środa, 24 października 2012

Rozdział 6


       Któregoś dnia Lukrecja de Volaille dostała wyjca od Dumbledore’a. Szybko się ubrała, rozczesała dość pobieżnie swe dwubarwne włosy i poszła do gabinetu dyrektora. Czekali już tam na nią sam Dumbledore oraz Dolores Umbridge.
        Dyrektor Hogwartu był poirytowany, bo sowa Tengmalma właśnie przyniosła mu korespondencję od Alderamina Blacka, komisarza UE do spraw magii. Nie dość, że był to jakiś kompletny urzędowy bełkot, z którego dało się zrozumieć jedynie „uprzejme sugestie” wprowadzenia do Hogwartu mugolskich nauczycieli, to w dodatku nazwisko dyrektora zostało przekręcone na AMBULUS DUMBELDOOR! Dumbledore siedział zatem i rozmyślał, jak w prostych, żołnierskich słowach napisać, co myśli o takiej biurokracji, kiedy profesor de Volaille weszła do gabinetu.
       Lukrecja, stając przed obliczem dyrektora i jego prawej ręki, była pełna obaw. Nie dość, że po pełnej wrażeń nocy nie uczesała się jak należy, to w dodatku przypuszczała, że pewnie znowu będzie musiała się tłumaczyć z kwestii sprzątania.
      Po każdej z uczt Pokój Ogólny w Klimpfjallu przypominał krajobraz po bitwie, zasłany rozbitymi naczyniami, pierzem z poduszek, kośćmi od mięsa, pestkami i ogryzkami oraz częściami garderoby, pomiędzy którymi leżeli nieprzytomni Kluchoni. W dawnych latach wszystko to pokrywała sięgająca do kostek warstwa białej, kleistej substancji. Jednak tuż przed reaktywacją Szóstego Domu Dumbledore wezwał Lukrecję de Volaille i stwierdził jednoznacznie, że to wysoce niehigieniczne, źle wygląda (zwłaszcza w oczach Ministerstwa Magii), i jeżeli już Kluchoni mają konieczność chlustać sp… spe… no, tym białym, to niech przynajmniej po sobie posprzątają. De Volaille nie rozumiała, dlaczego Albusowi przeszkadza to, co robią we własnym towarzystwie i we własnym pokoju ogólnym, ale dla świętego spokoju wydała odpowiednie dyspozycje. Sprzątaniem pozostałych zniszczeń zajmowały się specjalnie przydzielone skrzaty, które dostawały za to dodatkowe wynagrodzenie.
Okazało się jednak, że dziś nie chodzi o sprzątanie. Najwyraźniej wszystko w tej materii szło zgodnie z oczekiwaniami.
- Hm, - powiedział Dumbledore. – Profesor de Volaille.
- Tak, panie dyrektorze – zgodziła się Lukrecja.
- Zmiany wprowadzane przez ministerstwo są zaskakujące – oznajmił dyrektor. – Wygląda na to, że niedługo będziemy musieli wprowadzić zajęcia z literatury mugolskiej. Z mugolskim nauczycielem. Ale ja nie o tym.
     Lukrecja de Volaille słuchała w skupieniu. Ponieważ sama została przysłana z Ministerstwa, nic dziwnego, że Dumbledore pod jej adresem wyrażał niezadowolenie związane z pomysłami Knota i spółki.
- Chodzi o co innego – odezwała się Umbridge. – Wie pani równie dobrze jak my, że celem Szóstego Domu nie jest wyłącznie przestawianie granic hedonizmu. Utrzymywanie dobrego samopoczucia jest oczywiście bardzo ważne, ale… Co z tym innym celem?
       De Volaille przeczesała kasztanowatą stronę swych włosów. Nie czuła się zbyt pewnie, będąc nieuczesana.
- Im lepiej Kluchoni będą przygotowani, tym lepiej dla nas wszystkich – powiedziała wreszcie. – Dla odpowiedzi na to pytanie ważne jest, czy Czarny Pan zorientował się w tej ewentualności, o której rozmawialiśmy przedtem. Tego, o ile się orientuję, nie wiemy.
- Jeżeli nie wiemy, to należy zakładać, że się zorientował – rzekła Umbridge surowo. – Czy wobec tego Klimpfjall zajmuje się tym drugim? Czy tylko imprezowaniem?
- Imprezowanie jest bardzo istotną częścią tego drugiego – oświadczyła opiekunka Kluchonów. – W ten sposób wykuwają się kadry.
- Tylko żebym przez to wykuwanie nie osiwiał po raz drugi – zastrzegł Dumbledore. – Zeszłoroczny „program pilotażowy” z az-Zahrim kosztował mnie sporo kombinacji. Ciekawskim trzeba go było przedstawiać jako ucznia z indywidualnym tokiem nauczania, ewentualnie jako praktykanta u Hagrida. Teraz przynajmniej może się wtopić w tłum, ale z drugiej strony teraz mamy cały tłum, i jego działalność, do ukrycia. Snape jest bliski paranoi, McGonagall chyba też coś podejrzewa. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby ta cała maskarada poszła na marne.
- Nie pójdzie – powiedziała zdecydowanie de Volaille. – Sam pan wie, dyrektorze, że jeszcze za czasów pana nauki ten dom istniał. Przywracamy w ten sposób starą tradycję.
- I jakże ezoteryczną – rzekła Umbridge. – Nawet Flitwick, choć jest wtajemniczony w istnienie Klimpfjallu, nie zna szczegółów. Dla niego to po prostu społeczność, w której może się najeść, posłuchać muzyki i wypalić faję.
- Przysięgam, że robię wszystko, co konieczne, by wprowadzić w życie ideały Klausa Klimpfjalla i jego druha, Dagoth Dreyfusa – oświadczyła de Volaille.
- Który prawdopodobnie nigdy nie istniał – dodała Umbridge. – Cóż, na tym etapie trudno cokolwiek powiedzieć o pani efektach. Może pani wracać do swoich zajęć.

       Harry zwykle nie pamiętał wszystkich szczegółów tego, co się działo na ucztach, ale wiele dziewcząt, a nawet niektórzy chłopcy pamiętali to aż za dobrze. Takie ksywki, jak „Harry Potent”  czy „Pan Różowej Różdżki”, nie wzięły się z powietrza. Tymczasem Ron otrzymał przydomek „Lorda Weasleya”, bo po każdej uczcie był pijany jak lord.
       Uczty swoją drogą, a nauka swoją. Harry jednak zauważył, że oprócz wykładanych przedmiotów, na lekcjach równie interesuje go postać… no wiadomo czyja. Kasandra fenomenalnie radziła sobie z transfiguracją, była bardzo dobra w zielarstwie, zaklęciach i opiece nad istotami magicznymi, za to nie wyróżniała się specjalnie w eliksirach czy wróżbiarstwie. To drugie nawet specjalnie nie dziwiło, kto by się przejmował tymi bredniami. Za to na lekcjach obrony przed czarną magią Swiftsure jakby zapadała się w sobie, była pochmurna i obojętna. Potter podejrzewał, że to nie dlatego, że nie umie.
       Któregoś razu szli z Ronem przez błonia. Weasley, niosąc na ramieniu miotłę, opowiadał, że jego siostra Ginny będzie miała spore braki w nauce, bo ostatnio poważnie zachorowała.
- Na szczęście już z nią dobrze – powiedział Ron. – Ale u św. Munga powiedzieli, że wymaga dwóch miesięcy rehabilitacji, więc wysłaliśmy ją do cioci na wsi…
- A gdzie mieszka ta ciocia Nawsia? – zapytał Harry.
- Aż w Snowdonii – Ron zignorował marny kalambur Pottera. – Cisza, spokój, szybko wróci do formy.
      Doszli w punkt, z którego dobrze było widać ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Kilka osób śmigało na miotłach. Harry z miłym zaskoczeniem stwierdził, że była wśród nich także Kasandra Swiftsure. Przyglądał się jej dłuższą chwilę, obserwując, z jaką gracją powoduje miotłą, jak łagodnie wchodzi w zakręt i wznosi się lub nurkuje. Mógłby tak na nią patrzeć parę godzin. Ron też obserwował, opierając się o własną miotłę.
- Dobra jest, skubana – zauważył.
       Nagle, nie wiadomo skąd, pojawili się Crabbe i Goyle. Nadlecieli chyba znad zamku i uderzyli na Kasandrę. Próbowała im uciec, wylatując w korytarz powietrzny nad Zakazanym Lasem. Kumple Malfoya nic sobie nie robili z zakazu; wlecieli ponad drzewa jej śladem, dążąc do kolizji. Swiftsure uciekała, oni zbliżali się ku niej zakosami. Wyślizgnęła się im, jednak tylko na chwilę. Ślizgoni niestrudzenie gonili ją dalej. 
       Kasandra wprawdzie była technicznie lepsza, ale chyba ogarnął ją strach; poza tym ich było dwóch. Crabbe ścigał dziewczynę wzdłuż wyznaczonej krawędzi korytarza, a Goyle zrobił immelmana i przeciął jej drogę od przodu. Kasandra ledwo się wymknęła. Wykonała ostry manewr, wymykając się im, ale straciła przy tym wysokość, na tyle, że o mały włos uniknęła wkomponowania się w czubek drzewa. Koledzy Dracona doprowadzili się do porządku i prześlizgując się nad lasem, spróbowali zaatakować ją z dołu.
- Ron, ratuj ją! – zawołał Harry. – Lecę po Hagrida!
      Zanim Potter uruchomił się nożnie, Ron już był w powietrzu i na ostrej korbie zmierzał ku konfrontacji z łobuzami. Rypnął w Goyle’a po stycznej z takim impetem, że tamten okręcił się wokół miotły i zawisł głową w dół. Ron wyciągnął różdżkę i potraktował Patronusem dementora, który właśnie wychynął spomiędzy drzew, a potem energicznie natarł na Crabbe’a. Ślizgon, na widok szarżującego Weasleya wściekłego jak sto diabłów, spękał i uciekł w stronę zamku. Ron zwolnił. Podleciał do Kasandry, aby pomóc jej zejść na ziemię.
      Na dole czekali już Harry, Hagrid i wezwany przez tego ostatniego Remus Lupin. Hagrid wziął się intensywnie do ochrzaniania Goyle’a ("Sklątka tylnowybuchowa ma więcej rozumu niż wy obaj razem wzięci!").
Swiftsure wylądowała. Była cała blada, kolor uciekł także z jej warg. Miała zbolały wyraz twarzy, drżała. Harry opiekuńczo objął ją ramieniem.
- Potrzebujesz pomocy? – zapytał. – Chodźmy do pani Pomfrey.
       Poszedł z Kasandrą do Skrzydła Szpitalnego. Czuł pod ramieniem, jak Swiftsure dygocze, na twarzy była już nie tyle blada, co żółta, blizny na brodzie odcinały się bardzo wyraźnie.
- Ja… przepraszam – wydusiła wreszcie, gdy szli korytarzem. – Muszę do łazienki.
         Harry poczekał na nią. Wróciła po chwili, machinalnie wycierając usta.
- Jeszcze raz przepraszam, że robię ci kłopot, Harry – popatrzyła na niego z poczuciem winy.
- Nic nie szkodzi – odpowiedział. – Jesteśmy w jednym domu, musimy się nawzajem wspierać.
         Przeszła parę kroków, zatoczyła się.
- Nienawidzę tego – jęknęła. – Dlaczego nie mogą dać mi spokoju? Myślałam, że w nowej szkole będzie lepiej…
         Potter spojrzał na nią niepewnie.
- Chcesz teraz zostać sama? – zapytał.
- Nie – zaprzeczyła. – Ty właśnie zostań… Jeżeli oczywiście możesz, nie chcę cię do niczego zmuszać, ale działasz na mnie uspokajająco.
- Chodźmy, niech pani Pomfrey da ci coś na żołądek – zdecydował Harry i znów otoczył ją ramieniem.

5 komentarzy:

  1. uwierz w to lub nie, ale lepiej tak, chociaż ja sama w to niespecjalnie wierzę. OCENA. w mniej niż 24h po dodaniu zgłoszenia. taka jestem z siebie dumna, że aż to musiałam wszędzie popodkreślać.
    http://szlafrok-smierciozercy.mylog.pl/
    Lysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem więcej - w mniej niż 10 h! Komentarz pod oceną będzie później, bo chcę się do niego porządnie przyłożyć :)

      Usuń
  2. No no rozdział mi się spodobał.
    Szczególnie opis samych uczt i głębszej analizy postaci Harrego.
    Jestem ciekawa też Kassandry i jak wiele wniesie ta dziewczyna do całej historii.
    widzę, że piszesz coraz lepiej i widać wyraźnie że się starasz.
    No pozostaje mi czekać na ciąg dalszy u Ciebie gdyż coraz bardziej mi się podoba.
    czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm... Coś się zaczyna dziać. Coś ciekawego - jednak nie takie słodkie życie czeka mieszkańców Szóstego Domu, wszystko, czego się uczą, ma służyć większemu celowi... Jakiemu?
    Powiedz mi, proszę, w jaki sposób udaje się zachować istnienie tego domu w tajemnicy? Nie nocują w swoich dormitoriach, latają swobodnie nad Zakazanym Lasem - nikt nie ma pytań? Nie zastanawia się dlaczego pozwala im się na to?
    Akcja z miotłami jest dziwna. Pomijając irracjonalność zachowania dwóch mięśniaków (po kiego się na nią rzucili?! Teraz nie rozumiem, mam nadzieję, że później wyjaśnisz), to Ron zdążył uratować ją przed jednym chłopakiem, wyczarować Patronusa (serio jest na tyle dobry, by w ułamku sekundy pokonać dementora? Zwłaszcza, że w pobliżu pewnie było ich więcej... Hagrid zdążył zawołać Lupina. A Harry nie zdążył się jakoś specjalnie włączyć do ratowania dziewczyny. Coś dziwnie z tymczasem wyszło. I zainteresowaniem dziewczyną. Czy Lupin i Hagrid nie powinni się najpierw nią zainteresować, a potem rugać chłopaków?
    Doszli w punkt, z którego dobrze było widać ciemną ścianę Zakazanego Lasu” - do punktu
    „Zanim Potter uruchomił się nożnie, Ron już był w powietrzu i na ostrej korbie zmierzał ku konfrontacji z łobuzami” - uruchomił siebie? Co on, robot?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mięśniakom się nudzi, to rozrabiają. Hagrid jest wtajemniczony w istnienie Szóstego Domu, a Lupin przyszedł, kiedy już było właściwie po ptokach. "Uruchom się nożnie" to powiedzonko Darosława J. Torunia, współtwórcy wydawnictwa MAG.

      Usuń