Draco
nie wiedział, ile czasu spędził zamknięty w ciemności i poniżeniu. Godzinę,
dwie? Całą noc? Trząsł się z zimna i wstydu. Bernadetta Heckler, po tym, jak go
wykorzystała, zabrała mu ubranie. Leżał w kącie nagi, a jedynym, co miał na
sobie, była dziwna bransoleta na kostce, zrobiona z jarzącego się na zielono
metalu. Malfoy nie wiedział, co to takiego, i wcale nie chciał wiedzieć.
Wreszcie
ktoś otworzył drzwi. Wszedł wysoki, ciemnowłosy chłopak w popielatej szacie.
- Dobra, idziemy – powiedział do
Dracona, po czym brutalnie podniósł go, złapał za kark i wyprowadził za drzwi.
Ku
swojej zgrozie tchórzofret rozpoznał pomieszczenia, przez które tamten go
prowadził. Byli w Malfoy Manor! A to znaczyło, że już za chwilę spotka
rodziców… A może nawet… Może samego…
W
głównym salonie na górze okna zasłonięto ciężkimi czarnymi kotarami. Panował
mrok, rozświetlony tylko strategicznie rozmieszczonymi świecami. Na środku
znajdował się nakreślony lśniącą kredą krąg, a w jego centrum – sześciokątny
czarny kamień z metalowymi obręczami. Wokół stało mnóstwo ludzi. Śmierciożercy
w czarnych szatach, jedni w maskach, drudzy bez. Peter Pettigrew, Fenriz Greyback
(ostatnio hipstersko zmienił sobie ostatnią literę imienia), Alecto Carrow, Thorfinn
Rowle i wielu innych… Anton Dołochow z pokancerowaną twarzą uśmiechnął się na
widok Dracona z mściwą satysfakcją.
Osobno stała
grupa młodych ludzi w szarych szatach z zielonymi obszyciami i wyhaftowanym na
piersi zielonym Mrocznym Znakiem. Buchała z nich duma nowego pokolenia sług
Voldemorta. Bernie Heckler, stojąca w tej grupie, lubieżnie zatrzepotała do
Malfoya językiem, obok stał koleś, którego Draco spotkał w Hogsmeade. Wraz z
nimi, w takich samych szatach, stali Crabbe i Goyle, rechocząc obleśnie na
widok nagości i poniżenia Dracona.
Chłopak,
który wyprowadził Malfoya z piwnicy, wypchnął go na środek, pod czarny kamień.
Draco, zdrętwiały ze strachu, cały czas rozglądał się za rodzicami, ale ich nie
widział.
- A więc syn marnotrawny wrócił!
– zabrzmiał sykliwy głos.
Draco
odwrócił się, by spojrzeć prosto w gadzie oblicze lorda Voldemorta. Zadrżał i
zatoczył się, boleśnie uderzając biodrami o sześciokątny kamień. W końcu
wyprostował się i jeszcze raz spojrzał na Czarnego Pana. Gdzieś za jego plecami
krył się Lucjusz Malfoy, ubrany w odświętną szatę, ale trochę jakby skulony. Patrzenie
na to, co się dzieje z jego synem, sprawiało mu ewidentną przykrość, o ile nie
fizyczny ból.
Voldemort
mocno ścisnął Dracona za podbródek.
- Zdradziłeś, Draco – powiedział.
– Ale widzę, że w końcu do nas wróciłeś. Wszyscy wracają.
- Nie… - tylko tyle Malfoy był w
stanie wykrztusić.
- No i bardzo się zmieniłeś w
ostatnim czasie – zauważył Voldemort. – Narażałeś życie dla jednej żółtej. Tak
bardzo nie po malfoyowsku…
- „Żółta” to nie jest
dopuszczalne określenie – sprzeciwił się Draco. – „Szkotka chińskiego
pochodzenia”.
- Wszystko jedno – Czarny Pan
skrzywił się z niesmakiem. – Daję ci unikalną szansę, abyś odkupił swoje winy. Drugiej
nie dostaniesz. Zresztą… Nie możesz odmówić.
- Co ze mną zrobicie? – zapytał
zaskoczony Draco, drżąc pod zimnym dotykiem Voldemorta i jadowitymi
spojrzeniami śmierciożerców.
Lord
Voldemort uśmiechnął się drapieżnie.
- Czeka cię niesamowity zaszczyt,
Draco – oznajmił wielkim głosem. – Dasz mi dziedzica.
- Cooooo? – Malfoy był
zaszokowany. – Przecież to… Ja nie byłem w ciąży, to tylko taki eliksir!
- Eliksir eliksirem – Czarny Pan
nie dał się zbić z tropu. – Czyżbyś nie wierzył, że jestem w stanie to zrobić?
Zaraz cię zapłodnię, młody człowieku, a potem wydasz na świat moją córkę. Nie
martw się, dostaniesz solidną ochronę młodego pokolenia śmierciożerców…
Draco
pobladł i osunął się na kolana. Natychmiast podbiegli Pettigrew i ciemnowłosy
chłopak – Wolfram Wulff, jeden z Organizacji Zagranicznej. Podnieśli Malfoya i postawili
go na czarnym kamieniu, przywiązując jego nadgarstki i kostki do stalowych
obręczy. Draco znalazł się w niewygodnej, poniżającej pozycji, po prostu
wypięty.
- Nadszedł czas, śmierciożercy! –
wykrzyknął Voldemort. – Moja córka zabije Pottera i całą resztę tego
tałatajstwa. Potem pomożemy naszemu sojusznikowi, Dagoth Urowi… Mam go gdzieś, ale to zrobię, żeby nie myślał, że
jesteśmy słabi. A wtedy czysta krew zapanuje nad światem!
Ciężkim
wzrokiem potoczył po zebranych.
- Zaczynamy. Is everybody in? The ceremony is about to begin.
- Poczekajmy, panie – odezwał się
Pablo Angostura. – Jeszcze jedna kandydatka do naszej organizacji obiecała
przyjść.
- Nie będę na nikogo czekał –
syknął Voldemort. – Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi.
Wyszedł
na środek kręgu i zbliżył się do skrępowanego Dracona. Nagle coś go zatrzymało,
odwrócił się do jego ojca.
- Lucjuszu, gdzie twoja żona? –
zapytał z przyganą.
- Ona… źle się czuje, panie –
powiedział Lucjusz Malfoy. – Nie chce tego widzieć.
- Co to znaczy „nie chce”? –
zdenerwował się Czarny Pan. – Idź po nią, niech tu natychmiast przyjdzie. Ja
tak każę!
Lucjusz
powlókł się smętnie po Narcyzę i zanim ją przyprowadził, minęło ładnych kilka
minut. Matka Dracona wyglądała na załamaną, najwyraźniej chwilę wcześniej
płakała, teraz trzymała w dłoni chusteczkę. Lucjusz, podtrzymując ją za ramię,
stanął obok reszty śmierciożerców.
Sytuacja
wyglądała niewesoło. Ale Draco jednak jeszcze nie stracił całej nadziei. Spokojnie,
Kluchoni powinni już poczuć magiczne wołanie o pomoc i już wkrótce przyjaciele
przybędą go uratować…
- Zapewne myślisz teraz o tym, że
już wkrótce przyjaciele przybędą cię uratować – uśmiechnął się Voldemort. – Nic
z tych rzeczy, młody człowieku. Synchroniusz Walruss, mój najzdolniejszy
współpracownik, pojął, jak działa ten wasz nowy hogwarcki alarm. Bransoletka na
twojej kostce to jego pomysł. Twoi przyjaciele nawet się nie dowiedzą, że coś
jest nie tak.
Zbliżył
się do Malfoya od tyłu, gotowy wejść w niego brutalnie.
- Chwileczkę! – zawołał ktoś. –
Jeszcze my!
Do
salonu wpadła Bellatrix Lestrange w towarzystwie długowłosego brodacza w
kraciastej szacie. Oboje byli zaczerwienieni i zdyszani.
- Synchroniuszu, gdzie wyście się
podziewali? – rozsierdził się Voldemort.
- Trochę byliśmy zajęci, ale mam
nadzieję, że nie minęliśmy najlepszego! – odrzekł Walruss.
- Nadzieję to ja ciebie zaraz…! –
odpowiedział wódz śmierciożerców. – Wyciągaj tego fleta i rób, co do ciebie
należy!
Synchroniusz
wyjął więc z zanadrza flet poprzeczny, stanął na jednej nodze i zaczął grać,
groteskowo wybałuszając oczy. Jego muzyka wprowadziła do pomieszczenia jeszcze
bardziej upiorny nastrój, niż był do tej pory. Z pewnością była nośnikiem
jakichś mrocznych zaklęć…
Draco
rozejrzał się jeszcze raz. Ciemność, płomyki świec i dym. Śmierciożercy
dookoła, ci starsi i młoda gwardia. Na obwodzie kręgu stali Pettigrew,
Bellatrix i Walruss, tworząc trójkąt, którego centrum był on, Draco Malfoy,
wygięty na czarnym kamieniu. Z tyłu zaszeleściły szaty Voldemorta. Draco poczuł
jego lodowate dłonie na swoich pośladkach.
Za późno.
Wszelka nadzieja przepadła. Już za chwilę Voldemort wetknie mu swego czarnego
pana…
Wtem
rozległ się dzwonek do drzwi.
- Pička materina! – zaklął Voldemort. – Lucjuszu, do jasnej ciasnej,
to twój dom czy dworzec King’s Cross?
- Ja pójdę otworzyć – zaoferował
się Angostura. – To pewnie ta nasza nowicjuszka.
Wyszedł
z salonu. Voldemort wpadł w gniew, wydawało się, że lada chwila rzuci w kogoś
Cruciatusem.
Jedna
z szyb nagle pękła i rozsypała się z trzaskiem, a do pomieszczenia wpadło coś,
co zerwało kotarę, owijając się w nią. Czarny kształt gwałtownie przeleciał
przez salon i z impetem walnął Glizdogona w brzuch, aż padł na posadzkę.
Oszołomieni śmierciożercy nie wiedzieli, co zrobić, gdy przez okno wleciał na
miotle Blaise Zabini, a za nim – Potter i jacyś inni z Hogwartu…
Czarny
kształt wyhamował na ścianie i gdy zrzucił zasłonę, okazało się, że jest on Ronem
Weasleyem, który natychmiast wyciągnął różdżkę i zaatakował Bellatrix
Lestrange. Tymczasem Harry wytrącił różdżkę Lucjuszowi.
Wybuchła
bitwa. Atakujący hogwartczycy szybko zaangażowali śmierciożerców, którzy po
pierwszym szoku podjęli rękawicę i wyciągnęli różdżki. Draco, cały czas wypięty
na środku pomieszczenia, oberwał Drętwotą i osunął się bezwładnie na czarny
kamień. Wyszło mu to na dobre: leżąc płasko, miał mniejsze szanse trafienia avadą
lub innym niebezpiecznym czarem. Po całym salonie niosły się okrzyki,
złorzeczenia i formuły zaklęć.
- Drętwota!
- Crucio!
- Gińcie, szlamy!
- Expulso!
- Sectumsempra!
- Aaaaaaargh!
- Expelliarmus!
- Incendio!
- W twarz?!! W twarz?!!
- Protego!
- Verfluchte Schweine!
- Avada kedavra!
- Moja noga!
- A masz, czekolado!
- Expecto patronum!
- Awruk!!!
- Obscuro!
- Semprini!
- Impedimenta!
- Perkele!
Powietrze było
całe gęste od czarów. Ludzie Voldemorta nie szczędzili magii, aby powstrzymać
napastników, jeden tylko Clovis Corneille-Noire konwencjonalnie rżnął nożem. Synchroniusz
Walruss w przerwach między zaklęciami grał na flecie. Przelatująca naokoło magia
wydawała się nie czynić mu żadnej szkody. W pewnej chwili wyciągnął flet i
cisnął zaklęcie w Parvati Patil, wlatującą właśnie przez okno. Parvati poleciała
na ścianę i legła bez życia.
Harry w całym tym
zamieszaniu próbował dosięgnąć Dracona, uwolnić go i rozpocząć odwrót. Tak
miało być: uwolnić młodego Malfoya i chodu do Hogwartu. Ale kiedy Synchroniusz
zabił Parvati, niektórym Kluchonom ostatecznie puściły nerwy i także oni
przestali dawać przeciwnikom pardon. Potter musiał się wykazać zwinnością, lawirując
między walczącymi i unikając świszczących w powietrzu zaklęć.
Goyle próbował
rzucić avadą w Neville’a Longbottoma. Neville okazał się szybszy, odparł atak i
wytrącił Goyle’owi różdżkę. Fenriz rzucił się na Mariettę Edgecombe, ale dopadł
go Murtaza az-Zahri, przybrał formę ośmiornicy i niewiele myśląc, skręcił
wilkołakowi kark. Teodor Nott chował się za stołem przed zaciekłymi atakami
Bellatrix, Zdenek Slanina zmienił się w kangura i kopał ile wlezie. Zabiniemu
udało się podpalić szatę Wulffa. Tymczasem Ron w ferworze walki zgubił różdżkę,
więc łomotał śmierciożerców kijem od miotły.
Nagle tuż
przed Harrym wyrosła jak spod ziemi Narcyza Malfoy.
- Spedaliłeś mi syna! Giń! –
krzyknęła, celując w niego różdżką. – Avaaaaa…
Nie
dokończyła zaklęcia, bo akurat dopadło ją monstrualne szczytowanie, kolejne z chronicznej
serii wywołanej przez Voldemorta. Cyzia upadła na kolana i złapała się za
rozkrok. Różdżka zadźwięczała na posadzce, ale krótko, bo Harry zaraz ją
przechwycił. W samą porę, Thorfinn Rowle akurat w niego wycelował…
Pablo
Angostura słusznie odgadł, że do drzwi dzwoniła dziewczyna z Hogwartu, z którą
korespondował od jakiegoś czasu. Tego wieczoru miała oficjalnie stać się
śmierciożerczynią – Pablo napisał do niej, że dziś nadszedł odpowiedni moment,
bo zdarzy się coś niezwykłego…
Ale
gdy otworzył drzwi, przeżył szok. To była Hermiona Granger. Uderzyły wspólnie,
ona i Kasandra. Gdy Angostura padł na ziemię, bez trudu przeszły obok niego, a
za nimi do środka Malfoy Manor wsypało się kilkoro innych Kluchonów.
- Dobra nasza! – powiedziała
Hermiona. – Tam na górze już się rozpętało. Bierz Malfoya i w nogi!
Wpadły
po schodach jak burza, bez trudu obezwładniając jakiegoś zamaskowanego
śmierciożercę, który wybiegł im na spotkanie. W salonie panowała totalna jatka
i chaos. Kasandra od razu włączyła się do walki. Crabbe właśnie wziął na cel
Longbottoma, lecz Swiftsure strąciła zaklęciem żyrandol, który spadł mu na
głowę. Tymczasem Hermiona zaangażowała samą Bellatrix, spychając ją do
defensywy. Weasley łoił miotłą szarego kangura, którym był Zdenek Slanina.
Synchroniusz Walruss wypuścił ze swego fletu śmiercionośne zaklęcie prosto w
Rona, lecz rudzielec na swoje szczęście akurat się pośliznął i rozciągnął na
posadzce, a czar dosięgnął Corneille-Noire’a. Natomiast Murtaza z powrotem
przybrał ludzką postać i próbował zaklęciami ognia wykurzyć Dołochowa z szafy,
w której ten zajął umocnioną pozycję.
Kasandra
pochylona podbiegła zakosami ku środkowi sali, prosto do czarnego kamienia. Draco
leżał na nim sflaczały i nieprzytomny. Swiftsure bez namysłu przecięła więzy
zaklęciem Diffindo, a gdy Malfoy był już wolny, zarzuciła go sobie na plecy.
- Mam, nie dam! Mam, nie dam! –
wykrzykiwała, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych.
Voldemort,
z początku oszołomiony napadem, a potem zajęty odpieraniem ataków, nagle dostrzegł
Kasandrę uciekającą z Draconem. Avadę zieloną i zdradną wysłał w jej kierunku,
lecz Justin Finch-Fletchley dostrzegł zagrożenie i zastąpił drogę śmiertelnego
czaru, biorąc go na siebie…
Kasandra
szybko zbiegła po schodach i była już w holu. Nigdy by nie przypuszczała, że
byłaby w stanie biegać z Malfoyem na plecach, a jednak! Teraz tylko za drzwi,
poza posiadłość, schować się gdzieś w żywopłocie i czekać ze świstoklikiem na
pozostałych…
- Cześć, Swiftsure – rozległ się
nagle złowieszczo znajomy głos. – Znowu mi się pętasz pod nogami?
Kasandra spojrzała prosto w zimne oczy Bernie Heckler, swojej prześladowczyni z
Durmstrangu… Lęk z dawnych lat chwycił ją brutalnie, sparaliżował, nie była w
stanie nic zrobić…
Bernadetta
uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Sektumsempra! – powiedziała,
machając różdżką. Z twarzy Kasandry strumień krwi trysnął aż na ścianę,
dziewczyna padła na ziemię…
Tymczasem
na górze śmierciożercy zaczęli zdobywać przewagę. Część Kluchonów odleciała
przez okno, myśląc błędnie, że Malfoy jest już uratowany, część leżała
nieprzytomna lub została zepchnięta do zaimprowizowanych kryjówek. Harry leżał
w kącie przysypany tynkiem ze ściany i szczątkami mebli, zbyt słaby, aby
cokolwiek zrobić. Czarny Pan wydawał się tryumfować.
Zwycięstwo
było niemal pewne, więc Bellatrix Lestrange zbiegła na dół, aby pomóc młodej
Bernadetcie wciągnąć Malfoya z powrotem. Mało brakowało, a z całego rytuału nic
by nie wyszło!
Obie ocuciły
Dracona i przyprowadziły przed oblicze swego przywódcy.
- Co za skrajna głupota! –
wykrzyknął Voldemort. – Naprawdę myśleliście, że możecie pokonać najpotężniejszego
czarodzieja wszech czasów? Wy, garstka niedoświadczonych gówniarzów? Nawet w
kupie jesteście słabsi ode mnie! I nawet z tymi waszymi nie wiadomo jakimi
mocami z innego świata!
Rozejrzał
się uważnie po zniszczonym salonie. Najwyraźniej wypatrywał Harry’ego, ale
jakoś go nie dostrzegł pod stertą gruzu i drewna.
- A gdzie się podział Potter?
Stchórzył? Tak, to typowe dla waszego Złotego Chłopca. Wystarczy, że zaczną się
prawdziwe kłopoty, a on już pali gumy! Ale mniejsza o to. Rozprawię się z nim
później. Na razie jeszcze nie skończyliśmy naszego małego rendez-vous, paniczu Malfoy!
Wyczerpany
i wycieńczony Draco, drżąc z zimna w uścisku Bernie z jednej strony, a
Bellatrix z drugiej, nie miał już siły na nic. Atak Kluchonów na chwilę
przywrócił mu nadzieję, ale wraz z ich klęską wszystko runęło w gruzy tym
bardziej. Teraz marzył tylko o tym, żeby to wszystko się jak najszybciej skończyło.
Tu i teraz.
- Nie zostanę twoim rozpłodowcem! – krzyknął.
– Takiego chwieja!
Voldemort
roześmiał się złowrogo.
- Otóż obawiam się, drogi Draco,
że nie masz innego wyjścia. Muszę jednak przyznać, że zdolny jesteś, skoro
udało ci się jakoś wezwać pomoc. Drugi raz nie będę taki nieostrożny. Wiesz co,
Draco? Żeby dać mi dziecko, nie będziesz koniecznie potrzebował rąk ani nóg…
Tym
razem zaśmiał się Synchroniusz Walruss, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie.
- Czy ja mogę się tym zająć,
panie? – poprosił. – Bardzo mi się ostatnio spodobał mugolski wynalazek zwany
piłą łańcuchową.
- To dopiero po zapłodnieniu –
odrzekł Czarny Pan. – No dobrze, młody człowieku, otwórz się przede mną i
pozwól mi wejść!
Brutalnie
złapał Malfoya za biodra. Draco zakwilił bezradnie w oczekiwaniu straszliwego
bólu, który zakończy wszystko, co w jego życiu było dobre…
- Przestańcie natychmiast! –
donośny kobiecy głos zabrzmiał echem w zrujnowanym salonie.
Voldemort
obejrzał się, Draco mimo wszystko tak samo. W drzwiach stała Lukrecja de
Volaille. Z jej niskiej, pulchnej sylwetki emanowała niesamowita energia,
połowa włosów wydawała się płonąć żywym ogniem, a druga połowa była czarna jak
smoła.
- Kim jesteś?! – krzyknął
Voldemort. Nie po raz pierwszy mu przeszkodzono, ale ta kobieta wzbudziła w nim
prawdziwy, nieokreślony niepokój.
- Twoją zgubą, Voldemorcie –
odpowiedziała Lukrecja.
- Każdy tak mówi – rzekł Czarny
Pan. – A potem leży w pyle i we krwi, tak jak ci tutaj dookoła. Nachodzisz mnie
w domu mojego znajomego, przeszkadzasz w rozmowie z jego synem… Jak by nie
patrzeć, jesteśmy tu wszyscy u siebie. Czego chcesz, gadaj!
Profesor
de Volaille była spokojna, patrząc w gadzie oblicze Voldemorta.
- Czy pamiętasz Esmeraldę Goldcrest?
Młodą, pełną radości dziewczynę, którą brutalnie zgwałciłeś tylko dlatego, że
się z ciebie śmiała? Założę się, że nie. Dla ciebie jedna zbrodnia więcej to
bez różnicy. Esmeralda umarła w nędzy i wstydzie, porzucona przez rodzinę.
Wszyscy mówili, że sama sobie jest winna, że cię sprowokowała. Nie doczekała
sprawiedliwości. Ale ja dopilnuję, aby kara cię nie minęła, lordzie.
Voldemort
stał w miejscu, wpatrzony w Lukrecję. Zupełnie stracił rezon i orientację. Zszokowany,
nie wiedział nawet, co odpowiedzieć.
Tymczasem
profesor de Volaille rozpruła swoją szatę, uwalniając bujne, jędrne piersi.
Harry, nawet otępiony ze zmęczenia, nawet będąc w śmiertelnym zagrożeniu,
musiał przyznać, że to najpiękniejsze ciało, jakie w życiu widział, nie licząc
oczywiście Dracona…
Ale Lukrecja
de Volaille nie miała zamiaru nikogo kusić. Ujęła oburącz swą różdżkę i z całej
siły wbiła ją między piersi. Trysnęła krew, spływając w dół jej dekoltu.
Lukrecja słabnącym głosem zdążyła tylko powiedzieć:
- Na taką ofiarę nie pomogą żadne
horkruksy. Avada kedavra… Tato!
Różdżka
pofrunęła jak strzała z łuku, ciągnąc za sobą jadowicie zielony strumień
światła przeplatany czerwienią. Voldemort został trafiony prosto w serce. Runął
na ścianę i wyrżnął w nią z taką siłą, że posypało się szkło z tych okien, w
których jeszcze do tej pory się uchowało, a z szafy na drugim końcu salonu
pospadały ocalałe dzbanki.
Harry
otworzył oczy i powoli się podniósł, otrząsając z siebie gruz i resztki mebli.
W salonie, pod warstwą pyłu, leżały ciała. Parvati Patil, Bernadetta Heckler,
Justin Finch-Fletchley, Peter Pettigrew. Spojrzał na zakrwawione zwłoki
Lukrecji de Volaille. Na jej twarzy zagościł ogromny spokój, jakby odeszła w
poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Ron
wygramolił się zza przewróconego stołu, Hermiona także zaczynała odzyskiwać
przytomność. Wyglądało na to, że znowu cała ich trójka miała szczęście… Neville
Longbottom pełzł po podłodze na czworakach. Dotarł do Zabiniego i próbował go
obudzić. Murtaza az-Zahri także kuśtykał od jednej leżącej postaci do drugiej,
sprawdzając, co dla kogo da się zrobić.
Potter
wstał i spojrzał na środek salonu. Czarny kamień, do którego wcześniej przykuto
Malfoya, rozpadł się na pół. Obok spoczywało ciało Voldemorta, skurczone i
jakby nadpalone, różdżka Lukrecji ciągle sterczała z jego mostka.
Draco
dygotał pod ścianą. W oczach miał łzy, a na ustach szalony uśmiech. Nagle
zerwał się, chwycił kij golfowy, który mu akurat leżał pod nogami. Rzucił się
na Voldemorta i dał upust wszystkim swoim emocjom.
- This is
what happens! – krzyczał, łojąc Czarnego Pana z całej siły. – This is what happens! When you! Fuck! A
stranger! In the ass!!!
- Dosyć, Draco – Harry zmęczonym
gestem złapał go za ramię. – To już koniec. Wygraliśmy. Tak mi się przynajmniej
wydaje…
Malfoy
odrzucił kij. Stał na środku pomieszczenia, wciąż nagi i wciąż dygoczący, ledwo
trzymał się na nogach. Nie miał już na kostce zielonej bransolety. Z lękiem
wypatrywał swoich rodziców wśród leżących ciał, ale nigdzie nie było ich widać.
Hermiona podeszła i owinęła Dracona kawałkiem okiennej zasłony.
- Już dobrze… - powtarzał Draco
obsesyjnie. – Już wszystko dobrze. Wracamy do domu…