piątek, 19 października 2012

Rozdział 5


      Harry obudził się w swoim dormitorium w Hufflepuffie. Zupełnie nie pamiętał, żeby wczoraj pokonywał do niego drogę powrotną z pokoju wspólnego Kluchonów. Prawdę mówiąc, nie pamiętał też kilku innych rzeczy.
    Ron niedawno wstał i teraz siedział na łóżku. Nie wyglądał najlepiej: zmierzwione włosy, wykrzywiona twarz, czerwone i podkrążone oczy. Harry szybko doprowadził się do pionu.
- Ciebie też boli głowa? – Weasley spojrzał na Harry’ego z grymasem bólu, trzymając się za czoło.
- Wiesz, że nawet nie – Potter z niejakim zdumieniem zaobserwował, że raczej powinna.
- Nie na darmo nazywają cię Chłopcem, Który Przeżył – powiedział Ron z uznaniem, szukając w szafce soku pomidorowego.
     Kac, nie kac, na lekcje iść było trzeba. Później, na jednej z przerw, okazało się jednak, że Lukrecja de Volaille jest również uzdrowicielką. Kluchoni, których męczył ból głowy, ustawili się zatem w kolejce i opiekunka Szóstego Domu bez większego trudu pozbawiła wszystkich potrzebujących syndromu dnia następnego.
- Kac jest negatywem upojenia, tak jak każda przyjemność na tym świecie ma swój przykry rewers – powiedziała. – Do was, którzy kontynuujecie tradycje Klausa Klimpfjalla, należy znajdowanie sposobów, aby maksymalizować to, co przyjemne, a zmniejszać, co nieprzyjemne.
      W czasie lekcji Harry zastanawiał się, czy Kasandra Swiftsure też brała udział w uczcie. Jakoś jej wtedy nie widział… Z drugiej strony nie pamiętał też kłótni z Malfoyem, a dopiero Hermiona mu przypomniała, że coś takiego miało miejsce. Harry odkrył zresztą, że wspomnienia wczorajszego wieczoru docierają do niego z opóźnieniem, ale i tak doszedł do wniosku, że Swiftsure nie rzuciła mu się w oczy.
      Kasandra mu się podobała, nie było co do tego wątpliwości. Miała w sobie to coś, i na pewno nie chodziło tylko o urodę. Harry czuł, że jeżeli uda mu się odnaleźć klucz do tej tajemniczej dziewczyny, to oboje nie będą mieli czego żałować. Tylko jak to zrobić? I co właściwie miał na myśli Malfoy, oskarżając ją o szpiegostwo?
       Po lekcjach profesor de Volaille zabrała Kluchonów do Hogsmeade. Wyjaśniła, że ze względu na profil Szóstego Domu zezwala im się, w drodze wyjątku, latać na miotłach nad Zakazanym Lasem, ale tylko w wyznaczonych korytarzach powietrznych. Zaraz też zabrała ze sobą grupę z Ronem na czele, aby zademonstrować te szlaki. Harry nie mógł nie dostrzec, że Kasandra radzi sobie z miotłą równie dobrze jak Weasley. Podleciał do niej.
- Świetnie latasz – zagadnął.
- Dzięki – odpowiedziała Swiftsure. – W Durmstrangu byłam w drużynie quidditcha.
- Nie wiedziałem, że w Durmstrangu w ogóle dziewczyny grają w quidditcha – przyznał Harry z zawstydzeniem, przyglądając się dementorowi sunącemu gdzieś daleko pod nimi.
- A widzisz? – uśmiechnęła się Kasandra. – Latałam kilka razy nawet w śnieżycy. Nie jest to przyjemne doświadczenie, ale daję sobie radę!
- Czego Malfoy od ciebie chciał? – Harry zmienił temat, starając się wypaść w miarę obojętnie. – Zresztą nieważne, nie przejmuj się nim. W każdej szkole taki typ się trafia.
- Wiem… - spojrzenie Kasandry pociemniało, nie chciała mówić więcej. Zresztą nadeszła pora zawracania. Wykonali zwrot i wraz z innymi opuścili korytarz powietrzny, siadając na błoniach przed Hogwartem.

      Następnego dnia znowu odbyła się uczta. Chodziło o to, by Kluchoni realizowali swoje powołanie najczęściej, jak to możliwe. Tym razem Harry z Ronem i Hermioną przyszli w porę. Draco Malfoy znowu grał na perkusji i znowu był ubrany jedynie w bokserki i czapkę kolejarza, chociaż tym razem rozmieszczenie tych elementów było odwrotne. Harry od razu skierował kroki do stołu.
      Wyżerka była wspaniała. Tym razem Hermiona wrzuciła risotto, a Ron wziął dużą grubą porcję spaghetti. Harry zadowolił się tylko małą porcją pieczeni, bo jego uwagę przyciągnęły słodycze i ciasta. Praliny, trufle, orzechy w czekoladzie, orzechy bez czekolady, sernik, makowiec, tort z niezidentyfikowanym, ale bardzo dobrym różowym kremem… Nawet Draco skusił się na kawałek tortu, pozostawiając Diabła na estradzie z jego saksofonem.
- Coś mi gorąco – powiedziała Hermiona.
- To się rozbierz – odparł Weasley dosyć bezmyślnie, bo akurat był całkowicie pochłonięty jedzeniem, a właściwie odwrotnie - to on je pochłaniał.
        Hermiona wzięła jego uwagę na poważnie. Bardzo szybko zrzuciła cały strój i tak stanęła przed stołem. Zaraz dobrał się do niej jakiś osobnik, który miał na sobie jedynie fantazyjnie związany szalik Hufflepuffu. Wzięli się za uprawianie od tyłu, a Draco zasiadł za perkusją i zaczął bębnić im do rytmu. Ron patrzył na to przepełniony żalem i smutkiem, ale zaraz podszedł Neville Longbottom i podał mu szklankę pirytusu. Weasley przechylił jednym szybkim ruchem, po czym równie szybko przyjął ogórka. Tymczasem Hermiona ewidentnie zaczynała dochodzić. Na przeszkodzie stanął jej wszelako Finch.
- Chodź już, grzaniec ci stygnie! – zawołał do uprawcy i wyciągnął go z Granger. Sytuację natychmiast wykorzystała Marietta, która z wielkim znawstwem zaczęła się dobierać do Rudej. Harry patrzył na to z niedowierzaniem. W pewnej chwili wyobraził sobie na jej miejscu Umbridge  i poczuł, że w jego spodniach stanowczo brakuje miejsca. Dobrze mówił az-Zahri, nie było po co zakładać ich z powrotem. Harry już zaczął rozpinać pasek, gdy nagle zbliżył się do niego Teodor Nott z zapaloną sziszą.
- Buchnij se – zaproponował uprzejmie i podał Potterowi ustnik. Harry zaciągnął się dymem, a potem wypuścił go z płuc, z wielkim zainteresowaniem obserwując chmurkę dymu i kształt, jaki przybierała. Gdzieś tam w głębi dostrzegł Kasandrę Swiftsure. Siedziała pod ścianą i wolno sączyła drinka, nie rozmawiając z nikim. Wydawało mu się to trochę niepokojące, ale w sumie obserwacja dymu z sziszy bardziej go absorbowała. W dodatku po trzecim machu poczuł, że ktoś go łapie za kurczę…
      W tym czasie zespół wpadł w trans improwizacji, Malfoy łamał rytmy, wprowadzając coraz to bardziej skomplikowane podziały, a Zabini na saksofonie grał rzeczy wydawałoby się niemożliwe do zagrania. Ron, otumaniony spirytem, szybko pocieszył się po tym, co zobaczył, zatapiając twarz w dekolcie Lukrecji de Volaille, która przyszła sprawdzić, czy wszystko przebiega jak należy. Murtaza, wykorzystując animagię, transmutował się w ośmiornicę, dzięki czemu mógł dostarczyć rozrywki trzem dziewczynom jednocześnie. Wiły się wyuzdanie pośród lśniących, wilgotnych macek, wydając z siebie przepełnione podnieceniem odgłosy, które w przybliżeniu brzmiały jak „yoyoyooh, saa... hicha hicha gucha gucha, yuchyuu chyu guzu guzu suu suuu....". Przez muzykę przebijały się szalone śmiechy, radosne okrzyki karciarzy, a także dyskretne psykanie otwieranych puszek z piwem kremowym i znacznie głośniejsze puknięcia korków od szampana…

3 komentarze:

  1. No muszę przyznać, że rozdział mi się spodobał.
    Naprawdę ciekawy i fajnie napisany.
    Podoba mi się sama postać Kassandry.
    Ta dziewczyna jest niezwykła i ma pewien swój charakter.
    bardzo fajnie wygląda też cały blog.
    Widać wyraźnie że postarałas się przy pisaniu jego.
    jeśli masz chęć zapraszam na moją historię:
    http://niewolnicy-serca.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Musze przyznać, ze pomysł dość niekonwencjonalny, wszystko napisane z dużą dozą humoru i to bardzo specyficznego. Sytuacje zaskakujące czytelnika, szczególnie te wyuzdane. Brakuje mi jedynie jakiejś składnej akcji, ponieważ wszystko dzieje się dość chaotycznie. Po za tym jest ok. Czekam na ciąg dalszy.

    Rerget, Drarry PSŚ

    OdpowiedzUsuń
  3. Drugi rozdział po rząd z ucztą, robi się coraz bardziej nieprzyzwoicie. Niesamowicie spokojnie wszystko bohaterowie przyjmują. Zdaje się, że zapomnieli o moralności. Wszystko im wolno, poza opuszczaniem zajęć. Nie rozumiem czemu ma służyć ten dom, poza deprawowaniem ludzi. Czego uczyć?
    Na razie jedynym interesującym elementem jest postać Kasandry.

    OdpowiedzUsuń