niedziela, 14 października 2012

Rozdział 4


      Dni w Hogwarcie mijały dość spokojnie. Okazało się, że Lukrecja de Volaille prowadzi także lekcje zaklęć i zna się na rzeczy. Harry z ulgą stwierdził, że na lekcjach opiekunka Klimpfjallu nie występuje w tej wydekoltowanej kreacji, którą pamiętał z niesławnego obrzędu przejścia. Mimo to na twarzach Kluchonów widać było swoiste zakłopotanie, jakby ciągle wspominali jedzenie budyniu. De Volaille nic sobie z tego nie robiła, prowadząc lekcje jak gdyby nigdy nic. Łatwość nauczania i urok osobisty czyniły z niej najlepszą nauczycielkę tego przedmiotu, jaką Harry pamiętał.
       Z drugiej strony Snape’a najwyraźniej coś ostatnio gryzło, i na pewno nie był to Krzywołap. Cóż, pan od eliksirów nigdy nie należał do szczególnie „pozytywnych kolesi”, ale w tym wrześniu roztaczał wokół siebie wyjątkowo gęstą aurę mroku. Na zajęciach brał uczniów w krzyżowy ogień pytań, jakby tylko czekał na moment, aż podenerwowani popełnią błąd i zdradzą jakąś tajemnicę. Nie oszczędził także Kasandry. Potter podejrzewał, że nagonka na nową koleżankę jest zasługą Malfoya, bo kogóż by innego?
      Swiftsure najwyraźniej miała jakieś problemy z nawiązywaniem więzi, bo snuła się samotnie po korytarzach i tylko czasem pisała coś w kajeciku. Nikt nie wiedział, co ona tam notuje, było to przedmiotem wielu spekulacji. Malfoy patrzył na nią wilkiem, Hermiona natomiast spróbowała przełamać lody i zagadać do Kasandry. Nowa była uprzejma, ale lakoniczna, nie zdradziła o sobie żadnych informacji.

        Tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego Murtaza az-Zahari ogłosił, że wieczorem w pokoju wspólnym odbędzie się generalna uczta dla nowych Kluchonów. Harry bardzo się zdziwił, że w ogóle Klimpfjall ma jakiś pokój wspólny, bo przecież miał być domem ściśle tajnym. Potem przypomniał sobie, że miał się w tym roku już niczemu nie dziwić.
      Uczta zaczęła się o dziewiętnastej, ale Harry, Ron i Hermiona trochę się spóźnili, bo mieli pilne spotkanie z Dumbledorem w sprawach związanych z Zakonem Feliksa - mugolskim gangiem młodzieżowym stylizującym się na uczniów Hogwartu, a potem musieli jeszcze wyskoczyć na Pokątną i zrobić drobne zakupy. Kiedy wrócili, czekał już na nich Murtaza az-Zahari.
    Prefekt zaprowadził ich gdzieś w podziemia Hogwartu, wędrując mało znanymi korytarzami. To z pewnością nie były okolice kwatery Severusa, pokoju wspólnego Hufflepuffu ani innych miejsc, które Harry sobie kojarzył.
     W końcu zatrzymali się przed portretem czarnobrodego chłopa w białej koszuli i o okrutnym, drapieżnym spojrzeniu.
- Żeby wejść do pokoju wspólnego Kluchonów, trzeba zdjąć spodnie – wyjaśnił Murtaza. – W środku można je założyć z powrotem, ale w sumie po co.
- Zdjąć spodnie? – powtórzył Ron.
- Zdjąć spodnie – potwierdził az-Zahari.
- Ja nie noszę spodni – zauważyła Hermiona. – To co mam zrobić?
     Murtaza zamyślił się, ewidentnie nie spodziewał się takiego pytania.
- Zrobimy tak: my zdejmiemy, a ty przejdziesz razem z nami – zdecydował w końcu. – Inne Kluchonki też przecież jakoś przeszły.
      Ściana z portretem mużyka uchyliła się i czwórka Kluchonów weszła do środka. Przed nimi otworzył się korytarz w kolorze ciepłego brązu, jakby wykonany z wulkanicznego tufu. Szli nim przez dłuższy czas; wił się jak jelito, a na ścianach rozwieszone były obrazy cieszące wzrok feerią różnych barw. Z oddali zaczęła dochodzić muzyka.
       Wreszcie korytarz się skończył i weszli do pokoju wspólnego. Jasne światło, przytulne meble, dzieła sztuki. Jedną ze ścian pokrywały przemyślne iluzje, zmieniające się jak w kalejdoskopie.
Uczniowie Klimpfjallu już oddawali się rozrywce. Kilka osób tańczyło, inni zasiadali przy szerokim stole uginającym się od jadła i napojów. Draco Malfoy, który miał na sobie najwyraźniej tylko czapkę kolejarską, grał na perkusji, precyzyjnie wybijając skomplikowane figury rytmiczne inspirowane alfabetem Morse’a. Obok Finch-Fletchley z zapamiętaniem dmuchał w puzon, a Blaise Zabini, z grubym złotym łańcuchem na piersi, tak wywijał na saksofonie, jakby przez całe życie nic innego nie robił. Nieopodal jakaś dziewczyna w kompletnym stroju Ravenclawu, jeśli nie liczyć braku spódnicy, stała przy sztalugach i malowała coś w stylu ekspresjonizmu.
         Murtaza oddzielił się od Harry’ego i jego przyjaciół i wtopił się w tłum gdzieś przy stole.
- Chodźcie, Harry! – zawołał ku nim Neville Longbottom znad talerza atrakcyjnie wyglądającej pieczeni z warzywami w gęstym sosie.
- Ale zgłodniałam – zadeklarowała Hermiona. – Oszaleję, jeżeli nie spróbuję tych smakołyków.
- Polecam nuggety z żar-dzika, Granger – zawołał Draco, który właśnie miał przerwę w graniu. – A na deser tamten makowiec z zielonym lukrem. Już próbowałem i wiem, że był on dobry.
Ron skrzywił wargi niezadowolony.
- Robisz za doradcę kulinarnego dla szlamy? – zawołał w jego kierunku. – Nie poznaję cię!
    Malfoy wstał zza bębnów i okazało się, że oprócz czapki ma jednak coś jeszcze na sobie. Były to jasnozielone bokserki w owce.
- U nas w Klimpfjall nie ma podziału na szlamy i czystokrwistych – wyjaśnił. – Tutaj wszyscy jednakowo walamy się w oparach hedonizmu.
- Skąd u ciebie taki nagły przypływ egalitaryzmu, Szmoku? – Hermiona popatrzyła na niego ze skrajną podejrzliwością.
- Mam już dość tego całego pierniczenia o czystej krwi – skrzywił się Draco. – Honor śmierciożercy, Czarny Pan to, Czarny Pan tamto… Rzygać mi się chce. Niech ten stary syfilityk bez nosa nie myśli, że całe życie będę jego murzynem.
- Nie widzę Crabbe’a i Goyle’a – zauważył Ron, odbijając butelkę wina.
- Nawet nie wiesz, Weasley, jak się cieszę, że wreszcie się pozbyłem tych baranów – blondyn włożył do ust jednocześnie pięć zielonych winogron. – Robili mi wiochę na cały Hogwart.
      Harry spojrzał na niego spode łba.
- Co to znaczy, że się pozbyłeś?
- Nie to, co myślisz – Smok uśmiechnął się krzywo, pewnie winogrona były kwaśne. – Ten idiotyczny kapelinder załatwił wszystko bez mojego udziału. Oni zostali w Slytherinie, ja dostałem kopa w górę. Rzuć mi tamten pomarańcz, Potter.
       Harry podał owoc Malfoyowi, ale Ron nadal był nieufny.
- A z tą Swiftsure to co niby było? – zapytał. – Jakoś wpisuje się to w malfoyowską tradycję gnębienia szlam!
- A skąd ja wiem, czy ona szlama? – Draco wzruszył ramionami. – Może i pełnokrwista. Podejrzanie aktywna, z nikim się nie trzyma, łazi po korytarzu i gryzmoli w notatniku. Jeżeli tak nie wygląda ktoś, kogo przysłali na przeszpiegi, to zjem Kapelusz Przydziału.
- Nie, Malfoy, jesteś w błędzie – powiedziała Hermiona. – Gdyby była szpiegiem, to nie zachowywałaby się tak, żeby wszyscy zwracali na nią uwagę.
- Dobre rozumowanie, Granger – stwierdził Smok. – A może ona chce, żebyśmy tak myśleli? A może po prostu marny z niej szpieg? Nie każdy jest od razu asem wywiadu.
- Słuchaj, Draco – powiedział Harry. – Zakładając nawet, że Kasandra szpieguje, to właściwie dla kogo?
- Nieważne – Draco poprawił włosy pod czapką. – Nie podoba mi się to i już.
- Nie masz żadnych dowodów – zwrócił uwagę Weasley. – Mało tego, nawet nie masz poszlak. Ale czego się spodziewać po Ślizgo…
       Zabini podszedł.
- Na brodę Merlina, skończcież tę kłótnię jutro – powiedział, pobrzękując łańcuchem. – Teraz jest czas rozrywki. Nie po to weszliśmy wszyscy do Klimpfjallu, żeby przenosić stare animozje z poprzednich domów.
- Racja – przyznała Hermiona. – Dość tej wymiany uprzejmości.
       Malfoy miał kwaśną minę, ale wrócił za bębny i zaczął nabijać rytm na werblu. Justin i Blaise trochę podimprowizowali razem z nim, ale w końcu im się znudziło i zaczęli grać stare mugolskie przeboje z lat 50. Atmosfera zrobiła się nastrojowa. Kilka par tańczyło wolnego. W tym czasie Harry dobrał się do makowca zachwalanego przez Dracona, a Ron ukroił sobie wielką pajdę chleba i właśnie smarował ją grubą warstwą smalcu. Ktoś inny grał na ślimaczym rogu, wzbudzając wielką wesołość wśród ex-Ślizgonów.
Hermiona zaczęła tańczyć walca solo. Sama nuciła melodię, do której tańczyła, bo muzyka Malfoya jej nie pasowała. Gdzieś w głębi zamajaczył profesor Flitwick, siedzący na stercie jedwabnych poduszek przy fajce wodnej większej od niego samego. Na sąsiedniej poduszce spoczywało coś, co przypominało Krzywołapa; Merlin raczy wiedzieć, jak on tu wlazł, ale Krzywołap najwidoczniej cały zgiełk miał gdzieś i kimał sobie spokojnie jak król lasu. Neville Longbottom, przebrany w kwiaciastą sukienkę, robił gwiazdy po całym pomieszczeniu, zaledwie o cale unikając zderzeń z walcującą Hermioną, a jego akrobacje punktowane były donośnym świstem Marietty Edgecombe. Zapowiadał się dobry wieczór.

1 komentarz:

  1. „To z pewnością nie były okolice kwatery Severusa, pokoju wspólnego Hufflepuffu ani innych miejsc, które Harry sobie kojarzył”. - bez "sobie"

    OdpowiedzUsuń