Dni
w Hogwarcie mijały dość spokojnie. Okazało się, że Lukrecja de Volaille
prowadzi także lekcje zaklęć i zna się na rzeczy. Harry z ulgą stwierdził, że
na lekcjach opiekunka Klimpfjallu nie występuje w tej wydekoltowanej kreacji,
którą pamiętał z niesławnego obrzędu przejścia. Mimo to na twarzach Kluchonów
widać było swoiste zakłopotanie, jakby ciągle wspominali jedzenie budyniu. De
Volaille nic sobie z tego nie robiła, prowadząc lekcje jak gdyby nigdy nic.
Łatwość nauczania i urok osobisty czyniły z niej najlepszą nauczycielkę tego
przedmiotu, jaką Harry pamiętał.
Z
drugiej strony Snape’a najwyraźniej coś ostatnio gryzło, i na pewno nie był to
Krzywołap. Cóż, pan od eliksirów nigdy nie należał do szczególnie „pozytywnych
kolesi”, ale w tym wrześniu roztaczał wokół siebie wyjątkowo gęstą aurę mroku.
Na zajęciach brał uczniów w krzyżowy ogień pytań, jakby tylko czekał na moment,
aż podenerwowani popełnią błąd i zdradzą jakąś tajemnicę. Nie oszczędził także
Kasandry. Potter podejrzewał, że nagonka na nową koleżankę jest zasługą
Malfoya, bo kogóż by innego?
Swiftsure
najwyraźniej miała jakieś problemy z nawiązywaniem więzi, bo snuła się samotnie
po korytarzach i tylko czasem pisała coś w kajeciku. Nikt nie wiedział, co ona
tam notuje, było to przedmiotem wielu spekulacji. Malfoy patrzył na nią
wilkiem, Hermiona natomiast spróbowała przełamać lody i zagadać do Kasandry. Nowa
była uprzejma, ale lakoniczna, nie zdradziła o sobie żadnych informacji.
Tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego Murtaza az-Zahari ogłosił, że wieczorem w pokoju wspólnym odbędzie się
generalna uczta dla nowych Kluchonów. Harry bardzo się zdziwił, że w ogóle
Klimpfjall ma jakiś pokój wspólny, bo przecież miał być domem ściśle tajnym.
Potem przypomniał sobie, że miał się w tym roku już niczemu nie dziwić.
Uczta
zaczęła się o dziewiętnastej, ale Harry, Ron i Hermiona trochę się spóźnili, bo
mieli pilne spotkanie z Dumbledorem w sprawach związanych z Zakonem Feliksa - mugolskim gangiem młodzieżowym stylizującym się na uczniów Hogwartu, a
potem musieli jeszcze wyskoczyć na Pokątną i zrobić drobne zakupy. Kiedy
wrócili, czekał już na nich Murtaza az-Zahari.
Prefekt
zaprowadził ich gdzieś w podziemia Hogwartu, wędrując mało znanymi korytarzami.
To z pewnością nie były okolice kwatery Severusa, pokoju wspólnego Hufflepuffu
ani innych miejsc, które Harry sobie kojarzył.
W
końcu zatrzymali się przed portretem czarnobrodego chłopa w białej koszuli i
o okrutnym, drapieżnym spojrzeniu.
- Żeby wejść do pokoju wspólnego
Kluchonów, trzeba zdjąć spodnie – wyjaśnił Murtaza. – W środku można je założyć
z powrotem, ale w sumie po co.
- Zdjąć spodnie? – powtórzył Ron.
- Zdjąć spodnie – potwierdził
az-Zahari.
- Ja nie noszę spodni – zauważyła
Hermiona. – To co mam zrobić?
Murtaza
zamyślił się, ewidentnie nie spodziewał się takiego pytania.
- Zrobimy tak: my zdejmiemy, a ty
przejdziesz razem z nami – zdecydował w końcu. – Inne Kluchonki też przecież
jakoś przeszły.
Ściana
z portretem mużyka uchyliła się i czwórka Kluchonów weszła do środka. Przed
nimi otworzył się korytarz w kolorze ciepłego brązu, jakby wykonany z
wulkanicznego tufu. Szli nim przez dłuższy czas; wił się jak jelito, a na
ścianach rozwieszone były obrazy cieszące wzrok feerią różnych barw. Z oddali
zaczęła dochodzić muzyka.
Wreszcie
korytarz się skończył i weszli do pokoju wspólnego. Jasne światło, przytulne
meble, dzieła sztuki. Jedną ze ścian pokrywały przemyślne iluzje, zmieniające
się jak w kalejdoskopie.
Uczniowie
Klimpfjallu już oddawali się rozrywce. Kilka osób tańczyło, inni zasiadali przy
szerokim stole uginającym się od jadła i napojów. Draco Malfoy, który miał na
sobie najwyraźniej tylko czapkę kolejarską, grał na perkusji, precyzyjnie wybijając
skomplikowane figury rytmiczne inspirowane alfabetem Morse’a. Obok Finch-Fletchley
z zapamiętaniem dmuchał w puzon, a Blaise Zabini, z grubym złotym łańcuchem na
piersi, tak wywijał na saksofonie, jakby przez całe życie nic innego nie robił.
Nieopodal jakaś dziewczyna w kompletnym stroju Ravenclawu, jeśli nie liczyć
braku spódnicy, stała przy sztalugach i malowała coś w stylu ekspresjonizmu.
Murtaza
oddzielił się od Harry’ego i jego przyjaciół i wtopił się w tłum gdzieś przy
stole.
- Chodźcie, Harry! – zawołał ku
nim Neville Longbottom znad talerza atrakcyjnie wyglądającej pieczeni z
warzywami w gęstym sosie.
- Ale zgłodniałam – zadeklarowała
Hermiona. – Oszaleję, jeżeli nie spróbuję tych smakołyków.
- Polecam nuggety z żar-dzika,
Granger – zawołał Draco, który właśnie miał przerwę w graniu. – A na deser
tamten makowiec z zielonym lukrem. Już próbowałem i wiem, że był on dobry.
Ron skrzywił
wargi niezadowolony.
- Robisz za doradcę kulinarnego
dla szlamy? – zawołał w jego kierunku. – Nie poznaję cię!
Malfoy wstał zza bębnów i okazało
się, że oprócz czapki ma jednak coś jeszcze na sobie. Były to jasnozielone
bokserki w owce.
- U nas w Klimpfjall nie ma podziału
na szlamy i czystokrwistych – wyjaśnił. – Tutaj wszyscy jednakowo walamy się w
oparach hedonizmu.
- Skąd u ciebie taki nagły
przypływ egalitaryzmu, Szmoku? – Hermiona popatrzyła na niego ze skrajną
podejrzliwością.
- Mam już dość tego całego
pierniczenia o czystej krwi – skrzywił się Draco. – Honor śmierciożercy, Czarny
Pan to, Czarny Pan tamto… Rzygać mi się chce. Niech ten stary syfilityk bez
nosa nie myśli, że całe życie będę jego murzynem.
- Nie widzę Crabbe’a i Goyle’a –
zauważył Ron, odbijając butelkę wina.
- Nawet nie wiesz, Weasley, jak
się cieszę, że wreszcie się pozbyłem tych baranów – blondyn włożył do ust
jednocześnie pięć zielonych winogron. – Robili mi wiochę na cały Hogwart.
Harry
spojrzał na niego spode łba.
- Co to znaczy, że się pozbyłeś?
- Nie to, co myślisz – Smok
uśmiechnął się krzywo, pewnie winogrona były kwaśne. – Ten idiotyczny kapelinder
załatwił wszystko bez mojego udziału. Oni zostali w Slytherinie, ja dostałem
kopa w górę. Rzuć mi tamten pomarańcz, Potter.
Harry
podał owoc Malfoyowi, ale Ron nadal był nieufny.
- A z tą Swiftsure to co niby
było? – zapytał. – Jakoś wpisuje się to w malfoyowską tradycję gnębienia szlam!
- A skąd ja wiem, czy ona szlama?
– Draco wzruszył ramionami. – Może i pełnokrwista. Podejrzanie aktywna, z nikim
się nie trzyma, łazi po korytarzu i gryzmoli w notatniku. Jeżeli tak nie
wygląda ktoś, kogo przysłali na przeszpiegi, to zjem Kapelusz Przydziału.
- Nie, Malfoy, jesteś w błędzie –
powiedziała Hermiona. – Gdyby była szpiegiem, to nie zachowywałaby się tak,
żeby wszyscy zwracali na nią uwagę.
- Dobre rozumowanie, Granger –
stwierdził Smok. – A może ona chce, żebyśmy tak myśleli? A może po prostu marny
z niej szpieg? Nie każdy jest od razu asem wywiadu.
- Słuchaj, Draco – powiedział
Harry. – Zakładając nawet, że Kasandra szpieguje, to właściwie dla kogo?
- Nieważne – Draco poprawił włosy
pod czapką. – Nie podoba mi się to i już.
- Nie masz żadnych dowodów –
zwrócił uwagę Weasley. – Mało tego, nawet nie masz poszlak. Ale czego się
spodziewać po Ślizgo…
Zabini
podszedł.
- Na brodę Merlina, skończcież tę
kłótnię jutro – powiedział, pobrzękując łańcuchem. – Teraz jest czas rozrywki.
Nie po to weszliśmy wszyscy do Klimpfjallu, żeby przenosić stare animozje z poprzednich
domów.
- Racja – przyznała Hermiona. –
Dość tej wymiany uprzejmości.
Malfoy
miał kwaśną minę, ale wrócił za bębny i zaczął nabijać rytm na werblu. Justin i
Blaise trochę podimprowizowali razem z nim, ale w końcu im się znudziło i zaczęli
grać stare mugolskie przeboje z lat 50. Atmosfera zrobiła się nastrojowa. Kilka
par tańczyło wolnego. W tym czasie Harry dobrał się do makowca zachwalanego
przez Dracona, a Ron ukroił sobie wielką pajdę chleba i właśnie smarował ją
grubą warstwą smalcu. Ktoś inny grał na ślimaczym rogu, wzbudzając wielką
wesołość wśród ex-Ślizgonów.
Hermiona
zaczęła tańczyć walca solo. Sama nuciła melodię, do której tańczyła, bo muzyka
Malfoya jej nie pasowała. Gdzieś w głębi zamajaczył profesor Flitwick, siedzący
na stercie jedwabnych poduszek przy fajce wodnej większej od niego samego. Na sąsiedniej
poduszce spoczywało coś, co przypominało Krzywołapa; Merlin raczy wiedzieć, jak
on tu wlazł, ale Krzywołap najwidoczniej cały zgiełk miał gdzieś i kimał sobie
spokojnie jak król lasu. Neville Longbottom, przebrany w kwiaciastą sukienkę,
robił gwiazdy po całym pomieszczeniu, zaledwie o cale unikając zderzeń z
walcującą Hermioną, a jego akrobacje punktowane były donośnym świstem Marietty
Edgecombe. Zapowiadał się dobry wieczór.
„To z pewnością nie były okolice kwatery Severusa, pokoju wspólnego Hufflepuffu ani innych miejsc, które Harry sobie kojarzył”. - bez "sobie"
OdpowiedzUsuń