Harry
obudził się w swoim dormitorium w Hufflepuffie. Zupełnie nie pamiętał, żeby
wczoraj pokonywał do niego drogę powrotną z pokoju wspólnego Kluchonów. Prawdę
mówiąc, nie pamiętał też kilku innych rzeczy.
Ron
niedawno wstał i teraz siedział na łóżku. Nie wyglądał najlepiej: zmierzwione
włosy, wykrzywiona twarz, czerwone i podkrążone oczy. Harry szybko doprowadził
się do pionu.
- Ciebie też boli głowa? –
Weasley spojrzał na Harry’ego z grymasem bólu, trzymając się za czoło.
- Wiesz, że nawet nie – Potter z
niejakim zdumieniem zaobserwował, że raczej powinna.
- Nie na darmo nazywają cię
Chłopcem, Który Przeżył – powiedział Ron z uznaniem, szukając w szafce soku
pomidorowego.
Kac,
nie kac, na lekcje iść było trzeba. Później, na jednej z przerw, okazało się
jednak, że Lukrecja de Volaille jest również uzdrowicielką. Kluchoni, których
męczył ból głowy, ustawili się zatem w kolejce i opiekunka Szóstego Domu bez
większego trudu pozbawiła wszystkich potrzebujących syndromu dnia następnego.
- Kac jest negatywem upojenia,
tak jak każda przyjemność na tym świecie ma swój przykry rewers – powiedziała.
– Do was, którzy kontynuujecie tradycje Klausa Klimpfjalla, należy znajdowanie
sposobów, aby maksymalizować to, co przyjemne, a zmniejszać, co nieprzyjemne.
W
czasie lekcji Harry zastanawiał się, czy Kasandra Swiftsure też brała udział w
uczcie. Jakoś jej wtedy nie widział… Z drugiej strony nie pamiętał też kłótni z
Malfoyem, a dopiero Hermiona mu przypomniała, że coś takiego miało miejsce.
Harry odkrył zresztą, że wspomnienia wczorajszego wieczoru docierają do niego z
opóźnieniem, ale i tak doszedł do wniosku, że Swiftsure nie rzuciła mu się w
oczy.
Kasandra
mu się podobała, nie było co do tego wątpliwości. Miała w sobie to coś, i na
pewno nie chodziło tylko o urodę. Harry czuł, że jeżeli uda mu się odnaleźć
klucz do tej tajemniczej dziewczyny, to oboje nie będą mieli czego żałować.
Tylko jak to zrobić? I co właściwie miał na myśli Malfoy, oskarżając ją o
szpiegostwo?
Po
lekcjach profesor de Volaille zabrała Kluchonów do Hogsmeade. Wyjaśniła, że ze
względu na profil Szóstego Domu zezwala im się, w drodze wyjątku, latać na
miotłach nad Zakazanym Lasem, ale tylko w wyznaczonych korytarzach
powietrznych. Zaraz też zabrała ze sobą grupę z Ronem na czele, aby
zademonstrować te szlaki. Harry nie mógł nie dostrzec, że Kasandra radzi sobie
z miotłą równie dobrze jak Weasley. Podleciał do niej.
- Świetnie latasz – zagadnął.
- Dzięki – odpowiedziała
Swiftsure. – W Durmstrangu byłam w drużynie quidditcha.
- Nie wiedziałem, że w
Durmstrangu w ogóle dziewczyny grają w quidditcha – przyznał Harry z zawstydzeniem,
przyglądając się dementorowi sunącemu gdzieś daleko pod nimi.
- A widzisz? – uśmiechnęła się
Kasandra. – Latałam kilka razy nawet w śnieżycy. Nie jest to przyjemne
doświadczenie, ale daję sobie radę!
- Czego Malfoy od ciebie chciał?
– Harry zmienił temat, starając się wypaść w miarę obojętnie. – Zresztą
nieważne, nie przejmuj się nim. W każdej szkole taki typ się trafia.
- Wiem… - spojrzenie Kasandry
pociemniało, nie chciała mówić więcej. Zresztą nadeszła pora zawracania.
Wykonali zwrot i wraz z innymi opuścili korytarz powietrzny, siadając na
błoniach przed Hogwartem.
Następnego
dnia znowu odbyła się uczta. Chodziło o to, by Kluchoni realizowali swoje
powołanie najczęściej, jak to możliwe. Tym razem Harry z Ronem i Hermioną
przyszli w porę. Draco Malfoy znowu grał na perkusji i znowu był ubrany jedynie
w bokserki i czapkę kolejarza, chociaż tym razem rozmieszczenie tych elementów
było odwrotne. Harry od razu skierował kroki do stołu.
Wyżerka
była wspaniała. Tym razem Hermiona wrzuciła risotto, a Ron wziął dużą grubą
porcję spaghetti. Harry zadowolił się tylko małą porcją pieczeni, bo jego uwagę
przyciągnęły słodycze i ciasta. Praliny, trufle, orzechy w czekoladzie, orzechy
bez czekolady, sernik, makowiec, tort z niezidentyfikowanym, ale bardzo dobrym
różowym kremem… Nawet Draco skusił się na kawałek tortu, pozostawiając Diabła
na estradzie z jego saksofonem.
- Coś mi gorąco – powiedziała
Hermiona.
- To się rozbierz – odparł
Weasley dosyć bezmyślnie, bo akurat był całkowicie pochłonięty jedzeniem, a właściwie odwrotnie - to on je pochłaniał.
Hermiona
wzięła jego uwagę na poważnie. Bardzo szybko zrzuciła cały strój i tak stanęła
przed stołem. Zaraz dobrał się do niej jakiś osobnik, który miał na sobie jedynie
fantazyjnie związany szalik Hufflepuffu. Wzięli się za uprawianie od tyłu, a Draco
zasiadł za perkusją i zaczął bębnić im do rytmu. Ron patrzył na to przepełniony
żalem i smutkiem, ale zaraz podszedł Neville Longbottom i podał mu szklankę
pirytusu. Weasley przechylił jednym szybkim ruchem, po czym równie szybko
przyjął ogórka. Tymczasem Hermiona ewidentnie zaczynała dochodzić. Na
przeszkodzie stanął jej wszelako Finch.
- Chodź już, grzaniec ci stygnie!
– zawołał do uprawcy i wyciągnął go z
Granger. Sytuację natychmiast wykorzystała Marietta, która z wielkim znawstwem
zaczęła się dobierać do Rudej. Harry patrzył na to z niedowierzaniem. W pewnej
chwili wyobraził sobie na jej miejscu Umbridge
i poczuł, że w jego spodniach stanowczo brakuje miejsca. Dobrze mówił az-Zahri,
nie było po co zakładać ich z powrotem. Harry już zaczął rozpinać pasek, gdy
nagle zbliżył się do niego Teodor Nott z zapaloną sziszą.
- Buchnij se – zaproponował
uprzejmie i podał Potterowi ustnik. Harry zaciągnął się dymem, a potem wypuścił
go z płuc, z wielkim zainteresowaniem obserwując chmurkę dymu i kształt, jaki
przybierała. Gdzieś tam w głębi dostrzegł Kasandrę Swiftsure. Siedziała pod
ścianą i wolno sączyła drinka, nie rozmawiając z nikim. Wydawało mu się to
trochę niepokojące, ale w sumie obserwacja dymu z sziszy bardziej go
absorbowała. W dodatku po trzecim machu poczuł, że ktoś go łapie za kurczę…
W
tym czasie zespół wpadł w trans improwizacji, Malfoy łamał rytmy, wprowadzając
coraz to bardziej skomplikowane podziały, a Zabini na saksofonie grał rzeczy
wydawałoby się niemożliwe do zagrania. Ron, otumaniony spirytem, szybko
pocieszył się po tym, co zobaczył, zatapiając twarz w dekolcie Lukrecji de
Volaille, która przyszła sprawdzić, czy wszystko przebiega jak należy. Murtaza,
wykorzystując animagię, transmutował się w ośmiornicę, dzięki czemu mógł
dostarczyć rozrywki trzem dziewczynom jednocześnie. Wiły się wyuzdanie pośród lśniących,
wilgotnych macek, wydając z siebie przepełnione podnieceniem odgłosy, które w
przybliżeniu brzmiały jak „yoyoyooh, saa... hicha
hicha gucha gucha, yuchyuu chyu guzu guzu suu suuu....". Przez
muzykę przebijały się szalone śmiechy, radosne okrzyki karciarzy, a także
dyskretne psykanie otwieranych puszek z piwem kremowym i znacznie głośniejsze
puknięcia korków od szampana…
No muszę przyznać, że rozdział mi się spodobał.
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawy i fajnie napisany.
Podoba mi się sama postać Kassandry.
Ta dziewczyna jest niezwykła i ma pewien swój charakter.
bardzo fajnie wygląda też cały blog.
Widać wyraźnie że postarałas się przy pisaniu jego.
jeśli masz chęć zapraszam na moją historię:
http://niewolnicy-serca.blogspot.pl
Musze przyznać, ze pomysł dość niekonwencjonalny, wszystko napisane z dużą dozą humoru i to bardzo specyficznego. Sytuacje zaskakujące czytelnika, szczególnie te wyuzdane. Brakuje mi jedynie jakiejś składnej akcji, ponieważ wszystko dzieje się dość chaotycznie. Po za tym jest ok. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńRerget, Drarry PSŚ
Drugi rozdział po rząd z ucztą, robi się coraz bardziej nieprzyzwoicie. Niesamowicie spokojnie wszystko bohaterowie przyjmują. Zdaje się, że zapomnieli o moralności. Wszystko im wolno, poza opuszczaniem zajęć. Nie rozumiem czemu ma służyć ten dom, poza deprawowaniem ludzi. Czego uczyć?
OdpowiedzUsuńNa razie jedynym interesującym elementem jest postać Kasandry.