Następnego dnia nauka w Hogwarcie
zaczęła się jak co roku. Przynależność do Klimpfjallu w żadnym stopniu nie
zwalniała Harry’ego i przyjaciół z zajęć. Jednakże zajęcia te były…
specyficzne. Na przykład takie eliksiry. Snape wydawał się zupełnie nie w
humorze, gdy zapowiadał, co dziś będzie na lekcji.
- Niech nas pan nauczy pędzić
bimber – wyrwał się Malfoy.
Snape
spiorunował go wzrokiem, ale sprawiał wrażenie, jakby nie był pewien, czy na
pewno dobrze usłyszał. Zresztą Harry też nie był pewien.
- Minus pięćdziesiąt dla
Slytherinu – ogłosił Severus.
Draco
uśmiechnął się tryumfalnie. Nie musiał sobie nic robić z punktów karnych dla Slytherinu,
bo przecież był Kluchonem. Wszystkie kary i tym podobne przyjemności szły zaś
na konto czterech oficjalnie istniejących domów, skoro Klimpfjall pozostawał ściśle
tajny. W dodatku Snape najwyraźniej nie skojarzył, że Draco należy teraz do
Ravenclawu.
Eksces
„Smoka” był szeroko komentowany na przerwie i spodziewano się, że na zielarstwie Draco wyskoczy z czymś podobnym,
na przykład zaproponuje pewne specyficzne zioło. Jednak Malfoy w obecności
Pomony Sprout zachowywał się całkiem poprawnie. Za to dużą wiedzą,
przygotowaniem i aktywnością wykazała się Kasandra Swiftsure. Wiadomo, nowa –
chce się pokazać.
Wczoraj,
w Ekspresie, Kasandra miała włosy ciasno spięte. Dziś trochę je poluzowała i
dzięki temu można było zobaczyć, że są kręcone, bardzo kędzierzawe. W jasnym,
wrześniowym świetle wpadającym przez okno, wydawały się przybierać wręcz odcień
ciemnego fioletu. Harry, przypatrując się nowej koleżance, zauważył także, iż
na jej podbródku znajdują się dyskretne pasemka jaśniejszej skóry, jakby blizny.
Nie odbierało jej to uroku, wcale a wcale.
Na
transmutacji również Swiftsure wiodła prym. Wszystko łapała w lot, znajdując
się w centrum zainteresowania klasy. McGonnagal stawiała ją za wzór, że tak oto
się powinno podchodzić do transmutacji. Harry poczuł się poważnie
zaniepokojony; czyżby miał stracić prestiż na rzecz nowej? W sumie bezsensowna
obawa, bycie Złotym Chłopcem to jednak było coś nie do przeskoczenia, ale… W
ogóle dziwne rzeczy się dzieją.
Na
którejś przerwie Draco podszedł do Kasandry. Towarzyszyli mu Crabbe, Goyle i
jeszcze jacyś dwaj Ślizgoni.
- Dobra, ślicznotko – powiedział,
patrząc na nią bezlitośnie swymi stalowymi oczyma. – Bardzo mnie interesuje,
coś ty za jedna.
- Kasandra Swiftsure, do usług – przedstawiła
się nowa, a jej ton dawał do zrozumienia, że nie jest jej miło ich poznać.
- Dobra, dobra – Malfoy wpatrywał
się w nią, był chyba lekko spięty. – Chodzi mi o to, skąd się tutaj wzięłaś.
- Z Durmstrangu – powiedziała
Kasandra. – Nie mówiłam?
Draco
zakląskał z niezadowoleniem.
- Bujać to my, a nie nas –
stwierdził. – Pierwszy dzień w szkole i już transmutujesz nie gorzej od samej
Minerwy. Nie masz czasem pod ręką klucza wiolinowego, nudge nudge?
- Ja… nie wiem, o czym ty mówisz.
- Niee? – Malfoy ewidentnie nie
wierzył w jej tłumaczenia. – A te szlamy… tfu, szramy na brodzie to może od
wyjadania ananasa prosto z puszki?
- Zostaw mnie – Swiftsure
próbowała odejść, ale Goyle zastąpił jej drogę.
- Dobry Goyle, dobry – powiedział
Draco pod nosem, po czym ponownie zwrócił się do Kasandry. – No więc powiadasz,
że jesteś z Durmstrangu. Bardzo możliwe. A naprawdę? Powiesz mi, czy raczej
wolisz uzupełnić swoją kolekcję blizn o nowe okazy?
Crabbe
zarechotał, ale w tym samym momencie Harry z Ronem wkroczyli między Kasandrę a
bandę Platynowego.
- Co ty wyprawiasz, Malfoy? – Ron
spojrzał na niego z nienawiścią. – Rozumiem, że dużo się zmieniło po wakacjach,
ale tobie chyba już kompletnie wali na łeb! Znaczy, zawsze byłeś tchórzliwym, a
nawet tchórzofretliwym mobberem, ale żeby już pierwszego dnia…
Draco,
chociaż miał przy sobie czterech ślizgońskich bycusiów, wyraźnie stracił rezon.
- Słuchaj, Potter – zwrócił się
do Harry’ego, jakby Weasley był niegodny rozmawiać z jaśnie panem Malfoyem. –
Nie wiem, kim ona jest i czego tu chciała, ale będą jeszcze przez nią kłopoty.
Nie widzisz, że to wszystko jest częścią jakiegoś szerszego planu?
Odwrócił
się na pięcie i odszedł, nie czekając na swoją „gwardię”. W głębi korytarza
gadał o czymś z Zabinim, zawzięcie gestykulując.
Wieczorem
wszyscy Kluchoni zostali wezwani do jednej z sal. Miał się odbyć obrzęd
przyjęcia do Klimpfjallu.
Profesor
de Volaille stała na środku pomieszczenia, którego głąb skrywały ciemności, i
uśmiechała się szeroko do wchodzących uczniów. Harry nie mógł zignorować faktu,
że opiekunka Szóstego Domu ubrana była w szatę z mocno wyciętym dekoltem – i
trzeba przyznać, że miała sporo do pokazania. Dziwił się, że w ogóle pozwala
jej się w Hogwarcie na taki strój. Nowa moda w Ministerstwie, ani chybi.
Obok stał
Murtaza az-Zahari, prezentujący się nadzwyczaj przystojnie w mundurku Hogwartu,
ale w rzadko spotykanych, czarno-srebrnych barwach. Niektóre uczennice z
podziwem spoglądały w jego czarne oczy, on sam zaś mierzył nimi kartkę, na
której miał jakiś wykaz.
- Witam was, drodzy Kluchoni –
powiedziała Lukrecja de Volaille. – Chociaż tak naprawdę nie jesteście jeszcze
w pełni adeptami Szóstego Domu. Aby się nimi stać, musicie przejść obrzęd…
Wszyscy
patrzyli na nią w skupieniu, jedni – nie mogąc się doczekać, na czym ten obrzęd
ma polegać, drudzy – zafascynowani jej strojem i dwukolorowymi włosami.
- W tym celu musicie… – profesor
zrobiła znaczącą pauzę – zjeść budyń waniliowy!
Za
nauczycielką rozbłysło magiczne światło, ukazując szeroki stół, cały zastawiony
czarkami budyniu.
- Potter – odczytał az-Zahari.
Harry zdumiał
się, że nie wywołują według alfabetu. Właściwie był już zmęczony tym ciągłym
dziwieniem się. W sumie nie ma co, bo Hagrid przecież zapowiadał, że idzie nowe…
Podszedł do de Volaille, która uśmiechała się niezwykle sympatycznie i trzymała salaterkę.
- Aby wejść do Szóstego Domu,
musisz przezwyciężyć to, czego nie przezwyciężałeś jako Gryfon – powiedziała
uroczyście, po czym wyrzuciła budyń z czarki sobie na dekolt.
Harry
popatrzył jej w oczy, potem znowu na budyń, potem znów w oczy.
- Pośpiesz się, Potter –
ponagliła go. – Nie może spłynąć na ubranie.
W
takiej sytuacji Harry bez zwłoki zabrał się do jedzenia. Musiał zebrać cały
budyń, co nie było łatwe, bo część już płynęła przedziałkiem. Trzeba było
działać szybko. Czuł, jak pod jego językiem tworzy się gęsia skórka, słyszał
przyspieszony oddech Lukrecji de Vollaile i coś, co może było westchnieniami, a
może przełykaniem śliny. Starał się za bardzo o tym nie myśleć i skupić się na
zadaniu. Ciekawe, czy dziewczyny też będą przez to przechodzić?
Wreszcie
posiłek się zakończył. De Vollaile podniosła głowę Harry’ego i spojrzała na
niego, cały czas się uśmiechając. Murtaza odprowadził Pottera na bok i uścisnął
jego dłoń.
- Gratulacje – powiedział. – Od
tej pory jesteś pełnoprawnym Kluchonem.
Tymczasem
kolejni uczniowie przechodzili przez ten sam obrzęd. Malfoy i Justin
Finch-Fletchley szybko sobie poradzili. Ron trochę zmarudził, ale i on wkrótce dołączył
do „pasowanych”. Harry patrzył w podłogę, lekko zawstydzony, ale uświadomił
sobie, że przecież wszyscy inni robili to samo. Przez to zawstydzenie nie
zwrócił uwagi, czy dziewczyny rzeczywiście musiały jeść budyń z dekoltu Lukrecji
de Volaille. Zauważył za to, że Neville Longbottom dopuścił, aby budyń zsunął
się na jej bluzkę, i za karę musiał powtórzyć cały rytuał. Cztery razy.
Kiedy już
wszyscy zakończyli obrzęd przejścia, a na stole wznosiły się kolumny zużytych
salaterek, profesor de Volaille odwróciła się do świeżo upieczonych Kluchonów.
- Witajcie w Klimpfjallu, Szóstym Domu, w domu bezgranicznego hedonizmu
i niczym nieskrępowanej deboszerii. Tajemnica wspólnego występku trzyma nas
razem.
Malfoy stracił rezon przez Rona? Chyba żartujesz. Różne rzeczy mogę przełknąć, ale nie to - normalnie olałby słowa Rona. Albo przywaliłby i jemu.
OdpowiedzUsuńTak, ceremonia wstąpienia rzeczywiście niesamowita... Idealnie pasuje do hedonizmu. Tylki i mnie ciekawi, czy dziewczyny przechodziły rytuał w ten sam sposób.
1) To nie jest jedyna dziwna rzecz, która tu się dzieje z charakterem Malfoya.
Usuń2) Rytuał w wersji dla dziewczyn pozostawiam wyobraźni Czytelników.