sobota, 27 października 2012

Rozdział 7


Leżała na ziemi, w kącie korytarza. Plecy bolały od zderzenia ze ścianą. Oni stali wokół, groźnie górując nad nią.
- Zostawcie. Zrobiłam wam coś?
- Naraziłaś nas na szkody moralne z tytułu oglądania twojej gęby! – szyderczo rzuciła blondyna w czerni.
- Błagam, zostawcie mnie… - wyjęczała.
- Bo co? Pogryziesz mnie? – rechot.
            Zasypali ją kopniakami, potem siłą podnieśli i rzucili na środek podłogi. Ból, wszędzie ból… I nagle jej podbródek uderzył w ostrego… A potem zimne, bezduszne oczy dyrektora, gdy poszła złożyć skargę…

Kasandra Swiftsure obudziła się z krzykiem. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest w swoim dormitorium. A zaraz potem przypomniała sobie, że dormiec też nie gwarantuje bezpieczeństwa. Skuliła się.
Leżała przez chwilę, drżąc i chwytając powietrze dużymi haustami. Myślała o Hogwarcie jak o ziemi obiecanej… Aż pojawił się ten blondyn i jego krzywdzące insynuacje. To jeszcze by było do zniesienia, lecz wczorajszy atak powietrzny przypomniał Kasandrze wszelkie upokorzenia, jakich doznała w Durmstrangu…
Krótko mówiąc – nic się nie zmienia. Nadal jest sama, a przeciw sobie ma przeważne siły łobuzów. Ale jest Potter, ten słynny Złoty Chłopiec… Wyobrażała sobie, że trafi na jakiegoś nadętego buca przekonanego o swej wyjątkowości, albo surowego fanatyka, dla którego liczy się tylko jego przeznaczenie, a wszystko inne można zaorać. Tymczasem Harry okazał się bardzo zwyczajnym, w tym dobrym znaczeniu, chłopcem. Potrafił być opiekuńczy, stawał w jej obronie…
Kasandra miała to do siebie, że przywiązywała się do ludzi, którzy jej pomogli. Nie było ich wielu, ale po każdym życzliwym słowie zaczynała sobie wyobrażać Merlin-ją-wi-co, a potem przeżywała ciężkie rozczarowanie. Teraz raczej nie miała wątpliwości, że Harry zainteresował się nią dlatego, że akurat potrzebowała pomocy, a nie dlatego, że „coś” w niej dostrzegł. Kasandrę trapiła jeszcze jedna rzecz... czy Potter jej nie znienawidzi, gdy dowie się o jej korzeniach?
Jej współspaczki-Gryfonki zaczynały się powoli wiercić, dzień wstawał nad dormitorium. Czy ten dzień będzie miał twarz Pottera, czy Malfoya?

     Ron Weasley był wściekły. Po wczorajszej bójce w powietrzu postanowił, że dorwie Dracona i wyjaśni sobie z nim pewne rzeczy. Jeśli trzeba, to ręcznie.
- Zabiję cię, Malfoy! – wywarczał, gdy wreszcie dopadł tchórzofreta. – Cruciatus będzie niczym w porównaniu z tym, co zrobię temi ręcami!
- O co ci chodzi, człowieku? – Draco wydał z siebie wręcz perfekcyjny urażony falset.
- Wytłumacz się, dlaczego twoi goryle gonili tę nową Swiftsure nad Zakazanym Lasem!
        W stalowych oczach Malfoya zaigrały iskry gniewu.
- To nie są moi goryle! – wybuchnął. – Zerwałem z nimi znajomość! Nudzi im się, to rozrabiają, nie mój interes.
- Dziwne, ale jakoś nie za bardzo chce mi się wierzyć – powiedział Weasley. – A to, że razem z nimi nękałeś ją na korytarzu, to się nie liczy?
- To było przedtem – zastrzegł Draco. – Nie chcę już mieć z tymi jełopami nic wspólnego, chiba ci tłumaczyłem. Na brodę, przecież nawet oficjalnie jestem w innym domu, niż oni! Nie moja wina, że beze mnie nie umieją znaleźć lepszej rozrywki.
- Co tu się dzieje? – rozległ się nagle grobowy głos Snape’a. – Weasley, szlaban!

I tak Ron znalazł się po lekcjach w gabinecie mistrza eliksirów. Wyglądało na to, że czeka go przesłuchanie. Weasley siedział na krześle i wpatrywał się w różnokolorowe butelki ustawione w oszklonych szafkach, starając się zachować spokój, podczas gdy Severus przemierzał pomieszczenie w tę i z powrotem groźnym, sprężystym krokiem, stukając obcasami i trzymając ręce założone z tyłu. Od paru tygodni Snape ćwiczył ten krok przed lustrem w łazience, wyczekując momentu, gdy będzie go mógł wykorzystać w praktyce.
Pragnął się dowiedzieć bardzo wielu rzeczy. Od początku roku Hogwart wydawał się stać na głowie. Pierwszorocznych, na przykład, było tylu, że utworzono kilka grup. Flitwick wziął zaklęcia na młodszych latach na siebie, starsze przejęła de Volaille przysłana z ministerstwa. Sam Snape musiał ciągnąć dwa etaty – eliksiry i OPCM, z lekka tylko odciążany przez Slughorna, ten zaś w dodatku był zmuszony zająć się astronomią, na której się nie znał. Szaleństwo!
- Dobra, panie Weasley – odezwał się w końcu Snape. – Mam nadzieję, że teraz wyjaśnimy sobie parę rzeczy.
        Ron uśmiechnął się krzywo, bo sam dopiero co chciał wyjaśniać parę rzeczy z Malfoyem. Miał tylko nadzieję, że mistrz eliksirów nie zajmie się wyjaśnianiem ręcznym. Próbował ukryć uśmiech, ale Severus i tak zobaczył.
- Słuchaj no, Weasley – utkwił w Ronie bezlitosne spojrzenie, groźnie potrząsnął przetłuszczoną grzywą. – Ty mnie jeszcze nie znasz. Co najwyżej znasz mnie od dobrej strony. Módl się o to, abyś nie musiał poznawać mnie od złej strony, bo wtedy cię zmuszę do płaczu.
- Dobrze, panie profesorze.
- Co masz na myśli, mówiąc „dobrze”? – Severus zmarszczył się.
- Nie chciałbym poznawać pana od złej strony, aby mnie pan nie zmusił do płaczu.
- Spójrz mi w oczy, Weasley – powiedział Snape. – Spójrz mi w oczy. Co to za bitwę o Anglię urządziliście sobie z Crabbe’em i Goyle’em nad Zakazanym Lasem?
- Crabbe i Goyle gonili tamtą Gryfonkę, Kasandrę Swiftsure. Zapędzili ją nad las, i gdybym nie zareagował, to mogłoby się źle skończyć.
- Łobuzinie jeden – rzekł Severus, ostrożnie zezując w kierunku jednej z butelek. – Akurat tak się składa, że widziałem cię tam już wcześniej. Pottera, Swiftsure, Longbottoma i innych też. Czyż nie wiecie wy wszyscy, że Zakazany Las jest zakazany?
- Tak, oczywiście, panie profesorze – Ron entuzjastycznie pokiwał głową. Ani myślał się przyznawać, że będąc Kluchonem, ma dyspensę.
- Weasley, spójrz mi w oczy – ciągnął Snape. – Nie myślisz chyba, że jestem taki głupi, żeby nie widzieć, że coś się święci. Oczywiście jako kumpel Pottera jesteś akurat w samym centrum tego czegoś. No więc?
            Rudzielec milczał. Snape wrócił zatem do przemierzania pokoju wystudiowanym groźnym krokiem.
- Jesteś w Klimpfjallu, prawda? W Szóstym Domu? – zaatakował znienacka.
- Nie wiem, o czym pan mówi – Ron, ostrzeżony przez opiekunkę domu, był jednak przygotowany na taką ewentualność.
- The little pencil's stonewalling me – mruknął Severus i nachylił się nad nim ponownie. – Spójrz mi w oczy. Dobrze wiem, że projekt reaktywacji Szóstego Domu był brany pod uwagę. Sam o to wnioskowałem. Teraz zaczyna się dziać coś bardzo dziwnego, a mnie pies z kulawą nogą nie raczy poinformować. Ale ty nie jesteś psem, prędzej łasicą, więc spójrz mi w oczy i powiedz. Jesteś w Szóstym Domu czy nie?
- Jakim Szóstym? Domy są cztery – powiedział Weasley. Przysiągł sobie, że jeśli trafi na przesłuchanie, będzie do oporu udawał głupiego. Niektórzy zresztą twierdzili, że nie musiał udawać.
- Weasley, spójrz mi w oczy – zdenerwował się Snape. – Kogo ty próbujesz oszukać? Przecież ja dobrze wiem, że jeśli Klimpfjall został reaktywowany, to i tak nikt mi nie powie, więc skoro tak zaprzeczasz, to znaczy… Zaraz, wróć. To by znaczyło, że jeśli naprawdę nie ma żadnego Szóstego Domu, tobyś się przyznał? Bez sensu…
      Obrócił się wokół własnej osi, złapał za podbródek, potem znowu spojrzał na Rona.
- Żebyś mi więcej nie urządzał burd w powietrzu – ostrzegł z rezygnacją w głosie. – Spójrz mi w oczy. Jeżeli nadal będziesz się tak zachowywał, skończysz w Azkabanie i biedni będą ci dementorzy, którzy cię będą pilnować.

2 komentarze:

  1. Serdecznie zapraszam na nowy rozdział 005 „Dramatyczny przebieg meczu” na www.niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com


    zaraz biorę się za czytanie

    OdpowiedzUsuń
  2. „I nagle jej podbródek uderzył w ostrego...” - co ostrego?
    Jeśli budzisz się z krzykiem, to budzisz też innych, śpiących w tym samym pomieszczeniu.
    Ha, Snape robi przesłuchanie. Profesorowie w kocu zamiast podejrzewać, biorą się do robot i pytają. Dość nieudolnie, ale jednak. Jest to jakiś postęp, bo dotąd tego brakowało.

    OdpowiedzUsuń