potter obudził się znowu. Z drugiej strony łóżka dobiegał szloch…
- Draco, co się stało?
- Miałem sen – wykrztusił Malfoy roztrzęsiony/
- Ale o czym? – zapytał Harry. – Że nadejdzie taki dzień, kiedy czarodzieje i mugole, czystokrwiści i szlamy, Gryfoni i Ślizgoni…
- Nie – zaprzeczył Draco. – To było… To był koszmar. Hogwart… Cały zrujnowany. Wszędzie pył i gruz. I widziałem… jego…
- Voldemorta?
  Malfoy pokiwał głową.
- Właśnie. Walczyłeś z nim, byłeś… zakrwawiony. Patrzyłeś na mnie… Chciałeś, żebym ci rzucił swoją różdżkę, ale nie mogłem… Przykleiła mi się do ręki…
- Spokojnie – powiedział Harry, gładząc Dracona po ramionach. – To tylko sen. Wszystko będzie dobrze…
- Nie oddam cię, Potter – Draco rozpłakał się. – On cię nie dostanie. Po moim trupie…
- Ja ciebie też – odrzekł Harry.
  Przytulił czule rozdygotanego Malfoya. Draco przywarł do jego ciała, stopniowo się uspokajał i rozluźniał. Już wkrótce zapomniał o koszmarze. Był szczęśliwy. W ramionach Harry’ego znalazł dom prawdziwszy niż Malfoy Manor.

***

    W Komnacie Tajemnic spotkali się Albus Dumbledore i Lukrecja de Volaille.
- Cóż, pani profesor – zagaił Dumbledore. – Skoro spotykamy się w Komnacie Tajemnic, to wnioskuję, że to, o czym chce pani porozmawiać, jest tajemnicą.
- Ma pan całkowitą rację, dyrektorze – odrzekła opiekunka Klimpfjallu. – Już zbyt wiele osób kręci się wokół tej całej sprawy.
- Musiałem odsunąć profesor Umbridge od spraw związanych z Szóstym Domem – oświadczył Albus. – Nie jestem pewien jej lojalności, więc na wszelki wypadek lepiej, żeby nie była za bardzo wtajemniczona.
- A gdzie Moody? – zapytała de Volaille.
- Pojechał do Londynu w sprawach aurorskich – odrzekł dyrektor. – Nie możemy teraz liczyć na jego wsparcie.
- Wsparcia będziemy potrzebowali wiele – przyznała Lukrecja. – Nieprzyjaciel rośnie w siłę. Według analizy różnych danych, na przykład napisów na murach w takich miejscach, jak przecznice ulicy Pokątnej, śmierciożercy szykują solidne przegrupowanie. Znaczącą rolę ma tu odgrywać Organizacja Zagraniczna.
- Zapewne macza w tym palce nasz znajomy Walruss – stwierdził Dumbledore, spoglądając znad okularów.
   Lukrecja odwróciła wzrok.
- Wolałabym, dyrektorze, aby nie nazywał go pan w ten sposób.
- Przepraszam. Co w ogóle nam wiadomo o tych ludziach?
- Chodzą słuchy, że Voldemort zamierza na bazie tego młodego narybku utworzyć swego rodzaju Anty-Hogwart. Własną szkołę czarodziejów, z naciskiem na czarną magię.
- Kto by miał tam wykładać? – zdziwił się Dumbledore. – Ze starych śmierciożerców nie uzbierałoby się dość dużo kompetentnych nauczycieli, poza tym zapewne Voldemort wolałby co zdolniejszych wykorzystywać w terenie niż kazać im się zajmować młodzieżą.
- Mimo wszystko to jest coś, czego nie należy lekceważyć – zauważyła de Volaille. – Synchroniusz Walruss to niezwykle niebezpieczny i sprytny osobnik. Chociaż jest czarodziejem czystej krwi, wie wszystko o mugolach i potrafi perfekcyjnie wtapiać się w ich towarzystwo. Gdyby zobaczył go pan jako mugola, nigdy by pan nie zgadł, że ten człowiek ma cokolwiek wspólnego z magią. Mnóstwo znajomych mugoli i całkiem możliwe, że wykorzysta swoje znajomości w swojej pracy dla Voldemorta…
- Voldemort miałby korzystać z mugolskich sojuszników? – zdumiał się dyrektor. – Świat się kończy…
- To właśnie dlatego tak trudno złapać Walrussa. Aurorzy śledzą go od miesięcy i nie potrafią nic zrobić.
  Albus Dumbledore spojrzał na opiekunkę Kluchonów z zastanowieniem.
- Co pani sądzi o uderzeniu prewencyjnym? – uśmiechnął się chytrze.
- W jakim sensie, dyrektorze?
- Potter i jego towarzysze już raz dokonali niemożliwego – Dumbledore zatarł ręce. – Przekroczyli granicę światów, aby przyprowadzić z powrotem duszę panny Chang. Czymże jest w porównaniu z tym zlokalizowanie paru młodocianych chulimagów i unieszkodliwienie ich?
  Profesor de Volaille pobladła.
- Nie! – zaprotestowała. – Pan sobie nie zdaje sprawy z tego, jak niebezpieczny jest Walruss. Niektórzy mówią, że potężniejszy i bardziej szalony niż Bellatrix Lestrange. Atak już teraz to pewna śmierć. Grupa Pottera nie doszła jeszcze całkiem do siebie po powrocie z tamtej misji. Właśnie teraz pomiędzy niektórymi z Kluchonów, samego Pottera nie wyłączając, wykuwają się potężne więzi, które powinny być dla nich wielkim wsparciem. A panna Swiftsure? Gdyby wpadła w ich ręce, a oni się dowiedzieli, że jest córką tego, no, Czarnego…
- A może by tak postąpić po slytherińsku, czyli podstępem? – przerwał jej Dumbledore, urzeczony swoim niespodziewanym pomysłem. – Skoro ten cały Walruss jest aż tak potężny, moglibyśmy go przekonać, że powinien zająć miejsce Voldemorta. Wybuchnie walka o władzę, jeden wykończy drugiego i wykona część roboty za nas. Zostanie osłabiony na placu boju, a my będziemy tylko musieli… wypuścić psy!
- A ma pan już kandydata na agenta wpływu? – zapytała Lukrecja. – Draco Malfoy jest już dla nich spalony…
- Pansy Parkinson! – wykrzyknął Dumbledore. – Nie, żartuję. Dopiero teraz wpadłem na ten pomysł, więc będę musiał to gruntownie przemyśleć. W każdym razie, niech ten Walruss nie będzie taki mądry, bo mu tyłu zabraknie.

***
- Wiesz co, Draco? Ja nie chcę nic mówić, ale jesteśmy w szkole, więc może dobrze by było, nie wiem, na jakieś lekcje iść?
- Bez obawy, króliczku, poradzą sobie bez nas.
- Ja jestem prefektem, mam obowiązki.
- To powiesz, że musiałeś dyscyplinować wyjątkowo niegrzecznego ucznia. Mmmmrrrr…
- Dobra, wstaję.
- Jeszcze tylko raz, błagam…
- Jak tylko raz, to może być. Ale potem już na lekcje.
- Wiedziałem, że się zgodzisz. Słodziak z ciebie.
- Nogi szerzej, słodziaku.
- Dla mojego króliczka wszystko.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 27

  
W piątek lekcja eliksirów, ostatnia tego dnia, nie odbyła się, bo Snape przez pomyłkę sam sobie wlepił szlaban i musiał odsiedzieć do końca. Wobec tego można było wcześniej iść do Hogsmeade.
Draco Malfoy szedł więc ulicą, przyglądając się smętnie witrynom sklepów. Nie na wiele było go już stać, oszczędności powoli się kończyły i Draco coraz częściej martwił się, jak sobie da radę bez wsparcia rodziny. Znalazł w dormitorium kostkę mydła słodowego i poszedł do antykwariusza z Hogsmeade, żeby ją sprzedać jako artefakt z innego świata. Zażyczył sobie dwustu funtów, ale stary dziad powiedział, że nie może dać więcej, jak dwadzieścia, więc Malfoy uniósł się honorem i do transakcji jednak nie doszło.
Jakaś nieznajoma blondynka uśmiechnęła się do niego, zalotnie mrugając, ale Draco tylko machnął jej ręką. Nie miał ochoty na przelotne romanse, w grę wchodziło coś o wiele poważniejszego… Wrócił myślami do tematu przemiany w dziewczynę. Dowiedział się już, że zabiegi tego rodzaju przeprowadza daleki kuzyn dyrektora, Huckleberry Dumbledore, ale on kazał sobie słono płacić, mieszkał aż w Nowej Zelandii, a w dodatku takie rozwiązanie byłoby wątpliwe pod względem dyskrecji. Cóż, na pewno są jeszcze inni specjaliści… Najpierw jednak Malfoy powinien się zastanowić, jaką konkretnie dziewczyną miałby być. Zwykle wyobrażał sobie siebie jako długonogą blondynkę, ale jeżeli Potter woli rude… Może należałoby jakoś delikatnie wypytać, jaki jest jego typ?
Draco tak się zamyślił, że nie patrzył przed siebie i nagle z impetem wpadł na kogoś, kto wyszedł z bocznej uliczki. Miał zamiar go obsobaczyć, ale spojrzał, z kim ma do czynienia, i tylko otworzył usta.
- O, cześć, Potter – powiedział wreszcie. – Ty też dziś poszedłeś do Hogsmeade?
- Malfoyu, masz różdżkę w kieszeni czy cieszysz się na mój widok? – uśmiechnął się Harry.
- Jedno i drugie – odpowiedział Malfoy, zresztą zgodnie z prawdą.
- Co porabiasz na mieście? – zainteresował się Harry.
- Szwendam się – rzekł Draco bez ogródek. – Kasa mi się kończy, więc korzystam z życia, dopóki mogę.
- Możesz się poszwendać ze mną – zaproponował Potter. – My z Szóstego Domu powinniśmy sobie pomagać.
    Przespacerowali się zatem przez Hogsmeade, przyglądając się wystawom. Draco narzekał, że antykwariusz nie chciał kupić mydła słodowego, chociaż teraz, gdy Hogwart został zabezpieczony przed powstawaniem szczelin między światami, artykuł ten będzie coraz rzadszy. Poszli też do optyka, gdzie Potter miał zamówione zapasowe okulary. W warsztacie była kolejka, a oni akurat wtedy trochę sobie pomilczeli, więc Draco mógł uchodzić za innego klienta.
- Panowie są razem? – zapytał majster, gdy Harry odebrał już swe bryle.
- Tak – potwierdził Potter.
Draco niczego nie dał po sobie poznać, ale w środku prawie dostał zawału z radości.
- Ciekawe, jak bym wyglądał w okularach – powiedział, gdy wyszli na ulicę. – Dasz przymierzyć?
- Sorry, ale cudzych okularów się nie przymierza – Harry pokręcił głową. – Wzrok sobie zepsujesz.
- Ja już i tak jestem cały zepsuty – uśmiechnął się Draco. – Chcesz się przekonać?
- Chodźmy coś zjeść – zaproponował Złoty Chłopiec zamiast odpowiedzi. – Może do GoBlina?
W jadłodajni panowała spokojna atmosfera. Harry i Malfoy zamówili po porcji flaków.
- W życiu bym nie przypuszczał, że będziemy razem jeść obiad – zauważył Potter.
- Nie jestem już tym Draconem, którego dawniej znałeś – rzekł Draco. – Czasem się zastanawiam, czy nie zmienić nazwiska.
- Na jakie? – zaciekawił się Harry.
- Jeszcze nie wiem. Może Bonfoy.
- Draco Bonfoy? Jakoś nie brzmi.
            Draco milczał przez chwilę.
- A co powiesz na to: Draco Potter? – zapytał.
- No wiesz! - Harry uszczypnął go pod stołem. – Nie przesadzaj.
            Tchórzofret westchnął, uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Zrobiło mi się przykro – powiedział.
- Przykro? Tobie? – Harry był bardziej niż zdumiony. – Dawny Draco już dawno wyciągnąłby na mnie różdżkę.
- Teraz też bym wyciągnął – Malfoy uśmiechnął się lubieżnie. – Ale nie przy ludziach.
            Potter zaczerwienił się nagle.
- Tak? A kto dopiero co chciał być moim niewolnikiem, z którym będę mógł robić wszystko i wszędzie?
- Jakby co, oferta pozostaje aktualna – rzekł Draco.
            Harry nie patrzył na byłego gwiazdora Slytherinu.
- Jedz, bo wystygnie – zmienił temat.
         Przez chwilę jedli bezgłośnie. W pewnym momencie Potter dostrzegł niespokojne spojrzenia, którymi Draco obrzucał pomieszczenie.
- Co się tak rozglądasz?
- Podobno można tu spotkać ciotkę Bellatrix – powiedział Malfoy. – Ale to drobna niedogodność, ważne, że jestem z tobą.
- O, ty słodziaku – rozczulił się Potter. – Chodź na kolana.
          Draco, niewiele myśląc, a już zupełnie nie zwracając uwagi na innych gości w lokalu, bystrym kłusem okrążył stolik. Usadowił się Harry’emu na kolanach i zaczął pokrywać jego twarz pocałunkami. Trwało to jakąś godzinę, aż okazało się, że chociaż chłopcy się rozgrzali, to jednak obiad im wystygł. Potter zamówił więc ponownie flaki i zjedli je na pół z jednego talerza.

           Wracali z Hogsmeade w dobrych nastrojach. W pewnym momencie Draco chwycił dłoń Harry’ego. Spodziewał się, że Potter wyszarpnie rękę, ale ten niczego takiego nie zrobił.
            Kiedy dotarli do zamku, Harry zaproponował nagle:
- Chciałbyś zwiedzić moją aktualną melinę?
- Jasne! – ucieszył się Malfoy. – Słyszałem, że masz teraz dobre warunki…
      I posmutniał trochę, bo przypomniał sobie, że Harry, na spółkę z Kasandrą Swiftsure, dostał sypialnię prefektów Szóstego Domu. Potter jednak otworzył drzwi i wpuścił tchórzofreta do pomieszczenia.
        Draco był zaszokowany wystrojem pokoju, który nie wyglądał na mniej luksusowy od pomieszczeń w Malfoy Manor. Kominek, wielkie łoże, dębowa szafa, zwierciadło… Uważnie rozglądał się po zakamarkach pokoju, próbując wypatrzeć damskie ciuchy, kosmetyki czy cokolwiek, co mogłoby jego zdaniem świadczyć, że przebywała tu dziewczyna. Nic takiego nie dostrzegł, za to zauważył ogromnego pluszowego misia stojącego obok łóżka.
- O, poznaję tego pluszaka! – ucieszył się. – To ode mnie. Opowiadałem ci już, jaki miałem kłopot z wciągnięciem go do wieży Ravenclawu?
- Chyba nie – stwierdził Potter. – Albo nie pamiętam. Zobacz jeszcze łazienkę.
- A gdzie Kasandra? – zaryzykował Malfoy. Wiedział, że Harry może się obrazić za tak bezpośrednie pytanie, ale nie mógł znieść niepewności.
- W swojej sypialni – Harry wzruszył ramionami.
- Jak to? – Draco był w szoku. – To wy nie mieszkacie razem?
- Są dwie sypialnie. Ja mam swoją, ona swoją. Chodź lepiej, zobacz, jaką wannę dostałem od Dumbledore’a.
      Wanna była duża, trzyosobowa (chociaż Draco wolał się nie zastanawiać, kto miałby być tą trzecią osobą). Na brzegu znajdowały się dwie figurki: nimfa kucająca nad krawędzią i hipopotam.
- Ta nimfa to kran – wyjaśnił Harry. – Przekręcasz głowę w lewo – gorąca woda. W prawo –zimna. A jak szturchniesz tego hipcia, to rzuca się zaklęcie zabezpieczające przed osunięciem się do wody, gdybyś zasnął w kąpieli.
        I na potwierdzenie swoich słów pozyglował przy nimfie, z której zaraz zaczęła lecieć woda. Spojrzał na Dracona z zastanowieniem.
- No co? Nie wykąpiesz się? Bądź moim gościem.
     Malfoy praktycznie zapomniał języka w gębie. Potem zaczął zdejmować szatę, ale ręce tak mu się trzęsły, że jakoś się w niej zaplątał. Harry, który był już w zasadzie gotów, pomógł mu, po czym niemal siłą zerwał z niego koszulę, a potem stanął i popatrzył z zadowoleniem na swoje dzieło.
        Draco, kończąc zrzucanie reszty przyodziewku, przygryzł wargę. Szum wody i widok ciała Harry’ego w całej jego krasie pobudziły go niesamowicie, nie mógł oderwać wzroku od Złotego Chłopca. Potter widział, jak Malfoy na niego patrzy, i spojrzenie to czyniło mu wielką przyjemność.
- No dobra, woda już jest – zauważył w końcu, gdy wanna była już pełna. – Wchodź.
- A ty? – Draco spojrzał na niego podejrzliwie.
- Zaraz przyjdę – oznajmił Harry i wyszedł z łazienki.
        Malfoy z przyjemnością zanurzył się w odprężających, wonnych odmętach kąpieli. Przymknął oczy, a kiedy je otworzył, Potter wchodził do wanny z butelką wina w dłoni.
- Napijmy się – zaproponował. Wtedy Draco spostrzegł, że na półeczce obok wanny stoją kieliszki.
        Siedzieli więc w parującej wannie, ciesząc się swoim widokiem oraz dobrym winem. Malfoy czuł się niesamowicie rozpalony.
- Wiesz, co ci powiem? To była chyba najlepsza randka, jaką pamiętam – powiedział wreszcie.
- Też mi się tak wydaje – stwierdził Harry. – Cieszę się, że w końcu się zaprzyjaźniliśmy.
Nagle przypomniała mu się ta noc w jaskini, kiedy to przekonał się, że u Malfoyów nie tylko bogactwo jest wielkie.
- Wiesz, Draco, wtedy, w tej jaskini… - powiedział zniżonym głosem. – Bardzo mi się podobało.
- Dzięki… - Malfoy spuścił oczy zakłopotany.
- A tobie? – zainteresował się Potter.
         Draco spojrzał na niego poważnie.
- Mam mówić szczerze?
- No pewnie. Przecież cię nie zjem.
- Z żadną dziewczyną nie było nigdy tak super, jak z tobą.
- Smoczusiu… - szepnął Harry i zatopił się w ustach Dracona.
      Przez jakiś kwadrans słychać było tylko głośne odgłosy całowania i chlupot, gdy chłopcy czasem zmieniali położenie. Draco, wychodząc tego dnia do Hogsmeade w złym nastroju, nawet nie przypuszczał, że pod wieczór stanie się najszczęśliwszym człowiekiem w Hogwarcie. Czuł, że w zielonych oczach Złotego Chłopca wreszcie odnalazł siebie, że to jest jego prawdziwe życie. Głupi Draco, chciałeś się zmieniać w dziewczynę, a on chce właśnie ciebie, takiego, jakim jesteś!
Obejmował Pottera za szyję, dając mu się swobodnie adorować. Dłonie Harry’ego błądziły żarłocznie po całym ciele Malfoya, nastawione na wywołanie jak największej przyjemności, omijając jedynie tę jedną część ciała, którą Draco pragnął, aby wreszcie zauważyły. Czy on mi robi na złość, pomyślał. Mógłby wreszcie złapać tam, gdzie ja chcę… Lecz nic nie powiedział, skupiając się na tym, by całować jak najnamiętniej…
      W końcu obaj wygramolili się z wanny, ciężcy prawem Archimedesa. Harry sięgnął po grube, puchate ręczniki i z radością wytarł Malfoya, potem sam się wytarł i przywdział długi biały szlafrok. Draco musiał przyznać, że Potter wygląda w tym szlafroku niesamowicie szałowo. Był w tej chwili gotów zrobić dla niego wszystko.
Kiedy wyszli z łazienki, Harry chwycił Malfoya za rękę i poprowadził w stronę łóżka. Draco jednak w połowie drogi zatrzymał się.
- Muszę iść do swojego dormitorium – powiedział, spuszczając oczy.
            Potter, nieoczekiwanie dla siebie, poczuł jakiś ciężar w sercu.
- No cóż, skoro tak, to nie będę cię zatrzymywał… - stwierdził.
Nagle zrobiło mu się smutno. Malfoy popatrzył na niego z zakłopotanym uśmiechem.
- Chciałem iść po piżamę - wyjaśnił.
- A po co ci piżama? – zapytał Harry, obejmując Dracona w talii. – Będzie tylko przeszkadzać…
         Pociągnął go za sobą, a potem zdecydowanie popchnął, aż Malfoy stracił równowagę i padł z impetem na kołdrę. Potter natychmiast rzucił się na niego.
- Kocham cię – powiedział Draco. Ale nie doczekał się odpowiedzi, gdyż usta Harry’ego były akurat zajęte czym innym. Cóż, z pewnością Malfoy nie mógł się przez to uważać za pokrzywdzonego.
- No więc wiesz… – podjął opowieść. – Wciągnąć tego misia po schodach… uff… to naprawdę była ciężka… uff… robota. Całe szczęście… ooo!… że nikogo nie spotkałem, przecież taki Weasley by mnie… oooch… zabił śmiechem normalnie. Ale nie znasz… uuff… najlepszej części. Nie chciało mi się tego misiaaaaa… och… targać z Hogsmeade do zamku. Uuuch! To wziąłem świstoklika i teleportowałem się do tej szafy, och!… tej co wiesz. Aaaa! I tak jakoś trafiłem, że… ooooo!… wpakowałem się… ooooch!… prosto na Severusa. Oooj! Oooj! Harryyy! Czy ty mnie w ogóle… och! Ooch! Ooooch! OOOOOOCH! SŁUCHAAAAAAAASZ?!
         Harry przytulił się namiętnie do zdyszanego Malfoya. On też był wciąż gorący.
- Opowiedz mi to jeszcze raz – wyszeptał mu do ucha. – Jeszcze młoda godzina, cała noc przed nami…